- Raków Częstochowa przegrał ze Sturmem Graz 0:1 w meczu 2. kolejki Ligi Europy
- Dla Częstochowian była to już druga porażka i druga bez strzelonego gola
- Ta ma jednak wyjątkowo gorzki smak, bo została poniesiona w meczu, który z wszystkich zaplanowanych sześciu wyglądał na najmniej trudny. Na dziś nie ma zatem powodów, by mieć nadzieję na wyższe miejsce niż czwarte
W Europie nie działa
Pisząc relację po takim meczu bardzo łatwo uciec w populizmy, że nie działało nic, jednak taki populizm wcale nie byłby daleki od prawdy. W pierwszej połowie gospodarze nawet nie byli blisko podejścia pod pole karne gości. W drugiej – gdy już się to udawało – brakowało niemal legendarnego ostatniego podania. W piłce da się co prawda wygrywać mecze wyłącznie dobrymi momentami, ale do tego potrzeba fury szczęścia i niemal nieprzemakalnej obrony. Tego Raków też nie miał.
Nie było też piłkarzy ciągnących zespół. Przywykliśmy przez lata do sformułowania, że w Rakowie największą gwiazdą jest zespół, jednak to sprawdza się tylko w Ekstraklasie. Nawet jeśli cofniemy się do udanych eliminacji Ligi Mistrzów, łatwo dojdziemy do wniosku, że tych kilku awansów mogłoby nie być, gdyby nie indywidualne zrywy. Sonnego Kittela przeciwko Karabachowi, Frana Tudora w Baku i na Cyprze. W każdym z tych trzech meczów Raków był tłem dla rywali, ale ugrywał korzystne rezultaty dzięki jakości tych teoretycznie – bo Kittel wciąż jest co najwyżej obietnicą gwiazdy, a nie gwiazdą ligi – najlepszych zawodników. A tych ma za mało. W każdej formacji łatwo wskazać piłkarzy, których poziom Ligi Europy weryfikuje, mimo iż w Częstochowie zakładano, iż podołają.
Wyznacznikiem jakościowych indywidualności jest pewnie zainteresowanie nimi ze strony klubów z mocniejszych lig. Dziś trudno sobie wyobrazić, by Raków został rozkupiony przez innych.
To nawet nie jest zarzut do klubu, bo w Rakowie mogą łatwo na taki odpowiedzieć w stylu informatyków z helpdesków – u nas działało. Tak było od lat. Ani Gutkovskis, ani Piasecki nigdy nie byli napastnkami, którzy powinni zjadać Ekstraklasę – ale zdobyli mistrzostwo. Milan Rundić, Jean Carlos i cała masa zawodników, których przeciętność dało się przykryć intensywnością i odpowiedzialnością taktyczną też nie przeszkadzali w kroczeniu po krajowe trofea, nawet wręcz przeciwnie. Taka mieszanka, z dodaniem zawodników na wyższym poziomie indywidualnym dawała poczucie, że wiele da się zrobić przy odpowiedniej strategii na mecz oraz zajeżdżaniu rywali wspomnianą intensywnością. Dawid Szwarga nie jest szaleńcem, który defensywę Rakowa uważa za najlepszą w Europie, ale wypowiedziane przez niego hasło o “drużynie najlepiej broniącej pola karnego na kontynencie” jakby potwierdzało teorię, że od indywidualności ważniejsza jest drużynowość.
Ale na Europę to nie wystarcza. Jeśli Europę atakujesz Fabianem Piaseckim, a bronisz się przed nią Adnanem Kovaceviciem, to zostajesz skarcony. Jeśli nauczyć się czegoś można przede wszystkim od lepszych, to bez wątpienia rzecz, której nauczył się Raków. To mądrze prowadzony klub, więc nadzieja, że zostaną wyciągnięte wnioski nie wygląda na daremną.
Dawid Szwarga: Sonny Kittel nie jest problemem
Ale co tu dużo mówić, gdy można oddać głos Dawidowi Szwardze.
Jak wygląda pana analiza meczu na gorąco?
Byliśmy dziś dość blisko strzelenia bramki i tego najbardziej żałujemy jako drużyna. W moim odczuciu na jednego gola zapracowaliśmy. Przeciwnik miał swoje okazje, ale trudno grając w Europie temu zapobiec. Powinniśmy być lepsi niż w pierwszych 30. minutach w organizacji, w podchodzeniu wysoko pod rywala, w takowaniu bramkarza. Musimy być bardziej odważni nie zapominając o kwestiach taktycznych.
Czy to był najsłabszy mecz Rakowa w sezonie?
Nie uważam tak. Biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie atak, w żadnym spotkaniu w Europie nie wykreowaliśmy tylu sytuacji. Na ocenie zaważyło pierwsze trzydzieści minut, co było powiązane z niewystarczającą intensywnością taktyczną. Gdyby jej nie zabrakło, przeciwnik miałby mniej czasu na zagranie, na spojrzenie, gdzie zagrać. W momencie, gdy to poprawiliśmy, cała gra uległa poprawie.
Mam wrażenie, że zawodzą zawodnicy z pozycji numer dziesięć, którzy przed sezonem wyglądali na papierze bardzo mocno.
Sonny i John to nowi zawodnicy, a przypomnę, że Ivi Lopez po trzech miesiącach był bliski zakończenia współpracy. Był często zmieniany, potrzebował czasu na adaptację. Jeśli chodzi o innych graczy, oczekujemy od nich więcej, ale to nie jest tak, że nie poszło nam, bo zawodnicy z tej pozycji zawiedli. Trzeba patrzeć przez pryzmat całej drużyny, na pewno to nie jest tylko wina “dziesiątek”. Każdy gracz doskonale wie, na jakim poziomie zagrał. Będziemy dążyć, by byli w wyższej dyspozycji.
Nie chce pan oceniać indywidualnie zawodników, ale czy forma Sonnego Kittela nie jest problemem?
Nie postrzegam tego jako problem. Mówiłem już, że jest w trakcie adaptacji. Oczekiwania w stosunku do niego są nieadekwatne w stosunku do tego, jak grał w poprzednich klubach.
Komentarze