– Negocjowaliśmy bardzo mocno, by zagrał w pierwszym meczu. Ja postawiłem warunek, że nie ma dealu, jeśli nie zagra choć raz ze Slavią. Natomiast z ich strony nie było nawet dyskusji, by mógł zostać na rewanż. To były ciężkie negocjacje, które prowadziłem bezpośrednio z prezesem Celtiku, co się nie zdarza często, z reguły w nich nie uczestniczę – mówi w długim wywiadzie Dariusz Mioduski.
- Prezes Legii spotkał się w poniedziałek z kilkoma dziennikarzami, by porozmawiać o sytuacji w klubie
- W rozmowie, która trwała blisko półtora godziny, poruszył wiele wątków, m.in.: sędziowania w meczu ze Śląskiem Wrocław, działań na rynku transferowym, kulisów sprzedania Josipa Juranovicia za 3 mln euro, czy utarczek słownych z Czesławem Michniewiczem
- Mioduski mówi też o tym, że w trwającym sezonie o mistrzostwo będzie znacznie trudniej i wskazuje zagrożenia
Śląsk Wrocław – Legia Warszawa okiem Dariusza Mioduskiego
Nie da się zacząć rozmowy od czegoś innego niż meczu ze Śląskiem Wrocław…
Martwi to, co powiedział trener: że nie strzelamy wielu bramek. Dziś się mówi o golu dla Śląska, ale gdybyśmy my wcześniej zrobili swoje w ofensywie, to sytuacja z podniesieniem chorągiewki w ogóle nie miałaby wpływu na wynik. Mam nadzieję i wierzę, że trener sobie z tym poradzi. Musi uruchomić nasz przód, bo mamy tam dużą jakość. Zresztą moim zdaniem mamy ją wszędzie. To kwestia zgrania zawodników i wypracowania automatyzmów, pomysłów na zdobywanie bramek. Bo pomimo tego, że mamy kreatywnych piłkarzy, brakuje nam kreatywności w ataku pozycyjnym.
Nie wspomina pan o Bartoszu Frankowskim?
Bo chyba wszystko już zostało na ten temat powiedziane wcześniej. Ale skoro pytacie… O wiele większe pretensje mam o brak karnego niż podniesioną chorągiewkę. Jeśli nie widział faulu na boisku, czemu nie zadziałał VAR? Czemu nie poszedł sprawdzić, by się upewnić, czy nie popełnił błędu? To dla mnie nieakceptowalne.
Relacja na linii sędzia Frankowski – Legia Warszawa stała się zła dla piłki, toksyczna. Budzi emocje zanim się jeszcze zacznie grać mecz. Ja nie wierzę, że on się jest w stanie od tego odciąć. To nie ma sensu. Nie wierzę, że nie ma innych sędziów w Polsce.
Polityka kadrowa Legii
W ostatnich miesiącach straciliście trzech zawodników grających po prawej stronie. Nie brakuje ich panu teraz?
Nie, bo dziś mamy lepszych. Gdzie dziś jest Paweł Wszołek? Nie załapuje się nawet do kadry meczowej. Vesović do niedawna co najwyżej wchodził z ławki w Karabachu. Zresztą z nim była inna sytuacja, bo my go chcieliśmy zatrzymać, ale wszyscy wiemy, jak było. Oczywiście dużą wartością był dla nas Jura, ale teraz mamy zawodników, którzy również gwarantują jakość. Doszedł Kastrati, a Mattias Johansson nie miał jeszcze okazji pokazać umiejętności. Jest zupełnie inaczej niż niedawno, gdy mieliśmy Tomasa (Pekharta – przyp. red.) i wszyscy wiedzieli, jak gramy. Teraz mamy więcej opcji. Jestem przekonany, że to tylko kwestia poukładania tego.
Za Juranovicia nie dało się dostać więcej?
Jest bardzo niska świadomość tego, co dzieje się na rynku transferowym. Wszyscy żyją wielkimi liczbami, tym, że ktoś idzie do ligi angielskiej za 100 mln. A tak naprawdę, jeśli chodzi o fakty, to rynek kompletnie w ostatnich dwóch latach siadł. Mówimy o spadkach rzędu kilkudziesięciu procent. Nie mam tu na myśli tego, co robi np. PSG, a mówię o realnych transferach, które się dzieją w piłce. Jakbyście porozmawiali z prezesem każdego klubu w Europie, powie wam, że to, co uzyskaliśmy za Juranovicia, to była bardzo dobra kwota w kontekście wydarzeń na świecie. Dziś kluby nie szukają piłkarzy, za których chcą płacić trzy-cztery miliony euro. Takich klubów jest bardzo mało, właściwie ich nie ma. Juranović jest najdrożej sprzedanym zawodnikiem powyżej 25. roku życia w historii polskiej ligi. Kupiliśmy go 1,5 roku wcześniej za 400 tys. euro. Trzeba podejść do tej sprawy obiektywnie. Nie mogliśmy dostać za niego więcej. Z drugiej strony nie jest też tak, że my wystawiamy kogoś na listę i chcemy go sprzedać. Zwykle takie transfery są inicjowane przez zawodników i agentów, nie przez nas. My na etapie planowania zdajemy sobie sprawę, kto może mieć oferty i nas opuścić. Było jasne, że Jura w tym sezonie będzie chciał odejść. Pozostała kwestia konkretnych ofert. Najpierw było bardzo duże zainteresowanie, później już nie. Na końcu został Celtic, a Josip naprawdę chciał tam iść.
Negocjowaliście, by grał w rewanżu ze Slavią, czy odpuściliście ten temat?
Negocjowaliśmy bardzo mocno, by zagrał w pierwszym meczu. Ja postawiłem warunek, że nie ma dealu, jeśli nie zagra choć raz ze Slavią. Natomiast z ich strony nie było nawet dyskusji, by mógł zostać na rewanż. To były ciężkie negocjacje, które prowadziłem bezpośrednio z prezesem Celtiku, co się nie zdarza często, z reguły w nich nie uczestniczę.
Skąd tak szybko zrealizowany transfer Kastratiego?
Mieliśmy przygotowany budżet na tę pozycję, ale na innego zawodnika – Sorescu. Ci goście z Rumunii okazali się jednak kompletnie niepoważni. Zaakceptowaliśmy wszystkie warunki, a i tak temat upadł. Kastrati pojawił się w ostatnim momencie, co nie jest czymś niezwykłym. Miesiąc wcześniej był nie na sprzedaż, a gdyby był, to nie za te pieniądze. Udało się to dogadać, kwoty i tak są wyższe niż się pisze w prasie. Na końcu była decyzja, czy chcemy przekroczyć budżety, by go sprowadzić. Podjęliśmy to ryzyko, mam nadzieję, że się opłaci.
A jak wygląda kwestia z piłkarzami, którym się kończą kontrakty? Na przykład z Tomasem Pekhartem. Bliżej jesteście przedłużenia umowy czy sprzedania go zimą, by coś jeszcze zarobić?
Mieliśmy na niego oferty, ale postawiliśmy swoje warunki, bo był zbyt ważnym piłkarzem, żeby tak sobie mógł odejść. Były kluby, które były w stanie je spełnić, odmowa była bardziej po stronie Tomasa. Co będzie dalej, też w dużej mierze zależy od niego. W tym wieku, gdy zawodnik chce pójść i podpisać lukratywną umowę w innej części świata, nie możemy mu stanąć na drodze. Jeśli chodzi o mnie, może zostać na dłużej.
Bartosz Kapustka?
To ważny zawodnik dla nas. Dzwoniłem do niego niedawno i powiedziałem, że jak będzie w Warszawie, usiądziemy i porozmawiamy, co dalej. Ten rok jest dla niego stracony, więc prawdopodobnie skorzystamy z opcji przedłużenia kontraktu o kolejny rok.
Maik Nawrocki?
Traktuję go jak naszego zawodnika. Tutaj wszystko jest ustalone i wiemy, ile za niego trzeba zapłacić.
Będzie pan też namawiał Artura Boruca?
Artur powiedział, że kończy i myślę, że wciąż ma taką intencję. Gdyby w ogóle miało dojść do rozmowy z nim, to na pewno nie dziś, tylko wiosną.
Jego wpis na Instagramie podobał się panu?
Nie mam Instagrama, więc nie wiem, o co chodzi (śmiech).
A w drugą stronę – czy ktoś jest bliski odejścia? O Mateuszu Wietesce mówi się, że chce go Schalke.
Każdy z naszych zawodników ma jakieś propozycje lub myśli o swojej przyszłości, ale to nie jest tak, że my siedzimy i zastanawiamy się, kogo sprzedać. To rynek decyduje. My po prostu staramy się przygotować na odejście zawodników i myśleć, kim możemy ich zastąpić. Jeśli chodzi o Matiego, to on jest z nami już tyle lat, że byłbym zaskoczony, gdyby nie myślał, co dalej. W ostatnim czasie stał się dla nas bardzo ważnym piłkarzem. Jeśli otrzyma jakąś ofertę, będziemy rozmawiać, ale na pewno będziemy mieć też swoje wymagania.
Kogo postrzega pan jako największe aktywo na przyszłość?
Ja w ogóle nie myślę, kto miałby od nas odejść w ciągu najbliższego roku. Piłkarzem, który wzbudza bardzo duże zainteresowanie, jest Luquinhas, ale to jest tak ważny zawodnik, że musiałaby się trafić oferta nie do odrzucenia. Nie po to przedłużaliśmy z nim kontrakt, by go łatwo wypuścić. Dla mnie może zostać do końca umowy, bo on daje taką jakość na boisku, że nie widzę potrzeby sprzedawania go.
Co sądzi pan o tym, że Jasur Yaxshiboyev nie mógł odnaleźć się w Legii, a zaraz po odejściu do Sheriffa zaliczył debiut z golem i asystą?
To kwestie adaptacyjne, które u niego odgrywają rolę. Pod względem jakości piłkarskiej to zawodnik na Ligę Mistrzów. Ale mieliśmy już piłkarzy, którzy mieli jakość, a później nie było jej widać. Gdybyście widzieli, co na treningach robił Pasquato… Jasurowi dobrze zrobi wypożyczenie do Tyraspola. Niech się tam odbuduje i wtedy zobaczymy, czy będzie do nas wracał. Ale na pewno nie będzie to piłkarz, na którym stracimy pieniądze.
Legia miała mocny finisz okienka transferowego, ale nie dało się go rozłożyć inaczej? By trener od początku walki w pucharach miał silną kadrę.
Pierwsze mecze eliminacji gramy w momencie, gdy dopiero otwiera się okienko transferowe, więc i tak dobrze, że jakieś wzmocnienia już były. Natomiast nigdy, szczególnie latem, nie jest tak, że można dostać zawodników, których się chce, na początku okienka. To jest niespotykane, chyba, że ktoś już jest wcześniej dogadany. Normalnie transfery się robi, gdy zaczyna się ruch. Sądzę, że zrobiliśmy maxa. Dawno nie mieliśmy tak dobrego jakościowo okienka.
Relacje prezesa Legii z Czesławem Michniewiczem
Ale utarczki z trenerem Michniewiczem były.
To, że sobie podyskutujemy, to – jestem tego pewien – jest twórcze. Nie musimy się we wszystkim zgadzać i prawić sobie komplementów, by był postęp. Czasami lepiej, by dyskusje były wewnętrzne, by nie kreować dodatkowych napięć, ale jedziemy w jednym kierunku.
Trener mówił jakiś czas temu, że nie uczestniczy w procesie transferowym.
Ale też szybko wyjaśnił, o co mu wtedy chodziło. W Legii jest tak, że my budujemy klub i kadrę pod konkretne cele, które chcemy osiągnąć. Jednocześnie chcemy mieć tak zbalansowany skład, by byli w nim piłkarze, którzy w przyszłości zapewnią jakąś wartość. To bardzo złożona procedura. Szukamy zawodników sprofilowanych pod każdą pozycję i to jest skonsultowane z trenerem. Musimy wiedzieć, jaką on chce grać piłkę. Wizja trenera musi być spójna z wizją klubu. Z każdym kolejnym trenerem dociera się to coraz bardziej. Myślę, że docelowo będzie to wyglądać tak, że pod naszą wizję gry będziemy dobierać trenerów, nieodwrotnie.
Wiemy, jakich piłkarzy potrzebuje trener Michniewicz, ale obok budowy na już, trwa budowa na kiedyś. Jak spojrzycie na naszą kadrę, to jest ona jedną z najmłodszych w lidze. Wyjmując z tego Artura Boruca, nie wiem, czy nie jesteśmy w ogóle najmłodsi. Na 30 zawodników w kadrze jest bodajże dziewięciu powyżej 25 lat. Mamy zawodników, którzy w kolejnych latach będą mocno zyskiwać na wartości. To dla nas ważne i nie zawsze spójne z tym, co na dziś chce trener. Pracując na wynik, chciałby pewnie więcej doświadczenia, ale nie jest tak, że jest on poza procesem transferowym. Zanim zawodnik jest dogadywany, trener o tym wie i może przedstawić swoje zdanie. Raczej nie ma takich sytuacji, byśmy ściągnęli kogoś wbrew trenerowi.
Czyli jeśli Michniewicz powie, że któregoś piłkarza nie chce, nie trafi on do Legii.
Dokładnie. Mogę sobie wyobrazić tylko jeden wyjątek – że bardzo chcemy u siebie 18-latka, którego trener nie widzi w zespole, bo uważa, że jest na niego za wcześnie. Wtedy my go i tak sprowadzimy pod kątem przyszłości. Ale sprowadzanie kogoś do pierwszego zespołu wbrew trenerowi byłoby bez sensu.
Jedno tutaj jest niejasne. Trener Michniewicz mówi, że potrzebuje do środka mobilnych zawodników. Z tego powodu zrezygnowano z Antolicia czy Gwilii, ale sprowadzono Josue, o którym wszystko można powiedzieć, ale nie to, że jest mobilny.
Ale widzieliście, jak Josue gra w piłkę? To nie jest typowa szóstka lub ósemka, on gra wyżej. On nie jest mobilny, ale powoduje, że gramy do przodu. Najlepiej, gdyby był do tego mobilny, ale gdyby był, kosztowałby dziesięć razy więcej i nie grał w Legii. Jesteśmy w takim miejscu, że musimy szukać różnych kompromisów.
Czesławowi Michniewiczowi kończy się po sezonie kontrakt, więc to dobry moment, by zapytać, czy w pana oczach jest on świetnym trenerem-wynikowcem, który zrobi wszystko, co trzeba, na tu i teraz, czy jest trenerem na przyszłość?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Dziś w piłce zmiany trenerów są czymś naturalnym, zwłaszcza w klubach, które mają wysokie aspiracje. Brak wyniku nakłada dużą presję. My, jak już mówiłem, chcemy trenera dopasowywać do naszej filozofii, więc w naszym przypadku znalezienie idealnego jest bardzo trudne. Mówicie, że między mną i trenerem Michniewiczem coś trze, ale ja nie uważam, że to coś złego. Tarcie może być twórcze, ale wszystko determinują wyniki. Więc dziś nie powiem, co będzie za rok.
Czyli czekacie z rozmowami o przedłużeniu kontraktu z trenerem?
Umówiłem się z Mariuszem Piekarskim, który reprezentuje trenera, że w najbliższym czasie ruszymy z dyskusją o kontrakcie. Ale za wcześnie, by dziś o tym mówić. Ja nie wiem na przykład, jakie oczekiwania ma trener Michniewicz. Jedno jest pewne – swoje zadania zrealizował i na te rozmowy zasłużył. A czy się dogadamy, to zobaczymy.
Legia wreszcie w Lidze Europy
Jest pan zadowolony z grupy, jaką pan wylosował w Lidze Europy?
Bardzo! Chciałem, byśmy grali z silnymi zespołami, a gdy od razu po losowaniu w Stambule podszedł do mnie Alex Ceferin i powiedział: to grupa lepsza od co najmniej jednej z Ligi Mistrzów, miałem satysfakcję. I chyba miał rację. Jak się spojrzy na tegoroczną Ligę Europy, to widzimy, jak w górę poszła jakość i o ile trudniejsze będą te rozgrywki niż wcześniej. Jestem bardzo usatysfakcjonowany, że się tam znaleźliśmy. Naszym planem minimum była Liga Konferencji.
Finansowo dla Legii różnica między Ligą Europy a Ligą Konferencji byłaby mocno odczuwalna?
Nie. Ze względu na dwie rzeczy. Po pierwsze same kwoty za awans do obu tych rozgrywek nie różnią się znacznie, po drugie – nawet biorąc pod uwagę bardziej atrakcyjny marketing pool w Lidze Europy, gdzie różnica jest już większa – nasz system premiowy jest tak skonstruowany, że za Ligę Europy płacimy piłkarzom znacznie wyższe bonusy, a koszty wszystkiego są większe. Zyskaliśmy na awansie do LE, ale to nie jest tak, że finansowo znaleźliśmy się na innym piętrze niż byśmy byli w Lidze Konferencji.
Jest też jeszcze jedna sprawa. Po reformie europejskich pucharów tylko jedna polska drużyna ma szansę walczyć o Ligę Europy. Wiem, że aby się to zmieniło, musimy awansować na 15. miejsce w rakingu krajowym UEFA, ale wbrew pozorom to nie jest takie trudne. Przykład Szkocji, która z samym Celtikiem była w trzeciej dziesiątce, a po dołączeniu Rangersów wskoczyła do pierwszej, pokazuje, ile dają dwa punktujące zespoły w pucharach. Ekstraklasa takich potrzebuje, bo jako liga wcale nie jesteśmy na tak niskim poziomie, jak świadczy ranking. Jak ktoś mówi, że liga chorwacka jest lepsza od polskiej, to się śmieję, bo to opinia oparta na Dinamie Zagrzeb, które zawsze robi swoje w pucharach, oraz klubom, które czasem je wesprą – Osijeku, Rijece lub Hajdukowi. I są numerem 15. Nie jesteśmy gorsi od Azerbejdżanu czy Kazachstanu. Albo od Węgier. To, że oni są nad nami, to efekt rządowego wsparcia dla klubów, pieniędzy płynących tą drogą.
Może u nas trzeba skopiować te rozwiązania?
Jeśli chcemy konkurować, wspieranie na poziomie rządowym byłoby wskazane. Mozolna, organiczna budowa jest trudniejsza i dlatego tyle czasu zajmuje.
To kiedy Polska będzie w pierwszej piętnastce rankingu?
Nie widzę powodów, dla których nie miałoby to nastąpić w ciągu pięciu lat.
Podziwiamy optymizm, ale wracając do spraw przyziemnych. Dzięki awansowi do Ligi Europy budżet Legii się zepnie?
Tak. Nie jesteśmy w stanie inaczej konstruować budżetu niż w oparciu o awans do fazy grupowej. Musimy zakładać, że będziemy grali w pucharach. Gdy się to nie udawało, powodowało to turbulencje i straty, które trzeba było jakoś pokrywać. Ze względu na to, nie mamy teraz wielkiej górki pieniędzy, które można reinwestować. Ale na dziś jest stabilnie. Kredyt, który musieliśmy wziąć w związku z problemami z poprzednich lat, i który musimy dziś obsługiwać jest pod kontrolą.
A Ligi Mistrzów nie żal?
Nie przypuszczałem, że będziemy tak blisko. Sądzę, że gdybyśmy przeszli Dinamo, na pewno powalczylibyśmy z Tyraspolem. Wyeliminowaliśmy przecież Slavię, która od Dinama była mocniejsza. Co do Slavii, uważam, że to wielka sprawa. Nie tylko mówię o awansie, a o tym, że zagraliśmy dwa dobre mecze. Z kimkolwiek rozmawiałem przed tą rywalizacją, nie dawał nam szans. Wracamy więc do Europy z przytupem. Ale wiadomo, jak jest w Legii. Nigdy nie jest doskonale, więc trzeba było się szybko cieszyć, bo rzadko jest okazja dłużej niż kilka dni.
Jaki cel może mieć Legia w grupie z Napoli, Leicester i Spartakiem?
Każdy punkt będzie dużym sukcesem, ale nas na niego stać. Nasze wyniki pokazują, że lepiej nam się gra z lepszymi od siebie. To trochę problem. Nie sądzę, że to kwestie mentalne, to nie jest tak, że zawodnicy odpuszczają. To coś głębszego. Trener musi sobie z tym poradzić. Tego oczekuję nie tylko ja, ale też kibice, którzy na pewno zrobią na trybunach fantastyczną atmosferę.
Żeby tylko kar znów nie trzeba było płacić…
To boli. To spore pieniądze dla klubu bez sensu palone w piecu. Jesteśmy najmocniej karanym klubem w Europie. Jeśli mówi się, że najgrubszą kartotekę mają Legia i Dinamo Zagrzeb, to my ich znacznie przebiliśmy. Z tego powodu delegaci UEFA są o wiele bardziej wyczuleni niż gdziekolwiek indziej. Wręcz doszukują się. Ale nie jest tak, że UEFA nas nie lubi. Wydaje mi się, że oni są bardzo szczęśliwi, że my gramy w Europie. Oni chcą klubu z Polski. Po awansie dostałem mnóstwo ciepłych słów i gratulacji z samej góry federacji.
Próbujecie kibicom tłumaczyć, że ten efektowny transparent przynosi więcej strat dla klubu?
Tak. Są rozmowy, jakaś komunikacja, ale na końcu wygrywają chyba emocje.
Czy Legia udźwignie dwa fronty?
Wracając do sportu. Legia w tym roku rywalizowała z klubami z naszego regionu geograficznego – Slavią i Dinamem. To był dla pana papierek lakmusowy określający, gdzie jest pana zespół na tle ekip z tej części Europy?
Sukcesy tamtych klubów wynikały z czegoś innego niż u nas. Na przykład Slavia była budowana z chińskich pieniędzy. Obok nich oczywiście szło dobre zarządzanie, ale bez tych pieniędzy nie miałaby szans być tu, gdzie jest. Dinamo ma kompletną dominację na rynku chorwackim, a ten znany jest z liczby talentów. To pozwala im mieć inny model biznesowy. Ale wydaje mi się, że powoli dobijamy. Nam też można paru rzeczy zazdrościć. Jeśli nie stadionu, to ośrodka albo strony komercyjnej. Doczekaliśmy się zbudowania bardzo dobrych fundamentów.
Nie obawia się pan połączenia gry w pucharach z ligą?
Granie co trzy dni to inna dyscyplina sportu, bardzo trudne wyzwanie. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać. Na razie przegraliśmy trzy mecze, podczas gdy w całym poprzednim cztery. Nie możemy już tracić punktów. Osobiście najbardziej boję się gier z rywalami ze środka tabeli lub wręcz walczących o utrzymanie. To dla nas zawsze najtrudniejsze mecze. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdominowaliśmy przeciwnika.
Wyobraża sobie pan taką sytuację, jaka miała miejsce rok temu z Lechem? Że w Lidze Europy zagrali rezerwowi, by podstawowy skład był wypoczęty na Podbeskidzie?
Nie, to się nie może zdarzyć. Nie możemy wystawić drugiego składu na Leicester lub Napoli. To niewyobrażalne dla kibiców i samych zawodników. Nie po to pracowali, by później nie zagrać w takich meczach. Ale nie uważam, by była w ogóle taka potrzeba. Mamy bardzo dobrze zbalansowaną kadrę i kluczem będzie, w jaki sposób będziemy rotować piłkarzami.
Nie ma pan wrażenia, że Legii będzie w tym sezonie trudniej wygrać mistrzostwo niż we wcześniejszych latach? Konkurencja wygląda na mocną i dość sporą.
Zgadzam się. To będzie bardzo ekscytujący sezon, a wygranie mistrzostwa – trudne. Każdy punkt jest na wagę złota.
Ze względu na to brak mistrzostwa w tak trudnym sezonie byłby dla pana akceptowalny?
Nigdy bym tego nie zaakceptował. Dla nas walka o mistrzostwo to cel numer jeden. Zawsze.
Komentarze