- Z Robertem Lewandowskim spotkaliśmy się dzień po meczu z Realem Sociedad (1:2) w Castelldefels – mieście, w którym zamieszkał po transferze do Barcelony
- Nie chcieliśmy robić podsumowań tego sezonu, a porozmawiać o bardziej życiowych kwestiach
- Robert Lewandowski zdradził nam swoje największe pozapiłkarskie wyzwanie, mówi o niezależnym od niego powodzie niemocy strzeleckiej oraz o tym, czy w Castelldefels jest w stanie żyć normalnie, czy musi się ciągle ukrywać
Spotkanie dla dziennikarzy
Na spotkanie z Robertem Lewandowskim zaproszenie otrzymało kilku polskich dziennikarzy. Jak to przy takiej sytuacji bywa – w mediach w krótkim czasie pojawi się mnóstwo rozmów z kapitanem reprezentacji Polski. Nam zależało, by ta rozmowa była nieco inna. By nie opierała się na Robercie Lewandowskim – piłkarzu, a Robercie Lewandowskim – człowieku.
Córki zaczynają być świadome
Przemysław Langier: Świętowanie mistrzostwa w Barcelonie różni się od tego, jakie znasz z poprzednich klubów?
Robert Lewandowski: Faktycznie jest inne. W Dortmundzie i Bayernie było bardzo statyczne – na placu z kibicami. Tutaj przejazd odkrytym autokarem. Było widać, jak to miasto żyje naszym sukcesem. Tysiące kibiców z wypisanymi emocjami na twarzach to był obrazek, który bardzo mocno do mnie trafił. Chyba wtedy zrozumiałem, czym jest dla nich ten tytuł. Ilu ludziom daliśmy trochę szczęścia.
Mieszkasz pod Barceloną, w Castelldefels. Świetna okolica, można do woli nacieszyć oczy. Rozmawiamy na tarasie przy plaży, którą masz pod nosem. Ale czy ty w ogóle jesteś w stanie zasmakować tego miejsca, czy oglądasz je jak przez szybę w sklepie?
Tutaj akurat okolica jest spokojna. Można śmiało żyć, wychodzić na zewnątrz bez obaw. Gorzej jest w samej Barcelonie, jak już się tam pojawię (śmiech). Ale faktycznie trudno się tu nie zakochać. Myślę, że każdy, kto odwiedzi Barcelonę, zobaczy jakie możliwości daje to miasto, jaki jest klimat – a nie mówię tu o pogodzie, tylko o otwartości ludzi – będzie wiedział, o czym mówię. Gdybyś spytał mnie, czy jestem tu szczęśliwy, nawet sekundy bym się nie zastanawiał nad odpowiedzią.
W Barcelonie “atakuje” cię tysiąc ludzi dziennie?
To się zdarza. Czasami muszę coś załatwić, więc jedynym sposobem jest założenie czapki i okularów. Wiesz – głowa w dół, szybkie przemknięcie. A i tak zawsze ktoś mnie musi zauważyć. Traktuję to jako coś normalnego, zwłaszcza jeśli ma swoje granice. Bo przecież w gruncie rzeczy to miłe, jak ktoś podejdzie, uśmiechnie się, podziękuje, że przyszedłem do klubu.
Dziękują ci za wykonywaną pracę?
Chyba przede wszystkim dlatego, że przyszedłem w ciężkich okolicznościach. W Bayernie miałem już wypracowaną pozycję, więc to było dla mnie ryzyko. Z drugiej strony ryzyka się nie boję. Często robię, co podpowiada mi serce i co przede wszystkim czuję. Barcelonę traktowałem jako wyzwanie, a wsparcie i miłość, jaką tutaj dostałem od pierwszego dnia upewniły mnie, że zrobiłem dobry ruch.
Użyłeś słowa “miłość”, które dobrze zazębia się z jedną prywatną kwestią, o którą chciałem cię zapytać. Czy twoje córki zdają sobie sprawę, kim jest ich tata?
Zaczynają być świadome. Ale nieco pośrednio, bo dość często inne dzieci w przedszkolu zadają im pytania o mnie. I one przychodzą z tym do mnie. “Dlaczego cię znają”, “skąd to się bierze, że tyle osób podchodzi do mnie?”. Choć to bardziej dotyczy Klary, bo Laura jeszcze nie. Oczywiście wiedzą, jaki zawód wykonuję i czasem trzeba z nimi “walczyć”, bo chcą iść na mój mecz, gdy gramy akurat późno. A z Anią wolimy, by jednak rano wstały i poszły do przedszkola, czy szkoły. Ale ich wsparcie też jest dla mnie mega ważne. Czasem Klara mnie nawet urabia: “tata, tata, zrób z nimi zdjęcie, proszę cię”. I mam wtedy wybór?
Nie sądzę.
Choć wiadomo, że gdy jestem z rodziną, to jednak ona ma priorytet i nie każdemu jestem w stanie dać autograf, czy stanąć do zdjęcia. Mam pełny fokus na najbliższych, nie chcę tracić czasu spędzanego z nimi. Chyba tylko Klara jest w takim momencie w stanie mnie zawsze urobić. Ale to pewnie dlatego, że skoro mnie prosi, to znaczy, że jej to nie przeszkadza. Jeśli zauważę, że ma tego dosyć – chyba będę musiał odmawiać.
Twoja żona często podkreśla, że jest z ciebie dumna, ale czy masz gdzieś z tyłu głowy ten dodatkowy czynnik motywujący, być może nieco próżny, by mając 50 lat usiąść i patrzeć, jak twoje dorosłe już dzieci pękają z dumy, że ty jesteś ich ojcem?
Powiem ci inaczej. Bardziej motywuje mnie myśl, że kiedyś będę miał te 50 lat, a moje córki, mimo że będą miały swoje ułożone życie, wciąż będą chciały ze mną spędzać czas. Nie chcę, by robiły to tylko ze względu na to, kim byłem i co osiągnąłem. Traktuję to jako największe pozapiłkarskie wyzwanie. Motywuję się nimi, ale niekoniecznie sportowo. To motywacja do tego, by wpadały z wizytą nie dlatego, że wypada, a dlatego, że chcą. Chcę dla nich zawsze być takim ojcem, z którym będą mogły porozmawiać o wszystkim, podzielić się przemyśleniami, spytać mnie o zdanie na każdy temat.
Szatnia Barcelony
Przyjęło się, że im dalej na południe Europy, tym ludzie mają większy luz. Szatni Barcelony to też dotyczy?
Luz szatni zależy od charakterów ludzi, którzy się tam zbierają. A charakter nie zawsze ma narodowość. Choć generalizując coś chyba w tym jest. W Niemczech ludzie są bardziej zamknięci, a tutaj otwartość czuję na każdym kroku. Dość szybko poczułem ją też od chłopaków z drużyny. To oczywiście pomogło bardzo szybko złapać kontakt, bo gdy ktoś sam z siebie podchodzi, zagaduje, żartuje, to wysyła dość jasny sygnał, że warto się zrewanżować i otworzyć się przed nim.
Z kim jesteś najbliżej w szatni?
Nigdy nie chciałem być w jakiejś grupce, więc starałem się łapać kontakt z wieloma. Ale OK – najlepszy kontakt mam z Markiem Ter Stegenem, Frenkiem de Jongiem czy Andreasem Christiansenem. Pewnie dlatego, że na początku dużo rozmawialiśmy po angielsku. Z czasem, gdy poznałem hiszpański, to nawiązywałem coraz lepsze kontakty z innymi – z Gavim, Pedrim Raphinią, Dembele, Araujo. Albo z Sergim Busquetsem, z którym spotykam się pod szkołą, bo często, gdy zawożę dzieci, to mamy okazję zamienić słowo.
Czyli już hablas espanol.
Si. To dużo ułatwia. Lubię wiedzieć, z kogo się szatnia śmieje (śmiech).
Xavi powiedział ostatnio, że jesteś kapitanem bez opaski. Gdy cię ściągali do Barcelony, czułeś, że taka będzie twoja rola?
Tak. Od pierwszego dnia byłem świadomy, że moja rola wykroczy poza boisko i że gdy nie strzelę kilka razy bramek, to nic się nie stanie. Zresztą ostatnio była taka sytuacja, a w klubie ciągle do mnie podchodzili, klepali po plecach i mówili: to nie ma znaczenia, bo widzimy, co robisz na treningach i w szatni, jak wpływasz na innych. To jest dokładnie to, czego od ciebie oczekujemy. To też – bycie właśnie takim nieformalnym kapitanem – było dla mnie czymś nowym i w pewnym sensie wyzwaniem. Myślę, że dałem radę.
W szatni są jacyś odważni, którzy mają do ciebie o coś pretensje?
Hmm… nie nazwałbym tego pretensjami. Bo rozmowy typu: “mogłeś zagrać tak, a zagrałeś inaczej” są raczej standardowe. To było, jest i będzie. Tak samo kiedy ja do kogoś podejdę i powiem, że w jakiejś sytuacji nie wybrał lepszego rozwiązania, to nie jest pretensja, a informacja: “patrz, byłem tam, następnym razem też będę, pamiętaj”. Nie mam najlepszego problemu, gdy ktoś mi w ten sposób zwraca uwagę. Ja wciąż się uczę.
Tak to rozwiązaliście z Raphinią po meczu z Atletico, gdy nie wyłożyłeś mu piłki do pustej bramki?
Akurat tam nie. Wtedy już w czasie meczu powiedziałem mu, że go nie widziałem. Nie było tematu, nie było pretensji.
Trudne momenty
Który moment w tym sezonie sezonu był dla ciebie najtrudniejszy? Odpadniecie z pucharów, niemoc strzelecka, czy porażki z Bayernem?
Chyba to ostatnie. Bayern to dla mnie nie był piłkarski mecz. To była mega mocna emocjonalna wycieczka. Nie byłem w stanie emocjonalnie tego przeskoczyć. Dziś pewnie byłoby już inaczej, ale chyba mogę się przyznać, że wtedy nie byłem w stanie tego przeskoczyć. Co bym nie robił, emocje uderzały we mnie zbyt silno. Nie da się tak po prostu przejść obok faktów, że dopiero biłem rekordy w tym klubie, a nagle mam grać przeciwko. To było wyzwanie, którego nie pokonałem. Na drugim miejscu z tych rzeczy wymienionych przez ciebie postawiłbym odpadnięcie z pucharów. To taki minusik na tym sezonie, ale w przyszłym może być tylko lepiej. A na niemoc strzelecką wpłynęło wiele czynników. Nie wszystkie były ode mnie zależne.
Rozwiniesz?
Problemy zdrowotne, mundial, który wybił mnie ze standardowego rytmu. Plus musiałem parę meczów opuścić. Do tego po mistrzostwach zmieniła się nasza gra. Zaczęliśmy grać nieco bardziej asekuracyjnie, nie stwarzaliśmy już tylu sytuacji. To wszystko zebrane do kupy w jednym momencie sprawiło, że okres bez strzelonego gola trwał tak długo. Z drugiej strony wiedziałem, że muszę myśleć o drużynie. To cenne doświadczenie, które pewnie zaprocentuje w przyszłym sezonie.
Wkurza cię czasem, że twoje rekordy spowszedniały ludziom? Że dopiero, posłużę się tu legendą, w Polsce wszyscy cieszyli się z goli Niedzielana w Holandii, a dziś wielu patrzy na tabelę strzelców, widzi ciebie na pierwszym miejscu, ale komentuje: eee, tylko 22 gole, myślałem, że strzeli więcej.
Nie. Poza tym jakieś trzy-cztery sezony temu w Bundeslidze też strzeliłem 22 bramki. Często ludzie nie doceniają tego, co mają pod nosem, a doceniają, gdy to stracą. Komentarze w internecie nie są dla mnie wartością, zupełnie mnie to nie rusza. Bo w prawdziwym życiu widzę coś skrajnie innego. Spójrz, ile polskich flag powiewa na Camp Nou. Ilu ludzi z naszego kraju przyjeżdża na nasze mecze, by mnie dopingować. Spotykam Polaków w Barcelonie i nie miałem nawet pojedynczego przypadku, o którym mógłbym ci teraz powiedzieć coś negatywnego. To ma dla mnie realną wartość. To rzeczy, za które jestem wdzięczny.
Ludzie też często są przekonani, że ludzie z topu nie mogą być smutni. Bywasz smutny?
Oczywiście, że tak. Pieniądze pomagają, ale nie są jedynym składnikiem do uzyskania szczęścia. Mnie też dopadają normalne emocje: smutek, złość. Poza tym jestem ambitnym człowiekiem i cały czas myślę, co mogę zrobić lepiej. Tak mi się wydaje, że gdybym nie bywał smutny i nie bywał zły, miałbym znacznie mniej motywacji do dalszej gry w piłkę. Te uczucia napędzają ambicję.
To dobry moment, bym zapytał cię o to, co wydarzyło się trzy lata temu. Po odwołaniu Złotej Piłki w 2020 roku wypowiadałeś się bardzo dyplomatycznie – można odnieść wrażenie, że wręcz ze zrozumieniem dla France Football. Spytam cię po latach o twoje prawdziwe emocje. Może dziś zdradzisz, że naprawdę cię to wkurzyło (śmiech).
Mam świadomość, że gdyby France Football nie odwołał tego plebiscytu, miałbym dziś w gablocie jedyne trofeum, którego mi brakuje. Z drugiej strony dwa razy zostałem najlepszym piłkarzem na świecie i nie można o tym zapomnieć. A co do Złotej Piłki, to – hmm… – z perspektywy czasu byłby to bardzo fajny dodatek do wszystkiego, co osiągnąłem w karierze. Pewnie trochę szkoda, ale też wiem, jak coś wygląda od środka, jakie rządzą zależności, więc łatwiej mi było zaakceptować decyzję organizatorów. A życie toczy się dalej. Bez Złotej Piłki jestem tak samo szczęśliwym człowiekiem, jakim bym był z nią.
Mając 34 lata wciąż można się rozwijać i wciąż przebijać szklane sufity, czy w najlepszym wypadku do tego sufitu można się co najwyżej przykleić?
Można się rozwijać. Wyznaję teorię, że wszystko leży w głowie. Głowa musi być otwarta na rozwój, na wszystkie nowości, z którymi się spotyka. Transfer do Barcelony – wierzę w to – pomógł mi się rozwinąć, bo tak działa spotkanie nowych piłkarzy czy innego sposobu gry. To zmusza mnie to szukania nowych rozwiązań, zatem – do rozwoju. Oczywiście tempo takiego rozwoju jest już dużo mniejsze niż w przeszłości, jednak ja nie czuję, bym się już zatrzymał.
Jesteś gościem, który raczej ma rozpisany plan na siebie, a nie myśli wyłącznie o najbliższym meczu. Spytam zatem, jakie są wizje tego, co dalej.
Po Barcelonie będę miał 37-38 lat. Pewnie to zaczną być pierwsze momenty, gdy pojawią się pytania, czy to nie koniec. Na pewno nie będę się żyłował, jeśli nie będzie mi to sprawiać frajdy. Dopiero wtedy będę wiedział, co powinienem zrobić.
Widzisz siebie na drodze, którą obrał na przykład Cristiano Ronaldo, który na koniec poszedł grać za bajońskie sumy do Arabii Saudyjskiej?
Haha. Nie myślę o tym i nawet nie chcę myśleć.
Komentarze