Tego się obawiałem w momencie, gdy pojawiły się pierwsze pogłoski o możliwym transferze Roberta Lewandowskiego do Barcelony. Dokładnie tego momentu, choć przecież to wszystko działo się na długie miesiące przed rozpisaniem terminarza nowego sezonu w lidze hiszpańskiej, na tygodnie przed rozlosowaniem fazy grupowej Ligi Mistrzów. Natomiast mój wrodzony instynkt wyczuwania sytuacji problemowych już wtedy bił na alarm – wchodzenie do projektu jako twarz odbudowy ma sporo wspólnego z wysoką ambicją. A wysoka ambicja momentami jest wyłącznie smutną zapowiedzią nadchodzących rozczarowań.
- Mecz Real – Barcelona odbędzie się w trudnym momencie dla gości, którzy remisem z Interem praktycznie wypisali się z fazy pucharowej Ligi Mistrzów
- Na tę chwilę wiele wskazuje, że FC Barcelona już w październiku dostanie wiele ciosów, pomimo dobrej dyspozycji Roberta Lewandowskiego
- Lewandowski błyszczy, ale nie jest lekiem na wszystkie bolączki Dumy Katalonii
Real – Barcelona: najważniejsza weryfikacja w lidze
Stoczyłem na ten temat sporo dyskusji z Leszkiem Milewskim, który akurat był znużony odświeżaniem Flashscore’a w poszukiwaniu informacji o kolejnych rekordach pobitych przez Roberta Lewandowskiego w Bayernie. Przyznaję, na poziomie narracyjnym, dla ludzi wierzących w kunszt i niemal nadludzkie możliwości “Lewego”, cała opowieść wydawała się naprawdę ekscytująca. Człowiek, który od wielu lat stanowił o sile niemieckiego hegemona rusza na ratunek marce wielkiej, ale jednocześnie trawionej licznymi problemami sportowymi oraz organizacyjnymi. Lewandowski przybywał trochę jak heros z uniwersum Marvela, trochę jak fachowiec z programu “Usterka”. Oczekiwania były od pierwszych minut gigantyczne, a najwięcej o całym transferze mówi rozczarowanie, jakie w Polsce wywołało opakowanie transakcji przez media społecznościowe i marketing katalońskiego klubu.
Ja od początku stałem i chyba nadal stoję na stanowisku, że lepsze jest wrogiem dobrego. Że komfort jest rzeczą wyjątkowo pożądaną, że spokój jest wartością właściwie nadrzędną. Nie będę ukrywał – z wielką zazdrością patrzę na Erlinga Blauta Haalanda w Manchesterze City, wyobrażając sobie, jak radziłby sobie w jego miejscu Robert Lewandowski. Nie uważam, by już w tym momencie między oboma napastnikami była przepaść – może tak się stać za parę lat, gdy “Lewemu” zacznie niebezpiecznie migać PESEL w dowodzie, a Haaland dalej będzie się rozwijał pod okiem Guardioli. Ale teraz? Mam wrażenie, że w nieco lepszym środowisku, Lewandowski mógłby robić to, co przynosi takim januszowym kibicom jak ja najwięcej radości – dopisywać kolejne rekordy strzeleckie, które dostawałbym w formie powiadomienia ze wspomnianego Flashscore’a.
On wybrał drogę trudniejszą, drogę najeżoną niebezpieczeństwami, drogę, w której towarzyszy mu Ousmane Dembele i drogę, w której istotnym przystankiem będzie śledzenie na żywo wyniku meczu Interu Mediolan z Viktorią Pilzno. Wiesz, że twoja wymarzona katalońska przygoda nie idzie do końca zgodnie z planem, gdy musisz śledzić wynik meczu Inter – Viktoria.
Najgorsza jest świadomość, że… Lewandowski niewiele więcej może. Dwa gole z Interem, w lidze praktycznie niezawodny, były wprawdzie jakieś nieśmiałe zarzuty o znikaniu w ważnych meczach, no i te fatalne pudła w starciu z Bayernem, ale poza tym? 9 goli i 2 asysty w Hiszpanii, 5 bramek w Lidze Mistrzów. FC Barcelona może i miewa okresy nieprzekonującej gry w lidze, ale jednak – poza remisem na start, wygrała wszystko, jak leci. Lewandowski był w wielu chwilach kluczowym elementem, tym czynnikiem, który decydował o punktach. Wystarczy wspomnieć mecz z Mallorką. Natomiast nawet przy takim Lewandowskim i nawet przy takich wynikach w lidze, w końcu dogania nas wszystkich rzeczywistość.
A rzeczywistość wygląda tak, że w Lidze Mistrzów Bayern ma 12 punktów, Barcelona 4. Że nawet Inter Mediolan, który akurat najdelikatniej rzecz ujmując nie jest klubem wybitnie stabilnym, jeśli chodzi o Champions League, jest w stanie na Katalończykach ugrać 4 punkty – a w sumie gdyby Robert był człowiekiem, a nie kosmitą, to ten dorobek powinien wynosić 6 “oczek”. Rzeczywistość skrzeczy i niestety ten skrzek układa się w hymn Ligi Europy, jeśli Liga Europy w ogóle posiada jakiś hymn. Co więcej – świeżo po tym remisie z Interem, który właściwie ogranicza szansę Barcelony na wiosnę w Lidze Mistrzów do minimum, od razu przychodzi moment najpoważniejszej weryfikacji ligowej. El Clasico.
Od chwili transferu przeczuwałem – to się wszystko nałoży, to się po prostu musi nałożyć. W Lidze Mistrzów ciężary, bo jednak Barcelona nie poradzi sobie z zespołem ze ścisłego europejskiego topu, a przy ciężkim losowaniu nabruździ im byle Inter. A w lidze El Clasico, natężenie meczów najwyższego gatunku trudne do ogarnięcia. Cholernie się boję, że październik może stać się miesiącem, w którym Barcelona zaczyna sobie uświadamiać, że Lewandowski jest lekiem na wiele spośród jej bolączek, ale nie jest lekiem na wszystko. Porażka i remis z Interem, dziś El Clasico, za chwilę ostatnie dwa mecze z kategorii “o życie” w Champions League. W krótkim okresie może się okazać, że miodowy miesiąc Lewandowskiego, który wydawał się zakochany z wzajemnością w Katalonii, zamieni się w sezon potęgujący problemy Barcelony. Jak donoszą hiszpańskie media – premie za fazę pucharową w Lidze Mistrzów były traktowane jak oczywistość. Jest jasne, że Barcelona na pewno ma w zanadrzu jeszcze jakąś dźwignię finansową, albo inną wajchę do nagłego zarobienia wielkiej gotówki, ale jednak – “miało wyjść inaczej”. Miało być łatwiej, Lewandowski i pozostali ściągnięci do Barcelony piłkarze pewne rzeczy mieli właściwie zagwarantować.
Nie skreślam Barcelony przed meczem, nie ośmielę się ich też skazać na fiasko w Lidze Mistrzów – zwłaszcza, że jako sympatyk Interu wiem, jak wiele mogą zrobić mediolańczycy, by uniknąć gry w europejskiej elicie. Porażka u siebie z Viktorią Pilzno byłaby przecież fantastycznym nawiązaniem do sezonu 2019/20, gdy Czarno-niebiescy pogubili punkty na Slavii Praga. Albo 2020/21, gdy zajęli miejsce w grupie za Szachtarem Donieck i Borussią Moenchengladbach. Albo jeszcze do dowolnego innego sezonu, gdy w wyniku splotu kompletnie nieprzewidzianych, a przy tym nieszczęśliwych dla Interu okoliczności, mediolańczycy odpadali z gry już w grupie (0:3 z Lokomotiwem Moskwa i remis 1:1 z Dynamem Kijów po golu w 85. minucie na zawsze w naszej pamięci). Nie uważam, by Barcelony nie było stać na sprawienie niespodzianki w Madrycie, ba, nie uważam nawet, by w wyśćigu mistrzowskim to Królewscy byli zdecydowanym faworytem.
Chciałbym jednak ocenić te losy Roberta Lewandowskiego w sezonie 2022/23. I na ten moment wiele wskazuje na to, że już w październiku Barcelona dostanie całą serię mocnych ciosów na żebra, i to pomimo świetnej formy swojego wielkiego napastnika. Leszek Milewski, z którym rozmawiałem o tym ostatnio, uspokaja: “Lewy” w Barcelonie zapisywał się na naprawdę długi maraton, a nie sprint, który ma przynieść medale już w tym sezonie, po przebiegnięciu 100 czy 200 metrów.
Byłoby jednak naprawdę bardzo miło, gdyby na przestrzeni parunastu dni Roberta i jego kolegów nie wyjaśniali konkurenci na obu najważniejszych frontach. I choć nadal sympatyzuję w Hiszpanii z Realem, i to Benzemie życzę tytułu mistrzowskiego, dzisiaj będę ściskał kciuki za Lewandowskiego. Skoro już ambitnie chce odbudowywać wielką markę – to niech mu chociaż już na wstępie Real z Interem wszystkich cegieł nie kradnie…
Zobacz także: Real Madryt – FC Barcelona: typy, kursy, zapowiedź
No i niestety dla Roberta i Barcelony, wszelkie obawy się dziś sprawdziły. Barcelona bezjajeczna, Lewy schowany do kieszeni i zasłużyny triumf Królewskich. Największym problemem Barcelony jest jednak, moim zdaniem, to, że Xavi od jakiegoś czasu zaczyna tracić kontakt z bazą (dziwne wypowiedzi), a na ławce się miota.