Rzadko zdarza się, by trzy największe kluby La Ligi straciły punkty w tym samym czasie. A jednak, w minionej kolejce przydarzyło się to zarówno Atletico, Realowi, jak i Barcelonie. I każdemu z nich w nieco innych okolicznościach.
- Najwięksi z pewnością nie są na początku sezonu najbardziej stabilnymi drużynami w Europie
- Remisy z niżej notowanymi rywalami zaliczyły obie ekipy z Madrytu, rozgrywając skrajnie inne mecze
- Barcelona przegrała zaś z rewelacją rozgrywek, a jednocześnie beniaminkiem, co ostatecznie przelało czarę goryczy i kosztowało Koemana głowę
Przegraną z Realem można przełknąć. Ale porażka z Rayo…
Wreszcie stało się to, na co kibice Barcelony czekali od dobrych kilku tygodni. Ronald Koeman stracił pracę. Jako, że ten temat rozwinę nieco w sekcji evento kolejki, przejdźmy do samego meczu.
Rayo Vallecano ma ogromną pewność siebie. Zespół trenera Iraoli pokazał to ponownie w starciu z Barceloną. Tam nie było chowania się za podwójną gardą i wyczekiwania kontrataków. Zespół z Vallecas chciał to spotkanie rozegrać na swoich warunkach, a jeśli się uda – strzelić bramkę. Odhaczone i odhaczone.
Gol w 30. minucie obnażył problemy nie tylko zespołu Barcelony jako całości, ale i dwóch, kwestionowanych w ostatnim czasie weteranów. Piłkę w środku pola stracił Sergio Busquets – zresztą kapitan wziął na siebie odpowiedzialność za to trafienie – a w ostatniej fazie akcji Gerard Pique dał się zrobić Radamelowi Falcao jak junior, na zamach. El Tigre nie marnuje takich okazji, posłał futbolówkę idealnie w dolny róg bramki.
I w tym wszystkim najgorsze – dla kibiców Dumy Katalonii – jest to, że drużyna nie miała nawet pomysłu, jak wziąć się za odrabianie strat. Okej, goście dostali mocno naciągany rzut karny, ale nawet tego elementu gry nie potrafili wykorzystać; Memphis uderzył w prosty dla bramkarza sposób. Apatia zawodników oraz trener niemający zielonego pojęcia o wyuczeniu podopiecznych jakichkolwiek schematów taktycznych. Sytuacja podobna, co w Manchesterze United, choć dalsza obecność Ole Gunnara Solskjaera na ławce trenerskiej dziwi jeszcze bardziej, bo przecież Czerwone Diabły stać i na odprawę, i na opłacenie jego następcy ze ścisłego topu.
Bicie głową w mur
W zupełnie innych warunkach punkty stracił Real Madryt. Królewscy po raz kolejny udowodnili, że nie mają wielkich problemów w starciach z potentatami, zespołami gotowymi na wymianę ciosów czy starciami prestiżowymi, uwalniającymi większe pokłady adrenaliny. Kiedy jednak przychodzi do starcia z zespołem, dla którego remis w starciu z Los Blancos jest największą dumą, pojawiają się schody.
Osasuna nie oddała w tym starciu ani jednego celnego strzału. Zespół z Nawarry okopał się na swojej połowie i liczył na szczęście. I się nie przeliczył. Choć podopieczni Carlo Ancelottiego raz za razem próbowali swoich sił, to ostatecznie musieli opierać się na uderzeniach zza pola karnego, które nie trafiały zwykle nawet w światło bramki, albo na przebłyski Viniciusa, który dwoił się i troił. Był to kolejny dzwonek alarmowy dla szkoleniowca. Real Madryt może radzić sobie z równymi sobie lub odważnymi, ale jeśli nie będzie potrafił forsować zasieków obronnych słabszych rywali, o mistrzostwie może zapomnieć.
Gole na przełamanie to marne pocieszenie dla fanów Atletico
Cóż, Atletico pogubiło punkty w jeszcze innym stylu. Mistrzowie dobrze weszli w mecz ze znajdującym się w strefie spadkowej Levante, a nawet szybko objęli prowadzenie. Po dośrodkowaniu Antoine’a Griezmanna piłkę zwrotną zagrał Felipe, a Francuz mógł cieszyć się z pierwszego ligowego gola po powrocie na Wanda Metropolitano. Po golu z dwunastej minuty Diego Simeone chciał, w swoim stylu, zamrozić spotkanie. Plan zniweczył, o dziwo, Luis Suarez. Urugwajczyk jeszcze przed przerwą sfaulował we własnym polu karnym Rubena Vezo, a wyrównał Enis Bardhi.
Rojiblancos nieraz już musieli gonić wynik – są pod tym względem najlepsi w Europie – i na kwadrans przed końcem ponownie objęli prowadzenie po akcji rezerwowych. Świetnym, penetrującym rajdem popisał się Rodrigo De Paul, który asystował przy debiutanckim trafieniu Matheusa Cunhi. Tuż przed ostatnim gwizdkiem Renan Lodi sprokurował jednak kolejną jedenastkę, a Bardhi znów był bardzo pewny.
Ze wszystkich trzech wpadek gigantów, ta Atletico wydaje się najmniej znacząca. Był to wypadek przy pracy napędzony dwoma głupimi, indywidualnymi błędami we własnym polu karnym. I choć nie ma co bić na alarm, mistrzowie tracą już do lidera aż pięć punktów. Na ich szczęście mają jeszcze mecz w zanadrzu.
Całość tekstu znajduje się na Primeradivision.pl. Tam wybrano dodatkowo Partidazo, evento, jugador oraz golazo minionej kolejki. Sprawdź aktualną tabelę La Liga.
Komentarze