Długo musieliśmy czekać, by okienko w Hiszpanii przyniosło jakieś smakowite kąski – wyłączając Real Madryt i szalejącą Barcelonę. Ostatecznie, jednak, w La Lidze doszło do wielu ciekawych transferów, mimo że pierwsze strony zdecydowanie należały do polskiego króla pola karnego.
- Zespoły La Ligi nie mogły konkurować z Premier League w kwestii zakupów
- Mimo tego hiszpańskie zespoły wzmocniły się interesującymi – a czasem wielkimi – nazwiskami
- Prezentuję subiektywną czołową dziesiątkę operacji z zastrzeżeniem, że każdy klub może mieć tylko jednego reprezentanta
Tebas uczy maluczkich sztuki kombinowania
Premier League odjechała finansowo rywalom tak, że już od dawna nie widzi ich nawet w lusterku wstecznym. Mimo tego fakt, iż Anglicy wydali więcej niż cztery pozostałe czołowe ligi razem wzięte, robi wrażenie.
Pomijając Real Madryt, który błyskawicznie zapewnił sobie dwa prestiżowe nabytki, a także Barcelony, mającej za sobą okno transferowe rodem z serii gier FIFA, długo czekaliśmy na ruchy hiszpańskich zespołów. Javier Tebas swoimi zasadami zdusił, i tak przecież niezbyt imponujące, możliwości finansowe większości drużyn. Nie zmienia to jednak faktu, że i w La Lidze doszło do kilku naprawdę interesujących ruchów.
Poniżej prezentujemy tylko wybrane transfery. Całość rankingu dostępna jest na stronie Primeradivision.pl.
10. Jose Luis Morales (z Levante do Villarrealu)
Każdy fan hiszpańskiej ekstraklasy musi kochać Jose Moralesa. Finezja, technika, gracja, gole i asysty – w zespole Levante “El Comendante” działał jako jednoosobowa armia. Mimo tego nie zdołał utrzymać Żab w ekstraklasie. Dlatego też z niepokojem słuchałem, gdy zarzekał się, że pomoże drużynie wrócić do ekstraklasy. 35-latek nie ma już zbyt wiele czasu, by czarować fanów i z pewnością nie powinien robić tego w Segunda Division. Na całe szczęście po weterana zgłosił się Villarreal! Sam zainteresowany podkreślił, że półfinaliście Ligi Mistrzów nie sposób odmówić. Morales na początku sezonu nie jest (i zapewnie nie zostanie) etatowym członkiem wyjściowej jedenastki, ale gdy pojawia się na boisku udowadnia, że zmieniając klub nie stracił nic ze swej magii. Miał wydatny udział w wywalczeniu gry w Lidze Konferencji (dwa gole i asysta w dwóch meczach), a do tego strzelił już w rozgrywkach ligowych. “El Comendante” to gość, dla którego przychodzi się na mecze. I jakoś przyjemniej się robi, gdy człowiek uzmysłowi sobie, że u schyłku kariery taki piłkarz wreszcie poczuje magię europejskich pucharów.
5. Isco (jako wolny zawodnik do Sevilli)
Nie ma co owijać w bawełnę, Isco trafił na tak wysokie miejsce głównie za nazwisko. Nadal pamiętam fenomenalne występy Hiszpana w Maladze i na początku jego kariery w Realu Madryt. I mam wielką nadzieję, że odrodzi się w Sevilli – choć można mieć w tej kwestii sporo wątpliwości. Po pierwsze, o pomocnika mocno zabiegał Julen Lopetegui, w kontekście którego coraz częściej wspomina się o zwolnieniu. Ponadto Andaluzyjczycy mają już kilku zawodników w stylu Isco, za to wciąż cierpią na brak skutecznego napastnika, a zatem kogo 30-latek będzie obsługiwał? Po cichu liczę jednak, że i sama Sevilla, i sam Hiszpan w najbliższych miesiącach poprawią swoje notowania. Jeśli zostanie on ustawiony w centrum i dostanie swobodę, wciąż może czarować na boiskach La Ligi.
1. Robert Lewandowski (z Bayernu Monachium do Barcelony)
Niesamowite zainteresowanie i otoczka wokół największego transferu w historii polskiej piłki nożnej sprawiały, że obawiałem się. Bałem się, że Robert Lewandowski może i zachowa regularność, ale nie stanie się z miejsca gwiazdą drużyny. I miałem rację. Bo stał się kimś więcej. Lewy strzela gola za golem (w starciu z Cadizem zapewne zaatakuje rekord Ronaldo dotyczący najszybszego zdobycia dziesięciu bramek w bordowo-granatowych barwach) – ale tego wszyscy się spodziewali. Czego się nie spodziewali, to faktu, iż Polak trafił na Camp Nou jako gotowy materiał na kapitana. Elitarny napastnik co akcję instruuje młodszych, utalentowanych kolegów, bije brawo po ich niepowodzeniu, a czasem zwyczajnie z nimi dowcipkuje. Dodajmy do tego niesamowitą inteligencję, światowy poziom gry plecami do bramki i iście latynoską technikę, a dostaniemy nowego idola barcelońskich trybun. Na taki tytuł najlepsi gracze w historii klubu pracowali latami. Camp Nou skandowało nazwisko Polaka po miesiącu.
Komentarze