- Chorwat grał w Legii, Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i w Delcie Warszawa, ale bez sukcesów. Te odniósł w zupełnie innej roli
- Jeden z najlepszych agentów na świecie zdradza Goal.pl kulisy przeprowadzonych przez siebie transferów. W tle setki milionów euro
- Bara przyznaje, że nie przeprowadził jeszcze żadnego transferu związanego z Polską, ale chce nawiązać kontakty z naszymi klubami. “Łącznikiem” może być Afryka
W sierpniu 2003 roku Andy Bara trafił do Legii Warszawa. Liczący 191 cm obrońca miał za sobą grę w Dinamo Zagrzeb, młodzieżowych drużynach Valencii i Logrones. W Polsce kariery nie zrobił, bo ciężko uznać za sukces trzy mecze w Ekstraklasie, w barwach Świtu Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie trafił na wypożyczenie z Legii. Także pobyt w Delcie Warszawa, klubie, który większość kibiców kojarzy z krótkim pobytem tam Roberta Lewandowskiego, nie należał do szczególnie udanych.
Minęło kilka lat, Bara zakończył karierę, ale do świata piłki wrócił w wielkim stylu. Został agentem i przeprowadził jedną z najbardziej niespodziewanych transakcji w historii futbolu – namówił rodziców Daniego Olmo, aby zamienili Barcelonę na Dinamo Zagrzeb. Po latach Bara “oddał” Olmo Barcelonie, ale to kosztowało już ponad 50 mln euro, bo tyle Katalończycy musieli przelać na konto RB Lipsk.
Bara działa w jednej z największych agencji menedżerskich na świecie, Niagara Sports Company. Jej piłkarze są w sumie wyceniani na prawie 250 mln euro. Jak wygląda jego praca od kulis? Jak wspomina czasy spędzone w Polsce? Czy wyobraża sobie pracę z polskimi klubami? O tym jeden z najpotężniejszych agentów na świecie opowiedział w specjalnej rozmowie z Goal.pl.
300 wiadomości dziennie
Rozmawiamy 14 października, gdy okienko transferowe niemal na całym świecie jest zamknięte. Piłkarski agent w tym czasie odpoczywa?
Andy Bara: Nie, absolutnie nie. W tym momencie pracuję nad rynkiem chińskim, mam też na uwadze MLS, przygotowuję również zimowe okienko transferowe. Bo ono wprawdzie otwiera się w styczniu, ale przygotowania trzeba prowadzić już teraz. Jeżdzę po klubach, orientuję się jakich piłkarzy poszukują, jakie mają budżety. Dużo podróżuję, bo wielkich transferów nie robi się na telefon. Prawda jest taka, że cały czas się coś dzieje.
Blaski pracy ważnego agenta znamy. Zdjęcia z gwiazdami futbolu, prywatne samoloty, duże pieniądze. A jakie są cienie?
Bardzo mocne ograniczenie życia prywatnego. Jeden przykład: codziennie dostaję około 300 wiadomości. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystkie. Nie dlatego, że jestem arogancki, ale dlatego, że odpowiadanie na każdą pochłonęłoby cały mój czas. A na to nie mogę sobie pozwolić. Mam kilka numerów telefonów i staram się, żeby jeden z nich był mocno prywatny. Ale nawet jeśli to się udaje, to bardzo krótko. Bo szybko ten numer “się roznosi”. Latem i zimą jest mnóstwo pracy, więc ciężko się wyrwać na wakacje z rodziną. Wyjazd na więcej niż 4 dni w tym okresie jest niemal niemożliwy. Na dłuższą przerwę mogę sobie pozwolić bardziej w kwietniu, wtedy, gdy mało kto myśli o wakacjach. Ale żeby była jasność: nie narzekam! To że dostaję tyle wiadomości każdego dnia, że tyle osób do mnie dzwoni świadczy o tym, że dobrze pracuję. Gdyby było inaczej, to przecież mało kto chciałby się ze mną kontaktować.
Dokładnie. A ilu macie piłkarzy w agencji?
Nieco ponad siedzemdziesięciu. Więcej nie miałoby sensu. Z wielu powodów. Ja specjalizuję się w rozpoznawaniu talentów, w prowadzeniu ich kariery od 16. roku życia. Najnowszy przykład to transfer Niko Tomasevicia, z Chorwacji do RB Lipsk. A wcześniej Dino Klapiji, do tego samego klubu. Generalnie mogę powiedzieć, że mamy wielu młodych piłkarzy, o których w najbliższych dziesięciu latach będzie bardzo głośno w świecie piłki. Możemy tak działać dzięki świetnej siatce skautów. W naszej agencji pracuje ich 47. Mogę powiedzieć, że mam więcej skautów niż jakikolwiek klub! To oni są moim skarbem, moimi oczami. Mamy zasadę, że danego zawodnika obserwuje i ocenia trzech skautów. Oni się nie znają, nie mają kontaktu ze sobą. Ale dzięki temu, że ta obserwacja jest tak dokładnie prowadzona, zwiększamy szansę na trafienie talentów. Co więcej, mamy piłkarskie akademie w Afryce. W Mali, Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Kamerunie. Dzięki temu jesteśmy w stanie wyławiać tam świetnie rokujących piłkarzy.
Najbardziej znanym klientem waszej agencji jest Dani Olmo. Przez lata nie mogłem zrozumieć jak to możliwe, że wielki talent Barcelony zamienił kiedyś La Masię na Dinamo Zagrzeb. Potem okazało się, że to ty za tym stałeś..
Tak. Znałem dobrze jego rodziców. Tata, mama Daniego. Oni mi zaufali i zgodzili się na zaproponowaną przeze mnie ścieżkę. A dzięki moim kontaktom w Dinamo wiedziałem, że zrobimy to tak jak trzeba, że będę mógł to w pewnym sensie kontrolować. Że Dani będzie mógł się rozwijać, że dostanie szansę gry. I wszystko poszło jak trzeba. Najpierw Dinamo, potem RB Lipsk, teraz Barcelona i reprezentacja Hiszpanii. Bardzo fajnie to się układa.
Transfery warte ponad 100 milionów euro
Transfer Daniego Olmo jest tym, z którego jesteś najbardziej zadowolony?
Patrząc na całokształt, na to jak niestandardowa ta ścieżka była, to tak. Dinamo dostało go za darmo, a zarobiło nam nim wielkie pieniądze. Potem kolejny duży transfer, za 62 miliony euro do Barcelony. Natomiast uczestniczyłem w jeszcze większych transferach z finansowego punktu widzenia. Jak choćby Josko Gvardiola. Wprawdzie nie byłem jego agentem, ale brałem udział w jego transferach do RB Lipsk, a następnie do Manchesteru City. W sumie te transakcje przekroczyły 130 mln euro.
A najbardziej skomplikowany transfer, który przeprowadziłeś?
Te przy których musiałem negocjować z Mamiciem. Wprawdzie z jednej strony dobrze się znaliśmy, ale przy okazji transferów byliśmy wrogami, bo on był prezesem Dinama, a ja jako agent stałem po drugiej stronie barykady. Tak, to zawsze były ciężkie negocjacje (śmiech). Natomiast były też nieoczywiste transfery, które sprawiły mi sporo radości. Niedawno przeprowadziłem transfer z NK Kustosija Zagreb, klubu z trzeciej ligi chorwackiej do Barcelony. Chodzi o Mikayila Faye. Następnie przenieśliśmy go do Rennes. Niedługo potem udało się przekonać jednego z najlepszych piłkarzy Mali młodego pokolenia, Baye Coulibaliego, aby też poprowadził swoją karierę przez Chorwację, przez Kustosiję. Albo sytuacja z bramkarzem Joanem Garcią z Espanyolu. Jeszcze niedawno wyceniano go na 300 tysięcy euro, a my mieliśmy za niego ofertę z Arsenalu za 20 mln, którą odrzuciliśmy. A dopiero niedawno jego wycena została podciągnięta do 10 mln.
W menedżerce idzie ci świetnie, natomiast nie uciekniemy od tematu sprzed lat., twojej gry w Polsce…
Z Polski mam bardzo dobre wspomnienia. Do dziś mam przyjaciół w Warszawie. Jarosław Kołakowski, który był moim agentem wtedy i czołowym menedżerem w Polsce… Afrykańczycy, z którymi grałem, a którzy potem zostali w Warszawie. To piękne miasto, a Legia to wielki klub z fantastycznym stadionem i świetnymi kibicami. Oczywiście, wtedy to były inne czasy, w Polsce liczyła się w zasadzie tylko Legia i Wisła Kraków, ale potem mocno poszliście do przodu. Teraz macie już 4-5 mocnych klubów, świetne stadiony, często wypełnione po brzegi…
Pobyt w Polsce? “Myślałem, że go zabiję”
Ale piłkarsko mocno ci było u nas pod górę. Grałeś w Legii, Świcie Nowy Dwór i Delcie Warszawa. Co więcej, w Świcie miałeś spięcie z trenerem Copijakiem…
Teraz patrzę na polską przygodę chłodniej. Widocznie inni byli wtedy lepsi ode mnie i to oni grali. Ale na serio, mam dobre wspomnienia z Polski. Natomiast z trenerem to prawda, tak było. Tylko że on sam to prowokował. Naigrywał się ze mnie, mówił, że skoro byłem w Valencii, to chyba powinienem w Polsce przedryblować co najmniej pięciu rywali. W końcu nie wytrzymałem, myślałem, że go zabiję. Wykonałem ruch głową w jego stronę… No tak było.
Ciekawe jest też to, że trafieś do Delty Warszawa. Stamtąd też masz dobre wspomnienia? Wiesz kto tam grał?
Oczywiście, Robert Lewandowski. I tak, z Delty też mam dobre wspomnienia. Miałem dobre relacje z właścicicielem, Andrzejem, nie pamiętam niestety nazwiska. Powiem to jeszcze raz: Warszawa to piękne miasto, ze świetnym klubem, super restauracjami, miasto pełne pięknych kobiet. Pamiętam, że mieszkałem w dzielnicy o nazwie Tarchomin, niedaleko rzeki.
To tak jak ja! A kiedy ostatni raz byłeś w Warszawie? Albo inaczej, z jakiej okazji tu się pojawiłeś?
Przyleciałem na kolację.
Tylko na kolację?
Tak. Byłem w Niemczech i naszła mnie ochota na kolację w Warszawie. Zdecydowałem więc, że lecimy.
Prywatnym samolotem?
Tak. Zamówiłem lot do Warszawy, spędziłem w restauracji 3-4 godziny i polecieliśmy dalej. Jedzenie było pyszne, więc warto było. To była taka duża restauracja… Hmm, jak ona się nazywa? Niestety w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć.
A przeprowadzałeś jakiś transfer związany z Polską?
Nie, żadnego. Prawda jest taka, że moi piłkarze są za drodzy dla polskich klubów, które nie zapłacą 4-5-10 mln euro za transfer. Mówię tu zarówno o graczach z różnych krajów, jak i chorwackich talentach, które też idą gdzie indziej, nie do Polski. Natomiast w jakimś sensie pomagałem przy transferach Vrdoljaka czy Antolicia do Polski. W sensie, że oni pytali mnie co to za klub, czy warto tam iść. Na bazie swoich doświadczeń mówiłem, że zdecydowanie tak. I, jak się okazało, miałem rację, bo wszyscy na tym skorzystali.
Może czas na współpracę z polskimi klubami?
Czyli, z tego co mówisz, polski rynek raczej omijasz szerokim łukiem…
Nie do końca. To znaczy powiem tak: chętnie nawiążę kontakty w Polsce. Tak myślę, że mógłbym na przykład oferować polskim klubom w niektórych przypadkach topowe afrykańskie talenty z naszych akademii, na zasadzie 50/50. Czyli, kwota za przejęcie takiego gracza nie byłaby wysoka, natomiast potem następowałby podział zysków z ewentualnego transferu.
A często bywasz w Afryce? Nie zawsze jest tam chyba bezpiecznie…
Gdybyś chciał się wybrać do Nigerii, to pewnie nie jest to najlepszy pomysł. Ale tam, gdzie są nasze akademie, czyli Mali, WKS i Kamerun, tam jest w porządku.
Rozmawiając o działalności menedżerskiej, to z tego co czytałem, zacząłeś w 2011 roku.
O ile pamiętam, to nawet trochę wcześniej. Tak ze dwa lata się przyglądałem, przygotowywalem do tej roli. A jednym z pierwszych transferów jakie widziałem z bliska było przejście Stanko Svitlicy do Hannoveru, czyli dużo wcześniej niż w 2011 roku.
Ale to ty przeprowadziłeś ten transfer?
Nie, nie, ale trochę mu doradzałem. Że warto jeszcze to dodać do umowy, jeszcze tamto. W końcu Stanko powiedział: ty mi podpowiadasz lepiej, niż agent. To był jeden z takich pierwszych impulsów, że będę chciał iść w tę stronę.
W sumie rozmawiamy też trochę z tego powodu, że we wtorek czeka nas mecz Chorwacja – Polska. Jak oceniasz obie reprezentacje?
O Chorwację jestem spokojny. OK, przechodzimy zmianę pokoleniową, za chwilę nie będzie już Modricia, ale pojawiają się nowi. Mamy sporo talentów, poradzimy sobie. Sucić, Banturina… Ale Polskę też uważam za dobrą reprezentację. Macie nie tylko Lewandowskiego, kilku innych piłkarzy też potrafi bardzo dobrze grać, zawsze byliście obecni choćby w Bundeslidze. W związku z tym, grając u siebie, na pewno będziecie groźni dla Chorwacji.
To na koniec jeszcze kwestia języka. Z pobytu w Polsce coś ci jeszcze zostało?
“Mówię troszkę po polsku”. Jak widzisz, całkowicie języka nie zapomniałem. Jeśli ktoś mówi po polsku powoli, to bedę w stanie go zrozumieć. Natomiast podejrzewam, że miesiąc pobytu w Polsce wystarczyłby mi, żebym zaczął się komunikować w tym języku.
Komentarze