Kulesza na razie nietykalny. Kulisy (przyszłych) wyborów w PZPN

Gdyby wybory prezesa PZPN odbyły się dziś, w cuglach wygrałby je Cezary Kulesza. Przede wszystkim – nie ma kontrkandydata, a są co najwyżej kandydaci na nich. Bardziej medialni, bo sami w tej sprawie milczą. Milczeć warto, bo jakiekolwiek wychylenie się nie musi skończyć się dla nich dobrze. Co nie znaczy, że nie można już teraz spróbować zbadać, jak wygląda barometr nastrojów oraz pokazać, jak od kulis wygląda kampania wyborcza.

Cezary Kulesza
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Cezary Kulesza

  • Nazwisko nowego (lub starego) prezesa PZPN poznamy w sierpniu przyszłego roku
  • Faworytem jest na dziś Cezary Kulesza. Piszemy dlaczego tak jest, w jakich okoliczościach mogłoby się to zmienić, oraz czemu można go nazwać mistrzem tej gry
  • Jest sytuacja, w której może dojść do tąpnięcia, ale więcej będziemy wiedzieć dopiero w przyszłym roku

Prezes jest królem

W środowisku da się usłyszeć zdanie, że w trakcie kadencji prezes jest królem, któremu w czasie rządów nie wypowiada się posłuszeństwa. Nie opłaca się. Cezary Kulesza też się tej zasady trzymał, bo swój start w wyborach ogłosił maksymalnie późno – choć wcześniej przez dwa lata toczył nieoficjalne rozmowy. Po drodze irytowało to oficjalnego kandydata, Marka Koźmińskiego, człowieka z obozu ustępującego prezesa Zbigniewa Bońka. Koźmiński czuł, że toczy walkę z duchem, ale przegapił moment, w którym zaczął w niej przegrywać. Nie docenił Kuleszy i przede wszystkim jego zdolności interpersonalnych. O nich będzie w tym tekście później.

Dziś na mapie nie widać jednoznacznie osoby, która w tej historii stanie się tym, kim Kulesza stał się dla Koźmińskiego. Nikt w kuluarach nie robi kampanii, prawie nikt otwarcie prezesa nie krytykuje. Jedynym wyjątkiem jest Andrzej Padewski, który raczej nie ma ambicji, by Kuleszę zastąpić (a przynajmniej nikomu nic o tym nie wiadomo). Prezes Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej już w ubiegłym roku udzielił wywiadu “Gazecie Wrocławskiej”, w którym otwarcie przyznał: – Jako DZPN od początku staliśmy na stanowisku, że prezes Kulesza nie udźwignie tematu bycia prezesem PZPN. Dzisiaj widzimy, choć nie odczuwamy z tego powodu satysfakcji, że mieliśmy rację.

To wyjątkowa sytuacja ze względu na niepisaną zasadę, że władza prezesa PZPN jest tak potężna, iż występując przeciwko niemu cierpisz ty i całe twoje środowisko. Dlatego wypracowany został model, w którym otwarty konflikt – w przeciwieństwie do klasycznej polityki – nie istnieje. Konsekwencją jest to, że gdyby wybory zostały zarządzone nagle, nikt nie stanie przeciwko urzędującemu prezesowi. Nikt nie zdąży uruchomić swojej gry wyborczej. Tę z zasady odpala się później, bo im później, tym lepiej dla siebie samego. Byle wystarczająco wcześnie, by zdołać zrealizować cel.

Czytaj także: Zbigniew Boniek: nic mi nie grozi. Ta sprawa to absurd

Cezary Kulesza na dziś jest niekwestionowanym faworytem walki o kolejną kadencję. Być może mogłoby się zmienić, gdyby w okresie poprzedzającym wybory, trafiła mu się seria wpadek, jak w połowie poprzedniego roku. Taką sytuację bez wątpienia chciałby wykorzystać któryś z oponentów, kusząc delegatów wizją normalności w polskiej piłce. Mimo wszystko naiwnym byłoby liczyć na ten scenariusz, bo prezes PZPN od dłuższego czasu zdecydowanie się pilnuje. O aferach jest cicho, a – przyznaję z pełną odpowiedzialnością – gdy miałem okazję widzieć się i rozmawiać z nim dobre trzy godziny po wygranym barażu z Walią – nic nie wskazywało, by świętował ten sukces w stylu, o który wszyscy go podejrzewają.

Inna sprawa, że nawet, gdyby Kulesza się nie pilnował, czułby się pewny swego. Po aferach z 2023 roku od jednego z jego współpracowników usłyszałem bardzo wymowne zdanie – jeśli ktoś uważa, że prezes właśnie przegrywa tymi wpadkami wybory, nie ma pojęcia, o czym mówi.

Obecny szef PZPN trochę stracił na zmianie władzy w Polsce, bo przy utrzymaniu poporzedniej, z którą żył jak w rodzinie, miałby przepotężne plecy. Obecnie tak już nie jest, czego dowodem niech będzie skasowanie przez nowe ministerstwo sportu projektu budowy domu PZPN i reprezentacji w Otwocku. Wyborczo raczej nie powinno to znacząco wpłynąć na szanse Kuleszy, ale być może kilku delegatów zastanowi się, czy lepiej oddać głos na prezesa, którego inaczej traktować będą najwyższe władze.

Tylko u nas

Sytuacja inna niż ostatnio

Dlaczego dziś nikt nie chodzi po kuluarach, tak jak między 2019, a 2021 roku robił to Kulesza? Jest podstawowa różnica – wtedy rządzący prezes z racji zapisu o kadencyjności w ustawie o związakach sportowych nie mógł wystartować w kolejnych wyborach. Dlatego prowadząc cichą kampanię, nie było ryzyka narażenia się Bońkowi. Boniek zresztą zdawał sobie sprawę z prezesowskich zapędów Kuleszy – w 2016 roku sam go odwiódł od planu startu w wyborach, obiecując stanowisko wiceprezesa, które przygotuje go do kolejnej kampanii. Kulesza poniekąd mógł to traktować jako namaszczenie na kandydata, nawet jeśli bez bońkowego poparcia. Teraz sam oczywiście nikogo na swojego rywala nie namaści. Ba, gdyby ktoś pojawił się tu i teraz, prawdopodobnie zostałby storpedowany.

Dlatego jeśli zakulisowe negocjacje w opozycji do Kuleszy będą się toczyć, to w formule cichego budowania grupek. I jeśli poznamy wreszcie nazwisko kandydata numer dwa, momentalnie stanie za nim jakieś środowisko gwarantujące określoną liczbę głosów. Z przekazem: startujemy od 30-40 głosów, pociąg będzie się dopiero rozpędzał. Od was, pozostali delegaci, zależy, czy w porę do niego wskoczycie. Decyzja o walce o prezesurę bez takiego zaplecza byłaby samobójstwem i skończyłaby się, jak u Józefa Wojciechowskiego w 2016 roku – memami.

30-40 głosów na początek to dość dużo, bo do uzyskania prezesury wystarczy 60 spośród wszystkich 118.

Są osoby, do których przylgnęła łatka ewentualnych kandydatów, jednak czy z takim pełnym przekonaniem, że wystartują? Absolutnie nie. Można jedynie dywagować. Wspomniany Andrzej Padewski jako głośny przeciwnik Cezarego Kuleszy może odegrać bardzo ważną rolę w kampanii, gdyż z racji jasno określonych poglądów na obecną władzę, może pozwolić sobie na nieco więcej odwagi w budowaniu środowiska, natomiast niekoniecznie dla siebie. Dla ewentualnego kandydata może natomiast być postacią absolutnie kluczową.

Oglądaj także: Tak bardzo pragniemy, że łatwo nas nabrać

Mógł już być na aucie

Medialnym kandydatem, który pojawia się w tej roli w mediach chyba najczęściej, choć sam tego nie przyznaje, wręcz zaprzecza, jest Wojciech Cygan. W 2023 roku w Meczykach jego nazwisko wymienił Marek Koźmiński, wielki przegrany poprzednich wyborów, twierdząc, że jest wśród kandydatów oczywistych.

Przez pewien okres obecnego roku Cygan jechał na prawdziwym rollercoasterze. To on stał się główną twarzą walki o usunięcie przepisu o młodzieżowcu, a informacje wypływające z PZPN zdawały się sugerować, że szef rady nadzorczej Rakowa Częstochowa może odnieść zwycięstwo. Nic jednak z tego – Cygan niespodziewanie przegrał i to zdecydowanie – w głosowaniu zarządu PZPN nad przepisem o młodzieżowcu poparcie dla jego usunięcia wyraziło dwóch jego członków (on sam i Łukasz Jabłoński – zatem jedyny obok niego przedstawiciel klubów w zarządzie). Dwóch wstrzymało się od głosu, trzynastu było za pozostawieniem go bez zmian. Praca specjalnie powołanej komisji wyrażająca wolę klubów została w ten sposób wrzucona do niszczarki. Dla samego Cygana porażka była odczuwalna, bo pokazała, że nie ma on właściwie żadnego poparcia w zarządzie związku. I to nawet wśród działaczy, którzy raczej byli kojarzeni z dobrych kontaktów z nim samym.

To był moment, w którym wydawało się, że Wojciech Cygan może się już nie podnieść, a jego rola w PZPN będzie już wyłącznie marginalizowana. Ta teoria dość szybko i niespodziewanie dla Kuleszy (który z naturalnych przyczyn upatrywał w nim oponenta) nie znalazła potwierdzenia w rzeczywostości. Tym bardziej niespodziewanie, że gdy zbliżały się wybory do Rady Nadzorczej Ekstraklasy, czyli ostatniego podmiotu, w którym Cygan ewentualnie mógłby się zaczepić, by wciąż być w PZPN-ie słyszalnym, ten do ostatniej chwili nie podjął decyzji o starcie. Sama rada składa się z sześciu członków, z których tylko dwóch jest wybieranych, a czterech znajduje się tam z urzędu  – mowa o przedstawicielach czterech czołowych klubów ostatniego sezonu.

W dniu walnego zgromadzenia Cygan nagle poinformował, że startuje w wyborach, a Kulesza miał się wściec. Na zasadzie: jak to ktoś podejmuje tak ważne decyzje wywracając wszystko do góry nogami, bez poinformowania prezesa. Był zły do tego stopnia, że – jak się mówi w kuluarach – będąc w Niemczech w czasie Euro 2024, bo wtedy się to wszystko odbywało – próbował telefonicznie lobbować w klubach Ekstraklasy, by nie wybierać Cygana. Niektórzy przedstawiciele klubów opowiadali później anegdotę, że tuż przed głosowaniem jeden po drugim odbierali telefony i wychodzili z sali, by porozmawiać z prezesem. Być może Kulesza oczekiwał, że jego wiceprezes uzgodni z nim start do Rady Nadzorczej Ekstraklasy, a Cygan z jego perspektywy zrobił to z zaskoczenia.

Wojciech Cygan (drugi z prawej). Reszta od lewej: Maciej Mateńko, Cezary Kulesza i Zbigniew Boniek (fot. Sipa US/Alamy)

Wiceprezes PZPN, w przeciwieństwie do poprzedniego głosowania w zarządzie, tu zdecydowanie wygrał – aż 11 z 14 klubów wyraziło poparcie. Stawką było jego być albo nie być – i okazało się, że jak u Twaina, pogłoski o “nie być” okazały się przesadzone.

Te dwie sprawy – głosowanie w sprawie młodzieżowca oraz wybór Cygana do Rady Nadzorczej Ekstraklasy – nie stoją ze sobą w sprzeczności. W pierwszej zarząd PZPN pokazał, że ma gdzieś zdanie środowiska klubowego. W drugiej środowisko klubowe się odgryzło i wbrew oczekiwaniom władz PZPN, wsparło oponenta Kuleszy. W skrócie – Wojciech Cygan na kanwie wkurzenia klubów zbudował pewną grupę sprzeciwu, która pokazała światu zaufanie do niego.

Są osoby, które twierdzą, że zbyt daleko idącym wnioskiem byłoby przekładanie tego na grę wyborczą, zwłaszcza gdy sam zainteresowany zaprzecza, by jego ambicją było ubieganie się o najważniejszy gabinet w PZPN, ale gdyby spojrzeć przez pryzmat wyborczy, mogłaby to być pewnego rodzaju zaliczka. 11 głosów poparcia z klubów w przypadku wyborów przełożyłoby się na 22 głosy, a nie można zapominać, że cztery czołowe kluby nie głosowały i założenie, że przynajmniej dwa z nich też poparłyby Cygana, nie jest szczególnie ryzykowne. Do tego dochodzi I liga – bezpiecznie można przyznać, że wśród nich wiceprezes związku mógłby liczyć na 75-80 proc. głosów.

Oczywiście to nie oznacza, że Wojciech Cygan wystartuje w wyborach. On tego nigdzie nie potwierdza, niewidoczny jest też lobbing w tej sprawie. Mówi wręcz, że nie ma takiej wizji.

 Z dużą pokorą trzeba pamiętać też o głosowaniu ws. młodzieżowca, gdzie jednak od związków wojewódzkich, mających więcej głosów niż kluby Ekstraklasy, nie otrzymał poparcia. Natomiast sam start to tylko jedna z opcji, bo w odwodzie jest też zawsze bycie częścią jakiejś koalicji. Tak przecież było w przypadku Henryka Kuli, który na pewnym etapie miał prezesowskie aspiracje, ale ostatecznie zbudował obóz wyborczy dla Cezarego Kuleszy.

Kula zrobił to w dużej mierze na bazie niechęci terenowych związków do ówczesnego prezesa. Powstała grupa wkurzonych, a Kulesza dodał od siebie środowisko klubowe. Taka koalicja związkowo-klubowa dała mu zdecydowane zwycięstwo w wyborach, a Kuli stanowisko wiceprezesa oraz bardzo dużą moc wewnątrz nowego PZPN-u. Szczegółowo opisaliśmy to w tym tekście.

Swoją drogą mówi się też, że samo utarcie Cyganowi nosa w głosowaniu ws. młodzieżowca nie było przypadkiem, a efektem tego, że Kulesza ma wątpliwości co do jego lojalności względem prezesa, który w trakcie kadencji – jak już pisałem – jest królem.

Kto jeszcze na giełdzie?

Koźmiński w tamtej rozmowie z Meczykami wspomniał też nazwisko Pawła Wojtali. To było jeszcze przed wybuchem wielkiego zamieszania wokół prezesa Wielkopolskiego ZPN, po którym został “ścięty” (zawieszony w prawach członka). Od tego czasu wydarzyło się jednak sporo – na czele ze skazaniem stalkera Wojtali, gdy szkodzący mu artykuł Onet.pl w dużej mierze był przecież oparty na nielegalnych – jak stwierdził sąd – podsłuchach tego człowieka. Poza tym sąd cofnął akt oskarżenia, argumentując to niedoszukaniem się znamion przestępstwa. Po tym Wojtala wrócił na posiedzenie zarządu z oświadczeniem: zostaliście wprowadzeni w błąd, a wszystko, co wam mówiłem, to prawda. Następnie został jednogłośnie odwieszony, a w oczach kolegów z PZPN jest osobą niesłusznie wplątaną w głośną aferę. To daje punkt wyjścia do rozmów o prezesurze, nawet jeśli na dziś to wciąż odważny wniosek.

Przez obecne kierownictwo PZPN na pewno jest rozpatrywany jako ewentualny kandydat. Nie ma się co dziwić – w teorii Wojtala spełnia wszystkie niezbędne kryteria, by walczyć o prezesurę – od 2016 roku jest szefem dużego związku wojewódzkiego, jest powszechnie znany jako były piłkarz z sukcesami, ma dobrą prezencję, dobrze się wypowiada. I wreszcie: jest lubiany w środowisku. Dlatego jego sprawa wzbudzała tyle emocji. Szerzej o zdarzeniach z pierwszej połowy 2024 roku pisaliśmy tutaj.

Wymienia się również Adama Kaźmierczaka, prezesa Łódzkiego ZPN, ale on sam zdecydowanie zaprzecza. – Realnie stąpam po ziemi. Gdybym zdecydował się kandydować, żona od razu przygotowałaby mi pozew rozwodowy. Musiałbym więc wybierać – 30 lat małżeństwa czy nowe wyzwania. I raczej wybrałbym to pierwsze – przyznał w rozmowie z TVP Sport. Jest to zdanie nośne, jednak jeśli ktoś przypomni sobie, w jakich okolicznościach w 2016 roku zostawał prezesem ŁZPN kosztem legendarnego Edwarda Potoka, dojdzie do wniosku, że może być różnie. Potok był tak pewien, że nie ma kontrkandydata, że ze spokojem wyjechał na miesiąc na Euro 2016. W tym czasie Kaźmierczak – wówczas jego współpracownik – zdecydował się na start i rozpoczął niespodziewaną kampanię. W PZPN-owskich kuluarach da się usłyszeć, że Cezary Kulesza widzi w nim realne zagrożenie. To jeden z najsilniejszych baronów, wiceprezes prężnego związku, człowiek, który ma narzędzia, by wypracować poparcie. Do tego wewnątrz własnego środowiska ma opinię polityka z krwi i kości, a to doskonała umiejętność.

Innych kandydatów trudno wskazać nawet jako wirtualnych, bo siłą rzeczy nie może ich być wielu. Żeby wystartować w wyborach, trzeba otrzymać 15 rekomendacji. Te podpisać mogą związki wojewódzkie oraz kluby Ekstraklasy i I ligi. To łącznie daje 52 podmioty (16 związków, po 18 klubów Ekstraklasy i I ligi). Każdy może położyć dwie rekomendacje, zatem już w momencie startu ubiegania się po nie, na stole leżą zaledwie 104. Jeśli urzędujący prezes zbierze 40 – co nie jest jakimś ambitnym wyzwaniem – zostaną zaledwie 64. Niektórzy – przez swoiste rozumienie lojalności – udzielając rekomendacji, drugą wrzucają do kosza na śmieci. Więc można zakładać, że realnie zostaje 40-50. W ten sposób dochodzimy do miejsca, w którym jest miejsce dla trzech kandydatów. Czterech to absolutne maksimum, a udział osób z zewnątrz jest wykluczony. Nie ma szans, by otrzymały 15 rekomendacji.

Najważniejsze dopiero nadchodzi

Kluczowe dla kampanii są wybory w związkach wojewódzkich, których większość odbędzie się w pierwszym półroczu następnego roku. Dopiero wtedy będziemy wiedzieć, kto na co może liczyć. W 2021 na tych lokalnych wyborach bardzo zyskał Cezary Kulesza – władze zmieniały się dokładnie tam, gdzie na poparcie mógł liczyć Marek Koźmiński. Przykładowo – w Zachodniopomorskim ZPN prezesurę stracił Jan Bednarek, wiceprezes PZPN u Bońka, który otwarcie popierał Koźmińskiego. Na Mazowszu wygrał Sławomir Pietrzyk, który wprost deklarował się na Kuleszę, był wrogiem Bońka i jego ekipy.

Żeby nie pomylić się we wnioskach, warto zatem się z nimi wstrzymać do wyborów w terenie. Barometr nastrojów może się zmieniać, bo porażka “ludzi Kuleszy” w trzech-czterech związkach lokalnych będzie też sygnałem dla całego środowiska, że rywala – ktokolwiek nim będzie – nie warto lekceważyć. Wtedy też zacznie się jeżdżenie po Polsce i otwarta kampania. I to dobry moment, by o jej kulisach teraz opowiedzieć.

Dużo kilometrów, dużo jedzenia. I picia

Kandydaci jeżdżą po kraju, spotykają się, piją alkohol. Tak wygląda budowanie ludzkich relacji i nikt temu nie zaprzecza. Andrzej Padewski, człowiek bardzo daleki od bycia postrzeganym jako memiczny wujek z wesela, któremu w pierwszej kolejności spieszy się do szklanki, powiedział kiedyś: pracuję w polskiej piłce, więc alkohol piłem, piję i pić będę.

Bo jakkolwiek zaklinalibyśmy świat, kampania nie może się odbyć bez alkoholu – to jest tak naturalne, że równie dobrze moglibyśmy się zastanawiać, czy trawa jest zielona. Powód jest prosty – prezesa PZPN wybiera 118 delegatów (60 – związki wojewódzkie, 50 – kluby Ekstraklasy i I ligi, do tego traktowane jak plankton: stowarzyszenia trenerów, sędziów, przedstawiciele piłki kobiecej oraz futsalu, łącznie mający osiem głosów). To z kolei sprawia, iż kampania nie wygląda jak w polityce, gdzie rozsyła się ulotki i inwestuje w spoty wyborcze. Tu literalnie można objechać cały kraj i przy odrobinie wysiłku spotkać się z każdym potencjalnym wyborcą.

To relacje, wzajemne zależności i obietnice (lub coś, co wygląda jak obietnice, choć nimi nie jest) mają największe znaczenie, niekoniecznie program wyborczy. Program jest dodatkiem, choć wymaganym – trudno sobie wyobrazić oddanie głosu na kogoś, do kogo przylgnęła łatka nie posiadania żadnego programu. Cezary Kulesza jest mistrzem tej gry. Doskonały w kontaktach międzyludzkich, do tego można spodziewać się, że przed wyborami zaprezentuje świetny program, by nikt nie zarzucił mu robienia sobie żartów z najważniejszej sprawy czterolecia w polskiej piłce.

Cezary Kulesza (fot. SOPA Images Limited / Alamy)

No i ten alkohol. Marek Koźmiński w 2021 roku próbował objechać delegatów z winem, co naraziło go na śmieszność. Później w płomiennej mowie na wyborczym zjeździe z wątku wódki uczynił jeden z najważniejszych. Strasznie to było naiwne. Mówimy o środowisku, w którym kilka lat temu popularna była anegdota z pewnego dwudniowego zjazdu organizowanego przez PZPN. Po suto zakrapianej kolacji przeciągniętej do późnych godzin nocnych, następnego dnia w czasie śniadania oczom wszystkich ukazała się scena: z windy wysiada elegancki, choć mało znany szerszej publiczności delegat, w wyprasowanej koszuli, w marynarce. Problem w tym, że – jak przysięgają świadkowie – zapomniał założyć spodni.

Trudno więc liczyć, by teraz – choć zdarzenie ze spodniami nie jest związane z prowadzeniem kampanii – najbliższa kampania mogła wyglądać inaczej. Mówi się, że podstawą dla kandydata jest posiadanie kierowcy, a skorzystanie z gościnności organizatora spotkania jest uznawane za wyraz szacunku do niego. Lokalni działacze czasem stają na głowie, by wygrać nieformalną rywalizację, kto podejmie kandydata w sposób ambitniejszy. Cezary Kulesza ma natomiast taką przewagę nad swoimi konkurentami, że jako posiadacz dwóch lokali w okolicach Białegostoku, może zapraszać do siebie. Zrobił to w czasie poprzedniej kampanii, a do dyspozycji uczestników – potencjalnych wyborców – było wszystko, czego zapragnęli. To jak konwencja wyborcza, która zastąpiła standardowe do tej pory spotkania indywidualne, ewentualnie te w małych grupkach. Takie konwencje w 2021 roku odbyły się trzy – dwie w Jeżewie Starym, w tym samym lokalu, w którym zrobiono zdjęcie Markowi Papszunowi podczas wybierania selekcjonera (z czego powstała afera, bo osoba, która o zdjęcie poprosiła, została z niego usunięta, a po przedostaniu się fotografii do mediów, niektórzy wnioskowali, że wszystko było intrygą mającą na celu pokazać światu negocjacje z obecnym trenerem Rakowa), oraz jedną we współpracy z Mieczysławem Golbą na Podkarpaciu – w Ośrodku Wypoczynkowym Służby Więziennej w Olszanicy. Licząc uczestników było już jasne, że Kulesza, doskonały rozgrywający, zbierze ponad 60 głosów, które gwarantują ostateczny triumf.

Na czym opierają się spotkania z wyborcami? To dobrze znane metody marchewki z finansowym tłem, obietnice – w tym stanowisk, oddziaływanie za pomocą sponsorów, spółek skarbu państwa, samorządów. Wszystko, by zagwarantować sobie odpowiedni głos od delegata. Jeśli coś się na przestrzeni lat zmieniło, to podejście do mediów i social mediów. Kiedyś wybory były totalnie hermetyczne, jakby świat zewnętrzny nie istniał, albo nie miał znaczenia. Dziś opinia publiczna może wpływać na delegatów, czego najlepszym dowodem jest to, że w 2021 roku pierwszy raz część kampanii przeniosła się na Twittera, gdzie aktywnie działali obaj kandydaci – nawet jeśli trudno uwierzyć, że Cezary Kulesza kiedykolwiek swoje konto na tym portalu obsługiwał własnoręcznie.

Sierpień 2025. To wtedy wszystko się zdecyduje

Gdyby bukmacherzy przyjmowali zakłady na to, na kogo wybór padnie za niespełna rok, kurs na Cezarego Kuleszę oscylowałby pewnie wokół 1,30. Za wysoko, by nazwać go pewniakiem, i zdecydowanie za nisko, by nie widzieć w nim kandydata numer jeden z wyraźną przewagą nad (wirtualną) resztą.

Pewniakiem nie jest ze względu na wkurzone środowisko klubowe, które może czuć się oszukane w kwestii przepisu o młodzieżowcu (choć trzeba pamiętać, że do ewentualnej zmiany może wciąż dojść na dwa-trzy miesiące przed wyborami. Bez wątpienia wszystko zostanie obliczone na opłacalność), oraz możliwość zmian w regionach. Od osoby śledzącej rynek nastrojów słyszę, że swing states można upatrywać ewentualnie w Małopolsce, Zachodniopomorskim, Lublinie i Świętokrzyskim. Zmiana władzy w tych związkach byłaby kompletnym tąpnięciem na mapie poparcia – to łącznie 15 głosów, które w przyszłych wyborach prawdopodobnie przeszłyby na oponenta Kuleszy. Do tego dochodzą głosy ze środowiska klubowego oraz ze związków – jak Dolnośląski – w których głos oddany na obecnego prezesa byłby – delikatnie mówiąc – dość niespodziewany.

Otwartym pytaniem jest, co zrobią związki, które mogą dziś się czuć zawiedzione Cezarym Kuleszą. Słyszę, choć to nic potwierdzonego, o sceptycyźmie Tomasza Garbowskiego z Opola i Sławomira Pietrzyka z Mazowieckiego ZPN. Adam Kaźmierczak to, jak pisałem wcześniej, wytrawny polityk, który jednoznacznie nie zdradzi się w żadną ze stron. Z jego postacią związana jest ciekawa anegdota.

W przeddzień poprzednich wyborów wciąż ważyło się stanowisko wiceprezesa PZPN ds. szkolenia. Kulesza nigdy wprost nikomu tego nie obiecał, ale ze względu na długoletnią współpracę, zęby na tę posadę ostrzył sobie Sławomir Kopczewski z Podlaskiego ZPN. Papiery miał – w Jagiellonii pracował jako szef akademii, do tego był w znakomitej komitywie z Kuleszą. Był zatem pewien, że wszystko zmierza w kierunku realizacji jego ambicji. Dość niespodziewanie w mediach zaczęły się jednak pojawiać przecieki, że Kulesza rozważa postawienie na Zbigniewa Bartnika. Wtedy Adam Kaźmierczak miał ruszyć do przyszłego prezesa, by spytać, o co w tym wszystkim chodzi. Po chwili wrócił do swoich kompanów – w tym Kopczewskiego – z informacją, że można być spokojnym. Że Bartnik nie dostanie tego stanowiska.

Dzień później, już po wygranych wyborach, Kulesza zaskoczył wszystkich wskazując jeszcze inną osobę, którą dosłownie wyciągnął z kapelusza – Macieja Mateńkę z Zachodniopomorskiego ZPN. Okazało się, że kandydaturę Kopczewskiego zablokował Henryk Kula, twierdząc, że Podlaski ZPN jest zbyt mały, by mieć i prezesa, i wiceprezesa. Kula – osoba kluczowa dla Kuleszy w kontekście zbudowania poparcia – miał zbyt wielką moc, by jego zdanie zepchnąć na margines. Kaźmierczak podobno usłyszał wówczas argumentację o zbyt małym Podlaskim ZPN, jednak też nakaz, by informację zatrzymać dla siebie. I mimo wiedzy nie pisnął słówka. Stąd gigantyczne zaskoczenie na twarzy Kopczewskiego przy ogłoszeniu Mateńki. Nie dość, że poczuł potężny strzał w twarz, to jeszcze w momencie, gdy nic się nie dało już zrobić. Gdyby usłyszał o takim pomyśle dzień wcześniej, prawdopodobnie wraz z kilkoma innymi prezesami ZPN-ów pracowaliby nad Kuleszą przez całą noc. Działacz z Białegostoku miał przeżyć to wszystko bardzo mocno.

Za mało o piłce

Tak właśnie od kulis wygląda gra wyborcza o prezesowanie w PZPN. Marek Koźmiński nie zrozumiał jej reguł, więc przegrał z kretesem. Dzisiejsi kandydaci-widmo bez wątpienia wyciągnęli wnioski. Gra na dobre rozkręci się po wyborach w związkach wojewódzkich. Główne zasady pozostaną bez zmian, nawet jeśli z kadencji na kadencję wszystko będzie się profesjonalizować. Już teraz ogromną rolę odgrywają sztaby, szczegółowo rozpisane plany spotkań, pewnie jakaś ustruktyrozwana komunikacja z mediami.

Problemem jest tylko to, że cały czas można odnieść wrażenie, iż za dużo się mówi o zbieraniu poparcia, a za mało o piłce.

Komentarze