- Aż czterech debiutantów wystawił Michał Probierz w swoim pierwszym meczu w roli selekcjonera. Fernando Santos nie dał szansy debiutu żadnemu piłkarzowi za swojej kadencji
- Polacy w starciu z Wyspami Owczymi mieli problemy z wysokim pressingiem Farerów (!) i dopiero po czerwonej kartce dla gospodarzy osiągnęli wyraźną dominację
- Piotr Zieliński po raz kolejny dowiódł, że jest dla tej kadry liderem z prawdziwego zdarzenia – o ile faktycznie gra na pozycji rozgrywającego i zespół chce z nim współdziałać
- Arkadiusz Milik to permanentne rozczarowanie w biało-czerwonej koszulce
Debiut Probierza, czyli dlaczego okoliczności są ważne
Statystyka debiutów selekcjonerów to jedna z najbardziej mylących statystyk związanych z polską piłką reprezentacyjną. Powoływanie się na passę debiutów bez zwycięstwa nie ma żadnego sensu. Jakże inne były to przecież pierwsze spotkania. Czesław Michniewicz debiutował w sparingu ze Szkocją, ale przecież ten mecz miał być wyłącznie testem przed arcyważnym starciem ze Szwecja w barażach, więc wynik był kompletnie nieistotny. Jerzy Brzęczek debiutował z Włochami, a Waldemar Fornalik z Estonią – przyznajmy, że istnieje zauważalna różnica w klasie obu tych przeciwników. Engel na otwarcie dostał wyjazd do Hiszpanii, a Smuda mierzył się z Rumunami. Bazowanie na passie debiutów bez triumfu ma mniej więcej tyle samo sensu, co wspominanie ostatniego boju na poziomie Ekstraklasy między – dajmy na to – Ruchem Chorzów i ŁKS-em. Na przestrzeni czasu zmieniło się w tych drużynach tak wiele, że ta ciekawostka jest tylko… ciekawostką, a nie żadnym namacalnym przyczynkiem do dyskusji czy analizy.
Probierz na otwarcie kadencji miał rywala słabego, ale trzeba zwrócić uwagę na cały zestaw okoliczności. Wyjazd na mroźny teren, w samym środku złych eliminacji, bez Roberta Lewandowskiego, z kiepskim kapitałem punktowym. Klasyczny “mecz-pułapka”. Dlatego to zwycięstwo jest budujące. Nie chodzi o sam wzglądu na to, że “udało sie wygrać na sztucznej murawie, która nigdy nam nie leżała”. To właśnie ciężar gatunkowy spod znaku “przegrasz – katastrofa, wygrasz – odetchniesz z ulgą” stawiał poprzeczkę w niewdzięcznym miejscu. Jednocześnie – o czym za moment – nie da się sprowadzać tego spotkania do populistycznego stwierdzenia, że “nie jest ważne jak wygrać, ważna jest po prostu wygrana”.
Debiutanci Probierza, czyli poszerzanie puli selekcyjnej
Fernando Santos prowadził reprezentację Polski w sześciu meczach i za jego kadencji nie zadebiutował w kadrze żaden nowy zawodnik.
Michał Probierz poprowadził kadrę póki co w jednym spotkaniu i zobaczyliśmy cztery nowe twarze w ekipie biało-czerwonych. Z tego dwóch – Patryk Peda i Patryk Dziczek – znaleźli się w wyjściowej jedenastce.
Jednocześnie trudno odnieść wrażenie, że Probierz ten zastęp debiutantów wprowadził w formie wywrócenia stołu do góry nogami. Nieoczywista decyzja o braku powołania dla Jana Bednarka była tak naprawdę jedynym ruchem, którego trudno było się spodziewać. Selekcjoner nie robi rewolucji, nie burzy kompletnie porządku w kadrze, a jednak postawił na skład, który może uchodzić na odświeżający i nieoczywisty.
Probierz jednoznacznie buduje sobie szersze spektrum wyboru. Od zawsze słyszeliśmy – zarówno z ust trenerów, jak i ekspertów – że przecież nie ma kto grać za Grzegorza Krychowiaka, bo nie ma alternatywy, a przecież ten jest już tak doświadczony, tak obyty z kadrą, poza tym ma gigantyczne doświadczenie… To samo było w przypadku rzeczonego Bednarka. Cokolwiek stoper Southampton by zawalił i w jakiejkolwiek formie przyjeżdżałby na kadrę, to i tak mógl liczyć na pewne miejsce w wyjściowym składzie. A prawda była taka, że żaden z selekcjonerów w ostatnich latach nie zbudował sobie dla nich alternatywy. Bielik miał wejść z buty Krychowiaka, ale nie wszedł. Próbowano z Damianem Szymańskim, próbowano z Jackiem Góralskim, apelowano o Damiana Dąbrowskiego czy Radosława Murawskiego, by ostatecznie trenerzy i tak stawiali na tych, których… wystawiali poprzednicy. Wpadaliśmy w błędne koło selekcji.
Probierz sprawdza alternatywy od początku i sam pomaga sobie w dalszej selekcji.
Styl też jest istotny
Jak już wspomniałem – cenne było zwycięstwo, zwłaszcza w zestawie tych wszystkich okoliczności, ale nie można machnąć ręką na styl i skitować to “byle jak, byle trzy punkty”. Na podstawie przebiegu meczu definiujemy nasze atuty, opieramy na nim podstawy do budowy tożsamości tej drużyny, definiujemy słabe i mocne strony kadry. Jeśli chcemy sprowadzać mecz do samego rezultatu, to równie dobrze moglibyśmy śledzić futbol na telegazecie lub Flashscorze.
A prawda o tym starciu jest taka, że do czerwonej kartki gospodarzy mieliśmy problemy z wysokim pressingiem Farerów. Niech to wybrzmi: grając jedenastu na jedenastu mieliśmy problem z wysokim pressingiem drużyny z drugiej setki rankingu FIFA. Z trudem przychodziło nam tez minięcie niskiego bloku rywala, co jest dość symptomatyczne dla wielu meczów kadry w starciu z zespołami niżej notowanymi. To nie był jednak klasyczny mecz spod znaku “Polacy przez godzinę przeprowadzają najbardziej pasywne oblężenie, a przeciwnicy z rzadka przekraczają linię połowy”. Dość powiedzieć, że do czerwonej kartki to Wyspy Owcze miały wyższe średnie wysunięcie formacji od nas.
Dopiero od momentu gry w przewadze realnie zepchnęliśmy przeciwników do głębszej obrony. Wcześniej względnie kontrolowaliśmy mecz, nie pozwoliliśmy na oddanie choćby jednego celnego strzału, natomiast to też nie było tak, że gospodarze byli zainteresowani wyłącznie ścisłą obroną pola karnego.
Po czerwonej kartce zmienił się sposób kontrolowania przez Polaków tego starcia. Wzrosło średnie posiadanie piłki, zupełnie ograniczyliśmy liczbę długich podań, graliśmy bezpieczniej, wzmożona byla liczba ataków, padł gol na 2:0. Jesli jednak kadrze można zarzucić coś, to z pewnością brak pójścia za ciosem po bramce Buksy. Od 65. minuty nie wykreowaliśmy nic. Nie tyle, że kreowaliśmy mało – szans bramkowych przy prowadzeniu 2:0 i grającą coraz dłużej w osłabieniu drużyną rywala nie było wcale.
Zieliński na kierownicy to właściwy Zieliński
Od lat w dyskursie wokół kadry toczy się spór o rolę Piotra Zielińskiego. Jedni twierdzą, że piłkarz o takich możliwościach technicznych powinien brać zespół na barki i wystawiony na każdej pozycji winien robić ewidentną różnice na boisku. Inni sugerują, że dopiero przy właściwym ustawieniu Zielińskiego jesteśmy w stanie wysupłać z jego arsenału najgroźniejsze działa.
Mi nieco bliżej do tych drugich, aczkolwiek staram się dostrzegać jeszcze jeden niuans. A jest nim otoczenie Zielińskiego. Nie chodzi o to, by piłkarz Napoli grał na pivocie, mezzalli czy jeszcze innej straciattelli-mozarelli, a o to, by koledzy korzystali z jego atutów w sposób adekwatny. To trochę jak z wysokim napastnikiem, który czeka na wrzutki. Albo z agresywnym defensywnym pomocnikiem, który musi mieć przed sobą kreatywnych pomocników.
Zieliński błyszczy dopiero wtedy, gdy współpartnerzy idą do podań, które ten potrafi posłać. W tym meczu rozgrywający kadry grał tam, gdzie lubi, a przy tym sam system gry i sposób poruszania sie ofensywy pomógł wyeksponować jego atuty. Mam tu na myśli tworzenie możliwości podań wertykalnych (mówiąc nie analitycznie, a bardziej barowo – do przodu) oraz horyzontalnych (znów – wszerz, w poprzek). Gdy Szymański chciał podanie między liniami, bliżej pola karnego – to je dostawał. Gdy Cash lub Frankowski wbiegali za linię obrony, to je dostawali. I gdy trzeba było pograć nieco bardziej cierpliwie, poszanować piłkę, poszukać przestrzeni między rywalami – to Zieliński też grał do boku, by rozbujać nieco szczelnie ustawionych gospodarzy.
Zieliński w tym meczu miał:
- najwięcej dalekich podań
- najwięcej podań progresywnych
- był 3. pod względem podań w ofensywną tercję
- najwięcej podań prostopadłych
- najwięcej podań w okolice pola karnego
- najwięcej podań prowadzących do strzału
No i zaliczył asystę.
Takiego Piotra Zielińskiego chciałbym oglądać najczęściej. I liczę, że relację na linii Zieliński-zespół rozumie zarówno Probierz, jak i sami zawodnicy wokół zawodnika Napoli.
Arkadiusz Milik – zbędne ogniwo
Dość wymownym faktem jest to, że najlepszym zagranie Arkadiusza Milika w meczu z Wyspami Owczymi było… nadstawienie nogi do tego, by zostać kopniętym przez rywala i zarobienie na nim czerwonej kartki.
Nie jestem zwolennikiem gry Milika w wyjściowym składzie biało-czerwonych. Nie uważam go za właściwy wybór przy grze z jednym napastnikiem. Gdy gramy na dwóch napastników, wówczas lepszym wyborem jest dobrze korelującym z Lewandowskim jego przyboczny Świderski. Natomiast gdy już kontuzjowany był Lewandowski, gdy za plecami Milika hasało czterech środkowych pomocników, a po jego bokach dwóch wahadłowych, to wydawało się, że lepszej okazji do wykazania się snajper Napoli mieć nie bedzie.
Grać, dochodzi do sytuacji, wykorzystywać szanse. Mecz typu “make or break”.
Ale kolejny raz czułem się rozczarowany, choć oczekiwania i tak były niskie.
Zmarnował dwie okazje, wszedł w drogę przy podaniu do Szymańskiego, nie uczestniczył w rozgrywaniu akcji, był wyobcowany, nieobecny, zbyt pasywny już w samym polu karnym. Dość powiedzieć, że od 2016 roku Milik strzela maksymalnie jednego gola w kadrze na rok. Odkąd WyScout zbiera zaawansowane statystyki (od 2015 roku), Milik ma wyraźnie gorsze statystyki zamieniania szans strzeleckich na gole – strzelił dwanaście bramek z goli oczekiwanych na poziomie 16,96 xG.
Adam Buksa swoim wejściem z ławki pokazał klarownie to, jak powinien napastnik kapitalizować szansę otrzymywane w meczach ze słabszym rywalem i w okolicznościach, które pozwalają na to, by bić sie o miejsce obok lub zamiast Roberta Lewandowskiego (w przypadku jego absencji). A Świderski robi to sukcesywnie od momentu, w którym po raz pierwszy zobaczyliśmy go w seniorskiej kadrze.
Patryk Peda, czyli “do dalszej obserwacji”
W starych raportach skautingowych wysłannicy klubów regularnie puentowali arkusz danego piłkarzami słowami “do dalszej obserwacji”. Oznaczało to mniej więcej, że obserwowany zawodnicy nie olśnił, ale równocześnie był na tyle intrygujący, że skaut zalecał sprawdzenie jegomościa w kolejnych spotkaniach. Chciał zobaczyć, czy dany piłkarz podobną jakość zaprezentuje w większej liczbie spotkań, czy podoła też w innych warunkach. Słowem – chciał większej puli badawczej.
I podobną adnotację można postawić po debiucie Patryka Pedy. To bodaj największa zagadka bieżącego zgrupowania. Z jednej strony słyszymy, że piłkarz z trzeciego poziomu rozgrywkowego nie może grać w reprezentacji Polski. Druga strona odpowiada, że Peda w Serie C znalazł się tylko tymczasowo i już zaraz będzie biegał po boiskach włoskiej ekstraklasy.
Peda był bardzo aktywny w destrukcji – wziął udział w 29 pojedynkach i wygrał 22 z nich, co jest zarówno najlepszym wynikiem jeśli chodzi o aktywność, jak i liczbę wygranych starć. Przejął 22 piłki, gdzie drugi pod tym względem Slisz raptem 10. Zanotował też cztery przecięcia podań, co było drugim najlepszym wynikiem po stronie gości.
Jasnym jest, że ocena na tyle ataku Wysp Owczych nie jest miarodajna. Natomiast Peda dał jasny sygnał – sama koszulka kadry mnie nie deprymuje, potrafię grać w zwarciu, nie będę chował się za bardziej doświadczonymi kolegami. Z uwagi na okoliczności i rywala nie był to występ, po którym można malować przed nim perspektywę bycia fundamentem tej kadry na następnych pięciu dużych turniejach. Ale z pewnością był to mecz, po którym wskazane jest dać mu kolejną szansę – w starciach z silniejszymi przeciwnikami.
Komentarze