- Piłkarze, z którymi kibice się nie utożsamiają. Prezes PZPN, który musi się co chwilę z czegoś tłumaczyć. Trener, który walczy o wiarygodność
- Mam wątpliwości, czy tak gremialnie – jako środowisko – czujemy w ogóle wagę dzisiejszego meczu z Walią. To nie jest tylko starcie o awans na Euro, ale i o rację bytu tej drużyny na kolejne kilka lat
- Dzisiaj ten zespół gra też o to, by miał jakikolwiek powód, by dać się lubić
Kadra, z którą nie sposób sympatyzować
Jedna z ostatnich konferencji prasowych reprezentacji Polski przed meczem z Walią. Dziennikarz pyta piłkarzy o ostatni seans filmowy. Dopytuje o to, jaki film oglądali. Na twarzach kadrowiczów widać konsternację, pojawiają się nieśmiałe uśmiechy. Rzecznik reaguje – “niech to zostanie naszą tajemnicą”.
Pytanie o banalny tytuł filmu jest uznawane jako zagrożenie, potencjalną kolejną bombę PR-ową. Okazja do ocieplenia wizerunku reprezentacji jest zaprzepaszczona, bo kadra i jej otoczenie jest wręcz straumatyzowana tym, co wokół niej ostatnio się dzieje. I na co – bądźmy też szczerzy – sobie zasłużyła. Po mediach społecznościowych krążą filmiki, jak Dominik Szoboszlai po awansie Węgrów na Euro strzela sobie z kibicami buteleczkę mocnego trunku. Fani wokół niego wiwatują. – To nasz! Człowiek stąd! Nasz człowiek! – taki przekaz bije z tego nagrania. Tymczasem kibic reprezentacji Polski musi oglądać, jak piłkarze wiją się jak piskorz po tym, jak obejrzeli sobie wspólnie jakiś film, ale boją się przyznać jaki.
Kadra jest pewnego rodzaju dobrem narodowym. Raz na dwa-trzy miesiące siadamy przy tych meczach i emocjonujemy się nimi. Kto mieszka w bloku, ten słyszy krzyki sąsiada z góry (gorzej, gdy sygnał do niego dociera tych kilka sekund wcześniej i spoileruje nam gola). Ale od mundialu w Katarze coraz częściej słyszę od kibiców, że kadra im zbrzydła. Nie to, że ich denerwuje, irytuje, wkurza. To nie byłoby jeszcze takie złe. Im kadra zobojętniała. Nie chcą mieć z nią do czynienia, nie śledzą doniesień, ignorują transmisję meczów.
Tak, Stadion Narodowy na starcie z Estonią się wypełnił, ale odnoszę wrażenie, że ten obiekt wciąż traktowany jest turystycznie. Na zasadzie “chodźcie, pojedziemy do Warszawy, zobaczymy od środka stadion, a przy okazji gra kadra”. Zapełnienie tego obiektu nie jest odpowiednią miarą do oszacowania tego, ile osób ma – mówiąc wprost – w nosie ten zespół.
Nie trzeba być socjologiem z badaniami typu “Zainteresowanie i sympatia wobec reprezentacji Polski w XXI wieku” na koncie, by stwierdzić fakt – kadra zbrzydła kibicom. Afera premiowa, afera alkoholowa, Stasiaki, InSzury, santosowe eldorado, kuriozalne tłumaczenia z kolejny afer. Wreszcie wyniki – katastrofalne, jedne z najgorszych eliminacji w ostatnich dekadach. Jeden punkt na Mołdawii. Męczarnie z europejskim czwartym szeregiem.
Zatem czy ewentualna wygrana z Walią sprawi, że wszyscy o tej litanii żałości zapomną? Na pewno nie. To wciąż będzie – jak powiedział Leszek Milewski – wślizgnięcie się na Euro jak szczur do kuchni. Natomiast awans na Euro pozwoli na to, by nie dostać ciosu nokautującego. Resztki sympatii wobec tej drużyny wiszą na linach. Sędzia już podnosi młotek nad gong, ale rywal ładuje nokautujący podbródkowy. Dziś wieczorem mamy ostatnią szansę na unik, dotrwanie do przerwy, uspokojenie błędnika i próbę powrotu do walki.
Spirala w przeciętniactwo
Dla mojego pokolenia reprezentacyjna piłka to okresy wzlotów i upadków. Pamiętamy kapitalne Euro 2016, mamy w pamięci kilka naprawdę udanych rajdów eliminacyjnych, potrafimy z fotograficzną pamięcią opisać najlepsze akcje z meczów przeciwko Niemcom, Portugalii czy Belgii.
Ale wielokrotnie rozmawiałem z nieco starszymi kolegami, którzy dorastali wraz z reprezentacją Polski lat ’90. I te opowieści przypominają terapie grupowe osób z PTSD. Wstrząs pourazowy, jaki tamta kadra sprezentowała całemu pokoleniu, jest wręcz niewiarygodny.
I nie chciałbym powrotu tamtych czasów sprzed zwycięstw nad Ukrainą czy Norwegią w eliminacjach do mundialu z 2002 roku.
Biorąc pod uwagę to, jaką mamy grupę w Lidze Narodów, to całkiem prawdopodobny jest spadek do Dywizji B. Przez to będzie nam trudniej o drugą szansę do eliminacjach do Euro – patrz obecne rozdanie. Brak gry na Euro oznacza spadki rankingowe w zestawieniu UEFA-owskim. Zaczyna to przypominać potencjalną spiralę, z której trudno będzie się odkręcić.
Ktoś powie, że nie ma co przesadzać. “Na mundial w Brazylii też nie pojechaliśmy i co? Dwa lata później zagraliśmy najlepszy turniej w XXI wieku! Więc jedna nieobecność nie sprawi, że popadniemy w przeciętniactwo”. Ale tu nie chodzi tylko o brak kwalifikacji na Euro. Zresztą… Spójrzmy na zespół, który był na początku eliminacji do Euro 2016. Tak, ja wiem, że Nawałka wymyślił tych wszystkich Mączyński, Jędrzejczyków czy Jodłowców, którzy byli cennymi elementami. Ale kręgosłup tworzyli tacy zawodnicy, jak Glik, Piszczek, Błaszczykowski, Krychowiak, Lewandowski czy Szczęsny. Właściwie poza Kubą każdy był w swoim prime-time lub tuż przed nim. Mówimy tu o przynajmniej pięciu piłkarzach, którzy byli kluczowymi ogniwami silnych klubów europejskich.
Błaszczykowskiego, Krychowiaka, Piszczka już nie ma. Z Glikiem możemy się łudzić, ale bądźmy poważni – on też już jest poza kadrą. Zostają Lewandowski i Szczęsny, którzy… Cóż, różne plotki krążą po środowisku, ale czy bylibyśmy zszokowani, gdyby po potencjalnej przegranej z Walią obaj złożyli rezygnację z gry dla kadry? Ja zszokowany bym nie był.
Nie zasługujemy na awans?
Pojawiają się też tezy, że po tak koszmarnych eliminacjach na Euro po prostu nie zasługujemy. “Jak zespół, który zdobył jeden punkt w meczach z Mołdawią może jechać na turniej mistrzowski?!” – grzmią zwolennicy tego, byśmy w ogóle nie robili sobie wstydu jakimiś mistrzostwami Europy.
Sęk w tym, że od czasu powiększenia składu mistrzostw Europy i dorzuceniu do kalendarza meczów Ligi Narodów, ten system eliminacyjny tak po prostu wygląda. Możemy unieść się honorem, oddać walkowera w Cardiff, posypać głowę popiołem, tylko… co nam to da?
Skoro powstały już jakieś zasady eliminacji (pewnie kuriozalne), to w naszym interesie jest wykorzystanie wszystkich możliwych opcji awansu. Nawet jeśli przypomina to wślizgiwanie się tego rzeczonego szczura przez kanały do kuchni.
“Lepiej nie awansować i skupić się na szkoleniu, odbudowie polskiej piłki, poszukać innego selekcjonera!” – wtórują ci, którzy na baraże się obrazili. Mierzi mnie to. Bo słyszę podobne rzeczy, gdy jakaś uznana marka spada z Ekstraklasy. – Niech spadną i się w spokoju odbudują! – odbija się wówczas echo. Przecież to nie ma absolutnie żadnego sensu. Łatwiej jest się odbudowywać, gdy masz kilkanaście milionów złotych z praw telewizyjnych, a nie frytki, które dostaje sie w 1. czy 2. lidze. Dużo łatwiej nakłonić sponsorów do tego, by wyłożyli kasę na zespół ekstraklasowy, a nie ten pierwszoligowy. Pomijając przykłady typu Widzew – łatwiej też ściągnąć kibica na mecz Ekstraklasy niż 1. ligi.
Podobnie jest w reprezentacji, która jest przedłużeniem PZPN-u. Tak, ja wiem, że nie ma takiej forsy, której PZPN nie jest w stanie przeżreć i przepalić. Że wyjazd na dużą imprezę to kolejny pretekst do tego, by zorganizować “Polskie Dni w [tu miejsce odbywania się mistrzostw]” i usiąść tak przy czymś. Ale ostatecznie znaczna część kwoty za awans na mistrzostwa trafia w maszynę PZPN-owską, a ta kasa spada niżej. Łatwiej cokolwiek zrobić dobrego, gdy masz 110 milionów, niż gdy masz 10 milionów.
Zatem nie traktujmy braku awansu na Euro jako jakąś niewiarygodną szansę na oczyszczenie środowiska piłkarskiego z wszelakich przywar. Jeśli już mamy takie władze PZPN, jakie mamy, to nie czarujmy się, że brak awansu ich odmieni. Że zaraz dokona się u nas rewolucja na miarę tej belgijskiej z przełomu wieków, a dzięki Cezaremu Kuleszy za dwie dekady będziemy cieszyć oko nową generacją polskich piłkarzy.
Nadal będziemy taplać się w naszym bagienku, ale bez reprezentacyjnych emocji latem tego roku. Pozostanie nam głowienie się nad tym, czemu Rumuni mogą, a my nie. Co zrobili Węgrzy do eliminacji do Euro 2020, a czego myśmy nie zrobili. Dlaczego Słowacy dali radę, a my daliśmy czegoś innego, też na cztery litery.
Dlatego trzymam kciuki dziś za awans. Żeby ta fabryka emocji szumnie nazywana drużyną biało-czerwonych dała nam pretekst do emocji.
Radości, irytacji, zwątpienia, szału, łez, wzruszenia, zażenowania, szoku, bólu. Czegokolwiek. Ale jednak czegoś.
Witajcie dIeciuchy! Przybywam tu aby głosić prawdę. Bijcie pokłony!