Cezary Kulesza – mimo co najmniej trzech okazji na wtorkowej konferencji – nie przyznał, że o zatrudnieniu Fernando Santosa decydowała jego wizja gry, lecz doświadczenie. Nawet chciałem się do tego przyczepić, ale zmieniłem myślenie w trakcie tworzenia tego tekstu. Podobnie jak tego wstępniaka.
- Fernando Santos to największe nazwisko, jakie PZPN zatrudnił w swojej historii. Choćby to sprawia, że narzekanie z góry na ten wybór byłoby niesmaczne
- Tym bardziej, że związek poszedł krok dalej – Santos nie będzie tylko selekcjonerem, a człowiekiem, który zostawi po sobie spuściznę. Nawet, gdyby nie osiągnął sukcesu lub nagle uciekł
- Mówienie z przekąsem, że defensywę Michniewicza zastąpiliśmy defensywą Santosa ma niewiele sensu
Strach przed motywami PZPN-u
Wizja poszukiwania nowego selekcjonera przerażała mnie jeszcze w chwili, gdy związek milczał w sprawie przyszłości Czesława Michniewicza. Zdawałem sobie sprawę z priorytetów PZPN-u: naprawienia podupadłego wizerunku kadry, wywiedzenia dziennikarzy w pole, być może zaspokojenia ego prezesa. Opracowania algorytmu mającego obliczyć, kto po trochu zadowoli wszystkich, skoro stu procent satysfakcji u każdego nie da się osiągnąć. I komputer z tych wszystkich kryteriów wypluł Fernando Santosa – trenera, który w bitce na osiągnięcia wygra z każdym polskim szkoleniowcem (zatem odpada argument osób domagających się Polaka hasłem, że nasi rodzimi trenerzy nie są w niczym gorsi), który przybywa z lepszego w naszym widzeniu świata (zatem zaspokaja chcących obcokrajowca) i który nie bazuje na bajerze, lecz na pracy (co nie daje argumentów bojącym się powtórki z Sousy).
Wierzę, że te najbardziej profesjonalne związki piłkarskie potrafią się od tego odciąć i kierować się wyłącznie planem wieloletnim. Na poziomie wewnętrznej dyskusji fachowców wytypować profil trenera, którego wizja gry pasuje najbardziej do tej ustalonej w związku, a następnie wskazać czterech-pięciu kandydatów spełniających to kryterium. Wiem, że w PZPN tak to nie wyglądało, co sugerowało strzelanie nazwiskami od prawa do lewa, bo przecież Santos, Paulo Bento, Vladimir Petković czy Steven Gerrard to inne bajki, jeśli chodzi o ulubione strategie. Ale na potrzeby tego tekstu przyjmijmy, że chcieliśmy – to naprawdę logiczne patrząc na jakość naszej reprezentacji – trenera, który pragmatyzm przedkłada nad dokonywanie cudów, który znany jest z realizacji kontraktów trwających latami, który gra czwórką w obronie, i któremu wyniki w pewnym sensie robią ofensywne indywidualności, wybijające się ponad odgórne założenie “najważniejsze nie stracić”. Nie sądzę, że do takiej analizy doszło w PZPN, ale gdyby doszło, wybranie Fernando Santosa byłoby wtedy jednym z najlepszych kroków, na jakie związek mógł się zdecydować.
Kulesza nie popełnił błędów z przeszłości
Zbigniew Boniek mawia, że u nas w rok z każdego trenera zrobi się wariata. PZPN zrobił wiele, by do tego nie doszło. Wpisanie w obowiązki nie tylko prowadzenia kadry, ale zamieszkania w Polsce (co wyrządza brak asymilacji z krajem pracowawcy widzieliśmy na dystanie pracy Paulo Sousy), posiadania polskich asystentów, którzy mogliby w przyszłości przejąć drużynę drogą zwyczajowo zarezerwowaną dla selekcjonerów reprezentacji Niemiec oraz pomocy przy budowaniu innych trenerów oraz polskiej młodzieży, już na starcie niemal wyklucza ryzyko, że Fernando Santos stanie się kolejnym najemnikiem, który po nasyceniu swoich kieszeni ucieknie zostawiając po sobie zgliszcza. Jeśli wyjedzie, będziemy myśleć o wykorzystaniu jego spuścizny, nie o tym, jak znów staliśmy się w tej grze frajerami. Jeśli ktoś chciał Roberto Martineza bis, właśnie go dostał.
Nie umiem się przyczepić, nawet jak wiem, co Kuleszą kierowało i jak różniło się to od strategii wyborów w największych związkach. PZPN podpisał kontrakt z selekcjonerem, po którego to my musieliśmy wysoko sięgać, podczas gdy on mógł spokojnie na nas patrzeć z góry. Gdyby przyjąć, że w tym związku ktoś jest maluczki, na pewno nie byłby to Portugalczyk. Gdyby wskazać trenera, który doświadczeniem i sukcesami zasługuje na kredyt zaufania, Santos spokojnie mógłby nim być.
Defensywa i defensywa
Nie był to mój faworyt – marzył mi się Vladimir Petković ze swoimi skłonnościami do gry efektownej. Ale narzekania, że krytykowanego defensywnego trenera zamieniliśmy na innego defensywnego brzmią jak absurd. Dopiero co zachwycaliśmy się sposobem, w jaki na mundialu broniło się Maroko i zestawialiśmy grę tej drużyny z naszą. Pytaliśmy, czy u nas się tak nie da. Zauważaliśmy różnice między defensywą, a defensywą. Nie wiem, na czym obecnie mielibyśmy budować nadzieję, że Polska zachwyci teraz świat pięknym atakiem pozycyjnym, ale nie umiem zrozumieć założenia, że nic w stosunku do mundialu nie drgnie. Nie przychodzi do nas trener, który porazi nas wizją. Nie jest to też człowiek, który zmieni kierunek szkolenia. Nie dokona cudów. Nie zrobi z Polski drużyny dryblerów. Nie zmieni mentalności. Nie będzie głosił haseł Paulo Sousy. Ale zakładam, że przybliży nas do tego przykładowego Maroka.
Wymarzonego Maroka.
Santos nie potrzebował słów, by skomentować styl polskiej kadry na mundialu w Katarze. Jego śmiech był tyle zaskakujący, co bardziej wymowny od historycznych ośmiu sekund milczenia Roberta Lewandowskiego. Traktuję to jako dobrą wróżbę i odpowiedź na słowa, że przed defensywą Michniewicza uciekamy w defensywę Santosa.
Komentarze