Olkiewicz w środę #43. Reprezentacja zohydzona do granic

Czesław Michniewicz i Grzegorz Krychowiak
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Czesław Michniewicz i Grzegorz Krychowiak

Wyjątkowo smutnym widokiem jest obserwowanie z bliska, jak w sytuacjach krytycznych rozpadają się zgrane paczki. Niejedna osiedlowa klika rozleciała się jak domek z kart, gdy w momencie próby ktoś zaczął uciekać. Niejeden zespół nigdy nie osiągnął dawnej formy, gdy w sporze z prezesem zaczęły się podziały na równych i równiejszych. Niejedna klasowa banda obróciła się w pył, gdy podczas przypału poszczególni uczniowie zaczęli wzajemnie obciążać się winą. Gdy obserwuję polskie środowisko piłkarskie skupione wokół reprezentacji Polski, mam wrażenie, że jesteśmy świadkami właśnie takiego nieodwracalnego, bolesnego i zwyczajnie smutnego roztrzaskania ekipy.

  • Nie ma niewinnych wokół wszystkiego, co wydarzyło się od pierwszego gwizdka meczu z Meksykiem, aż do dzisiaj
  • Przerzucanie się odpowiedzialnością za błędy i niedociągnięcia potęguje obrzydzenie i niesmak
  • Trudno w tej historii odnaleźć pozytywnych bohaterów, poza zawsze zwartym i gotowym do akcji Adamem Gilarskim

Czesław Michniewicz kontra cały świat

Za nami kolejna runda walki, kolejna runda szamotaniny, tym razem publikacje i zakulisowe informacje Romana Kołtonia, Sebastiana Staszewskiego i Tomka Włodarczyka, z drugiej strony wywiad Czesława Michniewicza dla Roberta Mazurka. Teksty dotyczące reprezentacji Polski niedługo zresztą będą się rozpoczynać jak “Moda na sukces” – w poprzednim odcinku… I cyk, 10-minutowy materiał o tym, co się działo parę dni temu. Nie będę kłamał – czuję się tym zmęczony, zwłaszcza, że coraz mocniej idziemy w kierunku bardzo przedszkolnego zachowania, które możemy streścić jako: “proszę pani, to nie ja, to on”.

Gdy spoglądam na reprezentację Polski jako na pewien projekt, który ma mnie, kibica tej kadry, przywiązać do niej silnym sznurem emocji, widzę kilka aspektów działania. Jest na przykład selekcjoner – chyba wielu z nas po cichu sympatyzowało z Arabią Saudyjską po tym, jak posłuchaliśmy rozmów czy przede wszystkim motywacyjnych haseł Herve Renarda. Zresztą, jego ujmująca skromnność, gdy zapytany o swoje słowa z przerwy meczu z Argentyną wskazał na sztab ludzi, którzy pracują na każdy sukces Arabii Saudyjskiej, to jeden z najlepszych momentów fazy grupowej. Ale jak nie ma selekcjonera, to przecież jest drużyna. Trudno było nie trzymać kciuków za Irańczyków, którzy zdobyli się na oczach całego świata na bohaterski gest wsparcia protestujących rodaków w trakcie hymnów przed ich meczem z Anglią. Jedne drużyny, jak Brazylia, oczarowały nas swoją grą. Inne, jak Chorwacja, swoją nieustępliwością, walecznością czy boiskową pracowitością. Jeszcze kolejne, jak wspomniany Iran – gestami i zachowaniem poza murawą. Nie ma jednej drogi do serc kibiców – można ją znaleźć po prostu zwycięstwami, jak Francja czy Argentyna, ale można też hardością i charakterem – jak Kostaryka czy Japonia.

Jest selekcjoner i jest drużyna, ale jest też cała otoczka wokół. Otoczka, którą miała na przykład Australia. Jeszcze przed mundialem odważna, publikująca treści wymierzone w Katar, podczas samej imprezy – porywająca kibiców, którzy potrafili o trzeciej, czwartej w nocy świętować na ulicach australijskich miast. Nie przypomnę sobie teraz zbyt wielu nazwisk piłkarzy z Australii, nie przypomnę sobie selekcjonera, ale było wokół tej kadry coś, co zapamiętam, coś, co bardzo cenię, coś, co jako Australijczyk, uważałbym za oznakę udanego i godnego turnieju. A jak już naprawdę wszystko zawiodło? No jest jeszcze Dania, na murawie bida, jakichś spektakularnych gestów kibicowskich też brak, ale za to sponsorzy, politycy a nawet ważniejsi dziennikarze zarządzili gremialny bojkot katarskiego mundialu, bo tak podpowiadały im sumienia. Koszulki, jednolicie czerwone i białe, pozbawione wyraźnego herbu, flag czy logotypów, przejdą do historii, z czasem zyskają nieprawdopodobną wartość kolekcjonerską.

No i jest też Polska.

Skłamałbym, gdybym napisał – Czesław Michniewicz totalnie obrzydził mi reprezentację Polski. Nie napisałbym też prawdy, gdybym stwierdził, że zohydzili mi kadrę sami piłkarze w bieli i czerwieni. Podobnie jest z PZPN-em jako całością, podobnie jest nawet ze środowiskiem dziennikarskim oraz politykami. Nikt tutaj nie jest jedynym winowajcą. Ale też nikt nie jest bez winy.

Reprezentacja Polski – nie da się już czytać i słuchać

O reprezentacji Polski nie da się już czytać i słuchać, a to nowość, bo do tej pory najczęściej nie dało się jej oglądać. Zarzewie, pierwszy z winowajców? Bez wątpienia Mateusz Morawiecki, a może raczej – ten spośród jego doradców, który wpadł na genialny pomysł premii. Zaryzykuję – bez tamtego spotkania, tamtych obietnic, puszka Pandory pozostałaby zamknięta. Dzisiaj zastanawialibyśmy się czy Robert Lewandowski jednak polubi górne piłki, czy wręcz przeciwnie – to Czesław Michniewicz będzie zmuszony pokochać granie krótkimi podaniami. Z jednej strony trudno mi się na premiera gniewać – jakkolwiek spojrzeć, zaoszczędziliśmy 30 baniek, a przy tym wyzbyliśmy się złudzeń co do kadry. Jednak mimo wszystko – wolałbym reprezentację Polski lubić, a aktualnie o to trudno. To w żaden sposób nie usprawiedliwia nikogo z bohaterów, których omówię poniżej, ale jednak – to całe Jumanji rozpoczął polityk i jego otoczenie.

Dalej jest drużyna wraz z trenerem. Piłkarsko – jestem wyrozumiałym człowiekiem. Radość z Arabią Saudyjską, radość po ostatnim gwizdku w meczu Meksyku, radość po okazji Piotra Zielińskiego z Francją – to były autentyczne emocje, to były te chwile, dla których w ogóle jest sens interesować się piłką nożną. Im więcej czasu od mistrzostw, tym mocniej zacierałyby się wspomnienia o drugiej połowie z Argentyną czy 90 minutach z Meksykiem – za to mocniej utrwalały parady Szczęsnego czy niezłe momenty z Francuzami. Ale niestety, potem wszyscy wymienieni dali się poznać jako ludzie.

Wkurza mnie niemiłosiernie, gdy Czesław Michniewicz problemu upatruje w tym, że “rozdmuchano aferę”. Nie byłoby żadnego rozdmuchania, gdyby od początku wszystkim zainteresowanym towarzyszyła szczerość. Dziś nie ma już wyjścia z twarzą dla wszystkich – albo kłamią piłkarze, że temat wyszedł “od sztabu”, albo trener, gdy mówi, że piłkarze wywołali tego 30-tonowego wilka z lasu. Gdy dodamy do tego, że część dziennikarzy rozmawia prywatnie z piłkarzami – takich punktów spornych znaleźlibyśmy więcej, jednym z nich z pewnością byłaby kwestia zbierania numerów kont. Kamil Potrykus, co zacytował Krzysztof Stanowski, zarzeka się, że żadnych numerów nie zbierał. Dziennikarze przedstawiający wersję piłkarzy – że taki temat był. To oczywiście z jednej strony didaskalia, a z drugiej – coś, co wywołuje moje obrzydzenie.

Wiem, że każdy piłkarz dba o swój własny wizerunek. Ale gdy Hakimowi Ziyechowi nie odpowiadał Herve Renard, a potem też Vahid Halihodzić, to po prostu groził zakończeniem kariery. Nie gdzieś pokątnie, pod nosem, tylko z otwartą przyłbicą, przed kamerami. Zwalniał trenerów, tak, był nieznośny, owszem, jego wizerunek ucierpiał. Ale ostatecznie trafił mu się taki selekcjoner, jakiego chciał i cała ekipa doturlała się do czwartego miejsca na mundialu. Benzema boksuje się z Deschampsem, ba, przecież Lewandowski walczył na łamach gazet z Bayernem, o sadze z Mbappe nie wspominam. Naprawdę, jesteśmy w erze, w której to piłkarze rządzą. Cristiano Ronaldo w United to najświeższy przykład, odszedł na własnych zasadach, gdy przestało mu się podobać w Manchesterze.

Piłkarze chcą rządzić, ale anonimowo

U nas? Obecnie piłkarze siedzą cicho, albo dają cynki pośrednikom, co tylko potęguję moją niechęć do tej ekipy. A i tak niechęć sporą – po tym jak Grzegorz Krychowiak ujawnił kulisy dzielenia premii. Przypominam brawurowy ciąg logiczny: chcieliśmy część dać na cele charytatywne. Dlaczego cześć? Część, a nie całość, bo liderzy kadry nie mogli stawiać tych mniej zarabiających postaci w niewygodnej pozycji, zrzekając się całości. Dlaczego w takim razie liderzy kadry mieli dostać większe kwoty niż ci mniej zarabiający, czy to nie stawiało mniej zarabiających w niewygodnej pozycji? Ech.

Tak jak na boisku selekcjoner wydaje się przestraszony, a drużyna jeszcze bardziej, tak i poza nim – trener walczy jak lew o utrzymanie stanowiska bez skonfliktowania się z całym światem (nieudanie) a drużyna równie ofiarnie unika zabrania jakiegokolwiek stanowiska. Ja też nie lubię za sobą palić mostów, ale rany, to jest reprezentacja Polski, nasza wspólna sprawa. Tu nie ma już sensu kunktatorstwo, a w razie pozostawienia Michniewicza na stanowisku – udawanie od stycznia, że nic się nie stało. Jeśli padają wprost groźby – zakończę karierę, jak on tutaj zostanie, to przecież można je wyartykułować. Jeśli nie Cezaremu Kuleszy, to Czesławowi Michniewiczowi. Tymczasem z wywiadów trenera wyłania się obraz, że on o żadnym spiskowaniu nie wie, na grupach nikt go nie obraża, żadnych konfliktów nie ma. I nawet trudno go za to winić – bo być może naprawdę nie ufa tym dziennikarzom, którzy zazwyczaj jako pierwsi poznają i następnie przekazują głos poszczególnych zawodników. Ale w takim razie zawodnicy nie są szczerzy – albo wobec swoich rozmówców ze świata dziennikarskiego, albo wobec trenera. Gdy chodzi o rzeczy tak ważne jak kadra, oczekiwałbym odwagi, szczerości, charakteru. Na boisku i poza nim. Nie dostaję tego, w najmniejszym stopniu, ani na boisku, ani poza nim.

Jakub Kwiatkowski też nie jest bez winy

Jestem rozczarowany przy tym zachowaniem PZPN-u, całego, łącznie z Jakubem Kwiatkowskim. Jeśli na zarządzie PZPN-u faktycznie rzecznik kadry mówi dość dramatycznie o spotkaniu o 2.30, które później okazuje się zwykłą rozmową przy kolacji, to uważam, że obie strony próbują przedstawić własną wersję w sposób nie do końca sprawiedliwy. Nawet nie mam pretensji, pewnie zachowywałbym się podobnie, jestem po prostu rozczarowany. PZPN, który jest właścicielem kanału Łączy Nas Piłka, na którym ukazują się materiały ze spotkania z premierem, twierdzi, że nic nie wiedział ani o spotkaniu, ani o premiach, ani w ogóle o niczym, już na pewno: o podziale pieniędzy. PZPN nie wie, ale ma operatora kamery na spotkaniu, PZPN nie wie, ale na zarządzie o spotkaniu w sprawie premii opowiada zatrudniony w PZPN-ie Kuba Kwiatkowski. To wszystko dość bolesne, bo jako rasowy piwniczak poznałem w środowisku piłkarskim bardzo niewiele osób. Ale miałem zaszczyt poznać i Kwiatkowskiego, i Michniewicza, i Potrykusa – wszystkich szczerze polubiłem, i zachowaniem każdego z nich jestem dzisiaj bardzo rozczarowany jako kibic reprezentacji Polski. 

PZPN umywa ręce, piłkarze umywają ręce, selekcjoner próbuje się bronić, a ja czuję wyłącznie niesmak, z każdym dniem coraz większy i większy. Przecież my wszyscy będziemy musieli po tym cyrku jakoś ruszyć dalej. Przeczuwam, że scenariusz jest jasny – Michniewicz zostanie pożegnany z honorami, PZPN powie, że dziękuje mu za zrealizowanie celów, piłkarze namalują laurkę i kupią dobrą whisky, jako powód nieprzedłużenia kontraktu zostanie podana chęć odmłodzenia kadry i zmiany mentalności na nieco bardziej ofensywną. Potem ci wszyscy ludzie dziękujący Michniewiczowi będą się w kuluarach, jeden po drugim, wyżywać na byłym selekcjonerze, przypisując mu całe zło nie tylko za aferę premiową, dyspozycję boiskową i wizerunkowe katastrofy, ale jeszcze za sprzedaż uranu Czeczenom i wysokie ceny gazu. Nowy rozdział zaczniemy od zalewu hipokryzji, a pewnie swoje dorzuci jeszcze Michniewicz, waląc – jak to on – wszystko na ławę w Kanale Sportowym. Jak znów polubić ludzi, którzy w taki sposób uporali się z całym kryzysem, jak na powrót im kibicować? A jeśli Michniewicz zostanie? Udajemy, że nic się nie stało, dzień dobry trenerze, kapitalna pogoda, co tam pod Czechów już selekcjoner wymyślił? Udajemy, że nikt nie nadawał na niego dziennikarzom, udajemy, że nikt nie groził zakończeniem kariery?

Piłkarze, selekcjoner, PZPN, nawet my, dziennikarze, nieco rozdmuchując pierdoły (biję się w pierś!). Wszyscy zrobiliśmy dużo, by nie dało się myśleć pozytywnie o reprezentacji Polski. Nie mam żadnego pomysłu na jakiś logiczny reset. Jest mi smutno, że tak szybko ekipa, z której sukcesów w meczu przeciw Szwecji tak bardzo się cieszyłem, tak szybko stała się antypatyczną zgrają, z którą trudno mi się w jakikolwiek sposób identyfikować.

Nie wiem, ilu jest takich jak ja. Ale tego Kataru nie wyleczymy w siedem dni.

Komentarze

Comments 2 comments

Olki jak przyprorokował 🙂 Mam takie same odczucia i szczerze mówiąc mnie najbardziej dziwi jak zachowywał się PZPN. Jak sobie wyobrażam, że mam firmę i jadą jak po burej suce z moim najważniejszym projektem, dodatkowo często oczywiste nieprawdy, a ja nic nie robię tylko patrzę jak manager projektu się próbuje z tego tłumaczyć to się dziwię, że nie mam jeszcze firmy skoro robiąc taki syf i wykazując brak kompetencji można zarabiać.