Olkiewicz w środę #133. Nudna reprezentacja to i tak krok do przodu

Reprezentacja Polski nieco szczęśliwie wygrała mecz z europejskim średniakiem, którym jest Szkocja. Polska przegrała zasłużenie mecz z reprezentacją europejskiej górnej półki, bo taką raczej jest Chorwacja. Nikt nie zaskoczył wybitnie na plus, nikt nie zagrał tak, żebyśmy mogli postawić na nim krzyżyk na wieki. Jakkolwiek to zabrzmi - wszystko powyższe to naprawdę dobre informacje.

Michał Probierz Polska
Obserwuj nas w
eric mccowat/Alamy Na zdjęciu: Michał Probierz Polska
  • Odsiewając emocje – reprezentacja Polski wygrała to, co w sumie powinna wygrywać i przegrała to, co pewnie będzie przegrywać, kilku zawodników zagrało w obiecujący sposób, kilku zagrało zdecydowanie poniżej własnego potencjału.
  • Można byłoby – i byłoby w tym sporo racji! – narzekać, że okres wrześniowego zgrupowania kadry był wobec tego nudny, nie wydarzyło się zbyt wiele, emocji było tak naprawdę jak na lekarstwo – nawet wyszarpane w końcówce zwycięstwo to przecież w gruncie rzeczy taki “sparing plus”, a nie poważne rozgrywki.
  • Ta nuda, która panuje wokół reprezentacji Polski to jednak dalszy ciąg odbudowy całego klimatu reprezentacyjnej piłki – i niezaprzeczalny progres w stosunku do obrzydzenia, które zgrupowania wywoływały wcale nie tak dawno.

Powrót na właściwy poziom, perspektywa optymistyczna

Zacznijmy od suchych faktów, które z pełną premedytacją dobieram nieco pod tezę. Wiem, że te mecze miały różny przebieg, że czasem sprzyjało nam szczęście, a czasem odwrotnie, piłka nie chciała wpadać do siatki. Natomiast to futbol reprezentacyjny, najbardziej losowa kategoria w najbardziej losowej spośród popularnych dyscyplin zespołowych – czynnik szczęścia będzie obecny zawsze, nie uciekniemy od niego w najpoważniejszych analizach. Dlatego też nie mam wyrzutów sumienia – bo w gruncie rzeczy wyniki tym razem pokazują dość jasny trend i nie trzeba tutaj wcale zbyt wielu fikołków logicznych.

Reprezentacja Polski notuje progres i to po prostu widać w liczbach.

Rok 2023 to dla polskiej reprezentacji być może najgorszy rok w całym XXI wieku. Piszę to z pełną świadomością ciemnych lat polskiej piłki, gdy Dariusz Szpakowski miał pamiętną przemowę podczas spotkania ze Słowenią a przed Euro 2012 kadra z różnych przyczyn przypominała cyrk obwoźny. Konkurencja jest naprawdę ogromna, ale nigdy przedtem nie mieliśmy takiej kumulacji trzech wyjątkowych czynników: nasz skład był dość porządny, rywale byli absurdalnie słabi, a wyniki układały się w sposób, który trzeba określić mianem sensacyjnego. Bo nawet gdybyśmy chcieli porównywać – okej, remisy z Grecją czy Rosją były zaskakujące, odpadnięcie z najłatwiejszej możliwej grupy na domowym turnieju stanowiło gigantyczne rozczarowanie. Ale w jaki sposób w ogóle zestawiać ciężar kompromitacji w 2012 roku, gdy w 2023 Szczęsny, Lewandowski i Zieliński dostali po tyłku od reprezentacji Mołdawii?

W ubiegłym roku zagraliśmy o punkty osiem spotkań, wszystkie w ramach eliminacji Mistrzostw Europy. Wygraliśmy trzykrotnie – raz z Albanią, dwa razy z Wyspami Owczymi, trudno za to komukolwiek przypiąć medal. Porażka z Mołdawią to oczywiście cień, który przykrywa w zasadzie nie tylko cały 2023 rok, ale ogółem okres od zwolnienia Czesława Michniewicza, aż do dziś. Natomiast trzeba w tej ranie chwilę podrapać – według rankingu Elo to była najsłabsza reprezentacja w historii, która wyszarpała trzy punkty biało-czerwonym. Jak wyliczył AbsurDB z portalu Weszło – Polska przebiła tamtego wieczoru klęski z Armenią z 2007 roku oraz Finlandią z 1965 roku. W XXI wieku w szranki z tym wynikiem mogą stanąć jeszcze tylko Białoruś i Łotwa z lat 2001/02, ale pamiętamy po pierwsze ówczesny stan reprezentacji, a po drugie – że w sumie i tak udało się w tym okresie zaliczyć coś wyjątkowego – pierwszą po szesnastu latach wielką imprezę, ba, nawet z wygranym meczem o honor. Mołdawia to jest as kier. Mołdawia to jest meldunek “sto” w tysiącu.

A przecież obok porażki z Mołdawią był przecież remis w rewanżu, do tego mimo wszystko trochę zaskakująca strata punktów z Czechami na własnym terenie – nasi sąsiedzi na krótko przed meczem zastanawiali się, czy to nie jest najlepszy czas na wymianę selekcjonera. Gładkie 0:2 z Albanią dopełnia obrazu zniszczeń.

W tych ośmiu meczach Polska regularnie szokowała ekspertów i bukmacherów – załamujących ręce nad tym, jak tak przyzwoita na papierze drużyna jest w stanie notować tak fatalne wyniki. Dno osiągnęliśmy sportowo – zaliczając, jak udowodniły liczby, historyczne rekordy żenady. Do tego dochodziła jednak również atmosfera wokół kadry – Fernando Santos, ciągnące się smrody post-Katarowe, PZPN, poruszający się z gracją słonia, gaszący kolejne pożary dolewaniem całych cystern benzyny. Leżeliśmy na deskach, choć przecież wchodziliśmy w rok jako jedna z szesnastu najlepszych drużyn świata.

Przewijamy szybko taśmę: w 2024 roku zagraliśmy o punkty siedem spotkań. Tak naprawdę prawdziwym zaskoczeniem był tylko jeden wynik – remis z Francją, w starciu, gdzie nikt nie dawał nam najmniejszych szans. Poza tym? Przegraliśmy z lepszymi, wygraliśmy ze słabszymi, nawet zremisowaliśmy z równymi – bo tak pewnie trzeba postrzegać baraż z Walią.

  • Zobacz także materiał wideo: Kiedy nie miałeś szczęścia, ale już masz

Powrót na właściwy poziom, perspektywa pesymistyczna

To zgrupowanie jest o tyle trudne do oceny, że naprawdę niewiele nas zaskoczyło. W gruncie rzeczy praca ludzi opisujących piłkę to pasożytowanie na emocjach – tych przyjemnych w pierwszej kolejności, ale gdy brakuje przyjemnych, to i złość czy gniew mogą się przydać. Na tym zgrupowaniu nie było ani radości, ani euforii, ani nawet jakiejś spotęgowanej nadziei, ale nie było też za wiele żalu, gniewu, płaczu czy wkurzenia. Czytałem teksty i analizy dotyczące gry reprezentacji, wysłuchałem kilku komentarzy, sam obejrzałem spotkania i gdyby ktoś miał zamiar mnie przepytać z obecnego stanu kadry, odpowiadałbym jak w ankietach studenckich: “nie wiem”, “nie mam zdania”, “trudno powiedzieć”.

Weźmy Szkocję. Wygraliśmy na wyjeździe z rywalem, który zebrał naprawdę logiczną paczkę z kilkoma gwiazdami brytyjskiego futbolu, w dodatku udało nam się tego dokonać po meczu, gdzie mieliśmy naprawdę niezłe fragmenty gry. Ba, jakie okoliczności, ostatnia akcja, samotny rajd nowego ulubieńca publiki, rzut karny. Ale słów krytyki po meczu nie było wcale dużo mniej niż pochwał. W gruncie rzeczy przecież wygraliśmy ze Szkotami, a nie Bostonem Celtics czy innymi Supa Strikaz. Przesadne fetowanie cokolwiek fartownego zwycięstwa nad Szkocją byłoby równie niestosowne, co żądanie wyrzucenia wszystkich, bo Szkoci stworzyli sobie więcej sytuacji strzeleckich. Z Chorwacją w sumie podobnie – wynik zgodnie z planem, gra średnia, mocniejszy rywal jak zwykle nas zdominował, momentami byliśmy zagubieni jak dzieci we mgle. Nie skompromitowaliśmy się, ale też nie zagraliśmy ani trochę ponad stan – było kilka ciepłych słów, głównie w stronę Zalewskiego, ale było też trochę bardzo zasłużonych uwag w stronę tych, którzy rozczarowali. Natomiast ogólny wydźwięk? Można się było tego spodziewać. Tego w Szkocji i tego w Chorwacji. Tego dobrego Zalewskiego i tego kiepskiego Dawidowicza.

O, właśnie, poszczególne nazwiska. Kadra jest na takim etapie przebudowy, że tutaj też nie da się formułować jednoznacznych osądów. Skreślimy Modera, który tak naprawdę znowu dopiero powraca do zdrowia? No grał kiepsko, ale potem sam przyznawał, że nie był w pełni gotowy do gry. Skreślimy Bogusza, którego właściwie dopiero poznajemy? Najbliżej apelu o rewolucję jestem w kwestii defensywy, ale nadal – tu nie wydarzyło się nic sensacyjnego, tu nie doszło do jakichś wyjątkowych scen, po prostu mocni zawodnicy ofensywni naszych rywali obnażyli braki kiepskich zawodników defensywnych.

Michał Probierz? Jego kredyt zaufania raczej rośnie – sympatię zaskarbił sobie choćby proporcją wystawionych zawodników ofensywnych do tych skupiających się na destrukcji. Ale sumarycznie ani nie oczarował, ani nie zawiódł – jak niemal każdy element tej kadry.

Z perspektywy 2023 roku, gdy graliśmy kilka szczebli poniżej naszego potencjału, w 2024 zanotowaliśmy naprawdę ogromny progres. Wygrywamy, co mamy wygrać, przegrywamy, co mamy przegrać – ale nawet to po dość twardej walce. To, co musi martwić? Odpowiedź na pytanie: to jaki właściwie jest cel?

Nuda jako przystanek do przygody

Nie dysponuję dokładnymi badaniami poza tymi, które przedstawił na swoim koncie twitterowym Marek Szkolnikowski, były dyrektor działu sportowego w Telewizji Polskiej. Spadki w oglądalności reprezentacji Polski to jednak za mało, by opierać na tym wielkie tezy o odwrocie Polaków od swojej ukochanej drużyny. Szczególnie, że przecież równolegle trwają liczne afery biletowe, związane z wiecznymi problemami logistyczno-serwerowymi po stronie PZPN-u. Dostarczanie biletów kurierem, zapchane strony, błyskawiczne rozchodzenie się miejscówek – kto próbuje kupić bilet na mecz kadry, ten przechodzi taką ścieżkę zdrowia, że podczas samego spotkania jest już w pełni uodporniony na ból i cierpienie. A wciąż bilety idą na pniu. Delikatnie kurcząca się widownia przed telewizorami po jednej stronie, ale po drugiej gigantyczny popyt na obejrzenie reprezentacji na żywo, wciąż kolejka sponsorów, wciąż spore zainteresowanie mediów. Nie, byłoby głupotą roztaczać widok kadry osamotnionej, pozostawionej gdzieś na uboczu, opuszczonej nie tylko przez najwierniejszych fanów, ale nawet tradycyjnych “kibiców reprezentacyjnych”, którzy uaktywniają się jedynie w okolicy wielkich turniejów czy najważniejszych meczów eliminacyjnych.

Ale pewnego rodzaju pęknięcie jest wyczuwalne, zwłaszcza w naszej piłkarskiej banieczce. Rośnie, może nawet rośnie w sposób niepokojący, liczba ludzi domagających się, by zamiast reprezentacji liga grała przez cały rok. Rośnie zniechęcenie wobec programów omawiających wyłącznie życie kadry i kadrowiczów. Kończą się nawet tematy do dyskusji i kłótni, właśnie z uwagi na fakt, że kadra nieco zobojętniała, przynajmniej tym najbardziej fanatycznym odbiorcom piłki. Tu nie są potrzebne badania – bo mówimy przecież o bardzo wąskiej grupie. I w tej wąskiej grupie na kadrę się po prostu nie czeka, nie obgryza się paznokci w oczekiwaniu, aż piłkarze zjedzą śniadanie. O, kolejny aspekt – ta naturalna głupawka mediów głównego nurtu wokół reprezentantów też nieco się rozmyła. Tak, to pierdoła, ale u Kuby Wojewódzkiego na kanapie usiadła Ewa Swoboda, a nie któryś z kadrowiczów. Zresztą – przecież ja jestem typowym sympatykiem reprezentacji, sezonowcem z pilotem w ręku. No i nie czekam. Nie jaram się. Obojętnieję.

Paradoksalnie uważam, że w tej chwili to dobry sygnał. To, czego moim zdaniem potrzebuje PZPN, Michał Probierz oraz jego podopieczni, to właśnie okres nudy. Okres pozbawiony może jakichś wielkich eksplozji radości, ale przede wszystkim pozbawiony afer, pozbawiony niesmaku, pozbawiony wściekłości, która towarzyszyła nam przez cały 2023 rok. Uważam, że to sukces Michała Probierza, zwłaszcza na tle poprzedników, którzy akurat na nudę nigdy nie pozwalali. Jeśli to film przygodowy – jesteśmy na tym etapie, gdy bohater przygotowuje się do wyprawy czy walki, sami twórcy wiedzą, jak nudna jest ta część filmu. Skracają ją do kilku szybkich, kilkusekundowych ujęć, często z jakąś podniosłą muzyką, żeby nie zagubić tempa. Wiecie, Kevin rozkłada pułapki, Jean Claude van Damme trenuje, Rocky biega po schodach. Gdyby to pokazać w pełnym ujęciu – byłoby niemal tak nudno, jak obecnie z reprezentacją Polski.

Tylko u nas

Problem polega na tym, że potrzebny będzie następny krok. Michał Probierz daje sygnały, że w tej kadrze naprawdę wiele może się zmienić, mówią o tym sami kadrowicze, choćby zdumiony Piotr Zieliński, gdy ma wokół siebie dwóch innych techników, a nie zabijakę z nożem w zębach. Ale by scena nudnych i żmudnych przygotowań do walki miała sens, po tej nudnej i żmudnej przygrywce musi nastąpić mocniejszy refren. Doceniam, że 2024 rok już jest o niebo lepszy niż 2023. Jednakże od następnych zgrupowań będzie ciężko wybronić się jedynie ofensywnym składem i fantastycznymi rajdami Zalewskiego. Progres jest zauważalny i istotny, ale ruszaliśmy z samego dna, wystarczyło się nie kompromitować.

Za miesiąc dwa mecze domowe, szóste zgrupowanie Michała Probierza. Czas, gdy nuda jest błogosławieństwem po miesiącach hańby zaczyna powoli mijać.

Komentarze