- Prezentujemy szeroki raport na temat stanu piłki nożnej kobiet w Polsce
- Do udziału w reportażu zaprosiłem przedstawicieli różnych stron jednego środowiska. Są więc dane z PZPN, ale także wypowiedzi samych piłkarek, z najlepszą z nich, czyli Ewą Pajor włącznie, prezesa klubu, który nagle wyrósł na potęgę, czy agenta piłkarskiego działającego na rynku kobiet
- Każdy zgadza się z jednym – potencjał w piłce nożnej kobiet jest ogromny. Ale w naszym przypadku wciąż uśpiony mimo coraz większych nakładów
Piłka nożna kobiet w Polsce
Do pisania tego tekstu przystępowałem bez żadnej tezy. Miałem jedynie świadomość, że reprezentacja Polski kobiet wywalczyła w ostatnim czasie awans do Dywizji A Ligi Narodów, co stanowi bezpośredni przedsionek finałów Euro 2025, gdyż każdy zespół grający na tym poziomie rozgrywkowym ma zapewnione co najmniej baraże (jedyną alternatywą jest bezpośredni awans). Ale nie miałem pojęcia o niczym więcej. Nie wiedziałem, czy piłka kobiet w Polsce kwitnie, czy jest w stagnacji. Czy może przynosić profity. Czy piłkarki są w stanie żyć jedynie z uprawiania piłki nożnej. W jakim stanie jest kobieca liga.
Sukces, a tak umownie nazwijmy awans do Dywizji A, jest często wypadkową wcześniej podjętych działań, ale bywa także płaszczykiem, pod którym można ukryć realny stan. Dlatego postanowiłem sprawdzić, jak to wygląda w Polsce.
Gdy na platformie X (dawny Twitter) opublikowałem informację, że planuję wkrótce opisać piłkę kobiecą w Polsce, otrzymałem mnóstwo prywatnych wiadomości. Jeden ze znanych w środowisku piłkarskim marketingowców napisał (pisownia oryginalna): Niecierpliwie czekam na artykuł o kobiecej piłce. Ta dyscyplina ma mega potencjał. I dużo biznesu chce się w to włączyć – tylko nikt póki co nie ma pomysłu – jak. Były przymiarki, ale moim zdaniem zacznie się więcej w przyszłym roku dziać. Od wiosny.
Ale były też i wiadomości od ludzi zajmujących się piłką nożną kobiet w małych ośrodkach. Dużo wiadomości. Sprowadzające się właściwie do jednego: w przypadku niewielkich klubów ta dyscyplina jest piątym kołem u wozu. To jakby potwierdzało tezę, która padnie w tym artykule z wielu ust: że nie uda się zbudować silnej piłki nożnej kobiet w Polsce bez zaangażowania dużych klubów znanych z piłki męskiej. A budować warto, bo globalnie ten sport będzie niedługo miał szansę na dofinansowanie, o jakim do niedawna mógł pomarzyć. W 2027 roku mają wejść w życie regulacje FIFA zrównujące premie za awans na mistrzostwa świata dla kobiet i mężczyzn. Mowa o ogromnych pieniądzach, bo przecież za wygranie barażów ze Szwecją w walce o Katar, PZPN otrzymał 11,5 mln dolarów. UEFA, wciąż traktująca piłkę kobiecą trochę po macoszemu, także powoli zmienia podejście. – Niedługo dla federacji, które nie dbały o futbol kobiet, spychanie jej na margines stanie się nieopłacalne – powie mi Grzegorz Stefanowicz, dyrektor Departamentu Piłkarstwa Kobiecego PZPN.
450 polskich piłkarek. Z tego grona czerpie reprezentacja
Na początek kilka wymownych danych. W Polsce zarejestrowanych jest 26 tys. piłkarek (dla porównania – 400 tys. piłkarzy). Ale tylko 4 tys. z nich to zawodniczki pełnoletnie. Tylko 3 tys. to piłkarki powyżej 20. roku życia. Zaledwie 450 z nich ma podpisany profesjonalny kontrakt. I to jest grono, z którego czerpie reprezentacja 40-milionowego kraju.
Równie wymowne jest finansowanie damskiej piłki nożnej. Roczny budżet na cały futbol kobiet to 20 mln zł. Dla porównania, budżet męskiego programu Pro Junior System to ok. 30 mln zł. A mówimy wyłącznie o jednym z wielu elementów tortu, jaki jest do podziału na futbol męski. Kolejne porównanie: zdobycie mistrzostwa Polski kobiet od niedawna jest warte 300 tys. zł. Więcej, bo 400 tys. zł, otrzymają po cztery kluby z III ligi, które wygrają w swoich grupach rywalizację w PJS – zatem nawet nie są to pieniądze za ich sukces sportowy, lecz za odpowiednio częste granie młodymi piłkarzami. 400 tys. zł to też nagroda za zwycięstwo w rozgrywkach kobiecego Pucharu Polski. To akurat bardzo wysoka nagroda na tle Europy oraz efekt wejścia Orlenu. Jeszcze niedawno klub wygrywający to trofeum mógł liczyć na 35 tys. zł. Nie trzeba być genialnym matematykiem, by szybko przekalkulować, że trudno o duży rozwój działając w takich realiach finansowych.
Oczywiście ma to swoje biznesowe i rynkowe uzasadnienie, bo piłka męska spienięża się nieporównywalnie lepiej od kobiecej. Zwłaszcza w Polsce, gdzie nawet jeśli zainteresowanie się zwiększa, wciąż jest znikome. Mecze lidera Ekstraligi, Pogoni Szczecin, z trybun śledzi 400-500 widzów, co jest liczbą wysoką jak na standardy tej ligi. Przez lata żadna telewizja nie była też zainteresowania pozyskaniem praw do transmitowania spotkań. Dopiero teraz nieśmiało zaczyna to robić TVP, choć skala przy porównaniu z pokazywniem piłki męskiej jest mniej więcej taka, jak przy finansowaniu.
Polska piłka kobieca walczy jednak o przestrzeń dla siebie i wcale ta walka nie wygląda najgorzej. 20 mln zł w budżecie to – według raportów UEFA – niemal dokładnie średnia europejska jakby potwierdzająca nasze miejsce w szeregu. Lepsi wydają więcej, słabsi mniej, jednak te dane bledną w przyrównaniu do potęg. Szwedzka federacja takie pieniądze na piłkę kobiet przeznaczała już w 2013 roku i pod względem nakładów dawało jej to dopiero piąte miejsce (za liderującą Anglią – 60 mln zł, Francją, Niemcami i Norwegią). Polska w tamtych czasach wydawała na damski futbol ok. 3 mln zł rocznie. Od tego czasu znacząco zmieniła się wartość pieniądza, w ostatnich latach zmagamy się z wysoką inflacją, jednak siedmiokrotny wzrost nakładów nie tylko te czynniki równoważy, ale znacznie przebija. Wtedy przeciętne wynagrodzenie w Polsce wynosiło ok. 4 tys. zł., podczas gdy na koniec roku 2022 było to 6,3 tys. zł. Mówimy zatem o lekko ponad półtorakrotnym wzroście płac przy niemal siedmiokrotnym wzroście środków na futbol kobiet.
Wzrosty nie przełożyły się jednak na premie dla reprezentacji za wygranie Dywizji B Ligi Narodów. Z tego, co słyszę, nasze zawodniczki otrzymały… po dyplomie i upominku wyciągniętym z magazynu PZPN. Między innymi dlatego, że UEFA również nie przyznała premii, a także nie określiła póki co żadnych bonusów za awans na Euro 2025, więc związek, póki sam nie otrzymał obietnic, nie chce nic obiecywać. Ale szczegółowo o zarobkach w piłce kobiet będzie później.
Polska idzie, Europa biegnie
Oceniając polską ligę, można rozbić ją na dwa czynniki – sportowy i organizacyjny. Ten drugi faktycznie z roku na rok wygląda okazalej. Pierwszy – niekoniecznie. Co sezon trwa exodus najlepszych piłkarek. Na gorsze zmieniają się też transfery do ligi, bo o ile jeszcze kilka lat temu niezłe, jakościowe zawodniczki przychodziły do Polski, tak teraz już nie chcą.
Rafał Kaszyński to agent działający na rynku kobiet. Robił transfery Aleksandry Sikory do Brescii, potem do Juventusu, Katarzyny Daleszczyk do Brescii i do Sassuolo, Pauliny Dudek do Paris Saint-Germain, Emilii Zdunek do Sevilli, Oliwii Szymczak do Feyenoordu, Weroniki Kaczor do Norymbergii, przedłużał kontrakt Weroniki Zawistowskiej z Bayernem. Teraz mówi: – W całej Europie pensje co rok idą w górę, podobnie jak jakość bazy treningowej, i dotyczy to też polskiej piłki.
– Czyli rozwijamy się? – pytam.
– Tak, choć powiedziałbym w ten sposób: my się rozwijamy, idziemy w górę. Natomiast Europa biegnie. Zapierdziela. Mówiąc wprost: u nas jest coraz lepiej, a dystans i tak się zwiększa.
Widać to na przykład po eliminacjach Ligi Mistrzyń. Kilka lat temu Medyk Konin mógł konkurować z Brescią, ówczesnym wicemistrzem Włoch (6:6 w dwumeczu w fazie pucharowej, porażka przez zasadę goli wyjazdowych). Innym razem Górnik Łęczna przetrwał w tych rozgrywkach do grudnia, gdzie miał okazję zmierzyć się z wielkim Paris Saint-Germain (choć dwukrotnie przegrał, 1:6 i 0:2). Ostatnio nasz mistrz GKS Katowice zagrał z Anderlechtem nie będącym żadną europejską potęgą, i skończyło się na 0:5, gdzie Belgijki w następnej rundzie przyjęły wynik 0:3 od ekipy z norweskiego Bergen.
Zresztą Anderlecht jest świetnym papierkiem lakmusowym dla naszych mistrzów. I dla zobrazowania, jak mimo profesjonalizacji piłki kobiecej w Polsce i zwiększania na nią nakładów, zwiększa się odległość, jaka nas dzieli od Europy. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat, ekipa w fioletowych barwach trzykrotnie była rywalem naszych drużyn w Lidze Mistrzyń. Najpierw bezpośredni mecz z nią wygrał Górnik Łęczna, zresztą w fazie grupowej LM. Rok temu SMS Łódź przegrał po walce 2:3. A teraz wspomniany wcześniej GKS został brutalnie rozbity.
Kaszyński: – Poziom ligi nie rozwija się tak szybko, jak w Europie. Jeszcze kilka lat temu czołowe zawodniczki mogły bezpośrednio z Ekstraligi wyjechać do Sevilli, Juventusu, PSG. A teraz Weronika Kaczor, która była czołową pomocniczką Górnika Łęczna, wyjechała wprawdzie do drużyny gwarantującej solidny rozwój, ale będącej jednak beniaminkiem Bundesligi. Druga nasza czołowa “dziesiątka” z ligi, Klaudia Lefeld, związała się z Grasshoppers Zurych. Ocena polskiej ligi przez kluby zachodnie, z roku na rok jest coraz słabsza.
Nawet jeśli sama w sobie się profesjonalizuje. Bo było dużo gorzej. Unia Racibórz wygrywała mistrzostwo Polski, grała w Lidze Mistrzyń, ale bez wsparcia nie miała szans przetrwać na dłuższą metę. Klub tworzyli pasjonaci, którzy inwestowali własne środki, nie mając żadnych szans na ich odzyskanie. Piłka kobieca właściwie nie istniała, nie było żadnego zainteresowania sponsorów. Standardem było tworzenie jej w amatorskich warunkach. Telefonem do klubu był telefon do prezesa. Adres klubu? Mieszkanie prywatne prezesa. Dziś amatorstwo zastępowane jest powoli przez działania profesjonalne. Liga nie jest w pełni zawodowa, ale jak słyszymy od naszych rozmówców, śmiało można zakładać, że połowa z dwunastu zespołów występujących na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce, zapewnia możliwość skupienia się wyłącznie na graniu.
Choć bywa różnie. Jeszcze raz Rafał Kaszyński: – Wyjeżdżając za granicę, często mamy do czynienia z piłkarkami z niedoleczonymi kontuzjami. Niestety bierze się to z tego, że często w Polsce kluby nie wykazują się cierpliwością przy leczeniu czołowych zawodniczek. Za szybko chcą, by dziewczyna zagrała i później się robi problem. To nawet nie jest zarzut do polskich klubów, tylko rzecz, nad którą trzeba popracować. I tak pod tym względem jest gigantyczna różnica, jeśli porównamy obecny stan rzeczy i taki sprzed 10 lat.
Weronika Szymaszek, kapitan Pogoni Szczecin, lidera Ekstraligi, opowiada historię z przeszłości: – Za czasów Olimpii Szczecin na mecze jeździłyśmy pociągami, ale to jeszcze pół biedy. Gorzej, gdy miałyśmy wyjazd na przykład do Żywca. Pamiętam, że wracając wysiadłyśmy w Katowicach na przesiadkę, pociągi się sporo opóźniały, a my musiałyśmy w samych kurtkach spać na ziemi. W tamtych czasach uznawałam to za normę, nie zwracałam uwagi, że śpimy po dworcach. Ale z dzisiejszej perspektywy jak o tym myślę, to aż trudno uwierzyć, ile serca w to wkładałyśmy. Dziś większość klubów jeździ autokarami, choć i one są na różnym poziomie. Z tego, co wiem, Medyk Konin jeszcze niedawno przemieszczał się małym busem, gdzie dziewczynom nie zawsze kolana mieściły się między siedzeniami. Nie wiem, czy dla klubów, które nie połączą się z dużymi klubami męskimi, będzie niedługo ratunek.
Bycie piłkarką w Polsce jest atrakcyjne, ale pod warunkiem
Co myślisz, gdy słyszysz hasło: stan piłki nożnej kobiet w Polsce – pytam Weronikę.
Na pewno rozwój, ale mam z tyłu głowy, jak wiele nam wciąż brakuje do tego, jak to wygląda zagranicą. Dobre jest to, że coraz więcej znanych klubów angażuje się w piłkę kobiet. Powstają sekcje przy znanych markach, co jest sporym przełomem. To jest jedyna droga na następnych powiedzmy 10 lat.
Bycie piłkarką w Polsce jest atrakcyjne?
Bycie piłkarką Pogoni jest atrakcyjne. Marka w piłce nożnej kobiet robi bardzo dużo. Będąc zawodniczką Pogoni mam spore przywileje. Mogę korzystać ze świetnej infrastruktury, z tej samej odnowy, co piłkarze, robić testy, wszystko jest na wysokim poziomie. Atrakcyjne jest też to, że mogę zagrać na głównej płycie, jak przy okazji meczu charytatywnego dla trenera Dymkowskiego. Mam świadomość, że nie każda piłkarka dostanie szansę na przeżycie czegoś takiego. Z roku na rok w Pogoni idzie ku lepszemu, choć wiem, że nie wszędzie jest tak kolorowo. Dużo też się mówi, że ucieka się z Ekstraligi. Że straciła swój poziom, bo najlepsze piłkarki wyjeżdżają zagranicę. Nie wszędzie jest kolorowo, nie wszędzie bycie piłkarką to prestiż.
Jak zmienia się poziom Ekstraligi?
Jeszcze niedawno były czasy, gdy liga była totalnie rozwarstwiona. Pierwsze trzy zespoły potrafiły odskoczyć na 15 punktów. W tych pozostałych klubach mówiło się, że gramy ligę o 4. miejsce. Jeszcze za czasów gry w Olimpii Szczecin, przyjechał do nas Medyk Konin, i wygrał 10:0. Ale to się zmieniło, dziś ostatnia drużyna ma szansę ugrać punkty na pierwszej, a sam Medyk jest aktualnie w strefie spadkowej. Same powołania do kadry też mówią wiele – z Ekstraligi są w niej trzy-cztery dziewczyny. Talenty szybko wyjeżdżają zagranicę.
Aktualnie wracasz do zdrowia po zerwaniu więzadeł. Nie masz na głowie finansowania swojego leczenia?
Nie. W 100 proc. mam z tym spokój. Mam opiekę od A do Z, a po zerwaniu więzadeł mówimy o siedmiu miesiącach przerwy. Mogłam w tym czasie skupić się tylko na rehabilitacji. Nie zawsze tak to wygląda. Piłkarki robią zbiórki na operacje, bo nie mają innego wyjścia. Ja nie wyobrażam sobie, bym miała walczyć o opiekę, która należy mi się jako zawodniczce.
I faktycznie – wśród prywatnych wiadomości, jakie otrzymałem na platformie X, była też taka opisująca historię Elin Lindstrom, piłkarki grającej w I-ligowej Resovii. Po zerwaniu więzadeł musiała uruchomić zbiórkę pieniędzy, by sfinansować operację. Cel ustanowiono na 10 tys. zł. Zebrano 471 zł.
Uśpiony gigant
Każdy z rozmówców pomagających tworzyć ten tekst przekonuje, że futbol pań to uśpiony gigant, z którego przy odrobinie szczęścia można będzie czerpać radość na masową skalę. To szczęście może być potrzebne już niedługo. System eliminacji do mistrzostw Europy jest zupełnie inny niż u mężczyzn. Tutaj w całości opiera się na Lidze Narodów, dlatego nasz awans do Dywizji A był tak kluczowy. W niej z trzema znacznie mocniejszymi rywalami od nas stworzymy czterozespołową grupę. Dwa najlepsze miejsca awansują na Euro 2025, trzecia i czwarta reprezentacja zagra w barażach. Baraże będą dwustopniowe. W półfinałach ekipy z Dywizji A zmierzą się z czołowymi zespołami bardzo słabej Dywizji C (drużyny z Dywizji B zagrają między sobą). W finałowym dwumeczu na dziś można trafić na każdego (decydować będzie ranking najbliższej Ligi Narodów), więc patrząc na naszą ogromną przewagę nad drużynami z Dywizji C, śmiało można założyć, że od Euro dzieli nas dosłownie jeden dwumecz – finał barażów (chyba, że sprawimy sensację w czasie samej Ligi Narodów). Kluczowe będzie zatem losowanie.
Jest to o tyle istotne, że właśnie teraz jest odpowiedni czas na wskoczenie na falę, na której można popłynąć daleko. I w drugą stronę – jeśli na nią nie wskoczymy, świat może odjechać do takiego stopnia, że już nigdy go nie złapiemy. Wszystko dlatego, że FIFA wreszcie będzie płacić krocie i ma na to pieniądze, bo światowa piłka nożna kobiet galopuje, przynosząc jednocześnie ogromne przychody. To na tym można opierać teorie, że i w Polsce futbol pań to uśpiony gigant, którego trzeba obudzić. W najważniejszych fazach Ligi Mistrzyń do ostatniego miejsca wypełniają się największe stadiony na kontynencie. Ostatni mundial w Australii był wielkim sukcesem. Mecze na trybunach oglądała rekordowa liczba kibiców, podobnie jak przed ekranami telewizorów na świecie. Kontrakty sponsorskie przyniosły FIFA kwoty, o których jeszcze niedawno można było marzyć.
Szacowana roczna wartość komercyjna piłki nożnej kobiet do 2033 roku określona jest na 686 mln euro, szacowany sponsoring klubowy do 2033 – na 295 mln euro.
Dlatego rozwój właśnie tu i teraz jest tak istotny. Grzegorz Stefanowicz w PZPN zajmuje się piłką kobiet od 2009 roku. Jest współautorem strategii na lata 2022-2026, która zakłada między innymi podwojenie liczby zarejestrowanych piłkarek. Zdradza, że PZPN chce zainwestować w marketing, zachęcić do współpracy influencerów mających pokazywać pozytywne strony piłki nożnej kobiet. Do tego w okresie od maja do sierpnia w każdym województwie zorganizowane zostaną festiwale dla dziewczynek, by spróbować przekonać rodziców i same dzieci, że koncept dziewczęcej piłki nożnej może być atrakcyjny.
fot. screenshot z raportu UEFA (2023)
Ma też swoją teorię, co się musi wydarzyć, by piłka w Polsce wreszcie doznała rewolucji, a nie ewolucji.
– Nie uda się rozwinąć polskiej piłki kobiet bez udziału dużych marek męskich. To warunek konieczny. UEFA w swoich regulacjach będących wykładnią dla podręczników licencyjnych poszczególnych federacji, już od 2024/25 umieści zapis o konieczności rozwoju piłki kobiecej przez kluby męskie. Na razie ten zapis będzie bardzo elastyczny i da dużo furtek pozwalających na uniknięcie otwarcia własnej sekcji, np. przez wsparcie dla akademii, która szkoli dziewczynki. Ale bardzo cieszy, że coś takiego już się na poziomie UEFA pojawia. Idziesz do włodarzy miasta lub sponsorów prywatnych i czymś innym jest pomóc klubowi Śląsk Wrocław, a czym innym Chrząszczykom Wrocław. Czym innym jest dotacja 100 tys. dla dużego klubu, a czym innym 1 tys. dla małego – mówi.
W tym samym temacie wypowiada się Artur Dmowski, prezes Pogoni Szczecin, lidera Ekstraligi: – Porównując stan polskiej piłki do Niemców, Szwecji, Francji czy Anglii, jest on po prostu słaby. Powiedziałbym, że to przepaść. Wynika to z kwestii i kulturowych, i ekonomicznych, ale też nie deprecjonowałbym jeszcze jednego czynnika. Gdy spojrzymy na tabelę lig w tych krajach, o których wspomniałem, większość będą stanowić kluby doskonale rozpoznawalne z piłki męskiej. W naszej Ekstralidze to wciąż kuleje. Gdyby wszystkie kluby poszły w ślad Pogoni Szczecin czy Śląska Wrocław, byłby to ogromny wizerunkowy kop dla całej ligi. Mając taką markę za sobą, łatwiej jest na każdym obszarze. Wizerunek Pogoni jest dużo więcej wart, niż naszego poprzednika Olimpii Szczecin, bo kto w Polsce, poza osobami śledzącymi kobiecą piłkę, kojarzył w ogóle Olimpię?
Pogoń zdecydowała się wykorzystać swoją markę między innymi do biletowania meczów. Standardowe wejściówki bez ulg kosztują 10 zł, a boczny stadion z jedną trybuną, na którym grają kobiety, wypełnia się w granicach 400-500 osób, co – biorąc pod uwagę i darmowe wejściówki, i ulgowe – generuje przychód w granicach 1,5 tys. zł. Połowa z tej kwoty i tak znika na pokrycie ochrony.
Pogoń Sp. z o. o. (sekcja damska) jest osobną spółką, działającą równolegle z Pogonią SSA (sekcja męska), która jest właścicielem większościowego pakietu akcji tej pierwszej spółki. Ma swój budżet wynoszący ok. 2 mln zł, co i tak na tle ligi jest budżetem wysokim, ale jeśli porównamy go z pieniędzmi, jakimi obraca się w drużynie męskiej, będziemy mówić o dwóch kompletnie różnych światach. W niedawnym sprawozdaniu finansowym Pogoń zanotowała stratę 27,5 mln zł, która wynikała i z kwot, których nie udało się pozyskać, mimo że były w planach (jak transfery, większy przychód z europejskich pucharów, itp), i z ogromnych wydatków, bo utrzymanie zespołu kosztowało w ciągu roku ponad 90 mln zł.
Ewa Pajor o polskiej piłce kobiet
Rozmawiam z Ewą Pajor, najlepszą polską piłkarką.
Stan piłki nożnej kobiet w Polsce. Co możesz mi o nim powiedzieć?
Że się rozwija, choć ja mogę oceniać to tylko z perspektywy reprezentacji. Wyjechałam z Medyka Konin już kilka lat temu i OK, śledzę rozgrywki Ekstraligi, ale nie ma mnie w środku, więc nie widzę, jak dokładnie wygląda rozwój polskich klubów. Ale jeśli mówimy o reprezentacji, to przez ostatnie lata bardzo poszłyśmy do przodu. Wynikiem rozwoju jest nasz awans do Dywizji A Ligi Narodów.
Mam kilka danych na temat piłki nożnej kobiet, ale jedno wydaje mi się szczególnie wymowne. W Polsce mamy 26 tys. zarejestrowanych zawodniczek, z czego tylko 4 tys. są to zawodniczki pełnoletnie, z czego tylko 450 mają kontrakty. Jak to się stało, że jesteś jedną z nich?
Moja droga do profesjonalnego sportu była usłana niesamowitymi ludźmi. Miałam dużo szczęścia, każdy chciał mi pomagać. Moi rodzice bardzo chcieli, bym grała w piłkę, ale przecież musieli mieć na uwadze też moje rodzeństwo i jego potrzeby. Poza tym wsparcie wyłącznie rodziców w przypadku dziewczyny też mogłoby nie być wystarczające. W tamtych czasach, gdy piłka nożna kobiet dopiero raczkowała, trafiłam na pierwszego trenera Piotra Kozłowskiego w Medyku później była Nina Patalon, ale i masa innych osób, które pomagały mi robić dobre kroki. Doszła do tego moja determinacja i chęć gry w piłkę, mimo że dziewczynki wtedy w nią nie grały.
Cały wywiad z Ewą Pajor:
Interwencja polityków i RPO
Nie tak dawno głośno było po informacji, że za mistrzostwo Polski juniorek nagrodą było 10 tys. zł, podczas gdy za wygraną w rywalizacji chłopców – 100 tys. Sprawa wywołała wielkie zamieszanie, by nie powiedzieć skandal. Do PZPN pisali politycy, wyjaśnień domagał się Rzecznik Praw Obywatelskich. Wizerunkowo była to kolejna rzecz, za którą dostało się związkowi, choć gdyby zachować uczciwość, na sprawę trzeba by spojrzeć znacznie szerzej.
Stefanowicz: – Nie będę wymyślał niestworzonych historii i opowiadał, że ta nagroda dla dziewczynek nie była niska. Osobiście wolałbym, by proporcje były inne, przykładowo 50 i 100 tys. zł, i spodziewam się, że nikt nie podniósłby larum. Ale też nie ukrywajmy, że poziom rywalizacji u dziewczynek i chłopców, był diametralnie różny. Mam na myśli liczbę konkurujących ze sobą drużyn, co z miejsca sprawiało, że dużo większym wyzwaniem było triumfować w tej męskiej kategorii. Ostatecznie, począwszy od sezonu 2023/2024, nagrody finansowe w rozgrywkach młodzieżowych zostają usunięte, a niniejsze środki zostają przesunięte na zwiększenie dofinasowania uczestników. To w naszej ocenie najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie, u którego podłoża leży fakt, iż ideą rozgrywek piłki dziecięcej i młodzieżowej nie jest zdobywanie nagród finansowych, lecz rozwój zawodniczek i zawodników. Ostatecznie, obecne dofinansowanie w przeliczeniu na jeden rozegrany mecz jest nawet wyższe w przypadku rozgrywek dziewcząt.
Sukces, czy nie sukces?
Piłkarki nie chcą zarabiać jak mężczyźni. Rozmawiałem z wieloma osobami z tego środowiska i żadna nie była nawet blisko wysnucia takiego postulatu. W środowisku wręcz słyszę zaprzeczenie: – Tu nie chodzi o pieniądze. Znamy swoje miejsce w szeregu, ale chcemy być po prostu równo traktowane.
To zmienia się na lepsze. Kilka lat temu głośno było o wylocie do Szkocji na mecz eliminacyjny. Po sporym opóźnieniu zwykłego samolotu rejsowego, zawodniczki zostały uziemione na lotnisku. W tym samym czasie reprezentacja mężczyzn od dawna wszędzie latała czarterami. Ta sytuacja wiele zmieniła w PZPN, bo faktycznie od tego momentu kobiety na spotkania o punkty także latają maszynami wynajmowanymi przez związek. Z reprezentacją do tego jeździ dietetyczka, która zawsze w sprawie przyrządzania potraw konsultuje się z kucharzem hotelowym. Starsze zawodniczki pamiętają sytuację z przeszłości, gdy po przyjeździe do hotelu, zaserwowano im niedogotowanego kurczaka. To już się nie zdarza. Standard samych hoteli znacznie uległ zmianie, PZPN na nich nie oszczędza.
Podzielone są natomiast zdania, co do tego, czy sam awans do Dywizji A Ligi Narodów można nazwać sukcesem.
– Powie ci to każdy, kto zna się na kobiecej piłce. Nie chodzi o umniejszanie, a realną ocenę faktów. Moim zdaniem nie zrobiliśmy wielkiego progresu, bo z drużynami na poziomie Ukrainy, Serbii i Grecji, wygrywaliśmy już dużo wcześniej, nawet sięgając do kadencji Miłosza Stępińskiego. Realną ocenę dostaniemy dopiero, gdy faktycznie zaczniemy ścierać się z drużynami zawsze losowanymi z pierwszego czy drugiego koszyka w eliminacjach, bo z nimi od lat regularnie przegrywamy. Dopiero poprawa wyników z takimi zespołami da odpowiedź, gdzie realnie jesteśmy – słyszę od jednej z osób świetnie zorientowanej w piłce kobiet.
Sprawdzam dane i faktycznie coś w tym jest. Jeśli mówimy, że 3 tys. zawodniczek powyżej 20. roku życia i 450 na kontraktach w Polsce to mało, liczby u naszych rywalek z Ligi Narodów powalają jeszcze mocniej. Serbia – 499 piłkarek over 20, między 100 a 200 na kontraktach, Grecja – 2,2 tys. over 20, 300-400 na kontraktach, Ukraina – 210 zawodniczek powyżej 20. roku życia, ok. 50 na kontraktach. To te drużyny pokonaliśmy w Lidze Narodów. Dla równowagi kilka danych z Dywizji A.
Liczba zarejestrowanych piłkarek: Niemcy – 100 tys. (powyżej 16. roku życia plus 85 tys. poniżej 16. roku życia), Szwecja – 78 tys., Holandia – 50 tys., Francja – 47 tys., Anglia – 41,5 tys.
Rozmawiam dalej z Ewą Pajor
Oglądasz na co dzień najlepsze wzorce, bo Niemcy to i potęga jeśli chodzi o wyniki, i jeśli chodzi o liczbę dziewczyn uprawiających piłkę nożną. Według danych, które mam, mówimy o blisko 100 tys. zarejestrowanych pełnoletnich zawodniczek przy 4 tys. w Polsce. Czemu tam czerpią chochlą, a u nas łyżeczką?
Gdy wyjeżdżałam do Wolfsburga, Niemcy byli już wielką potęgą w piłce kobiet. Minęło już sporo czasu odkąd postawniono tu na rozwój damskiego futbolu, szły za tym sukcesy ich reprezentacji, co też napędza tę maszynę zainteresowania. Nie chcę tego przyrównywać do sytuacji w Polsce, bo jak mówiłam, wyjechałam już wiele lat temu, więc nie wiem, jak dokładnie wygląda zarządzanie piłką kobiet w kraju, ale tutaj jest na najwyższym poziomie.
W Niemczech zainteresowanie piłką nożną kobiet jest na bardzo wysokim poziomie. Jesteś rozpoznawalna na ulicach?
Oczywiście. Zaraz minie dziewięć lat mojej gry w Wolfsburgu, więc idąc ulicą, często się zdarza, że ktoś mnie rozpozna. Tym bardziej, że Wolfsburg żyje futbolem, także kobiecym. Choć i w Polsce się to zmienia. Na początku mówiliśmy, że piłka w naszym kraju się rozwija. Także pod kątem zainteresowania nią. Na mecze reprezentacji przychodzi coraz więcej kibiców, coraz więcej sprawdza, jak nam idzie. To przekłada się na coraz większą rozpoznawalność, gdy już przyjeżdżamy na zgrupownanie.
Nie masz wrażenia, że twoje succes story jest za mało wykorzystywane? Że wielu chłopców w Polsce garnie się do piłki, bo zapatruje się w Roberta Lewandowskiego, a wśród dziewczynek za mało się dyskutuje o Ewie Pajor? Takie koła zamachowe są niezbędne dla popularyzacji dyscypliny.
Nie zastanawiałam się nad tym, choć to prawda, że wychodząc na boisko zawsze daję z siebie wszystko, a dziewczynki, które nas oglądają, mogą szukać swoich idolek na których będą się wzorować. To może wzbudzić większe zainteresowanie i przełożyć się na dotarcie do wielu dziewczynek.
Czemu tak mało kobiet chce grać?
To jest rzecz, nad którą każdy zajmujący się kobiecą piłką w Polsce musi się pochylić: dlaczego tak mało dziewczyn w Polsce gra w piłkę, a jeśli nawet, to dlaczego zdecydowana większość z nich decyduje się kończyć przygodę tak wcześnie?
Kolejna historia. I to bardzo świeża, bo sprzed wakacji. Grająca regularnie w reprezentacji Polski i mająca wyraźne perspektywy na transfer zagraniczny zaledwie 21-letnia Zofia Buszewska, nagle zakończyła karierę. “Są decyzje, które łamią nam serce, ale ostatecznie przynoszą spokój. Na szczęście znalazłam w swoim życiu inne zajęcie, które ostatnio nakręca mnie tak samo jak kiedyś piłka. Właśnie jemu będę chciała się poświecić i w nim się realizować” – napisała na swoim Instagramie. Decyzja była szokująca także dla selekcjonerki. Nina Patalon, u której Buszewska zagrała w 20 meczach reprezentacji, mówiła później w mediach, że nie miała pojęcia o zamiarach, z którymi nosiła się jej zawodniczka.
Buszewska napisała także: “Mogłabym w tym momencie rozpisać się bardziej, ale… po co? Każdy, kto był nawet na chwilę w tym środowisku, wie, o czym mowa”. Z tego, co da się usłyszeć, 21-latka miała między innymi dość tego, że przy wymaganiu maksymalnego poświęcenia, nie było żadnego odzwierciedlenia w finansach. Tymczasem jednocześnie współpracowała z salonem kosmetycznym, gdzie perspektywy na przyszłość rysowały się po prostu lepiej. Dziś przez jedną z popularnych aplikacji można umawiać się na wizytę w jej salonie.
Pytam Weronikę Szymaszek o to, jak to zrobić, by być jedną z 450 piłkarek w Polsce, które mają okazję zarabiać na tym sporcie pieniądze.
– Jestem zaszokowana tymi danymi o 450 piłkarkach na kontrakcie. Bycie na kontrakcie to w takim razie jeszcze większy zaszczyt niż myślałam do tej pory. To spore uprzywilejowanie. Ale nie zawsze było tak kolorowo. Pamiętam początki Olimpii Szczecin, do której przyszłam w wieku 17 lat. Grało się za to, że klub opłacał internat i nikt nie kalkulował, że potrzebne są pieniądze. Poza tym rodzice pomagali, bym tylko mogła realizować się w piłce. Od tego czasu minęło osiem lat i dziś nie wyobrażam sobie, bym mogła uprawiać piłkę nożną bez kontraktu przy poświęceniu, jakiego się od nas wymaga. Piłka jest naszą pracą, nawet jeśli nie polegającą na standardowym siedzeniu w biurze od 8 do 16. Często się zdarza, że dostajemy nagle telefon: słuchaj, przełożyliśmy trening z 14 na 9, musisz być wcześniej w klubie. W Ekstralidze wiele klubów nie jest profesjonalnych w moim rozumieniu tego słowa. Dla mnie taki klub potrafi zapewnić warunki do rozwoju i finansowe nawet, jeśli nie pozwalające na spokojne utrzymanie się, to pozwalające nie myśleć na każdym kroku: co dalej? Tym bardziej, że od każdej zawodniczki wymaga się tego samego, bez względu, czy zarabia 1 tys. zł, czy 5 tys. zł.
Dziś zajmujesz się tylko piłką, czy masz jeszcze dodatkowe źródło dochodów?
Aktualnie tylko graniem w piłkę. Teraz akurat wracam po dłuższej kontuzji, która była najpoważniejszą w moim życiu. Do tej pory jak wypadałam z gry, to co najwyżej na dwa tygodnie. Analizowałam sobie, gdzie mogą leżeć przyczyny tej kontuzji i wyszło mi, że jednym z pobocznych powodów mogła być moja dodatkowa praca jako trenerka. Dlatego to zawiesiłam, bo mimo, że to bardzo lubiłam, zmuszało mnie do znacznie większej intensywności dnia. Własne treningi, później na 19 trening dzieci. Mogłam sobie na zawieszenie tej aktywności pozwolić, natomiast wiem, że dla wielu dziewczyn grających w Polsce praca jest dużo ważniejsza od piłki. Bo w wielu przypadkach to praca utrzymuje piłkarkę przy życiu.
Co jest przyczyną tego, że zawodniczki po osiągnięciu 18-20 lat, rezygnują z dalszej gry? To bezpośrednio wynika z danych, jakie przytaczałem.
Jednym z czynników jest właśnie to, że dochodzą do miejsca, gdzie trzeba myśleć czy to o pracy, czy o zdobyciu wykształcenia. Myślę, że wiele piłkarek, które nie kończą swojej przygody z graniem, dostaje wtedy pomoc od rodziców, ale nie zawsze jest to możliwe. Tak było w moim przypadku, bez tej pomocy dziś nie grałabym w piłkę. Ale myślę, że jest jeszcze drugi powód – przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej, który jest ogromny. Zawodniczkom grającym w juniorskich rozgrywkach jest ekstremalnie ciężko wbić się do ekstraligowego zespołu. Sama przechodziłam tę drogę i była naprawdę bardzo trudna. Znam też sporo przypadków dziewczyn, gdzie wtedy wszystko się wykruszyło pod kątem mentalnym. Poza tym, gdy osiągasz 20 lat i masz świadomość ograniczeń w piłce kobiecej, pojawia się pytanie: co dalej, co po piłce? Sama miałem masę takich myśli. Że się nie utrzymam. Ostatecznie postanowiłam, że mając wsparcie rodziców, daję sobie trzy lata na powalczenie o siebie i albo te trzy lata pozwolą mi zdobyć niezły kontrakt, albo skupię się na czymś innym.
Niezły?
W pewnym sensie. To nie są wielkie pieniądze. Nie takie, które pozwalają na spokojne utrzymanie się, ale też nie są takie grosze, by być od kogoś uzależnionym.
Ile one zarabiają?
W takim razie zbadajmy kwestię zarobków w piłce nożnej kobiet z naciskiem na Polskę.
W Ekstralidze są bardzo różne, aczkolwiek ich górna granica to nie jest kwota, na którą spojrzałby choć przeciętny piłkarz Ekstraklasy. Mało tego – to nie jest kwota, która generalnie poraża na rynku pracy i sprawia, że człowiek z miejsca wskakuje w mocno uprzywilejowane finansowo miejsce. Wiele piłkarek gra za stypendium, ale te najlepsze mogą liczyć na bogatsze kontrakty. Zarobki między 4, a 6 tys. zł określane są jako bardzo dobre. Szczytem są wypłaty sięgające 10-12 tys. zł. Wyjazd na Zachód? Sportowo opłacalny na pewno, ale nie mamy tu do czynienia z pieniędzmi diametralnie zmieniającymi życie. Pomijając wyjątki, to nie jest tak, że piłkarka wyjeżdżająca z Polski, niedługo później może odłożyć na emeryturę czy choćby dobry samochód. Jedno z naszych źródeł, bardzo dobrze zorientowane w polskiej piłce kobiecej, mówi o zarobkach na Zachodzie rzędu 1,5 tys. euro miesięcznie, choć to oczywiście zależy od klubu.
Zawodniczki czasem gotowe są wyjeżdżać za wszelką cenę, bez skasowania żadnej premii za podpis. Sama kwota za podpis też jest dość nowym tworem na rynku kobiet. Przykładowo kilka lat temu przy transferze Aleksandry Sikory do Włoch, nikt w ogóle czegoś takiego nie brał pod uwagę. Negocjacje skupiły się na miesięcznym wynagrodzeniu, które ustalono na poziomie tysiąca-półtora tysiąca euro miesięcznie. W tej chwili to się zmienia i piłkarki mogą też liczyć na przelew za złożenie podpisu pod umową. Rząd wartości? Zależy oczywiście od wielkości klubu oraz od poziomu samej piłkarki, jednak kwota oscyluje w widełkach 1 tys. – 20 tys. euro. Dotyczy to też polskich piłkarek, bo – jak zdradza nam Rafał Kaszyński – obie skrajne wartości zostały zapisane w przypadku “jego” transferów. Pytamy agenta również, ile zarabia się na Zachodzie.
– Jest to w dużej mierze zależne od kraju. W Niemczech można zarobić 1,2 tys. euro za miesiąc, ale w Bayernie topowym zawodniczkom płaci się po 15 tys. euro. We Francji jest trochę lepiej, bo mówimy o starcie na poziomie 2 tys. euro i jedziemy w górę do 15-20 tys. euro. W Hiszpanii są Barcelona i Real, które płacą bardzo wysokie stawki, ale też w zależności od poziomu zawodniczek. Zwyciężczyni Złotej Piłki Aitana Bonmati na pewno może liczyć na grubo ponad 20 tys. euro, natomiast te kluby nawet młodym piłkarkom potrafią oferować 5-6 tys. euro. Ale wszystkie kluby w dół typu Levante, Sevilla, Valencia, Huelva, to inny świat. Kwoty 1,5-2 tys. euro w ich przypadku to czasem bardzo dobra oferta. We Włoszech Roma i Juventus płacą najlepiej, czasem w okolicach 8-10 tys. euro, natomiast generalnie w lidze trend to jest 2 tys. euro i w górę.
Jeszcze jedna różnica w porównaniu z piłką męską. W niej rynek transferowy oparty jest przede wszystkim o dokonania klubowe. Dobra gra na poziomie reprezentacji jest co najwyżej tłem, dodatkiem do całości, ale dziś kluby nie decydują się raczej na pozyskiwanie piłkarzy, którym słabo idzie w klubie, a którzy mieli za sobą dobre mistrzostwa Europy lub świata. W piłce kobiecej, a przynajmniej w polskim przypadku, reprezentacja to podstawa przy negocjacjach. – Jednym z najlepszych działów skautingu w Europie, jest ten Juventusu. Żeby przez niego przejść, trzeba naprawdę się postarać. Niedługo na testy do Turynu pojedzie jedna z polskich zawodniczek, co oczywiście nie oznacza jeszcze transferu, ale i tak jest dość dużym wydarzeniem. Natomiast gdy dzwonili do mnie skauci Juventusu, powiedzieli, że obejrzeli dwa jej mecze w lidze, i że więcej nie chcą. Poprosili za to o wszystkie mecze z reprezentacji U-17, U-19 i seniorskiej, bo dopiero to będzie dla nich wyznacznikiem – mówi Kaszyński.
Pieniądze w reprezentacji? Kwota za dzień zgrupowania to dokładnie 300 zł. Przy dziesięciodniowym zgrupowaniu mowazatem o 3 tys. zł. To duży zastrzyk gotówki w skali piłki kobiecej, gdzie – jak widać wyżej – wcale się nie przelewa. W przeszłości, gdy trzon reprezentacji stanowiły zawodniczki z rodzimej ligi, zdarzało się, że na reprezentację zwykle powoływane piłkarki, ale akurat w danym momencie kontuzjowane, przyjeżdżały się leczyć, bo w klubach nie mogły liczyć na opiekę medyczną na wystarczającym poziomie.
Rynek transferowy kobiet to inny świat
Rozmawiam z Rafałem Kaszyńskim o rynku transferowym w piłce kobiecej.
Skąd pan się tu znalazł? To nisza i warto było się nim mocniej zainteresować, by mieć coś w rodzaju monopolu?
Osiem-dziewięć lat temu byłem pierwszą osobą w Polsce, która weszła na rynek kobiet. Wszyscy mi mówili: przecież to się nie będzie rozwijało, przecież kobiety nie potrafią grać w piłkę. Natomiast fakt jest taki, że ta decyzja się obroniła. To faktycznie była nisza, która była kompletnie niezagospodarowana. Dzięki temu mamy dziś znacznie wyższy kapitał od tych, którzy dopiero wchodzą na ten rynek. Wiele agencji odkryło, że da się zrobić profesjonalny transfer zagranicę, że duże marki mają swoje sekcje kobiece, że wszystko się profesjonalizuje. Faktycznie jakiś czas temu rynek kobiecy był niszą, wciąż nią trochę jeszcze jest, ale za moment już nią nie będzie.
Jest już walka między agentami o zawodniczki?
Nie chcę zabrzmieć buńczucznie, ale to, że my zaczęliśmy niemal dekadę temu i mamy na koncie transfery wielu czołowych zawodniczek, sprawiło, że mamy znacznie lepszą pozycję niż inni. W momencie, gdy dziś zwracamy się do zawodniczki, ona chce z nami współpracować. Z drugiej strony obserwuję wzrastające tak od dwóch lat działania dużych agencji, ale one celują głównie w piłkarki U-17 – U-19. Natomiast Ewa Pajor i Katarzyna Kiedrzynek wyjechały wcześniej, zanim ktokolwiek w Polsce myślał o tym, że można mieć menedżera. Już na miejscu, w Wolfsburgu i PSG, dostały wsparcie agentów zagranicznych.
O jakich kwotach mówimy w przypadku transferów polskich piłkarek?
Jeszcze pięć-siedem lat temu otrzymywanie kwot transferowych to był wyjątek. Takim wyjątkiem była Paulina Dudek przechodząca z Medyka Konin do PSG. Medyk wówczas otrzymał kwotę rzędu 20 tys. euro. Co do zasady kluby zagraniczne starają się przejmować zawodniczki, którym kończą się kontrakty. Na Zachodzie to już się trochę zmienia, coraz częściej pojawiają się kwoty rzędu 50-250 tys. euro za kartę piłkarki, ale w Polsce kluby pozbywają się szansy zarobku nieco na własne życzenie. Podpisują umowy na rok-dwa lata, dając łatwą możliwość do kalkulowania czy to dziewczynom, czy agentom, do “cyrklowania” w transfer na koniec kontraktu. Do tego u kobiet nie istnieje żadne training compensation, ani solidarity payment, czyli opłata za wyszkolenie, która jest standardem na rynku mężczyzn. Ostatnio, gdy Weronika Kaczor odchodziła z Górnika Łęczna do Norymbergii, polski klub nie dostał ani złotówki, podczas gdy identyczny transfer u mężczyzn wiązałby się z odpowiednią rekompensatą.
Pytania o przyszłość
W piłce kobiet dużo więcej zależy od wyników reprezentacji niż w męskiej. Widać to nawet na bieżących przykładach. Męska kadra w koszmarnym stylu przegrała eliminacje do Euro 2024, ale nie wpłynie to na załamanie polskiej piłki klubowej. Awans też jej nie napędzi, to dwa osobne twory. W czołowych klubach pieniędzy przybywa niezależnie od premii od UEFA za awans kadry na mistrzostwa. W piłce kobiecej awans na wielki turniej miałby ogromny wpływ na popularyzację dyscypliny. Na stworzenie nowego success story i zachęcenie dziewczynek do gry. Wreszcie, gdyby za awansem na Euro poszedł awans na mundial, sowicie już opłacony, budżet na piłkę kobiecą wzrósłby w sposób ogromny.
Można wysnuć więc mało ryzykowną tezę: dosłownie teraz jest ostatni moment, by wskoczyć na falę. Jeśli ją przegapimy, to świat odjedzie w taki sposób, że już nigdy nie złapiemy. Bo zaraz w światowej piłce nożnej kobiet pojawią się ogromne pieniądze i brak uczestnictwa w dzieleniu tego tortu będzie nas sporo kosztować. Jeśli wskoczymy na tę falę, to my znajdziemy się wśród krajów uciekających światu. A jak się znajdziemy, to będzie zainteresowanie – trend światowy jest widoczny. A jak będzie zainteresowanie, to mniej lub bardziej każdy z nas zacznie zerkać w tym kierunku.
Rafał Kaszyński: – Mam taką tezę, że jest nowa fala piłkarek, która teraz nadejdzie. Która z roku na rok będzie mieć mniej zmartwień o przyszłość, bo tak jak na świecie jest coraz więcej pieniędzy w piłce kobiecej, tak i w Polsce. Poza tym ciągle łamana jest bariera mentalna. Kilka lat temu to, że dziewczynka chce grać w piłkę, było w pewnym stopniu powodem do wstydu. Teraz już tak nie jest.
Ewa Pajor: – Wyniki są wypadkową rozwoju naszej drużyny, choć przyznam, że margines naszych możliwości jest znaczny. Nie sądzę, że dziś mówimy o szczycie reprezentacji. Mamy bardzo młody zespół i patrząc na inne reprezentacje, widzę pod tym względem naszą przewagę. Gdy kilka lat temu kadrę przejęła Nina Patalon, zaczęło się głośne mówienie, że celem musi być pierwszy awans na mistrzostwa Europy. Te w 2025 roku wydają się bardzo dobrą okazją, by udowodnić, że szczyt leży wyżej niż sam awans do Dywizji A. Inna sprawa, że to też świetna rzecz dla polskiej piłki, bo przecież bez względu na kogo trafimy teraz w Lidze Narodów, będą to zespoły, które mają w swoim dorobku regularne awanse na wielkie turnieje. Zmierzenie się z nimi musi pchnąć polską piłkę jeszcze mocniej w odpowiednim kierunku.
Jest więc na czym budować. Oby tylko nie przegapić przyszłości, która zaczyna się właśnie teraz.
Komentarze