To nie mógł być piękny mecz i faktycznie nie był. Polska pokonała w towarzyskim spotkaniu na Stadionie Śląskim Ukrainę 2:0 (1:0) po golach Krzysztofa Piątka oraz Jakuba Modera i przedłużyła swoją serię bez porażki do pięciu gier.
Gdy w poniedziałek Jerzy Brzęczek zapowiedział, że piłkarze uwikłani w klubach w grę co trzy dni w środę będą mieli wolne, było jasne, że podejmiemy Ukrainę w dość eksperymentalnym zestawieniu. Tym bardziej, że selekcjoner chciał potraktować ten mecz jako okazję do szukania dublerów – stąd zamiast teoretycznie dostępnych Jana Bednarka i Kamila Glika – obecność Sebastiana Walukiewicza i Pawła Bochniewicza na środku defensywy, Robera Gumnego z prawej strony obrony, Przemysława Płachety na jednym ze skrzydeł oraz duetu Arkadiusz Milik – Krzysztof Piątek w ataku. Kadra nigdy wcześniej nie grała w podobnym zestawieniu, całkiem możliwe, że już nigdy tak nie zagra, więc wymaganie pięknego zwycięstwa byłoby zatem mocno na wyrost.
Ale po prostu zwycięstwa – czemu nie? Choć to Ukraińcy z piłką przy nodze prezentowali się lepiej, choć już w 12. minucie mieli rzut karny po faulu Bochniewicza i wcześniejszym fatalnym wyprowadzeniu akcji przez Walukiewicza, przegrali wyraźnie. “Jedenastkę” w słupek posłał Andrij Jarmołenko, a później goście wciąż nam pomagali. Zwłaszcza Andrij Łunin. Bramkarz Ukraińców w 41. minucie wyszedł na 30. metr w stylu Manuela Neuera, ale stracił piłkę na rzecz Piotra Zielińskiego. Pomocnik Napoli, grający pierwszy raz od wyleczenia koronawirusa od początku meczu, odegrał do Krzysztofa Piątka, który nie miał problemu, by z dystansu umieścić futbolówkę w pustej bramce.
Łunin miał też spory udział przy drugim golu Polaków, gdy nieco “zdrzemnął się” nalinii. W 62. minucie jeden z najlepszych na murawie Płacheta dośrodkował na głowę Jakuba Modera (wprowadzonego do gry około pół minuty wcześniej!), którego strzał trafił w słupek. Dobitka z metra była formalnością.
Jeśli planem Jerzego Brzęczka na ten mecz było maksymalne wykorzystanie błędów rywali, jego piłkarze zrealizowali go w 100 proc. Kłamstwem byłoby mówienie o wybitnej grze Biało-Czerwonych z silnym rywalem, byliśmy po prostu do bólu skuteczni. Co nie zmienia faktu, że plusów znów było więcej od minusów – Brzęczek przekonał się, że dysponuje głębią składu, o jakiej jego poprzednicy mogli tylko marzyć. Cieszy też próba gry piłką, rozgrywanie akcji od bramki zamiast rozpaczliwego wybijania. Prawdziwe miejsce, w jakim jest obecnie reprezentacja poznamy jednak dopiero za tydzień, gdy będziemy już po meczach z Włochami i Holandią.
Komentarze