- Polska piłka cierpi na brak dobrych skrzydłowych, mamy deficyt wyróżniających się zawodników na tej pozycji zarówno w reprezentacji Polski, jak i w Ekstraklasie
- Nasze talenty odbijają się do zagranicznych lig, a wczorajsze nadzieje na lepsze jutro są dzisiejszymi rozczarowaniami
- Czy ten stan to chwilowe odstępstwo od normy? A może sytuacja, w której tkwimy od lat?
Polska skrzydłowymi (nie) stoi
Lewa obrona w reprezentacji Polski przez lata uchodziła za pozycję, na której cierpimy na największe braki. Jakub Wawrzyniak słynął z opinii gościa, który jest zastępcą piłkarza, który… nie istnieje. Narzekaliśmy na to, że okresowo brakuje nam kreatywnego rozgrywającego. Kręcimy nosem na to, że jakość reprezentacyjnych stoperów. Z obawami patrzymy na to, co stanie się z obsadą ataku, gdy zabraknie w biało-czerwonych barwach Roberta Lewandowskiego.
Natomiast gdzieś obok mainstreamowych debat i dyskusji trzyma się pozycja skrzydłowych. Pewnie po części z tego powodu, że w obecnym systemie taktycznym gramy bez skrzydłowych, ale to właśnie obrany przez Michała Probierza wariant ustawienia wynika z tego, że… tych skrzydłowych po prostu nie mamy. Polska jest pustynią bocznych pomocników. I nie jest nią od wczoraj. Nie jest nią nawet w ostatnich latach. W XXI wieku wyglądamy dramatycznie pod kątem obsady skrzydeł, a slogan o “polskich skrzydłach husarii” jest mitem.
Zobacz również: Tak mógłby wyglądać dialog Probierz – Lewandowski. Jak ze słynnego filmu
XXI-wieczna pustynia skrzydłowych
Modne w ostatnim czasie jest pytanie o pewne rzeczy sztuczną inteligencję. Co zatem AI ma do powiedzenia, gdy poprosimy ją o wymienienie dziesięciu najlepszych polskich skrzydłowych w XXI wieku?
Na pierwszej pozycji ChatGPT wyrzuca nam Jakuba Błaszczykowskiego, co jest oczywiste, gdy weźmiemy pod uwagę jego znaczenie dla kadry, długą i dobrą karierę zagraniczną, sukcesy na arenie międzynarodowej. Dalej mamy Kamila Grosickiego. AI proponuje nam tu też zawodników, którzy raczej hasali w ataku – Macieja Żurawskiego czy Ebiego Smolarka. Mamy też propozycje nietypowe, jak Rafał Wolski (?), grającego raczej na wahadle Przemysława Frankowskiego, mającego mało występów w kadrze Damiana Kądziora czy Jakuba Kamińskiego, który wciąż nie istniał na poważnie w tej drużynie.
Sztuczna inteligencja nam nie pomaga, zatem zerknijmy we własne wspomnienia. Kto tak naprawdę z polskich skrzydłowych w bieżącym stuleciu ma za sobą udaną karierę zagraniczną, zapisał efektowną kartę w reprezentacji Polski i śmiało go możemy uznać za bardzo mocny punkt kadry w swoich czasach? Błaszczykowski – bez wątpienia tak. Grosicki – na pewno wyczerpuje kryterium bycia jednym z liderów swojego pokolenia w reprezentacji (94 mecze, 17 goli, 24 asysty). Skoro jest “Grosik”, to bezapelacyjnie musi być również Jacek Krzynówek – niemal identyczne liczby, jak w przypadku zawodnika Pogoni, a do tego bardziej udana kariera zagraniczna, z występami w Lidze Mistrzów włącznie.
Co dalej? Ponad pięćdziesiąt spotkań w reprezentacji rozegrali też Kamil Kosowski i Sławomir Peszko. Ale czy w ich przypadkach możemy mówić o tym, że uzyskali status przynajmniej “solidnego piłkarza europejskiej klasy”? Peszko ma na koncie 61 spotkań w Bundeslidze (2G, 14A), poza tym łącznie mniej niż 2000 minut na poziomach drugiej ligi w Niemczech i Anglii. Kosowski to 43 mecze w Bundeslidze (1G, 4A), bez szału na Cyprze, epizody w drugiej lidze hiszpańskiej, sezon bez choćby jednej liczby we Włoszech…. No nie. Choćbyśmy bardzo życzliwie podeszli do tych CV, to trudno je wrzucić na półkę europejskiej solidności.
Zatem w XXI wieku mieliśmy trzech skrzydłowych na minimum solidnej półce europejskiej (Błaszczykowski nawet z wyższej). Jeśli zaklasyfikujemy pozycją tu też Frankowskiego, to doliczymy się czterech. Możemy zatem obalić mit o tym, jakoby “Polska skrzydłowymi stała”. To po prostu nie jest prawda.
Wczorajsze nadzieje na lepsze jutro wyblakły
Do stanu obecnego polskich skrzydeł jeszcze przejdziemy, ale zastanówmy się – skoro dziś nie mamy na pewno powodów do zachwytów, to kto nas rozczarował, gdy myśleliśmy sobie jeszcze chwilę temu “o, tak, ten gość rozwinie się tak, że tęsknota za Błaszczykowskim i Grosickim szybko minie”?
Cofnijmy się o kilka lat. Właśnie szykujemy się do Euro 2020, które zostały przełożone o rok przed pandemię. Paolo Sousa szuka skrzydłowych, bo chce grać asymetrycznymi wahadłami – jeden wahadłowy ma bardziej bronić, drugi częściej atakować. Na turniej bierze Przemysława Frankowskiego, Kamila Jóźwiaka i Przemysława Płachetę. Zagrać na bokach mogą też Bereszyński, Puchacz czy Kownacki, ale ich nie bierzemy pod uwagę, gdy rozważamy kontekst skrzydłowych.
Frankowski się obronił na dłuższą metę. Natomiast co się stało z Jóźwiakiem i Płachetą? Wszak dziś w ogóle nie rozpatrujemy ich w kontekście kadry. Nie są nawet wymieniani w zabawach dziennikarskich o treści “kogo nieoczywistego mógłby powołać Michał Probierz?”. Cóż, Jóźwiak przez ostatnie cztery lata nie próżnował. Derby zamienił na Charlotte. Charlotte zamienił na Granadę. Ale od 2021 roku jego kariera poszła w tę stronę, że zimą media łączyły go z Jagiellonią Białystok. Gdzie ostatecznie nie trafił, bo – jak przyznawał Łukasz Masłowski – Jaga pewnie i by chciała, ale musiałby chcieć i piłkarz. W tym sezonie wychowanek Lecha zagrał 605 minut w drugiej lidze hiszpańskiej. Ma jedną asystę – z października zeszłego roku. Od stycznia podniósł się z ławki raz. I to na minutę w meczu z Almerią.
Płacheta od czasu Euro był wypożyczany z Norwich do Birmingham, na stałe przeniósł się do Swansea, a później do Oxfordu. Męczyły go kontuzje – Z poważnym problemem z kością piszczelową zmagał się prawie rok. Później były dłuższe urazy, które zabrały mu łącznie kilka miesięcy. W tym sezonie ma dwa gole i trzy asysty, natomiast na przestrzeni ostatnich trzech lat uzbierał łącznie 7 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej na poziomie Championship.
Jeśli mówimy o okresie sprzed pięciu, może sześciu czy siedmiu lat, to jakieś nadzieje pokładaliśmy też w Konradzie Michalaku, Sebastianie Kowalczyku, Damianie Kądziorze czy Jakubie Kamińskim.
Michalak grzeje ławkę w lidze egipskiej, Kowalczyk w MLS przez 1,5 sezonu uzbierał pięć goli i asystę, Kądzior po słabym sezonie w Piaście trafił do Stali Mielec, a Kamiński wciąż walczy o swoje minuty w Wolfsburgu.
Nadzieje z wczoraj są dzisiejszym rozczarowaniem.
Czy dziś zapowiada lepsze jutro?
Dziś reprezentacja Polski gra w systemie z wahadłowymi i nic nie wskazuje na to, by Michał Probierz miał za swojej kadencji zmieniać ten system. Jedną z przyczyn, a być może i główną przyczyną, jest fakt, że przejście na ustawienie z bocznymi pomocnikami wywołałoby potrzebę szukania zawodników, którzy… nie istnieją. Nie wierzycie? Sprawdźmy nasz stan posiadania.
Liderem bocznych stref w kadrze jest Nicola Zalewski. On w Interze gra na wahadle, choć “gra” jest pewnym nadużyciem. W lidze po wypożyczeniu rozegrał 112 na 900 możliwych do rozegrania minut. Ani razu nie pojawił się w wyjściowym składzie. Jakub Kamiński na pół sezonu stracił miejsce w wyjściowym składzie Wolfsburga. Przez dwa miesiące nie grał na początku tego roku. Ostatnio zalicza epizody, z Unionem nagrał 90 minut, ale na 25 spotkań ligowych tylko dziewięciokrotnie grał od początku. W Bundeslidze wciąż nie dobił do 1000 rozegranych minut w bieżącym sezonie. Rok temu nie dobił do 500 minut.
Na 1000 rozegranych minut w tym sezonie wciąż czeka Michał Skóraś. A mówimy tu o walczącym na trzech frontach Club Brugge, zatem okazje do gry były. Zero goli i zero asyst w lidze, zero goli i zero asyst w Lidze Mistrzów, dwa gole (w tym jeden z trzecioligowcem) w krajowym pucharze. Tamtejsze media informowały ostatnio, że klub chętnie się go pozbędzie już tego lata. Belgia miała być pomostem między Ekstraklasą, a ligami TOP5. Tymczasem może się okazać przeszkodą, której Skóraś nie da rady przeskoczyć.
W poprzednim sezonie nieoczekiwanie na lewym skrzydle drugoligowej Parmy dobre liczby notował Adrian Benedyczak. Przesunięty z ataku na bok wychowanek Pogoni Szczecin strzelił 10 goli i dorzucił do tego trzy asysty, a jego zespół pewnie awansował do Serie A. Tam jednak 24-latek póki co nie zaistniał – jeden uraz zabrał mu dziesięć kolejek, wrócił na kilka wejść z ławki, a w styczniu przeszedł operację stawu skokowego i od tego czasu nie gra. Czekamy na to, jak w MLS odnajdzie się Dominik Marczuk. Póki co w Realu Salt Lake City w 17 spotkaniach uzbierał gola i cztery asysty, gra dość regularnie też na początku tego sezonu.
Idźmy dalej. Kacper Chodyna ma przyzwoite liczby w Legii, ale to bez wątpienia na dziś nie jest poziom reprezentacyjny. Michael Ameyaw po transferze do Rakowa zaliczył cztery asysty i zamęczyły go urazy, w tym roku uzbierał ledwie dziewięć minut gry. Piotr Samiec-Talar wyraźnie spuścił z tonu po poprzednim szokująco udanym sezonie i raczej próżno się spodziewać, by znów zakręcił się w okolicach 15 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Później musimy już przebierać w nazwiskach solidnych ligowców, takich jak Grzesik czy Wdowiak. A dalej jest już młodzież: Fornalczyk, Szmyt, Pieńko, Przyborek, Faberski… Pytanie tylko, na ile talent będą potrafili przełożyć na solidną karierę zagraniczną. Wobec niektórych ich starszych kolegów mieliśmy nadzieje na to, że bez komplikacji postawią ten kolejny krok na zachodzie. Ale z każdym kolejnym przykładem popadaliśmy w rozczarowanie.
Dryblera na już, szukam [PILNIE]
W dziesiątce najczęściej dryblujących zawodników Ekstraklasy jest tylko dwóch Polaków. Te same nazwiska powtarzają się w TOP10 zawodników, którzy wykonali najwięcej skutecznych dryblingów. Mowa o Mariuszu Fornalczyku i Tomaszu Pieńko. Zawodnik Korony jest drugi pod kątem częstotliwości wchodzenia w takie akcje (89) i czwarty w klasyfikacji największej liczby udanych dryblingów (40), piłkarz Zagłębia okupuje tu kolejno ósme i dziewiąte miejsce. Poza tym w czołówce dominują obcokrajowcy – Vinagre, Jean Carlos Silva, Pululu, Mena, Chłań, Galan, Hasić, Czurlinow.
To sytuacja, która w Ekstraklasie powtarza się od lat. Przeglądam listę najczęściej dryblujących graczy w lidze od sezonu 2019/20. Grosicki od powrotu do Ekstraklasy zawsze jest w czubie, ale o czołowe pozycje ściga się z obcokrajowcami. Klasyfikację wygrywali kolejno Jesus Jimenez, Luquinhas, Ilkay Durmus, John Yeobah. Polacy? Są. Punktowo. Po dwóch, z rzadka trzech w TOP10. Powtarzają się te same nazwiska, przy których wyżej pojawiały się opisy pokroju “odbił się od dwóch lig”, “wchodzi z ławki, nie robi liczb” czy “leczy uraz, klub chce go pożegnać”. Jóźwiak, Płacheta, Kowalczyk, Szysz, Kapustka, Kamiński, Sitek, Kobacki, Łukowski, a nawet Kucharczyk.
Drybling w Ekstraklasie to cecha importowana. Sami skrzydłowych-dryblerów nie kształcimy. Najczęściej i najskuteczniej dryblującego zawodnika reprezentacji Polski wychowali nam Włosi – mowa o Zalewskim. O ile w Centralnej Lidze Juniorów można jeszcze dostrzec piłkarzy robiących różnicę w bocznych sektorach, o tyle ci sami gracze po przejściu do piłki seniorskiej giną w tłumie.
Cierpimy na brak indywidualności na skrzydłach w Ekstraklasie. Produkujemy na tych pozycjach szybkobiegaczy, którzy przegrywają rywalizację po wyjeździe na zachód, gdzie ich rywale do walki o skład mają do zaproponowania więcej. Przez 25 lat wychowaliśmy trzech-czterech skrzydłowych, którzy obronili się w niezłych ligach. Selekcjoner musi zmieniać ustawienie po to, by schować braki w potencjale na bokach pomocy.
Jeśli ktoś mimo tego krzyczy “Polska skrzydłowymi stoi, skrzydła husarii nas poniosą!”, to po prostu żyje wydumanym mitem, który nie ma pokrycia w rzeczywistości.
Komentarze