- Od mundialu w Katarze reprezentacja Polski budzi niemal wyłącznie negatywne emocje
- Wciąż nie ma nas na Euro, ale mecz z Estonią wyszedł tak, jak oczekiwali kibice – a spełnianie oczekiwań było ogromnym problemem tego zespołu w ostatnich miesiącach
- Dlaczego zatem nie uśmiechnąć się po wygranej? Czy trzeba z posępną miną czekać na starcie z Walią?
Ustalmy sobie od razu – tak, Estonia była słabiutka
Jasnym jest, że Estonia nie była silnym rywalem. Jej obecność w półfinale baraży o grę na Mistrzostwach Europy potwierdza tylko karykaturę systemu, gdzie można zapunktować tylko w jednym meczu eliminacyjnym, a i tak mieć szanse na awans. Wślizgnięcie się dzięki Lidze Narodów (wygraniu dywizji D) Estończyków jest kontrą na te wszystkie zarzuty świata piłkarskiego wobec systemów eliminacyjnych z innych sportów. Że jakieś hokejowe repasaże, że w siatkówce czasem lepiej przegrać niż wygrać, że w koszykówce robi się jakieś grupy dla przegranych z możliwością awansu.
Sęk w tym, że w sensie formalnym do wczoraj byliśmy na tym samym etapie kwalifikacji, co Estończycy. I to powinno nam jeszcze mocniej uświadomić, jak bardzo zawaliliśmy sprawę w eliminacjach. Możemy się zżymać, że wyciąganie wniosków z meczu z Estonią nie ma żadnego sensu. Mówimy, że takich rywali trzeba lać i patrzeć, czy równo puchnie. Owszem. Ale ledwie kilka miesięcy temu rywale z półki Estonii sprawiali nam problemy. Na Mołdawii zdobyliśmy jeden punkt w dwóch spotkaniach. Z Wyspami Owczymi nie mieliśmy spacerków. Ile selekcjonerskich kadencji temu laliśmy tych wszystkich listonoszy z Gibraltaru i San Marino?
Dlatego tak pewne zwycięstwo z Estonią jest miłą odmianą. Zgadzam się, że obrastanie w piórka po wysokim ograniu Kena Kallaste i reszty ekipy nie może wywoływać hurraoptymizmu. Ta wygrana nie jest żadną odpowiedzią na pytania typu “gdzie jesteśmy w europejskiej hierarchii?” czy “na co nas stać w kontekście Euro?”. Jest natomiast częścią odpowiedzi na to, jak ma grać kadra Michała Probierza.
Trudno mi zatem machnąć ręką na ten mecz, przestać o nim myśleć kwadrans po ostatnim gwizdku sędziego. Zbyt rzadko reprezentacja Polski spotyka się na boisku, by totalnie zignorować to spotkanie.
Proces budowy pewności siebie – reprezentantów i selekcjonera
Piłkarze w pomeczowych wypowiedziach – poza strzelaniem typowych formułek – często wracali do wątku budowy pewności siebie takim meczem. Oni też wiedzą, że w ostatnich miesiącach zawalali sprawę. O ile w piłce klubowej nan koszmarny mecz możesz odpowiedzieć trzy, cztery, pięć dni później lepszym występem, o tyle w piłce reprezentacyjnej musisz poczekać nieco dłużej. Skumulowane zmęczenie, zażenowanie, rozczarowanie zespołem biało-czerwonych narastało. Choć słowa o “świetnej atmosferze” czy “kapitalnej chemii” padają właściwie co nowe rozdanie trenerskie, o tyle coraz rzadziej słyszeliśmy od reprezentantów stwierdzenia o tym, że czują się silni, że mają przekonanie o własnych umiejętnościach, że są w stanie bić się chociażby z europejskimi średniakami.
I nic dziwnego. Skoro dostajesz w łeb od Mołdawii, skoro nie wychodzisz bezpośrednio z tak słabiej grupy eliminacyjnej, to siłą rzeczy zaczynasz w siebie wątpić.
Stąd pewnie ten kamień ulgi po meczu, który spadł im z serc. Nadal nie wiemy, czy to jest zespół również na złą pogodę. Ale przynajmniej wiemy, że chociaż przy dobrej pogodzie potrafi grać w piłkę.
To też kolejny etap budowy pewności siebie Michała Probierza. Znamy go od lat – samiec alfa, musi wyjśc na jego, lubi wojować, lubi potyczki. Ale co innego prowadzić Jagiellonię Białystok czy Cracovię, a co innego być na świeczniku. Zajmować to samo miejsce, które przed chwilą zajmował były mistrz Europy. Probierz potrzebował uwiarygodnienia. Czy finisz eliminacji to uwiarygodnił? Cóż, pewnie nie do końca. Czy zrobił to mecz z Estonią? Nadal nie. Ale był cegiełką w procesie uwiarygadniania.
Zwłaszcza, że na Probierza spadły wątpliwości po ogłoszeniu składu. Po co Piotrowski, gdzie Szymański, czemu nie ma Modera, dlaczego tak mało grający w klubie Zalewski… Ale pomysły selekcjonera wypaliły. Zalewski był naszym najlepszym piłkarzem, “defensywy” ponoć Piotrowski strzelił gola i zaliczył asystę, forsowana zmiana formacji na czwórkę w tyłach okazała się zbędna, a wykorzystanie Kiwiora wyglądało naprawdę dobrze.
Robert Lewandowski w serii wywiadów, jakich udzielił w ostatnich tygodniach, ewidentnie grał kartą “trzeba pomóc Probierzowi”. Pompował go, chwalił, komplementował. Kapitan reprezentacji Polski wie, co robi – choć rzadko mówi coś ciekawego, to łatwo z jego wypowiedzi wyczytać zamiar retoryczny, coś w rodzaju politycznego spinu, przekazu dnia. Jeśli w trzech wywiadach stara się podpompować status Probierza, to nie ma w tym przypadku.
Ale choćby Lewandowski udzielił i dziesięciu kolejnych wywiadów, to nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby plan Probierza na mecz z Estonią kompletnie zawiódł. Tymczasem selekcjoner, jak i cała grupa piłkarzy, ma kilka dni na to, by do meczu z Walią przygotowywać się w atmosferze względnego komfortu. Jakby na chwilę wyciszyli (zupełnie zasłużone) głosy krytyki, bębny wątpliwości i trąbienia oburzenia.
Uśmiechy złożone z nadziei
Po ostatnich meczach kadry zwykło się mawiać, że “największymi wygranymi są ci, którzy akurat nie zagrali”. Słabo wypadł Buksa? Oj, gdyby zagrał Piątek, to by dopiero było! Gorszy występ zaliczył Slisz? Aj, aj, gdyby tam zagrał Slisz… Znów nic ciekawego nie pokazał Cash? Ach, gdyby tam hasał Frankowski, to by się paliło.
I tak na okrągło.
Mecz z Estonią przyniósł nam jednak pozytywy w postaci występów indywidualnych. Jasnym jest, że łatwiej jest dobrze wypaść na tle Estończyka niż Czecha, natomiast znów – w futbolu reprezentacyjnym gra się tak rzadko, że musisz wykorzystywać każdą szansę.
I bez wątpienia szansę wykorzystali zarówno Nicola Zalewski, jak i Jakub Piotrowski. Ten pierwszy konkurencję ma stosunkowo małą. Na jego pozycji może grać Tymoteusz Puchacz, Kamil Grosicki, od biedy i Dominik Marczuk. Puchacz jednak od dłuższego czasu w reprezentacji nie grał, Grosicki wciąż traktowany jest raczej jako ten “joker na ostatni kwadrans”, z kolei dla Marczuka samo powołanie było czymś wielkim.
Ale Zalewski zagrał tak, że uśmiechały się wspomnienia z przeszłości. Od mundialu w 2018 roku, może nawet od eliminacji do tego turnieju, ciągle szukamy właściwego zestawu skrzydłowych. Era po duecie Błaszczykowski-Grosicki to permanentny stan rotacji. Graliśmy już bez skrzydłowych, graliśmy z asymetrycznymi wahadłami, szanse dostawali Jóźwiak, Płacheta, Michalak…
To wszystko były rozwiązania tymczasowe. Bazowanie na dobrych okresach poszczególnych zawodników. Brak stałości, szukanie, zastępowanie piłkarza przeciętnego innym średnim.
Mecz z Estonią nie stawia stempla na tym, że Zalewski będzie na tej pozycji wyborem na kolejne lata. Natomiast widać po tym chłopaku, że jest lepiony z nieco innej piłkarskiej gliny. Jeśli dostaje szanse w większym wymiarze czasowym w kadrze, to w większości meczów jest albo najczęściej, albo drugim najczęściej dryblującym zawodnikiem biało-czerwonych. Szuka pojedynków, nie boi się ryzyka. Z Estonią miał więcej prób dryblingów niż wszyscy pozostali piłkarze razem wzięci. To po jego podaniach oddaliśmy najwięcej strzałów. Żaden inny piłkarz nie był faulowany częściej.
Piotrowski? Probierzowi zarzucano, już po publikacji składów, że boi się Estonii i wychodzi na dwóch defensywnych pomocników. Ale Piotrowski defensywnym pomocnikiem był w Pogoni Szczecin. Sześć lat temu. W Łudogorcu gra jako “ósemka”, często jako ofensywny pomocnik, momentami jako fałszywy napastnik. W klubie w tym sezonie strzelił piętnaście goli.
Zresztą nowoczesny futbol – co słyszymy z każdej strony – cechuje się apozycyjnością. Piłkarze mają rolę, dostają zadania do wykonania, a nie ustawiają się sztywno w ramach kreślonych na kartce papieru. Skoro Piotrowski pokazuje w Łudogorcu, że potrafi wprowadzać piłkę w ofensywną tercję boiska i strzelać z dystansu, to czemu miałby tego nie robić w kadrze?
Zaliczył asystę przy trafieniu Frankowskiego, sam popisał się bardzo ładnym golem, był też bliski wcześniej trafienia po uderzeniu z dystansu. Czy to już czas mówić – Piotrowski to filar kadry na lata? Nie. Czy Jakub Moder może gorzko zapłakać, że wyrósł mu konkurent do gry w kadrze? Nie. Ale te ostatnie mecze Piotrowskiego w kadrze pokazują, że wcale nie jesteśmy skazani na grę z dwoma pomocnikami z ograniczonym potencjałem do gry ofensywnej. I że są alternatywy.
Przypominam, że był taki moment w kadrze, gdy obok Grzegorza Krychowiaka biegał Jacek Góralski.
Pięciodniowy urlop od reprezentacyjnej męki
Zewsząd czytam, by nie zachwycać się meczem z Estonią. Że w dziesiątkę grali, że są na poziomie polskich pierwszoligowców, że wygrywać z nimi to obowiązek. Zgadzam się z każdym z tych argumentów, bo dawno nie widziałem tak słabiej drużyny w starciu z biało-czerwonymi.
Ale chciałbym wreszcie odczuwać pozytywne emocje wobec tej drużyny. Ucieszyć się na widok listy powołanych, wyczekiwać transmisji meczu, z zaciekawieniem odpalić vloga Łączy Nas Piłka, nie schodzić w dyskusji o kadrze na temat premiowo-skandalowy. Od mundialu w Katarze tak rzadko mamy okazję do tego, by mieć pretekst do odczuwania pozytywnych emocji wobec reprezentacji, że nie potrafię zachować tego analitycznego chłodu i ze zmarszczonym czołem powtarzać “najważniejsza Walia, najważniejsza Walia, wtorek, wtorek”.
No jasne, że Walia jest teraz najważniejsza. Wiadomo, że Estonia była tylko przetarciem. Ale skoro Polska już ma to przetarcie ze sobą i skoro pokonała tę przeszkodę w niezłym stylu, to nie ma co ściągać palcami w dół kącików ust, by się czasem przez przypadek nie uśmiechnąć.
Rację ma Cezary Kulesza… Wróć. Rację ma PR-owiec, który pisze tweety na profilu Cezarego Kuleszy. Pojawił się tam fragment, że “kibice zasłużyli, żeby poświętować”.
No, nareszcie.
A dobre świętowanie powinno być dwudniowe. Liczę zatem na poprawiny we wtorek.
Komentarze