- Młodzi, bogaci i utalentowani ludzie na rajskiej wyspie gdzieś na drugim końcu świata piją alkohol – to rzecz, która pozbawiona kontekstu środowiska piłkarskiego wydaje się oczywista.
- Moralizowanie nie ma większego sensu, biorąc pod uwagę powszechność zjawiska, społeczną akceptację, która właściwie momentami zamienia się wręcz w społeczną presję – i znów nie chodzi wcale o świat futbolu.
- Jeśli mamy wyciągnąć – tym razem? – jakiekolwiek wnioski na przyszłość, to być może warto zacząć w swoim najbliższym otoczeniu.
Ograniczona tolerancja dla czystej głupoty
Mam duży problem z rozpalaniem ogniska, na którym mieliby się smażyć wszyscy młodzi piłkarze, którzy na samym początku swoich karier rozpoczęli jednocześnie przygodę z kieliszkiem. Zanim rzucicie kamieniem – tak, oczywiście na ten problem składa się fakt, że z rajskiej wyspy do mroźnej Łodzi wraca właśnie jeden z młodych zawodników ŁKS-u Łódź, gość, w którym wszyscy pokładaliśmy spore nadzieje. Ale identyczny problem miałbym z każdym 17-latkiem, który na zgrupowaniu reprezentacji Polski najpierw wpadł na kapitalny pomysł, by spróbować jak smakuje alkohol, a potem dał się złapać swoim opiekunom. Najprościej byłoby napisać: bo sam wiem, jak to jest mieć siedemnaście lat, jak to jest wjeżdżać w bogaty okres imprez osiemnastkowych, bo sam wiem, jak to jest wyjść na poranny trening, gdy jeszcze nie zakończyło się wieczornego “cardio” na dyskotekowym parkiecie.
Ale to wszystko proste kalki, rozwiązania z szablonu, po które sięgamy niemal odruchowo. Dyżurni krytycy, zresztą bardzo słusznie, wykazują: jeśli decydujesz się na żywot profesjonalnego piłkarza, to liczne przywileje tego zawodu z gigantycznymi pensjami na czele stanowią ekwiwalent za straty – za utracone na treningach dzieciństwo, za utracone na zgrupowaniach imprezy rówieśnicze, za pominięte długie wieczory przy ognisku i krótkie dni tuż po nich. Tak, to jest wszystko prawda – wchodzisz do środowiska, gdzie punktem odniesienia i wzorcem do naśladowania jest ta cholerna maszynka z Barcelony. Robert Lewandowski wyznacza szablon, twoim zadaniem jest na tyle dopasować do niego swoje życie, by na finiszu kariery móc szczerze przyznać: zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. Zgadzam się z tym punktem widzenia, ale jednocześnie uważam, że z tą konkretną sprawą nie ma aż tyle wspólnego. Bo przecież, może poza jednym gagatkiem, nie dochodziły do nas słuchy o problemach wychowawczych, o skandalach poza boiskiem, o powtarzających się incydentach. To nie jest tak, że żaden z tej czwórki nie może jeszcze pozbyć się z diety glutenu i przerzucić się w całości na zdrowe batoniki Anny Lewandowskiej.
Natomiast tu jest ta druga strona medalu. Tego nie da się też zamknąć prostym: “młodość ma swoje prawa”. “Młodzi się muszą wyszumieć”. Nie da się zagadać tej balijskiej najebki banalnym: “niech rzuci kamieniem, kto nigdy nie nasypał się na all inclusive”. Bo tak naprawdę właśnie tutaj tkwi sedno całego problemu. Problemu, którego nasza czwórka młodzieżowców jest skutkiem, a nie przyczyną.
“W tym kraju pijesz, gdy się cieszysz, pijesz, gdy jesteś smutny”
Odłóżmy na moment biało-czerwone koszulki czterech jeźdźców. Odłóżmy na moment nasze oczekiwania wobec nich, odłóżmy fakt, że mieli szansę spełnić sen każdego trenującego futbol 17-latka w kraju.
Czterech młodych ludzi poszło się nawalić na Bali. I aż się ciśnie na klawiaturę – no i co w tym dziwnego? Nigdy nie byliście w nowej grupie? Nigdy nie wyszliście ze znajomymi po dobrze wykonanej robocie, jaką był mecz towarzyski z USA? Nigdy nie zaproszono was na integrację, nigdy nie stwierdziliście, że dobrze pogadać przy flaszce?
Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak zarzut do Polski, bo sądzę, że problem nie zna ani granic, ani klas, ani żadnych innych podziałów między ludźmi. Natomiast wychowałem się i żyję tu, więc nie da się uniknąć lokalnych kontekstów. Rodzisz się, opuszczasz ciepłe miejsce pod sercem matki i ojciec zyskuje nowy obowiązek: obowiązek zorganizowania pępkowego. Chlańsko. Potem mija parę miesięcy, pojawiają się chrzciny, chlańsko. Urodziny, imieniny, rocznica ślubu, 5-lecie w robocie, chlańsko. Pojawia się liceum, chyba że już wcześniej pojawiła się wyjątkowo dojrzała grupa w podstawówce. Trzeba się zapoznać, zintegrować, wyjść gdzieś. No raczej nie na kawę, chlańsko. Nowy zawodnik w drużynie, trzeba zrobić wkupne, chlańsko. Koniec rundy. Koniec sezonu. Ostatnia noc na obozie, otrzęsiny w każdej kolejnej organizacji do której dołączasz. Wyjazd integracyjny, obóz survivalowy, ognisko z rodziną.
Można tak wymieniać bardzo długo, natomiast ja też nie chcę wskakiwać w buty inkwizytora, który będzie sprawdzał, czy na pewno nikt nie zaoferował na swoich 20. urodzinach mocnego trunku. Chcę zwrócić uwagę na świat, w jakim poruszała się czwórka naszych bohaterów z Bali, ale i każdy z nas. To świat, w którym alkohol jest właściwie nieodzowną częścią ludzkiego załatwiania spraw. Poznajmy się – napijmy się. Przegadajmy problem na spokojnie – napijmy się. Uczcijmy to – napijmy się. Naprawmy atmosferę między nami – napijmy się.
Tu nie chodzi nawet o tę mityczną “społeczną akceptację”. Społeczna akceptacja byłaby jeszcze do przeżycia, my często jesteśmy w miejscu, gdy pojawia się społeczna presja. Albo społeczny brak akceptacji dla odmowy spożywania alkoholu. “Ze mną się nie napijesz” to oklepana kalka, wśród młodszych już chyba trochę zajeżdżająca krindżówą. Ale sam przyłapywałem się na myśli – okej, nie piję już ze czternaście miesięcy, ale to pępkowe w naprawdę bliskiej rodzinie. To wesele naprawdę ważnego przyjaciela. Może im będzie przykro? W gruncie rzeczy nie jestem niepijącym alkoholikiem, nie piję z własnego wyboru, gdy okazało się, że 31-letni organizm reaguje na trucizny trochę gorzej niż dziesięć lat temu. To był czysty pragmatyzm człowieka, który nie chce tracić kilkunastu godzin z cennej niedzieli na umieranie w łóżku, który chce bieganiem spalać pączki, a nie kalorie z napojów wyskokowych. Więc czysto pragmatycznie – mogę się napić i właściwie świat nie spłonie.
I wtedy pojawiała się ta myśl: o czym ja w ogóle bredzę? Czemu czuję taką wewnętrzną presję, czemu sam traktuję uroczyste najebanie się jak ważną ceremonię religijną?
Wychowałem się tam, gdzie wy wszyscy, słyszałem te same hasła, robiłem te same błędy. Nic dziwnego, że integracja kojarzyła się z alkoholem, urodziny w klubie też, urodziny pod klubem również, urodziny na murku jeszcze bardziej. – Dobra, panowie, w piłkę jeszcze się nagramy, a zachód słońca na Bali obejrzeć to nie wiadomo kiedy będzie okazja, dawajcie po maluchu.
Czy młodzi piłkarze słusznie zostali wyrzuceni z kadry U-17?
- Bardzo dobra decyzja
- Mogli im ten jeden raz darować
- Niepotrzebna afera, przecież nie zrobili nic złego
Nie usprawiedliwiam ich. Ale wiem, że po nich będą następni i następni. Że oswoiliśmy, wpuściliśmy do domów, do naszej kultury, do świata subkultur, do obrządków religijnych i tradycji patriotycznych, do zarządzania relacjami w firmach i do każdego najmniejszego pomieszczenia dość zdradliwą substancję. Ona zawsze była, zawsze jest, nikogo nie dziwi, ba, raczej dziwi, jeśli ktoś faktycznie z niej zrezygnował. Owszem, robimy małe kroczki, część młodych piłkarzy przynajmniej oficjalnie zapewnia, że inspiruje się Krychowiakiem czy Lewandowskim, nikt ich za to nie wyklucza ze środowiska i nie pokazuje palcami. Ale nadal to raczej wyjątki od reguły. A mówimy o świecie sportu, gdzie w teorii “świętych” powinno być więcej.
To jest chyba zresztą najbardziej bolesne. Prześledziłem komentarze dość wnikliwie, również z uwagi na wspomniane związki z jednym z gagatków. Nie brakowało komentarzy, że najpierw zakazujemy im alkoholu, a potem dziwimy się, że dorośli nie mają charakteru i charyzmy. Najpierw ich szykanujemy za wyjście do baru, a potem dziwimy się, że drużyna jest niezgrana, że nie tworzy paczki, nie tworzy bandy, która pójdzie za sobą w ogień.
Trudno mi o bardziej skondensowaną diagnozę problemu. Jesteśmy w punkcie, gdzie wielu wierzy, że relacje buduje się wyłącznie przy butelce. Że prawdziwą przyjaźń może scementować nie wspólnota doświadczeń, ale wysoki litraż. Że w grupie społecznej autentyczne, prawdziwe i szczere relacje da się wypracować nie wspólną grą w Counter-Strike’a po sieci, ale wtłaczaniem do organizmu hurtowych ilości etanolu.
Mam wrażenie, że świat poszedł do przodu. Że Kobe Bryant nie zabierał kumpli z Lakers na posiadówę w garażu, tylko na siłownię i salę treningową. A chyba nikt nie rzuci kamieniem – o, i było widać w tych Lakersach cipowatość.
Jeszcze trudniej wytłumaczyć czyny młodych piłkarzy, gdy dysponujemy tak obszernym i dobrze udokumentowanym materiałem źródłowym. “Zasypany” o Igorze Sypniewskim, “Spalony” o Andrzeju Iwanie. Ba, zawsze można spróbować namierzyć Dawida Janczyka i zapytać, czy mu alkohol pomógł, czy jednak przeszkodził w karierze. Choć jak informują kolejne kluby – z namierzaniem Dawida nie jest tak łatwo, mimo wielu wyciągniętych do niego pomocnych dłoni. Przy wielu klubach sportowych, przy wielu akademiach działają psychologowie. Trenerzy nawet na kursach są uczeni metod “team buildingowych”, przekazuje im się wiedzę na temat tego jakich forteli, jakich sztuczek i jakich ćwiczeń użyć, by budować relację w drużynie, a co za tym idzie – samą drużynę. To wszystko można byłoby zastąpić klasycznym chlaniem, a jednak z jakichś przyczyn ludzie kombinują.
Dlatego jeśli mamy coś z tej kolejnej bolesnej lekcji wyciągnąć, to chyba właśnie ten ogólny wniosek. Rozejrzyjmy się wokół siebie. Ile razy naciskaliśmy na innych? Ile razy budowaliśmy narrację, w której odmowa picia wydawała się nietaktem? Ile razy sami wpływaliśmy na to, że alkohol stał się aż tak nieodłącznym towarzyszem życia dla tak wielu osób? Czy w ogóle znamy inne metody na nawiązywanie, budowanie i cementowanie relacji? Czy te sposoby przekazujemy młodszym? Czy wręcz przeciwnie, jak część komentujących, zachęcamy – poszliby się nachlać, dali se po razie i by zaraz chodziła drużyna jak nakręcona.
Wydaje mi się, że cokolwiek teraz zrobimy z czwórką wyrzuconych, cokolwiek zrobimy z kolejnymi dzieciakami, które pójdą w ich ślady (a wiemy, że takie dzieciaki były i będą) – prawdziwą, realną i faktyczną zmianę musimy przejść jako społeczeństwo. Bo nawet jeśli w banieczce piłkarskiej już wszyscy wpatrzą się ślepo w Roberta Lewandowskiego, to zawsze znajdzie się paru takich, którym bardziej zaimponuje tygodniowy cug Grealisha.
I oni właśnie powinni wiedzieć, że naprawdę można inaczej. Bo po tylu latach, może nawet po tylu pokoleniach, wreszcie jest całkiem niezły klimat, by rozprawić się z tą procentową sztafetą, jakże barwnie opisaną już dokładnie przez niejakiego Pezeta. Dziś już niepijącego alkoholika.
Świetny tekst. Sam się miotam zawsze między “w sumie to nie lubię pić” a tym że napiłbym się z kumplami. I staram się to jakoś wypośrodkować, ale aktualnie zrobiłem sobie przerwę 2 miesiące bez alko już.
Tak mi kolego zaimponowałeś tym tekstem, że aż się zarejestrowałem. Jestem niepijącym od 10 lat weteranem młodzieżowych imprez, na których alkohol był nie tyle elementem nieodzownym, co wręcz kluczowym. Wszyscy teoretycznie byliśmy zbuntowani przeciw starym i ich systemowi, ale święta wóda łączyła nas na poziomie elementarnym. Tacy byliśmy fajni, bo tacy pijani. Później było już tylko gorzej. Ocknąłem się w porę, bo mój organizm słabo alko znosił, ale wielu z moich kolegów zamieniło się w wujów z wąsami. Sztafeta pokoleniowa trwa.
Panie Jakubie, trafna diagnoza, ciekawe spostrzeżenie. Bardzo dziękuję za ten tekst!
Oby młodzi reprezentanci, którzy wrócili wyszli z tej sytuacji mocniejsi, a szansa która im uciekła w konsekwencji “kielicha w Bali” była szansą na motywację do ciężkiej pracy i rozwoju!
Wszystkiego dobrego!
dziękuję za ten ważny tekst