Ty zawsze smutny, kiedy ty będziesz wesoły. Witam, chyba nigdy. Ta legendarna internetowa wymiana uwag towarzyszy mi przez kilkadziesiąt minut na mecz, ilekroć jestem skazany na oglądanie wyczynów reprezentacji Polski. Nawet nie chodzi o to, że kadra zazwyczaj nie daje nam jakiejkolwiek radości – grzechem byłoby takie stwierdzenie w świetle wygranego barażu ze Szwedami. Chodzi bardziej o styl gry. Kiedy my zagramy trochę weselej, trochę radośniej, trochę… inaczej niż zawsze? Cóż, chyba nigdy.
Trochę głupio jest przyznawać się do własnych błędów, o których już wszyscy zdążyli zapomnieć, ale specjalizuję się w tym od podstawówki. Zawsze lubiłem w proponowanej przez siebie ocenie z zachowania uwzględnić jakieś ekscesy z września, o których wychowawczyni już dawno zdążyła zapomnieć. Nie inaczej będzie teraz, będę przyznawał się do naiwności. Za Paulo Sousy przez moment uwierzyłem, że idziemy w kierunku bardziej śmiałego, odważnego, bardziej kreatywnego grania. Generalnie w piłce nożnej, właściwie w każdym meczu, mamy stronę kreującą i stronę reagującą. Nawet na najwyższym poziomie istnieją tacy, którzy lepiej czują się w reagowaniu, nawet w niższych ligach znajdzie się takich, którzy z racji swojej marki, filozofii czy osoby trenera skupiają się na kreowaniu. Oczywiście każdy zespół świata dąży do uzyskania elastyczności, która pozwala dobrze się czuć i osiągać świetne wyniki niezależnie od roli w spotkaniu – wystarczy spojrzeć na Real, który potrafi wygrywać mecze dojeżdżając do 70% posiadania piłki (2:0 nad Getafe, w strzałach celnych 8:0, w strzałach niecelnych 26:8), jak i wtedy, gdy ma jedną szansę przez cały mecz (Liverpool się kłania, a może nawet słania). Natomiast są też zespoły, które przy jednym stylu gry sobie radzą, przy tym drugim – ich mecze to przejście przez mękę.
No i jest też reprezentacja Polski. A już szczególnie – reprezentacja Polski w starciach z mocniejszymi rywalami. Długo zastanawiałem się, co wyróżniało mecze Paulo Sousy z wielkimi przeciwnikami w stosunku do jego poprzedników oraz – jak się okazało na tym zgrupowaniu – w stosunku do jego następcy. Przez chwilę wydawało mi się, że nieco większa odwaga, nieco ambitniejsze założenia przedmeczowe, nieco bardziej “zachodnia” gra skupiona na kreowaniu, a nie tylko przeszkadzaniu faworytom meczu. Ale kurczę, czy na pewno? Czy to nie jest tak, że my po prostu bardzo chcieliśmy w taki obraz uwierzyć? Specjalnie spojrzałem w statystyki meczów z Hiszpanią oraz Anglią. Ci pierwsi, przypomnę, że ugraliśmy remis na Euro po grze, która budziła pewne nadzieje, mogli nas puknąć kilkoma golami, gdyby tylko Morata był odrobinę skuteczniejszy, a Moreno wykorzystał rzut karny. My przez cały mecz oddaliśmy dwa celne strzały, wyrównujący gol Lewandowskiego w 54. minucie był pierwszym i jednocześnie ostatnim uderzeniem na bramkę Hiszpanów po przerwie. Wczoraj Karol Świderski jest minimalnie celniejszy i tak naprawdę mamy podobny mecz, z podobnym wynikiem, przeciw rywalowi z podobnej półki. Tak, wtedy z Hiszpanią też mieliśmy parę ciekawych akcji – tak jak wczoraj przeciw Belgii, gdy do świetnej okazji doszedł Zalewski, gdy dwukrotnie fajne dogrania notował Robert Lewandowski, gdy Sebastian Szymański niemal spieniężył podanie Mateusza Gotówki (spieniężył podanie Gotówki, proszę o ciche parsknięcie nosem!).
Czy taki remis 1:1 z Belgami – a naprawdę mocno zapachniało jakimś naszym bramkowym zrywem – byłby aż tak odległy od tego, co zaprezentowaliśmy z Hiszpanami na Euro? Zwłaszcza, że przecież wcześniej było Wembley, za które też ekipa Sousy zgarnęła trochę pochwał. Bramka Modera, remis wypuszczony w końcówce, momenty, gdy po wejściu na murawę Milika wyglądaliśmy znośnie, a przecież był to mecz bez Roberta Lewandowskiego. I co? Potem zaglądam w liczby i przypominam sobie, że przez pierwsze 45 minut nie oddaliśmy ani jednego strzału, że Anglicy przekroczyli 70% posiadania, że wymienili dwa razy więcej celnych podań.
Z mocnymi rywalami – czy to za Nawałki, czy za Brzęczka, czy za Sousy, czy obecnie, za Michniewicza, gramy mimo wszystko podobnie. Jeśli coś się udaje – to bardzo szczęśliwie. Jeśli strzelamy – to dlatego, że mamy wysoką skuteczność i potrafimy wykorzystać nieliczne błędy przeciwnika. Jeśli mamy korzystny wynik, to po świetnych występach bramkarza i festiwalu nieskuteczności przeciwnika. Odsiewając to słynne “optyczne wrażenie”, w liczbach wyglądamy zawsze podobnie. Żałośnie, od razu demaskując, jaka jest różnica w piłkarskiej jakości obu składów. Co więcej – zmieniają się przecież nie tylko selekcjonerzy. Zmieniają się nasi piłkarze, czyli wykonawcy, zmieniają się nasze ustawienia, strategie meczowe. Na Belgów ruszamy szaleńczym pressingiem w siedem osób na ich 30. metrze. Z Holandią za Brzęczka ryglujemy się, jakby miała na nas wyjść reprezentacja Japonii z późniejszych sezonów “Kapitana Jastrzębia”, gdy już Kodżiro i Tsubasa grali razem. Efekt jest z grubsza ten sam, przynajmniej jeśli chodzi o przyjemność kibiców z obcowania z kadrą.
Najwygodniej byłoby wszystko załatwić krótkim: braki w szkoleniu. Nasi środkowi pomocnicy o poziomie reprezentacyjnym albo są mało kreatywni i wyspecjalizowani w destrukcji (Góralski, Krychowiak, ale po części nawet Klich czy Linetty, którzy nie mają zadatków na typowych rozgrywających), albo nieprawdopodobnie nierówni w reprezentacji (Zieliński…). Resztę oczywiście planowo, systemowo i bezlitośnie wyniszczyła nam Belgia, która w sprytny sposób ściąga zawsze naszych najważniejszych młodych rozgrywających i sprowadza boleśnie na glebę (oraz na ławkę rezerwowych). Nie wierzycie? Prześledźcie kariery Wolskiego, Starzyńskiego, Kapustki, a ostatnio również Kacpra Kozłowskiego. Aha, jest jeszcze grupa niepasująca do żadnej z powyższych, to ludzie, którzy nie mają szczęścia do gabinetów medycznych. Najświeższe nabytki w tej kategorii to oczywiście Moder czy – wciąż – Bielik.
Gdybyśmy mieli więcej zawodników odważnych i stawiających na rozwiązania spoza szablonu, być może łatwiej byłoby utrzymywać się przy piłce. Być może łatwiej utrzymując się przy piłce, potrafilibyśmy przełamać trzymane przez nas tempo gry prostopadłą piłką, albo śmiałym dryblingiem. Nie wiemy i nie dowiemy się, przynajmniej w najbliższym czasie. Pewnie coś w tym jest, pewnie w którymś momencie szkolenia robimy błąd, jeśli jesteśmy w stanie dosyć regularnie wysyłać do mocnych lig napastników albo obrońców, a nie potrafimy kreatorów gry. Natomiast utyskiwanie na to teraz, w kontekście reprezentacji Polski, to efektowny, ale niezbyt konstruktywny sposób reakcji na rzeczywistość. Okej, walczmy o to, by trenerzy od najmłodszych lat szkolili więcej zawodników kreatywnych, odważnych, gotowych na nietypowe decyzje, na wychodzenie poza klatkę. Ale nawet jak już skutecznie powalczymy, efekty przyjdą za parę lat najwcześniej. A do tego czasu?
Moim zdaniem odpowiedź brzmi: a do tego czasu jesteśmy skazani na takie widowiska, jak w całym obecnym zgrupowaniu, liczącym cztery mecze Ligi Narodów. Wydaje mi się, że Czesław Michniewicz raczej to czuje i jego poszukiwanie optymalnego składu oraz ustawienia, to w pierwszej kolejności poszukiwanie składu potrafiącego w miarę skutecznie bronić oraz wyprowadzić tę jedną czy dwie kontry, podczas których żaden z piłkarzy nie zabije się o własne nogi. Wybaczcie, może błądzę, może źle rozumiem futbol, może naszych zawodników nie doceniam. Ale moim zdaniem szukamy ludzi, którzy zrobią z grubsza to co z Holandią. Wąska, stabilna defensywka, oddanie inicjatywy, zmuszenie do dośrodkowań, które padają łupem stoperów. W ataku szybkie przemieszczanie się i wyczekiwanie na tę jedną, być może faktycznie jedyną okazję. Duma? Dumę trzeba schować do kieszeni, jeśli szczytem możliwości twojej linii pomocy jest pojedynczy przebłysk Zielińskiego i jakaś szybsza piłka od Szymańskiego. Jesteśmy ograniczeni, a więc skazani na grę w ograniczony sposób i chyba trzeba się z tym powoli godzić. Co to w praktyce oznacza? Moim zdaniem przede wszystkim – stop windowaniu oczekiwań. Od Michniewicza i jego ludzi oczekuję niemal wyłącznie wysokiego poziomu reakcji. Nie chcę żadnego budowania, żadnych huraganowych ataków, wystarczy mi to, co widziałem z Holandią. Gdybym miał się silić na merytorykę po tym zgrupowaniu?
Plan A – czterech obrońców, dwóch defensywnych środkowych pomocników z zadaniami skupionymi na odcinaniu możliwości zagrywania prostopadłych piłek (to zabiło nas z Belgią). Dwa wiatraki na skrzydłach, Zalewski i Frankowski fajnie wyglądali na zgrupowaniu, no i oczywiście duet Zieliński-Lewandowski w przodzie. Plan B? Chyba wypada jedynie wymienić Zielińskiego lub któregoś ze środkowych pomocników na Karola Świderskiego, który uzupełnia tercet największych wygranych zgrupowania. Tak, wiem, to jest powrót do czasów Nawałki, może jedynie ze Świderskim w roli Milika oraz odmłodzonymi skrzydłami. Ale kurczę, czy nam wychodzi cokolwiek innego? Trochę smutne, bo widać pewien trend w rozwoju naszej całej reprezentacji. Najbardziej przekonujący plan to po prostu punktowe zastępowanie ogniw, często zresztą przy ogromnych wygibasach, bo tak naprawdę dopiero “transfer” Casha daje nam rzetelne zastępstwo za Piszczka z dobrych czasów. Podobnie ta sukcesja na pozycji “drugiego do Lewandowskiego”, gdzie teraz w moich oczach prowadzi Świderski, podobnie niemal na każdym stanowisku boiskowym, gdzie długo czekamy, aż jednego ograniczonego w ten czy inny sposób piłkarza zastąpi ktoś o zbliżonej jakości. By daleko nie szukać – Puchacz, który wcale nie wydaje się o klasę lepszy od innych naszych lewych obrońców z ostatnich lat.
– No dobrze, mądralo, to jak na mundial? – nie zapyta mnie nikt, nigdy, bo i w sumie po co. Odpowiadam więc bez pytania. Gdybym to ja miał decydować… Zacząłbym od Lewandowskiego. Po bokach Zalewski i Frankowski, w odwodzie Kamiński. W środku Zieliński, którego można zastąpić Świderskim. Dalej Krychowiak i Żurkowski, jako ci, którzy w tym środku zawodzą w sumie rzadko na tle Szymańskich, Linettych, Góralskich. Defensywka swoje – Cash, Glik, Bednarek oraz Puchacz albo Bereszyński.
Nie brzmi optymistycznie? A jak ma brzmieć. Jesteśmy dziadami, systematycznie, albo właściwie: systemowo od lat. Nie zapowiada się na zmiany, więc trzeba rzeźbić z tego, co mamy. A mamy głównie to, czego uczyliśmy się od dziecka, wszyscy w polskiej piłce. Na dupie, ambicja, odbiór i spróbuj rzucić na skrzydełka. Skoro sprawdzało się z Grosickim, może sprawdzi się z Zalewskim…
Komentarze