Olkiewicz w środę #138. Reprezentacja Polski – między zmianą systemu i wykonawców

Po meczu z Portugalią coraz głośniejsze były głosy o całkowitej rezygnacji z gry trójką stoperów, po pierwszej połowie meczu z Chorwacją już tylko o rezygnacji z Dawidowicza, finalnie po całym zgrupowaniu jasnego werdyktu w tej sprawie jeszcze nie ma. Ale ten mały detal dość dobrze obrazuje, w jakim punkcie jesteśmy jako reprezentacja - i czy wieczne zmiany systemu cokolwiek przyniosą bez zmiany wykonawców.

Piotr Matusewicz / PressFocus
Obserwuj nas w
fot. Piotr Matusewicz / PressFocus Na zdjęciu: Piotr Matusewicz / PressFocus
  • Debata dotycząca ustawienia bazowego reprezentacji Polski dotyczy m.in. liczby stoperów czy napastników w składzie, podczas gdy historia wyników kadry pokazuje jasno – największy wpływ na wynikach kadry nadal odciska… klasa rywala.
  • Oba mecze pokazują dość jasno, że Michał Probierz nie ma zamiaru schodzić z obranej ścieżki – problem polega na tym, że w tej ekscytującej wyprawie towarzyszy mu dość wąski zestaw ludzi, których ograniczenia mogą co jakiś czas stopować całą wycieczkę.
  • Można się pieklić, że inni biegną, a my idziemy spacerem, można krytykować konkretne rozwiązania czy stawiać znaki zapytania, ale jednocześnie trudno zaprzeczyć – Michał Probierz ma pomysł, konsekwentnie go realizuje, a nawet osiąga pewne – na razie bardzo drobne, ale jednak! – sukcesy.

Trójką, czwórką, piątką – byle bez takich zagrywek jak z Chorwacją

Mecz reprezentacji Polski z Portugalią, przegrany w sposób nie tylko wyraźny, ale przede wszystkim beznadziejny zostawił nam wszystkim sporo materiału do dyskusji. Celowo użyłem słowa “beznadziejny”, nawet nie tyle by podkreślić jakość gry reprezentacji Polski, co właśnie to dominujące przez niemal pełne 90 minut uczucie – uczucie braku nadziei. Braku wiary, że cokolwiek dobrego może nas tu spotkać, że tak potężnego rywala można w ogóle spróbować powstrzymać. Z jednej strony dziwiłem się wraz z innymi – chyba najdobitniej to zdziwienie wyraził Marcin Borzęcki na Twitterze. Gdy włączasz sobie na dużym turnieju czy nawet w eliminacjach jakiś losowy mecz totalnego underdoga z potężnym przeciwnikiem – zazwyczaj ci słabsi “coś” sobą reprezentują. Czasem to straceńcza odwaga Gruzinów, którzy dostają gola za golem od Hiszpanii. Czasem to pełna wściekłości determinacja Węgrów w pamiętnej grupie śmierci z Niemcami, Francuzami i Portugalczykami. Czasem to jakiś wyjątkowy spryt selekcjonera, by daleko nie szukać – Albańczycy mają tu sporo do powiedzenia, nawet w meczach przeciw Polakom, czasem optymalne wykorzystanie swoich nielicznych gwiazd. W każdym razie – każdy ma “coś”, co sprawia, że nawet w przypadku dotkliwej porażki kibice dzielnie owijają się flagami i ruszają świętować na mieście mecz swoich idoli.

Polacy… rzadziej. Tak ogólnie, po prostu dużo rzadziej – a w starciach z faworyzowanymi rywalami właściwie w ogóle. Często wychodzimy przekonani, że opór właściwie nie ma sensu, potem przez 90 minut doznajemy empirycznego potwierdzenia, że opór faktycznie nie ma sensu, a na koniec zastanawiamy się, jak to się stało, że choć inni czasem się opierają – my nigdy. Tu jednak pojawia się ta druga strona – jeśli od lat polscy piłkarze są właściwie sparaliżowani w starciu z teoretycznie silniejszym rywalem, to czego się spodziewaliśmy po tym meczu przeciw Fernandesowi, Silvie, Ronaldo i Leao? Dostaliśmy dokładnie to – nic więcej i nic mniej – co przez długie lata. AbsurDB z Weszło wyliczył – w ostatnich dziesięciu latach najsilniejszym pokonanym przez nas rywalem była Walia. Aż 33 reprezentacje w Europie wyglądają pod tym względem lepiej – tzn. zdarzyło się im przez dekadę skarcić kogoś naprawdę mocnego. Tak, mieliśmy remisy ze Szwajcarią i Portugalią na Euro 2016, piękna przygoda. Owszem, była ograna Szwecja w drodze po Mistrzostwa Świata, Adam Nawałka przeszedł Danię. Ale tacy Węgrzy pokonali Portugalię, Macedończycy wyszarpali zwycięstwo Włochom, Szwecja i Ukraina wygrały z Hiszpanią. Można tak wymieniać państwo po państwie, reprezentację po reprezentacji – aż dochodzimy do nas. Wiecznie przegranych z silnymi, często właściwie już przed meczem.

Dlatego trochę bawiły mnie dyskusje już po spotkaniu z Portugalią. Oczywiście, biorę pod uwagę, że bawiły mnie z uwagi na fakt, że jestem taktycznym i w ogóle futbolowym dyletantem, nie dostrzegam wniosków z boiska, nie potrafię analizować i rozczytywać gry. Natomiast nic nie poradzę – bawiło mnie uparte poszukiwanie winy. Popularne było obwinianie na przykład ustawienia z trójką obrońców. I przyszedł wczorajszy wieczór przeciw Chorwacji. Trójka stoperów Kiwior-Bednarek-Piątkowski funkcjonowała bez zarzutu. Ale trójka stoperów Kiwior-Bednarek-Dawidowicz wyglądała jak sabotaż. Trójka stoperów w barażu z Walią była okej, z Francją w trzecim meczu Euro właściwie też. Z Portugalią już była tragiczna, z Austrią też niezbyt mocna. To może jednak nie do końca chodzi o ustawienie? Szczególnie, gdy na przestrzeni jednego meczu widzimy jak fatalny potrafi momentami być Paweł Dawidowicz i jak rozsądnie może wyglądać cały blok bez jego udziału?

Nie chodzi tutaj oczywiście o pokazywanie palcem – bylibyśmy już światową potęgą, gdyby nie ten przeklęty Dawidowicz. Chodzi raczej o pokazanie dość jasnej zależności – Polska od 10 lat przegrywa z mocnymi rywalami, często w bardzo kiepskim stylu, czy gra czwórką, piątką, trójką czy też w ogóle w taktyce ultradefensywnej. I jednocześnie Polska od miesięcy potrafi przeplatać niezłe i kiepskie mecze z trójką stoperów w składzie. Winy upatrywać więc bardziej w systemie, czy jednak bardziej w wykonawcach? Poświęcać cenny czas antenowy na kreślenie rozwiązań z czwórką obrońców, czy jednak na szukanie przyczyn, czemu mamy aż tak żałosne wyniki z faworytami na przestrzeni nie paru miesięcy, ale 10 lat?

Podanie Dawidowicza do rywala na kontrę nie wynikało z gry trójką stoperów. Nie wynikało z braku powołania dla Casha, ani nawet z machania rękami Roberta Lewandowskiego. Ba, nie wynikało też z braku rytmu meczowego Modera czy braku doświadczenia Oyedele. Wynikało z tego, że ten konkretny piłkarz nie jest na tyle mocny, by się od takich zagrywek uchronić. I takich piłkarzy oczywiście mamy w składzie więcej, bo przecież jak nawet Dawidowicz nic nie odwala, mamy jeszcze szeroki zakres innych odwalających stoperów.

Walka z fatum to nie sprint, ale maraton

Czy w świetle powyższego należałoby się poddać? Należałoby powiedzieć kibicom wprost – jesteśmy fizycznie niezdolni do zwyciężania z mocniejszymi? Nie do końca i chciałbym wierzyć, że działania Michała Probierza są przynajmniej częściowo świadome. Właściwie przyzwyczailiśmy się już, że niezależnie od klasy rywala, przynajmniej pod względem nazwisk skład jest dość ofensywny. Dwa mecze obecnego zgrupowania nie były tutaj wyjątkiem, wręcz przeciwnie, dostaliśmy jeszcze więcej tej odwagi, za którą Probierz już był chwalony. Ocena meczu to jedno, zwłaszcza w wypadku takich trudnych tematów jak debiut nastolatka w dorosłej reprezentacji, skupmy się na samym pomyśle Probierza. Francja? Na skrzydłach ofensywni Zalewski i Frankowski, w środku dwaj zawodnicy właściwie z pozycji numer dziesięć, czyli Zieliński i Szymański, za nimi Moder, typowa “ósemka”, a w przodzie jeszcze młodziutki Urbański u boku Lewandowskiego. Okej, Probierz już o nic nie grał, mógł się trochę popisywać. Ale już Liga Narodów? Pierwszy mecz z Chorwacją i znów, Urbański, Zieliński, Szymański i na dokładkę Bogusz, a wahadłowego Frankowskiego podmienił bardziej klasyczny skrzydłowy Kamiński. Portugalia? Wciąż Szymański z Zielińskim, do tego najszerzej omawiany Oyedele. Wreszcie Chorwacja. Powrót do składu z meczu z Francją, ze zmianą ofensywną, Kamiński za Frankowskiego.

Bez wątpienia wizja często rozjeżdża się z rzeczywistością. Skład w teorii na wskroś ofensywny zaczyna się niebezpiecznie cofać – a obecność tych wszystkich ofensywnych zawodników w okolicach własnego pola karnego grozi efektownymi stratami, by przypomnieć tutaj dryblingi Zalewskiego we własnym polu karnym. Czasem Michał Probierz szeroko mówi o odwadze, ofensywnej, intensywnej grze na połowie rywala, a Robert Lewandowski kontruje tym, że w sumie nie miał do kogo podać. Czasem piłkarze, którzy mieli wprowadzić lekkość i polot, znikają na długie minuty grania, a gdy już dotykają piłki – to ją w głupi sposób tracą.

Ale jednak – mamy tutaj bardzo ewidentny, jasny plan. Mamy pomysł, który jest konsekwentnie realizowany, bez schodzenia z obranej drogi nawet w obliczu takiego rywala jak Francja czy Portugalia. Czy przeszło mi przez myśl, że Michał Probierz po prostu może z ofensywnego ustawienia stworzyć uniwersalny parasol na krytykę? Owszem. Ale czy przeszło mi przez głowę, że nie są przypadkiem kolejne trzy gole, tym razem strzelone całkiem mocnej Chorwacji?

Powoli, konsekwentnie, człap, człap, człap

Pochwały nie mają większego sensu – to nadal 3:3 z Chorwacją, to nadal fatalny mecz z Portugalią, to nadal sześć straconych goli w 180 minut, a przecież każdy widział – gdyby Portugalia musiała strzelić więcej, to pewnie by strzeliła. Ale jednocześnie trzeba moim zdaniem zminimalizować rolę emocji i uczuć przy sprawiedliwym osądzie kolejnego zgrupowania. Są obiektywne plusy – ofensywa zyskuje powtarzalność, nastawiony na atak, kreatywny środek pola to już standard, a nie rodzaj eksperymentu. Wahadła, które w każdym meczu dostarczają po kilka kapitalnych akcji – tak, głównie za sprawą gry Zalewskiego, ale przebłyski miał wczoraj i Kamiński – to kolejny znak rozpoznawczy. W naturalny sposób Probierz zyskuje tu zresztą na indywidualnościach, które posiada w składzie – ale sztuką jest przecież te indywidualności wrzucić do składu i wykorzystać.

Tyle z plusów. Bo na każdy powód do optymizmu, znajdziemy jego przeciwieństwo. Defensywa też zyskała powtarzalność – tracimy gole z każdym, dosłownie, czyste konto możemy zachować co najwyżej z Wyspami Owczymi, a i Farerzy przecież mieli dogodne sytuacje. Jesteśmy zbyt delikatni w odbiorze, nie potrafimy grać morderczym, agresywnym pressingiem, którego zapewne wymaga trener Probierz. Poza tym jak wahadła na pewno coś stworzą zawsze z przodu, tak stoperzy coś zawalą zawsze z tyłu. I znów – w naturalny sposób Probierz traci tutaj na indywidualnościach. Co z przodu zyskuje, z tyłu trwoni. A przecież jako Polska jesteśmy w pozycji, gdzie trwonić już niczego nie możemy.

A czy ścieżka obrana przez selekcjonera może kiedyś dać nam zwycięstwo nad rywalem z najwyższej półki? Mam wrażenie, że szybciej ogolimy mocarza 4:3, niż 1:0. Ale kiedy to nastąpi? A może raczej: czy to w ogóle nastąpi?

Komentarze