Olkiewicz w środę #122. Czy można już zostać probierzowcem

Chyba żadna decyzja Michała Probierza wokół Mistrzostw Europy nie zrobiła na mnie większego wrażenia, niż zagonienie całej kadry do autokaru i wymuszenie spotkania z kibicami na warszawskim lotnisku.Tak, też mnie przerażały długie fragmenty meczu z Austrią, tak, też uważam, że mecz z Holandią nie był aż tak dobry, by ogłosić ogólnopolskie święto. Ale za słowami o "budowaniu" zaczyna iść u Probierza... Cóż, budowanie.

Tymoteusz Puchacz Reprezentacja Polski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Tymoteusz Puchacz Reprezentacja Polski
  • Reprezentacja Polski zaliczyła kiepski turniej, natomiast nigdy dość przypominania, że ta ekipa zaczynała od remisu z Mołdawią, by zakończyć remisem z Francją.
  • Michał Probierz zręcznie gra na nutach, które docenią i rozkochani w stylu gry “sousiarze”, i skupieni na pragmatycznym osiąganiu wyników “michniewiczowcy”, nie wspominając nawet o popularnych “brzęczkarzach”, wciąż przypominających o wyniku dwumeczu kadry Brzęczka z Austrią.
  • Nie mam zbyt wielu złudzeń na przyszłość, zwłaszcza, że przed nami niesłychanie trudne wyzwania i w Lidze Narodów, i później, w eliminacjach Mistrzostw Świata. Ale jednocześnie mam wrażenie, że w ogólnym rozrachunku zaczynamy wracać na właściwe tory.

Not great, not terrible

Trzy gole, dwa dość wyrównane mecze, jeden punkt. Rozumiem oczywiście tych, którzy oczekują od kadry więcej, którzy są na tyle ambitni, że widzą Lewandowskiego i spółkę raczej na poziomie Szwajcarii czy Austrii niż Serbii albo Szkocji. Natomiast gdyby ktoś mi zaoferował taki bilans w chwili, gdy okazało się, że o awans na turniej zagramy z Estonią i Walią, brałbym to w ciemno – zwłaszcza, że był już wtedy znany skład naszej grupy na turnieju.

Nieznaczna porażka z Holandią po całkiem niezłym meczu to zdecydowany awans i progres w stosunku do nieznacznej porażki z Albanią. Remis z wicemistrzami świata, u których na ławce siedzą Coman, Kolo Muani, Camavinga, Mendy czy Thuram to zdecydowany awans i progres w stosunku do remisu z Mołdawią. Kadencja Fernando Santosa pokazała nam mniej więcej, gdzie jest nasze dno, natomiast to nie znaczy, że nie możemy docenić drogi, jaką już teraz przeszła Polska pod wodzą Michała Probierza. I mowa tutaj nie tylko o suchych wynikach czy tej – urastającej już do rangi mitu – odważnej grze. Probierz zwyczajnie dba o to, by kadra znów stała się dla ludzi zjadliwa.

Ten wspólny powrót i spotkanie z kibicami to detal, ale jakże istotny z punktu widzenia wszystkich działań wizerunkowych, które podjął Probierz. W piłce to pytanie wraca co kilka tygodni – czy wyniki robią atmosferę, czy raczej atmosfera robi wyniki? Co tu jest pierwsze, najpierw ludzie dobrze czują się w swoim towarzystwie i dzięki temu wygrywają mecze, czy wygrywają mecze i dlatego dobrze czują się w swoim towarzystwie? Probierz zamiast zastanawiać się nad tym, bierze sprawy w swoje ręce właśnie poprzez takie mikrodziałania, pozornie nieistotne, ale w finalnym rozrachunku – po prostu ważne. Takie spotkanie z kibicami na lotnisku to przecież nie tylko frajda dla kibiców, którzy z pewnością zapamiętają ten miły gest. To też sygnał dla drużyny, bodziec dla zawodników. Zobaczcie, zdobyliście tylko 1 punkt, momentami męczyliście się na murawie, ale dla tych ludzi wracacie jako bohaterowie. Nadal. Pomimo wyników, pomimo gry, oni są tu dla was.

Pomysł Probierza na reprezentację, ale też trochę pomysł Probierza na siebie w roli selekcjonera, wydaje się coraz bardziej spójny, coraz bardziej przemyślany. Wypowiedzi trochę pod publiczkę, te deklaracje odważnej gry powtarzane częściej niż przez Paulo Sousę w trakcie jego kadencji, budowanie relacji w drużynie również poprzez poluzowanie krawata, np. w przededniu pierwszego meczu. Może i to teatr, ale… co to zmienia? Finalnie liczy się to, że Probierz jak katarynka powtarzał, że nie boimy się nikogo, a potem w meczu z Francją pokazał, że faktycznie – nie boimy się nikogo. Trudno się po takim turnieju cieszyć. Ale trzeba jednocześnie przyznać – to nie była tragedia. A pachniało tragedią od momentu, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że eliminacje kończymy z plecami Albanii i Czech.

Nawijka jak Sousa, tarcza na krytyków jak Michniewicz

Jeszcze przez kilka najbliższych lat polska dyskusja o reprezentacyjnym futbolu będzie się toczyć w formule “brzęczkarze”/”michniewiczowcy” kontra “sousiarze”. Tak już się ułożyły karty, tak rzucono kości, nie ma sensu obrażać się na rzeczywistość. Po jednej stronie będą ci, którzy wolą nie wyjść z własnego pola karnego, ale zremisować, po drugiej ci, którzy wolą przegrać 3:4, ale po walce i ofensywnej grze. Obie strony mają swoje twarde argumenty, przy obu mamy też sporo obiektywnych wątpliwości.

Sousiarzy od razu warto zapytać, czy ten super-fajny ofensywny futbol nasi piłkarze zaprezentowali też na finiszu eliminacji, z Albanią czy Węgrami? Michniewiczowców – czy na pewno byliśmy tak szczelnym monolitem w defensywie, czy po prostu Szczęsny wyjął dwa karne i kilkanaście innych kapitalnych strzałów naszych rywali? Z tego względu zresztą cieszę się z tego ostatniego meczu grupowego, bo to jest twardy materiał do analizy i przykładania do sytuacji z przeszłości. Jakkolwiek to zabrzmi – za Sousy największym sukcesem przecież było to, że “się postawiliśmy” Hiszpanii oraz Anglii. Do godzin spędzonych na przekonywaniu dziennikarzy, że Polska musi grać odważnie, Sousa boiskowe sukcesy dokładał rzadko – i właśnie tamten pamiętny remis z Hiszpanią jest takim “klejnotem w koronie”. Wypadałoby tu zresztą kąśliwie zauważyć, że to prześliczna korona, jeśli klejnotem jest 1:1 w meczu, gdy rywal marnuje karnego. No ale takie są realia. Czym innym się pochwalą sousiarze? 2:3 ze Szwecją?

Nie chcę tutaj deprecjonować siwego bajeranta, zrobił dużo choćby w kwestiach mentalnych. Ale Probierz swoim remisem z Francją właściwie wyrównał to największe osiągnięcie Portugalczyka – urwał punkt w fazie grupowej wielkiego turnieju zdecydowanie silniejszemu rywali po całkiem niezłej, odważnej grze. Porównujemy tutaj dwa konkretne mecze – skoro za Sousy wpadliśmy niemal w euforię, to i teraz należy się przynajmniej dobre słowo.

Podobnie jest zresztą przy zestawieniu z Michniewiczem. Bardzo się bałem jednego scenariusza, który poważnie naruszyłby fundament zaufania do Michała Probierza. Bałem się, że z Francją zagramy po prostu gorzej niż w Katarze. Wynik był tu dla mnie sprawą drugorzędną, i tutaj, i tam nikt nie liczył, że ogramy tę potęgę. Ale sama gra, liczba stworzonych sytuacji, gole, próby wychodzenia spod pressingu, dryblingi, ataki. Gdyby Probierz zaprezentował się na tle Francji gorzej niż Michniewicz, byłby to poważny sygnał alarmowy w kontekście zapowiedzi “odważnej gry”. Ale nic takiego się nie stało – i jeśli mamy zestawiać kadencje Michniewicza oraz Probierza, to chyba najrozsądniej porównywać mecze z Holandią i Francją na Euro do spotkań przeciw Argentynie i Francji na Mistrzostwach Świata. Nie ma chyba złudzeń, że na tym polu zrobiliśmy delikatny krok do przodu.

Nie jest łatwo uzyskać argumenty do dyskusji i z sousiarzami, i z michniewiczowcami jednocześnie. A trochę tego dokonał Michał Probierz na przestrzeni trzech meczów fazy grupowej Euro 2024. To był kiepski turniej pod względem piłkarskim, kiepski pod względem wyników. Ale gra zbliżała się długimi momentami do tego, co zapowiadał na konferencjach trener. Nawet w piłce klubowej nie jest to wcale takie częste zjawisko.

Czytaj więcej: Ostatni prawdziwy husarz

Będzie źle, ale i tak nie mamy wyboru

Najgorsza jest świadomość, że stoimy u progu ciężkich czasów dla polskiej piłki. Roztrwoniliśmy rankingi, rozstawienia, koszyki, zepsuliśmy wszystko to, na co pracowaliśmy od czasów Adama Nawałki. W Lidze Narodów zagramy serię trudnych spotkań, a następnie w eliminacjach Mistrzostw Świata niemal na pewno zmierzymy się z jednym mocarzem – a potem pewnie wylądujemy w absurdalnie trudnych barażach.

Czy jednak widać na horyzoncie jakieś cudowne wyjście z tej sytuacji, jakąś boczną furtkę, którą zdołamy uciec przed nieuchronnym? Niekoniecznie. By wrócić do sytuacji, do której przyzwyczaili nas Nawałka, Brzęczek, Sousa i Michniewicz, by wrócić do sytuacji, w której regularnie jeździmy na wielkie imprezy, musimy ciułać. Punkt po punkcie. Remis po remisie, zwycięstwo po zwycięstwie. Patrząc na to, jak rozwija się zespół – pozostaje tylko trzymać kciuki, by z tego bagna wyprowadził nas właśnie Michał Probierz. Pozostaje zostać probierzowcem, a ta grupa jest obecnie szeroko otwarta i dla apostołów ofensywnej gry pod wezwaniem Paulo Sousy, i dla zatwardziałych wynikowców z grupy Czesława Michniewicza.

Może za jakiś czas pożałujemy, może okaże się, że powróci stary Michał Probierz z Cracovii, skonfliktowany z połową świata. Może dostaniemy solidne bęcki, osuniemy się jeszcze bardziej w rankingach, opuścimy mundial w 2026 roku. Ale może po prostu ta kadra odpali, może po prostu wreszcie kiedyś zagramy i odważnie, i skutecznie, może będziemy wyglądać lepiej, niż stylizacja modowa Probierza z meczu przeciw Holendrom?

Nie wydaje mi się, by Michał Probierz zasłużył na optymizm wśród kibiców. By reprezentacja zrobiła dość, by z pogodnym uśmiechem wyglądać kolejnych meczów Polski. Ale jednocześnie sądzę, że Michał Probierz zasłużył na zaufanie, a kadra – na nasz doping, zamiast apatii, która towarzyszyła nam w okresie od afery premiowej do późnego Santosa.

Szeregi probierzowców urosły podczas turnieju w siłę. Sobie i kibicom kadry życzę, by było nas coraz więcej.

Komentarze