Meczem z San Marino Łukasz Fabiański zakończy reprezentacyjną karierę. My przybliżamy ją od A do Z.
- Łukasz Fabiański zagra w kadrze w sobotę 57. mecz. Niestety ostatni
- Przypominamy jego historię wzlotów i upadków, szczęścia i pecha
- Początek spotkania, w którym nasz bramkarz zostanie pożegnany z honorami, 9 października o godz. 20:45
A jak Arsenal
Łukasz Fabiański spędził w nim aż siedem sezonów, miał kilka wzlotów i upadków, ale najmocniej z perspektywy czasu zaskakuje liczba meczów, jakie zagrał w barwach Kanonierów w Premier League. Zebrały się tylko… 32 gry, co oznacza, że średnio w każdym roku występował w czterech lub pięciu meczach. Ponad drugie tyle dorzucił w innych rozgrywkach, ale to statystyki w lidze pokazują, czy można go było nazywać „jedynką”. W swoim najlepszym sezonie zagrał tylko w 14 meczach.
W niedawnym wywiadzie dla Sportowych Faktów WP Arsene Wenger mówił jednak tak: „Piłkarsko miał i ma wszystko. Panowanie nad piłką, technika, inteligencja, szybkość reakcji. To bramkarz kompletny. A przy tym hiperinteligentny, świadomy tego, czego od sportowca oczekuje się w nowoczesnym futbolu. Mówię o tak zwanym “prowadzeniu się”, odżywianiu i wszystkim, co ma wpływ na formę zawodnika. Powiem więc jeszcze raz: to jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy, z jakimi pracowałem. I dodam jeszcze jedno: jeden z moich ulubionych”. Po czym dodał, czemu Fabianowi nie wyszło w Arsenalu. „Nie pomyliliśmy się co do oceny piłkarskich umiejętności Łukasza. Tu zdania nie zmienię nigdy. Natomiast, gdy teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że on do Arsenalu trafił za wcześnie. Miał wtedy 22 lata. Dla niego przeskok z Legii był duży i nagły. Przypuszczam, że gdyby przyszedł do nas w wieku 26-27 lat, gdy bramkarz jest już ukształtowany, to jego kariera w naszym klubie potoczyłaby się lepiej. Na pewno rolę odegrało też to, jak sam do tego podchodził. Według mnie miał tendencję do zbytniego obwiniania się za popełnione błędy. Wręcz się tym torturował. Brał to wszystko mocno, chyba za mocno do siebie. Przez to nie było mu łatwo. W sumie to typ introwertyka”.
Ale nie chodziło tylko o błędy, a też o pecha. W sezonie 2010/11 Fabiański wreszcie wygrał rywalizację o „jedynkę”. Od trzech miesięcy bronił nieprzerwanie, aż na rozgrzewce przed meczem z Manchesterem City po strzale Szczęsnego pechowo upadł na rękę. Chrząstka w barku uległa zmiażdżeniu, a Fabiana czekała bardzo długa przerwa. Gdy się wyleczył, usiadł na ławce, a później doznał kolejnej kontuzji. Następny ligowy mecz w barwach Arsenalu zagrał… dwa lata później, a po sezonie odszedł z klubu.
B jak Bambi
Nawet, gdy dziś wpiszecie w wyszukiwarkę „Fabiański Bambi” pojawią się rezultaty z 2021 roku. A to, że nasz bramkarz jest tak nazywany, jest jednym z największych mitów. Ta historia jest dość znana – Fabiański jako fan wszelakiego kina został jeszcze za czasów w Legii przyłapany przez Tomasza Kiełbowicza na wyjściu z seansu o tym słodkim jelonku. Nie omieszkał poinformować o tym kolegów z szatni, którzy przez następnych kilka tygodni nie dawali Łukaszowi spokoju. Ten walczył jak mógł ze znienawidzonym przydomkiem, aż wreszcie przestał być używany. Sprawa wyciekła jednak do mediów i stała się żywa do dziś, mimo iż już dawno jest martwa.
C jak czas
Mało który piłkarz stracił go tak wiele, jak Łukasz Fabiański. Do dziś można się zastanawiać, ile więcej ze swoim talentem by osiągnął, gdyby nie nękające go kontuzje. Liczby nie oddają dramatu piłkarza, nawet jeśli po zsumowaniu dni na rekonwalescencji wyjdzie okazałe 554. Dużo bardziej bolesny był timing – czy to we wspomnianej historii z rozgrzewki przed grą z Man City, czy przed Euro 2012. Fabian miał tam być naszym podstawowym bramkarzem, a ostatecznie w ogóle nie pojechał na turniej.
D jak Dawidziuk Andrzej
Bardzo możliwe, że gdyby nie ten trener, Łukasz Fabiański mógłby nie przebić się do zbiorowej świadomości kibiców. Sam bramkarz też przemyca taką teorię. Na Dawidziuka trafił w Szamotułach, a jego roli opowiedział kiedyś w rozmowie z Polsatem Sport. „To osoba, która odnalazła mnie jako młodego bramkarza i chłopaka, który poświęcił mi bardzo dużo czasu. Przepracował ze mną cztery i pół roku. Byłem wychowywany pod względem wchodzenia w dorosłe życie i bycia bramkarzem. Bardzo dużo mu zawdzięczam. To wszystko zaczęło się w wieku 15 lat, kiedy kończyłem szkołę podstawową. Pamiętam rozmowę z rodzicami w jakim kierunku iść. Postanowiliśmy, że pójdziemy w kierunku piłki nożnej. Na jednym z turniejów był trener Andrzej Dawidziuk, który zaproponował mi mały staż i wyjazd do Szamotuł, aby zaprezentować się na treningach. Bardzo mi się to spodobało i powiedziałem rodzicom, że to jest to miejsce, w którym chciałbym się rozwijać”.
E jak Euro 2016
Turniej, który do końca życia będzie kojarzyć nam się z Łukaszem Fabiańskim. Ani jednej przepuszczonej bramki w fazie grupowej, później dociągnięcie reprezentacji do rzutów karnych ze Szwajcarią i dopiero porażka po serii jedenastek z Portugalią. – Jakbym mógł coś przewinąć i zrobić jeszcze raz, to chciałbym ponownie bronić te karne – mówił Fabian na dzień przed zakończeniem reprezentacyjnej kariery.
F jak feeling
Tego słowa użył w rozmowie z TVP Sport Michał Pazdan, gdy miał określić, jak to się stało, że na powyższym turnieju tak dobrze wyglądała nasza gra obronna. – Mieliśmy z Łukaszem dobry feeling. Podobało mi się, że szybko wznawiał grę od własnej bramki. Bierze piłę i gramy. Nie ma zastanawiania się, pięć razy kozłowania, kładzenia się i wstawania. Akcja się kończy to, kładzie piłkę na piątce i od razu wznawia. Zawsze lubiłem to, że czuć było tę ciągłą aktywność.
G jak Grygier Anna
Jeśli za sukcesem każdego mężczyzny stoi kobieta, nie da się nie wspomnieć o pani Ani. To wieloletnia partnerka naszego bramkarza, jeszcze z czasów liceum, a od 2013 roku jego żona. Fabiańscy bardzo chronią swoją prywatność, nie pojawiają się na ściankach, nie są widoczni w social mediach. To koreluje z charakterem Łukasza, który zdecydowanie woli spokój. – Łukasz jest niesamowicie skromny. To naprawdę zwykły, prostolinijny chłopak, któremu sława nie przewróciła w głowie. W zasadzie od liceum w ogóle się nie zmienił. Mimo swojej młodzieńczości jest konkretny i odpowiedzialny. Poradziłby sobie ze wszystkim – mówiła Anna Fabiańska w rozmowie dla magazynu “Piłka nożna plus” w 2006 r. – Nie wstydzę się łez (…) Wszyscy myślą, że na boisku jestem taki spokojny, a ja przecież wszystko przeżywam, czy to w klubie, czy reprezentacji. W rozmowach z rodzicami czy z żoną też zawsze jestem prawdziwy. Łzy pomagają rozładować emocje, są potrzebne, bo oczyszczają – mnie w środku i atmosferę na zewnątrz. To nie jest tak, że postanowiłem być autentyczny. Ja po prostu jestem autentyczny – mówił z kolei w wywiadzie dla „Plus minus” sam Fabiański.
H jak hip hop
Ulubioną piosenką Łukasza Fabiańskiego jest ”I ain’t mad at ha” Tupaca. Choć sam w wywiadzie dla „Plus minus” swoje muzyczne fascynacje opisywał znacznie szerzej. – Poznałem wiele osób z różnych środowisk, każdy coś mi podrzucił. Idę szeroko: rock, punk, indie, hip-hop, R’n’B, wszystkie te nowe odmiany popu. Nie słucham tylko klasyki. No i te „Oczy zielone” z szatni to też nie mój klimat, ale muszę czasem respektować gust innych.
I jak irytacja
Każdy kolejny selekcjoner podkreślał wielki profesjonalizm Łukasza Fabiańskiego, który na klatę przyjmował decyzję, że nie będzie podstawowym bramkarzem reprezentacji. Ale to nie jest tak, że nie było irytacji. W rozmowie z Izabelą Koprowiak z „Przeglądu Sportowego” sam opowiadał o tym w ten sposób: „Może jest taka opinia o mnie, może ludzie uważają, że łatwo akceptuję trudne dla mnie sytuacje, ale są momenty, kiedy czuję, reaguję. Tylko że nie wynoszę tego na zewnątrz. Były dwa momenty, kiedy trener Nawałka poinformował mnie, że nie będę bramkarzem numer jeden podczas turnieju: najpierw podczas Euro we Francji, potem na mundialu w Rosji, ale w 2016 r. bolało mnie to zdecydowanie bardziej. Byłem wtedy zaskoczony, zły. Trener Nawałka brał nas na rozmowy pojedynczo, powiedział, że liczy na moją gotowość. Wdałem się w dyskusję, prosiłem, aby trener podał argumenty. Ale on miał taki styl pracy, że uważał, że ze swoich decyzji tłumaczyć się nie musi. Ja jednak wyraziłem swoje niezadowolenie. Wtedy zapytał: „Czy to oznacza, że chcesz opuścić reprezentację?” Opowiedziałem, że absolutnie nie, że nie będę robił żadnych dymów, ale mam prawo powiedzieć, co myślę na ten temat. Zawsze z tyłu głowy miałem zakodowane, że zależy mi przede wszystkim na drużynie, że jestem w drużynie narodowej dla chłopaków, kibiców, dla kraju, który reprezentuję”.
J jak Jerzy Dudek
W dwóch pierwszych meczach w reprezentacji Polski Łukasz Fabiański zmieniał właśnie Jerzego Dudka. Było to w pewien sposób symboliczne, bo niedługo później zajął też jego miejsce w kadrze na mistrzostwa świata w 2006 roku. Oddajmy więc głos bardziej doświadczonemu z naszych bramkarzy (za Polsatem Sport). – Poznałem Łukasza wiele lat temu, jeszcze w szkółce Szamotułach, gdzie trenował u Andrzeja Dawidziuka. Grałem wtedy w Feyenoordzie, podrzucałem im DVD, bo szkoła prowadzona była według holenderskich wzorów. Z czego zapamiętam Łukasza? Może z tego, że nie mogę wyszukać w pamięci ani jednego kiksu, które przytrafiają się wszystkim bramkarzom. Wszystkim, tylko nie jemu. (…) Jego rywalizacja z Wojciechem Szczęsnym powinna trwać nadal. Wojtek jest chimeryczny. Łukasz był mocną alternatywą. Moim zdaniem Sousa i jego sztab za szybko się zgodzili, za łatwo zaakceptowali decyzję Fabiańskiego. Selekcjoner powinien mu wytłumaczyć, że jest drużynie potrzebny, nawet jako numer 2 czyni ją silniejszą. To jest słabe, że nikt z PZPN nie zaprotestował. Fabiański powinien zostać chociaż do mundialu w Katarze. Dziś Szczęsny jest bezdyskusyjnym numerem 1 bez alternatywy, choć Łukasz Skorupski i Bartłomiej Drągowski to świetni bramkarze. Minie jednak sporo czasu zanim zaczną realnie zagrażać pozycji Wojtka. Rachunek jest prosty: mieliśmy dwóch bramkarz światowej klasy, zostajemy z jednym. To jak mamy być zadowoleni?”.
K jak koszykówka
Wielka miłość Łukasza, zwłaszcza Chicago Bulls. Nikt w reprezentacji Polski nie wie więcej o NBA. Kiedyś sam próbował sił w tym sporcie. – W kosza grałem w podstawówce i liceum, ale tylko jako reprezentant szkoły w różnych zawodach, ale nigdy nie targały mną wątpliwości, czy porzucić piłkę na rzecz koszykówki. Kosz to po prostu moje hobby, druga pasja obok piłki nożnej. Rozwinięta na oglądaniu w telewizji Michaela Jordana. To nie jest żadna niezwykła historia – telewizja polska pokazywała NBA, a ja oglądałem Jordana, Scottiego Pipena, trenera Phila Jacksona i zwyczajnie ich podziwiałem – mówił kilka lat temu dla „Przeglądu Sportowego”.
L jak Legia
Przyszedł do niej bezpośrednio z Lecha Poznań, gdzie był rezerwowym, i z miejsca, jako 20-latek, wypełnił lukę po Arturze Borucu, akurat sprzedanym do Celticu Glasgow. Trzy pierwsze mecze zagrał na zero z tyłu, a ogólnie w Ekstraklasie – przez dwa lata gry na Łazienkowskiej – zaliczył 20 występów z czystym kontem. Jako legionista trafił do reprezentacji Polski. To była doskonała rekomendacja dla Arsenalu, który wykupił go w 2007 roku.
Ł jak ławka rezerwowych
Łukasz miał ogromnego pecha, że spędził na niej tyle czasu w reprezentacji. W kadrze rywalizował z Wojciechem Szczęsnym, który wyrobił sobie markę topowego bramkarza w Europie, i gdyby nie to, wykręciłby statystyki, których żaden inny polski bramkarz długo by nie pobił. Podczas gdy Fabian po przygodzie w Arsenalu trafił do przeciętnego Swansea, Wojtek zaczął czarować Włochów w Romie, później w Juventusie. Co ciekawe, Łukasz długo miał lepsze liczby w reprezentacji Polski, dopiero za kadencji Paulo Sousy Szczęsny wyprzedził go pod kątem występów w drużynie narodowej.
M jak Man of The Match
Wiele tego typu nagród odebrał grając w Anglii, ale ta najcenniejsza przypadła za występ w reprezentacji. Mecz ze Szwajcarią na Euro 2016 był wybitny, najlepszy w karierze. To, co wyczyniał w dogrywce, było literalnie cudem. Obrona główki z bliska? Jak najbardziej. Wyjęcie piłki z okienka po strzale z rzutu wolnego? Proszę bardzo. Łukasz wyróżniał się tym, że nie zawalał meczów, zawsze był pewnym punktem drużyny. Ale w tamtym konkretnym spotkaniu zbudował swoją legendę. Postawił swój pomnik.
N jak Nawałka Adam
To ten selekcjoner postawił na Fabiana podczas Euro 2016 po meczu, w którym kontuzji doznał Wojciech Szczęsny. Miał do wyboru jego i Artura Boruca, więc wybór wcale nie był łatwy, ale jednak wręczył berło młodszemu z nich. Nawałka udzielił ostatnio wywiadu „Faktowi”, w którym powiedział kilka ciepłych słów na temat swojego byłego podopiecznego. – Prezentuje tak wysoki poziom, że mógłby jeszcze wiele dać reprezentacji. Tym bardziej, że pozycja bramkarza jest specyficzna, długowieczna. Znając Łukasza, jestem pewien, że gruntownie przemyślał swoje postanowienie, a jeśli tak, to pozostaje uszanować jego decyzję. Na numer 1 w reprezentacyjnej bramce wybrałem Wojtka, który potem rozegrał świetny mecz z Niemcami, później jednak w eliminacjach do mistrzostw Europy bronił Łukasz. Przed turniejem selekcja rozpoczęła się od nowa i wygrał ją Wojtek, który po przejściu z Arsenalu do Romy przeżywał znakomity okres. Kiedy Łukasz ogłosił rozbrat z drużyną narodową, napisałem mu, że prowadzenie go w reprezentacji było dużą przyjemnością i życzyłem powodzenia w dalszej karierze klubowej w Anglii. A co jeszcze mu powiedziałem? Niech to zostanie między nami.
O jak ostatni
Skoro Fabiański, jak sam twierdzi, nie wstydzi się łez, nie zdziwmy się, że te spłyną po jego policzku podczas gry z San Marino. Pewne wzruszenie było widoczne na jego konferencji prasowej dzień przed ostatnim meczem. Wszystko było ostatnie – wspomniana konferencja, trening z reprezentacją. – Gdyby nie przerwa związana z koronawirusem, to być może wcześniej zakończyłbym karierę reprezentacyjną. Od początku byłem nastawiony na to, że Euro 2020 będzie moim ostatnim turniejem – powiedział. Przy okazji starcia z San Marino Łukasz ma otrzymać od PZPN koszulkę z numerem “57” na pamiątkę liczby występów w narodowych barwach. Koszulka ma być wyjątkowa, ponieważ mają być na niej wyhaftowane wszystkie mecze z udziałem bramkarza. Oficjalne przekazanie ma się odbyć przed hymnami obu drużyn. Następnie zawodnik West Hamu United ma zagrać kilkadziesiąt minut, a następnie zejść z boiska w asyście szpaleru wykonanego przez kolegów z boiska.
P jak Paweł Janas
To pod jego wodzą Fabian debiutował w narodowej kadrze. Janas wziął także Fabiańskiego jako „trójkę” na mistrzostwa świata w 2006 roku, wykluczając z turnieju Jerzego Dudka. Wtedy był to szok, zresztą do dziś jest. Na mundialu Łukasz oczywiście nie wystąpił, ale nazwisko Janasa w jego ewentualnej biografii pojawi się na pewno.
R jak RiGCz
Czyli Rozum i Godność Człowieka. Środowisko piłkarskie potrafi być bardzo zmanierowane, ale tu powinna pojawić się gwiazdka z adnotacją „nie dotyczy Łukasza Fabiańskiego”. Właściwie każdy wypowiadający się o nim mówi: to dobry piłkarz i dobry człowiek. Tak się wypowiadał o nim na ostatniej konferencji Paulo Sousa, w ten sam sposób opowiadał Arsene Wenger. W szatni reprezentacji zawsze cieszył się najwyższym szacunkiem. Na nas, dziennikarzy, nigdy nie patrzył z góry. To naprawdę fantastyczny facet, którego będzie brakować.
S jak Swansea City
Po siedmioletniej przygodzie z Arsenalem zdecydował się nie przedłużać kontraktu, tylko podpisać go z klubem, który może nie był tak prestiżowy i nie zapewniał tak wysokiej wypłaty, ale dawał szansę na regularną grę. Wszedł do bramki, rozkochał w sobie kibiców, i nigdy miejsca nie oddał. Przez cztery lata gry opuścił tylko trzy spotkania.
Marcin Rosłoń, przyjaciel jeszcze z czasów gry w Legii: – Pamiętam rozmowę na Ursynowie, kiedy zapytał, co bym zrobił na jego miejscu (przedłużył kontrakt z Arsenalem, czy odszedł do Swansea – przyp. red.). On już wiedział, że odejdzie do Swansea, ale był ciekaw opinii ludzi, których ceni. W Walii przeżył świetne lata, to była taka piękna nuda – klif, morze, cisza, spokój. On to uwielbia. Miał czas choćby oglądać filmy, bo uwielbia kino. Tak jak i słuchać muzyki, bardzo dobrze tańczy.
T jak tabloidy
Nigdy nie szukał miejsca w prasie, a bulwarówki nigdy za nim nie chodziły. Było jasne, że będzie to strata czasu. Ale i tak był moment, w którym w nich zagościł. Działo się to w gorszym momencie w Arsenalu, gdy przepuścił kilka baboli i stał się obiektem kpin. Po porażce z Wigan (2:3), która zminimalizowała szanse jego drużyny na mistrzostwo Anglii, prasa rozpoczęła jazdę bez trzymanki. “The Sun” w tytule swojego artykułu zmienił nazwisko Fabiańskiego na Flappyhandski, łącząc angielskie słowa flap (klapa) i hand (ręka).
U jak urodziny
To niezwykła ironia losu, że Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny świętują swoje urodziny w tym samym dniu – 18 kwietnia.
W jak West Ham United
Kolejny klub, w którym kibice go uwielbiają. Jak wiele znaczy dla Młotów, było widać, gdy w sezonie 2019/20 na jakiś czas wykluczyła go kontuzja i opuścił jedenaście meczów ligowych. Do tego momentu West Ham spisywał się bardzo dobrze doznając tylko jednej porażki w siedmiu meczach. Bilans jego nieobecności był dla klubu fatalny (2-1-8; 21 goli straconych). Bardzo realne stało się widmo degradacji, ale po powrocie Polaka wszystko wróciło do normy. Aktualny kontrakt Fabiana z WHU wygasa z końcem obecnego sezonu. Czekamy na informacje, co dalej.
Z jak zakręt
O największy zakręt w karierze Łukasza spytała we wrześniowym wywiadzie Izabela Koprowiak. Reakcja na to pytanie pokazała, jak mocno Fabian skrywa swoją prywatność, bo nawet chcąc udzielić odpowiedzi, nie zdradził żadnych szczegółów. – O nim akurat prawie nikt nie wie. Miał miejsce podczas listopadowego zgrupowania w 2020 roku, gdy graliśmy z Holandią. Był najtrudniejszy ze względów prywatnych. Było mi bardzo ciężko, to było absolutnie najtrudniejsze zgrupowanie, wydarzyło się wtedy w naszym prywatnym życiu tak wiele…. Muszę podziękować trenerowi Brzęczkowi za wsparcie w tamtym momencie, tak samo kilku chłopakom, którzy o tym wiedzieli i mi pomogli. Nie chce jednak mówić nic więcej na ten temat.
Szanujemy to! Jak również całą karierę Łukasza Fabiańskiego w reprezentacji.
Komentarze