- Z Kamilem Piątkowskim umówiliśmy się na rozmowę przy okazji zgrupowania reprezentacji Polski w Portugalii
- Gdy przysiadł się do stołu, biła od niego ogromna pewność siebie pomieszana z radością, że jego kariera nabiera tempa
- Zapraszamy na rozmowę o drodze od ciężkich chwil do – jak to sam określa Piątkowski – snu, w którym aktualnie żyje
Kamil Piątkowski o momentach zwątpienia
Korespondencja z Portugalii
Kamil Piątkowski (piłkarz reprezentacji Polski i RB Salzburg): W dobrym momencie rozmawiamy, bo wreszcie idzie dobrze. Trochę liczyłem, że od początku tak to będzie wyglądało. No cóż, wykuwanie cierpliwości nie jest ani łatwe, ani fajne, ale bez niej się nie obędzie
Przemysław Langier (Goal.pl): Fajnie wprowadziłeś do tego, od czego chciałem zacząć tę rozmowę. Bo chciałem cię spytać, ile razy zaczynałeś wątpić?
Uch… ile razy? Nawet nie mam pojęcia. Na pewno były takie myśli. Może nie do tego stopnia, by myśleć o skończeniu całkiem z piłką nożną, rzuceniu tego w cholerę w ciągu jednego dnia, wrócenia do domu i poszukania jakiejkolwiek pracy. Ale po którejś z kolei kontuzji, po rehabilitacji, przy mozolnym wracaniu na boisko, walczeniu o skład, takim kręceniu się w kółko można było mieć dość. Zwłaszcza, że bywało i tak, że zagrałem dwa-trzy mecze, i znów była kontuzja… Nie mówię, że jakaś poważna, ale przy całej mojej historii nawet taka “tygodniówka” wytrącała z równowagi. Mówiłem: ileż można?
No właśnie: ileż można?
Okazuje się, że do skutku. Wypożyczenie do jednego klubu, udane, i powrót do klubu, gdzie znów nie było tak, jakbym chciał. Kolejne wypożyczenie, już mniej udane, znów powrót. I po tym wszystkim, dobrym i złym, przyszedł wreszcie ten czas, o którym marzyłem. Teraz dzieje się to, co sobie zaplanowałem ponad trzy lata temu. Obecnie żyję jak w śnie.
Czułeś, że nie było zwątpienia, czy dalej grać w piłkę, ale że ono generalnie było. Wątpiłeś, czy dojdziesz do tego snu, o którym właśnie wspomniałeś?
Tak. Zastanawiałem się, czy te dolegliwości kiedykolwiek się skończą. Wcześniej urazy mnie omijały, a nagle zacząłem je mieć z taką regularnością… Jak masz kontuzję, to nie trenujesz. Głowa przestaje przy okazji pracować na właściwych obrotach, do tego w moim przypadku doszły problemy w życiu prywatnym. Stałem się strasznie nerwowy, nic się nie układało. Cieszę się, że z tego wyszedłem. Poukładało się i życie prywatne, i życie piłkarskie.
Duży ten test głowy. Kontuzje, problemy w życiu prywatnym, a chwilę wcześniej kompilacja sukcesów w młodym wieku, co mogło prowadzić do sodówki.
Prywatnie było ciężko po tym, jak mój kuzyn odszedł. Nigdy o tym nie mówiłem, natomiast bardzo to przeżyłem. Nie było łatwo się z tego podnieść. Popełniłem też duży błąd, bo przed transferem zagranicznym nie znałem języka. To stało się dużą przeszkodą. Dziś jestem już mądrzejszy o te doświadczenia. Nie powiem, że teraz jest już z górki, ale na pewno łatwiej.
Głowa dojrzała.
Dużo rzeczy miało na to wpływ. Na przykład to, kto był przy mnie. Narzeczona i rodzina bardzo dużo wniosły w tym wszystkim. Choć nie powiedziałbym, że groziła mi sodówka. Po tych wszystkich sukcesach – wicemistrzostwie i Pucharze Polski z Rakowem, zagranicznym transferze do dobrego klubu, zacząłem się raczej zastanawiać, co będzie, jeśli to wszystko pójdzie w niewłaściwą stronę. I trochę to wykrakałem. Ale dziś sobie myślę: mam 24-25 lat, a mam potężny bagaż doświadczeń. One siedzą wewnątrz mnie, a ja już wiem, jak się z nimi obchodzić. Jeśli w przyszłości zdarzy mi się coś złego, będę wiedział, jak się zachować.
Rozmyślasz czasem, gdzie byś był, gdyby po transferze wszystko układało się inaczej?
Nie warto tego robić. Musiałbym założyć, że dało się tego wszystkiego uniknąć. Kilka rzeczy było niezależnych ode mnie, a co do tych, w których ja popełniałem błąd, mogę powiedzieć: każdy je popełnia. Było-minęło, ważne jest tylko to, co będzie. Staram się tak do tego podchodzić i z każdego kolejnego dnia życia robić ten najlepszy. Enjoying life to podstawa.
Kamil Piątkowski podczas rozmowy
Piłka uczy pokory
Słucham cię i mam wrażenie, że piłka ukształtowała nie tylko to, jaki jesteś na boisku, ale też poza nim.
Uczy pokory jak mało co. Do tego wytrzymałości i spokoju w nerwowych sytuacjach. Wolałbym uniknąć tych złych doświadczeń w moim życiu, ale skoro już się zdarzyły, to nawet z nich mogę wyciągnąć pozytywy na przyszłość.
Jak traktowałeś wypożyczenia z Salzburga. Jako “wypychają mnie z klubu”, czy wręcz przeciwnie – “skoro nie sprzedają, to liczą, że mam tu przyszłość”?
Pierwsze wypożyczenie to wyłącznie moja inicjatywa. To ja poszedłem do agentów w tej sprawie. Drugie po części też – miałem za mało minut. Broń Boże nie było tak, że żyłem źle z klubem, ale potrzebowałem tego, zwłaszcza po kontuzji, która zabrała mi sześć czy siedem tygodni. Była zima, a ja miałem ledwie kilka spotkań na koncie w tamtym sezonie. Zimą nie szykowały się jakieś ruchy transferowe, które mogłyby mi zapewnić większą szansę na grę. Doszedłem do wniosku, że muszę gdzieś iść, by częściej wychodzić na boisko. Choćby nie miał to być najlepszy klub. Wróciłem silniejszy. Tera jestem w momencie, o który walczy każdy zawodnik – czuję się pewny siebie i całkowicie swobodny na murawie.
Jedna rzecz przy twoim transferze do RB bardzo mnie ciekawi. Gdy piłkarz z Ekstraklasy odchodzi na Zachód, często mówi, że z taką intensywnością jeszcze się nie spotkał. A co dopiero odejść do klubu spod szyldu Red Bulla, gdzie do tej intensywności przykłada się hardcorową uwagę. Jak udało ci się to ogarnąć?
Jest jak mówisz – filozofia każdego klubu Red Bulla oparta jest na fizyczności. Cały czas gramy wysokim pressingiem. Trzeba się nabiegać i szukać jakichś pokładów mocy w sobie. Po transferze odczułem to w swoim ciele. Jakoś po dwóch tygodniach usiadłem i powiedziałem sobie: no, jest ciężko. Do tego doszedł stres, brak języka obcego. To są rzeczy, które nie wszyscy z zewnątrz widzą, a mają wielki wpływ na funkcjonowanie w klubie. Z fizycznością trochę pomogło mi to, że przyszedłem z Rakowa, gdzie też pod tym względem pracowaliśmy bardzo ciężko. Dlatego przeskok – choć odczuwalny – nie był tak ogromny, jak mógłby być w innej sytuacji.
Da się w ogóle na poziomie Ekstraklasy przygotować do transferu na Zachód pod kątem intensywności?
Oczywiście, że tak. Nigdzie na świecie w piłkę nie grają roboty, które mają wbudowane funkcje biegania dwa razy dłużej i sprintowania trzy razy szybciej.
Kamil Piątkowski i (być może) interwencja sezonu
Red Bull, zwłaszcza Salzburg, słynie z jeszcze jednej rzeczy. Potrafi naprawdę solidnie oszlifować piłkarza i wypuścić go w Europę w znacznie lepszej wersji, niż ta pierwotnie zakupiona. Czujesz się już oszlifowany?
Bardzo ciężkie pytanie. Chyba nie zagrałem jeszcze tyle meczów i tyle minut. Bardziej bym powiedział, że od lipca wszystko idzie tak, jak było wcześniej planowane. Dalej nie wybiegam w przyszłość, cieszę się chwilą.
Ostatnio masz z czego. Nie każdy w kompilacji zagrań będzie mógł umieścić taką interwencję, jaką niedawno zrobiłeś na linii bramkowej. Odezwał się do ciebie jakiś znany obrońca z gratulacjami?
Nie… bardziej rodzina i znajomi. Takie momenty dają satysfakcję. Po to się tak ciężko trenuje, by zaliczać takie interwencje.
“Probierz zdecydowanie ma charyzmę lidera”
Wreszcie cieszyć się też możesz reprezentacją. Ludzie mówią, że jesteś zwycięzcą poprzedniego zgrupowania…
Zdecydowanie nie czuję się zwycięzcą, ale na pewno cieszę się, że dostałem możliwość zagrania w meczu z Chorwacją. Przede wszystkim zrobiłem swoją robotę. Wchodzę na boisko, żeby dać z siebie maksa i myślę, że po wejściu zrobiłem swoje.
Selekcjoner chwalił cię po tym spotkaniu.
Znam tę taktykę [z trójką obrońców], funkcjonowałem w niej przez trzy lata w Rakowie Częstochowa, więc cieszę się, że mogę funkcjonować w niej również tutaj, w reprezentacji. Bardzo się cieszę, że trener widział, że to było dobre wejście.
Michał Probierz to twój drugi trener w reprezentacji. Wcześniej był Paulo Sousa. Trafiasz na ofensywne wizje. Da się je jakoś porównać?
Myślę, że jestem zbyt krótko, by porównywać trenerów. U Paulo Sousy byłem dwa razy na zgrupowaniu, u trenera Probierza jestem również drugi raz. Obaj chcą grać ofensywny futbol i mogę się z tego tylko cieszyć, bo zdecydowanie taki preferuję. Nie zastanawiam się nad różnicami między selekcjonerami, a po prostu cieszę się, że gram.
Probierz ma charyzmę lidera?
Zdecydowanie tak.
Czym to się objawia?
Przede wszystkim szacunkiem, jaki ma dla zawodników. Jak czujesz ten szacunek, to widzisz w kimś lidera. Trener to ma i myślę, że wszyscy są mu za to wdzięczni.
Pokazują mi tu już, że musimy kończyć, więc na szybko spytam na koniec – jako piłkarz reprezentacji stoisz po stronie Wojciecha Szczęsnego i Roberta Lewandowskiego, że trzeba twardo stąpać po ziemi i zdać sobie sprawę, że będąc piłkarzem polskiej kadry trudno o zdobywanie medali na wielkich turniejach, czy Adama Buksy i Kacpra Urbańskiego, którzy przekonują, że są w reprezentacji, by zdobyć w niej coś bardzo dużego?
Za marzenia nie karzą. Ja mam je w głowie. Dopóki gram w reprezentacji, będę myślał o największych celach.
Komentarze