- Polska jako pierwsza drużyna odpadła z Euro 2024
- Do postawy reprezentacji można przyłożyć dwa pryzmaty, które pokażą zupełnie inne światło
- Zastanawiają też niektóre rzeczy dziś wypowiadane na konferencji prasowej. Czy czasem nie trwa rysowanie rzeczywistości innej, niż jest możliwa?
Euro 2024: Jak grała Polska, czyli “to zależy”
Mam wrażenie, że w Polsce trwa aktualnie kłótnia o to, czy w ostatnich tygodniach wydarzyło się cokolwiek dobrego w reprezentacji. Dyskusja obarczona ryzykiem zabrnięcia w ślepą uliczkę ze względu na to, że odpowiedź zależy od pryzmatu, przez który się spojrzy. Jeśli do oka przyłożymy reprezentację z ostatnich lat, zobaczymy różowe światło – antyfutbol Michniewicza zamieniony na próbę odważniejszej gry Probierza, irytujący wyraz twarzy Santosa, którego każdy w promieniu 500 m miał dość, zastąpiony przez obrazek z fajnymi ludźmi, coraz mniej kojarzonymi z aferą premiową. Wreszcie postęp nawet na linii Probierz – Probierz, bo przecież po barażu, gdzie 120 minut było zbyt krótkim czasem do oddania choćby jednego celnego strzału, dostaliśmy drużynę oddającą siedem przeciwko Holandii, w dodatku w czasie o jedną czwartą krótszym.
Ale jeśli naszym pryzmatem będzie stan europejskiej piłki, odcień nagle stanie się szary. Reprezentacja Polski może nie budzi już u postronnego widza obrzydzenia jak w Katarze, ale nie wywołuje też żadnego odczucia żalu po odpadnięciu. Nie wpisuje się w najkrótszą nawet migawkę z mistrzostw.
Patrząc na Słowaków ogrywających Belgów to my mówimy: znowu fajnie, znowu nie my. Rumunom zazdrościmy trzech bramek wbitych Ukrainie, podczas gdy nam w całej historii naszych startów na tym turnieju nie udało się to ani razu. Turcy, których niedawno ograliśmy w meczu bez stawki, byli współautorami najlepszego meczu na mistrzostwach, zresztą wygranego przez nich. Świat zachwyciła nawet Albania, która trzeciej drużynie najświeższego mundialu urwała punkty w ostatniej akcji meczu, przed którą zmarnowała – tak się wtedy wydawało – piłkę na wagę remisu. Mało jest drużyn, które nie piszą absolutnie żadnej historii. Pod tym względem jesteśmy zatem w elicie. Polska do turnieju nie wniosła nic, co w pozytywnym świetle mogłoby być zapamiętane na dłużej niż pięć minut po ostatnim gwizdku.
Gdzie w tym momencie jest Polska?
Spór tych dwóch wizji doprowadza nas do dyskusji, gdzie w tym momencie jesteśmy. Gorzej, że my chyba sami póki co nie wiemy.
Michał Probierz, który – cokolwiek byśmy dziś o nim mówili – miał wielki udział w tym, że kadrę polubiło więcej ludzi, niż czuło do niej sympatię kilka miesięcy temu, pytany, czy wystawiłby ten sam skład na Austrię odpowiada, że tak – gdyby ponownie miał zdecydować przed meczem, oraz nie – gdyby znał jego przebieg. Z jednej strony to naturalne i nawet zdrowe – w końcu trener nie idzie w zaparte, że błędne wybory obroniły się w meczu – z drugiej, no właśnie, rodzi pytania o spójność wizji samego selekcjonera. Od wielu tygodni trener przekonuje, że ma wizję budowania nowej tożsamości reprezentacji, a gdy przychodzi jej decydujący mecz na turnieju, skład dopasowuje do tożsamości przeciwnika. Nagle okazuje się, że ważniejsze staje się patrzenie, jak gra rywal, a nie jak gramy i chcemy grać my sami – mimo że przecież byliśmy zapewniani, że to my jesteśmy w tej układance najważniejsi, a przeciwnik ma stanowić tło dla naszych planów na mecz.
Można pytać dalej – co z tym podniesieniem morale, o czym przecież też się dużo mówiło, jeśli drużyna po straceniu gola na 1:2, mając jeszcze ponad 20 minut na odrobienie strat, zwiesza głowy i stwarza tylko jedną sytuację w ramach odpowiedzi, gdzie tą sytuacją jest strzał z dystansu (nie wliczam okazji Kamila Grosickiego tuż przed końcowym gwizdkiem, gdy nawet jej wykorzystanie nie miałoby już żadnego znaczenia). A jednocześnie raz za razem rozkłada czerwony dywan przed rywalami, zachęcając go do strzelania kolejnych goli. To nie był efekt wyraźnego odsłonięcia się w celu gonienia wyniku, bo my tego wyniku nie goniliśmy wcale.
Podczas sobotniej konferencji zwróciłem trenerowi uwagę, że przy niemal identycznych statystykach biegowych i sprintowych, Polska – chcąca docelowo grać mniej więcej to samo, co dziś gra Austria – w pierwszej połowie zanotowała tylko jeden odbiór na połowie przeciwnika, za to nasi przeciwnicy – dziewięć. Czyli jedni i drudzy biegali, ale tylko ci drudzy coś z tego mieli. Uwagę skwitowałem pytaniem, skąd to się bierze i po odpowiedzi mam jeszcze więcej wątpliwości, co będzie dalej. Albo inaczej – sceptycyzmu, choć wciąż podlanego przekonaniem, że nie można próbować inaczej, niż założył sobie Probierz.
- Przeczytaj również: Probierz nie zgadza się z decyzją sędziego. W tej sytuacji powinno być inaczej
– Austriacy mają wielu piłkarzy, którzy tym samym stylem grają w swoich klubach. U naszych zawodników wygląda to różnie – zwrócił uwagę selekcjoner. Czy to nie brzmi, jakby Rangnick miał odpowiednie narzędzia do takiej pracy, a nam pozostało szlifowanie na krótkich zgrupowaniach i próba ciosania nieprzygotowanego do takiej pracy materiału?
Kończymy Euro z ładniejszą twarzą, niż kończyliśmy mundial, choć z dużo gorszym wynikiem. Ale też nie tak ładną, jak malowaliśmy ją po Holandii, bo sami zdecydowaliśmy się na udekorowanie jej szramami w meczu z Austrią. W meczu z Francją będą zmiany – Probierz zapowiedział już, że wystąpi skład, który rozpocznie już przygotowania do Ligi Narodów. Wynik tym razem naprawdę nie będzie miał już żadnego znaczenia.
Pozostaje nadzieja, że po Katarze była spalona ziemia, a teraz można odnosić wrażenie, że – idąc narracją narzuconą kiedyś przez Probierza – roślinka dopiero została zasiana. Wszystko, co się wydarzyło od wczoraj nakazuje jednak ostrożność: czy ta nadzieja przerodzi się w cokolwiek lepszego niż piękne słowa.
Zobacz także: Koniec Euro. Nabierano nas. Znowu. Co dalej? | Przemowa #67
Komentarze