Ciągnięty za język Cezary Kulesza powiedział niedawno wprost: przegrane eliminacje oznaczają odejście Paulo Sousy. Nietrudno dostrzec w tym przekaz podprogowy, że słabe wyniki we wrześniowych meczach sprawią, że finał eliminacji przypadnie komuś innemu. Nawet jeśli Kulesza prognozy o wcześniejszym odejściu selekcjonera nazwał bzdurami. Dlatego mecz z Albanią urasta do rangi ważniejszego spotkania niż ktokolwiek wyobrażał sobie po losowaniu.
Żyjący w XIX wieku rosyjski polityk Aleksander Gorczakow mawiał „nie wierzę w niezdementowane informacje”. To niesamowite, jak po blisku dwustu latach jest ono aktualne, a gdy dotyczy piłki można mówić nawet o regularności. Ostatnio Juventus sprzedał Ronaldo dosłownie kilka dni po słowach Pavla Nedveda, że Cristiano na pewno zostanie w Turynie. A w naszych warunkach Zbigniew Boniek pożegnał się z Jerzym Brzęczkiem, mimo że wiele razy zapewniał, iż tematu jego odejścia nie ma. Teraz Cezary Kulesza niby zapewnia Paulo Sousę o spokoju, padły nawet słowa, że jest częścią rodziny, ale niepewność o przyszłość Portugalczyka jest aż nadto wyczuwalna.
Kulesza sprzedał ją mówiąc, że trzy wrześniowe mecze są absolutnie kluczowe, co w połączeniu ze słowami o warunku koniecznym do przedłużenia kontraktu (awansie na mundial) każe zastanowić się, czy jeszcze jesienią kadry nie zobaczymy pod wodzą nowego trenera. Oczywiście tylko w przypadku, gdyby wydarzyła się kompletna katastrofa i drugie miejsce w grupie odjechało Polakom na odległość zbyt daleką, by realnie myśleć o zniwelowaniu jej do listopada.
Otwarta furtka
To wszystko są dywagacje, jednak nie pozbawione przesłanek. Cezary Kulesza już na początku swojej kadencji wyraźnie odróżnia się od Zbigniewa Bońka. Jeśli kwestię szkolenia przekazał pod opiekę trenera będącego wcześniej w PZPN persona non grata, a ten już po tygodniu pracy zreformował rozgrywki dwunastolatków (usunięcie systemu spadków i awansów, najmłodsi mają cieszyć się grą w piłkę, a nie skupiać na osiąganiu wyników), logiczne wydaje się, że nie będzie chciał marnować czasu. Podczas gdy Boniek twierdził, że nie spóźnił się ze zwolnieniem Jerzego Brzęczka, Kulesza otwiera sobie furtkę do zainterweniowania, gdy „najważniejsze mecze wrześniowe” pójdą nie po myśli Polaków. Jeśli szansa awansu na mundial będzie iluzoryczna lub żadna, dojdzie do wniosku, że im szybciej nowy selekcjoner przejmie kadrę, tym lepiej.
Kadra w rozsypce
To żadna próba siania fermentu, tylko realna ocena sytuacji. Problemem jest natomiast to, że Paulo Sousy nie da się ocenić rzetelnie. Kiedy podejmował pracę z reprezentacją, miał w głowie wizję wykorzystania Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka, Arkadiusz Reca przestawiony na pozycję wahadłowego – jak w klubie – miał rozwiązać jego problem z lewą stroną taktyki 3-5-2, a Mateusz Klich być tym, kim jest w Leeds dla Marcelo Bielsy. Trzech pierwszych przez kontuzje w ogóle nie pojechali na Euro 2020, czwarty wsiadając do samolotu nie miał nawet 100 minut rozegranych u Sousy. W trzech wrześniowych meczach nie wystąpi żaden z nich. Nigdy nie dowiemy się, jak zmaterializowałby się pomysł Portugalczyka, gdyby na początku roku nie przeszedł pod drabiną. Nie przekonuje mówienie, że dobry trener powinien mieć plan B, bo to zakładałoby, że da się znaleźć identycznych zastępców. A Sousie posypał się cały kręgosłup.
Ekstraklasa do kosza
Przed meczem we Frankfurcie z Niemcami, jednym z najlepszych – choć przegranym – za kadencji Adama Nawałki, selekcjoner mówił o kulcie pracy i etosie reprezentanta. Sam dawał przykład. Każdy, kto trafił do sztabu tego trenera, wiedział, że podpisuje kontrakt na pracoholizm. Nawałka wykorzystywał czas do maksimum. Podczas zgrupowań plan taktyczny opracowywał do świtu, ale poza nimi ciągle był w pracy. Albo w swoim gabinecie w PZPN, albo na stadionie. Z Ekstraklasy wyciągnął Krzysztofa Mączyńskiego i zrobił z niego swojego żołnierza. Choćby był promil potrzeby obejrzenia któregoś meczu, on oglądał. Słuchając Paulo Sousy łatwo odnieść wrażenie, że też mamy do czynienia z maniakiem futbolu, a opanowanie wiedzy, jaką ma o piłce przekracza możliwości zwykłego śmiertelnika. Z tą różnicą, że Portugalczyk daje argumenty tym, którzy twierdzą, że pracy w Polsce nie traktuje poważnie.
Sousa szybko wyrobił sobie zdanie o Ekstraklasie i trzyma się go kurczowo. W jego głowie jest to liga bez wartościowych piłkarzy, dlatego nie bywa na stadionach, a na zgrupowanie reprezentacji przyjeżdża tuż przed jego rozpoczęciem. Złośliwi mówili ostatnio, że nie powołał Jakuba Kamińskiego z Lecha Poznań, bo nie wiedział o jego istnieniu. Nie bez powodu, skoro za mało interesujące wydarzenia uznał walkę Legii najpierw o Ligę Mistrzów (przeciwko Bodo/Glimt), później o Ligę Europy (był nieobecny na meczu ze Slavią). Gdyby poprzedni selekcjonerzy podobnie traktowali Ekstraklasę, kadra nie miałaby nie tylko Mączyńskiego, ale przed laty Cristiano Ronaldo nie zatrzymałby Grzegorz Bronowicki, a Ireneusz Jeleń nie miałby okazji zostać indywidualnie jednym z nielicznych polskich zwycięzców mistrzostw świata w 2006 roku (i rozpocząć później naprawdę niezłej kariery).
Sousa sobie nie pomaga
Trudno nie zauważyć, że w pracy Sousy rozjeżdża się taktyka przy powoływaniu zawodników. Z jednej strony tworzy listy rezerwowych, z drugiej z nich nie korzysta, gdy naprawdę przychodzi potrzeba. Kiedy przed obecnym zgrupowaniem wypadło z niego pięciu zawodników z kontuzjami, ten dowołał tylko dwóch. Kolejnych – w tym wspomnianego Kamińskiego – dopiero po kilku godzinach, co pozwala podejrzewać, że miejsce miała odgórna interwencja. Od samego pracy Paulo Sousy z reprezentacją uważałem, że nie można oceniać go jedynie przez pryzmat wyników – zwłaszcza, że dostał bardzo mało czasu na wdrażanie swojej wizji – lecz także zmian jakościowych w grze i próby odmienienia mentalności, której daleko było do zwycięskiej, ale Portugalczyk regularnie daje amunicję przeciwnikom niezależnie od osiąganych rezultatów.
Ostatnia szansa
Mecz z Albanią nie zdecyduje ostatecznie ani o tym, czy na mundial Polska pojedzie, czy nie, jednak ma niebagatelne znaczenie dla przyszłości reprezentacji. Każda strata punktów będzie oznaczać, że dni Paulo Sousy w reprezentacji są już policzone i pozostaje czekać tylko na wyrok.
Komentarze