- Grzegorz Bonin wiosną ubiegłego roku definitywnie zawiesił buty na kołku. Ostatnim klubem w jego karierze była Granica Lubycza Królewska.
- W maju 2023 roku Grzegorz Bonin otrzymał misję uratowania III ligi dla Chełmianki Chełm. Drużyna w dramatycznych okolicznościach utrzymała się na tym szczeblu rozgrywkowym.
- – Na wiosnę w niektórych zespołach dzieją się cuda, bo chcą zdobyć jak najwięcej punktów w Pro Junior System i wystawiają dużo młodzieży – mówi Grzegorz Bonin.
- – Nie wyjechałem za granicę, bo brakowało liczb – uważa 279-krotny uczestnik meczów Ekstraklasy.
Piękne bramki
Ciekaw jestem, czy uważnie Pan śledzi social media. Co i rusz Ekstraklasa albo Canal Plus przypominają Pana najefektowniejsze bramki i akcje. Można sobie powspominać.
Ostatnio coś nawet pojawiło się na stronie Chełmianki. Czasem zerknę. Przypominają te akcje jak na przykład mam urodziny. Ale generalnie to już stare dzieje. Nie jestem zbyt aktywny w social mediach.
Zanim został Pan pierwszym trenerem Chełmianki, Pana droga wiodła przez szkolenie młodzieży. A skoro jest kontakt z młodzieżą, to jest i kontakt z rodzicami. Czy ich zachowania – często nie takie jak być powinny – mocno przeszkadzają w pracy trenerskiej?
Nie miałem takich nieprzyjemnych sytuacji, bo pracując w akademii Górnika Łęczna, miałem kontakt przede wszystkim już z 17-latkami. A wtedy, gdy pracowałem z młodszymi, to trwała akurat pandemia i rodzice, ze względu na obostrzenia, nie mogli przychodzić na treningi. W starszych grupach rodzice nie są tak mocno zaangażowani jak w tych najmłodszych. Zawodnicy często mieszkają w bursach, są samodzielni, ojcowie czy matki nie muszą ich przywozić na zajęcia, toteż trenerzy nie mają z nimi takiego kontaktu.
Natomiast inni trenerzy nie raz opowiadali mi o tym, jak czasem rodzice potrafią się zachowywać. Dla mnie to jest totalnie niezrozumiałe. Zapominają chyba, że dla 10- czy 12-latka futbol powinien być przede wszystkim zabawą. Taki młody piłkarz lepiej ćwiczy, gdy nie musi się skupiać na rodzicu stojącym obok, gdy nie słyszy jego podpowiedzi.
“Dziecko ma się cieszyć piłką”
Następną dyskusyjną kwestią są wyniki w meczach najmłodszych. Albo udziału zawodników w meczu. Wciąż są sytuacje, że dziecko jedzie na mecz i nie gra, bo jest słabsze od kolegów.
W tym wieku każde dziecko powinno mieć szansę, by pograć. 10-latek może odstawać piłkarsko od rówieśników, ale np. za 3-4 lata ich wyprzedzi pod względem umiejętności. Przede wszystkim dziecko ma się cieszyć piłką. Warunki do szkolenia dzieci są dobre i trzeba sprawić, żeby tylko chciały trenować.
A jeśli chodzi o wyniki, zwłaszcza w tych najmłodszych grupach, są sprawą drugorzędną.
Zgoda. Ale też chyba bardzo istotne, żeby ta radość z gry była, to trzeba tym dzieciakom pozwalać też na dryblingi?
Wśród najmłodszych zawodników, bardzo dużo jest pojedynków 1:1 czy 1:2. Trochę gorzej jest z tym wśród 15- czy 17-latków, gdzie jest już gra o wynik, o awans, o utrzymanie.
Ale skoro rozmawiamy o szkoleniu, to chcę powiedzieć, że ważna jest też kwestia rywalizacji. Nasza drużyna Górnika Łęczna do lat 17 w lidze wojewódzkiej w zasadzie nie miała równego sobie przeciwnika. Wygrywali po 6:0, po 7:0. Nie było zbyt dużej presji, nie musieli się aż tak trzymać kwestii taktycznych, ale potem przyszedł baraż o awans do Centralnej Ligi Juniorów i przegraliśmy go, bo przez cały sezon praktycznie nie było równorzędnej rywalizacji. I teraz znów wysoko wygrywają, i znów jest ten sam problem.
Końcówka w okręgówce
Nie tak dawno dopiero zawiesił Pan buty na kołku. Ostatnim klubem w Pana karierze piłkarskiej była Granica Lubycza Królewska występująca w zeszłym sezonie w okręgówce. Po co Panu była ta przygoda?
Namówił mnie mój znajomy, spiker na meczach Chełmianki, który pochodzi z Lubyczy Królewskiej. Byłem wtedy wolnym zawodnikiem po tym, jak rozwiązałem kontrakt z Chełmianką w grudniu. Chciałem się poruszać. Jeździłem jedynie na mecze Granicy, bez treningów. Dawało mi to sporo satysfakcji, radości. Mimo tego iż mam prawie 40 lat, to dawałem sobie radę z tą młodzieżą grającą w okręgówce.
A rywale nie podchodzili do pojedynków z Panem zbyt ambicjonalnie, czyli zbyt ostro? Domyślam się, że zawodnicy na tym poziomie chcieli pokazać, że są w stanie powalczyć z byłym ekstraklasowiczem.
Nie, takich sytuacji nie miałem. Większe perypetie były z sędziami.
No właśnie, został Pan zawieszony, bo podobno podczas jednego z meczów meczów powiedział Pan kilka ostrych słów sędziemu.
Dostałem drugą żółtą kartę, a w konsekwencji czerwoną. Za co była ta druga żółta? To dla mnie zagadka. Zszedłem z boiska i wydawało się, że na tym sprawa się zamknęła. Tymczasem dzień przed następnym meczem do klubu przyszła informacja, że zostałem zawieszony, bo niby coś powiedziałem sędziemu po tym, jak ujrzałem czerwony kartonik. A nic takiego nie miało miejsca. Kierownik podpisał protokół, więc wyszło na to, że się zgodził z tym, co napisał arbiter. Trzeba wspomnieć, że sędzia wtedy w ogóle nie panował nad tym, co dzieje się na murawie. Pokazał chyba z 14 żółtych kartek. Dostał jakąś naganę, ale za tydzień i tak prowadził mecz, bo nie ma sędziów. A ja zostałem zawieszony na 4 czy 5 spotkań. 15 lat grałem w piłkę profesjonalnie i nic mi się takiego nie przydarzyło. Tymczasem na sam koniec, w okręgówce, spotkała mnie taka sytuacja. Wróciłem na finisz rozgrywek, gdy spadek Granicy do A-klasy był przesądzony.
Mecze o życie
Ale zaraz i tak pojawiła się propozycja powrotu do Chełmianki, która rozpaczliwie broniła się przed degradacją. Tym razem w roli trenera. Sytuacja w tabeli była bardzo nieciekawa, więc podjął Pan spore ryzyko Pan, przejmując drużynę w tamtym momencie.
Zdecydowało to, że znałem tych chłopaków. Skontaktowali się ze mną kierownik i dyrektor sportowy. Poprosili, żebym spróbował. Sam byłem zaskoczony, że Chełmianka zajmuje miejsce w strefie spadkowej, bo przecież poprzednie 2 sezony kończyliśmy na drugim miejscu. Głowa u zawodników nie pracowała. Pierwszy mecz pod moją wodzą nam wyszedł w tym sensie, że przegrywaliśmy już 0:3 z rezerwami Korony, a udało nam się wyciągnąć na 3:3. A mogliśmy to spotkanie nawet wygrać. Potem jednak znów wróciły nasze problemy, bo przegraliśmy z Avią Świdnik i z Czarnymi Połaniec. Pamiętam ten “mecz o życie” z Czarnymi, że po pierwszej połowie tak naprawdę 7-8 zawodników było do zmiany. Dwaj piłkarze sami powiedzieli, że chcą zejść. Nie dość, że drużyna była rozwalona mentalnie, to jeszcze kondycyjnie. Potem jednak wygraliśmy kolejny “mecz o życie” z Podhalem. Zawodnicy dali wtedy z siebie wszystko, a nawet więcej. Przedłużyliśmy swoje szanse na utrzymanie, ale musieliśmy pokonać KSZO. Udało nam się to, ale oprócz tego wyniki innych spotkań tak się poukładały, że z 15. lokaty awansowaliśmy na 12. Radość po ostatnim gwizdku była niesamowita. Ale tak naprawdę na świętowanie była chwila, bo zaraz trzeba było zabierać się za układanie zespołu na nowy sezon.
Klub uratowany przed niebytem
Latem w rozmowie z Gol24.pl mówił Pan o tym, że klub przeżywał przez sezon 2022/23 problemy organizacyjne i finansowe. Na czym one polegały?
Przede wszystkim chodziło o to, że nie było płynności finansowej. Odkąd trafiłem do Chełmianki, to może ze 3-4 miesiące otrzymywaliśmy pieniądze na czas. Później pojawiły się kilkumiesięczne opóźnienia. To było takie łatanie. Codziennie otrzymywaliśmy inne informacje. Nawet takie, że klub przestaje istnieć. Mówiono, żeby trenować tylko raz w tygodniu i tylko ten sezon jakoś dokończyć. Na szczęście miasto zdecydowało się pomóc. Do końca sezonu wytrzymaliśmy, a potem klub ze stowarzyszenia przekształcono w spółkę miejską. Objęła ona także drużynę siatkarską.
Dziś na Waszych koszulkach są nazwy “PGE” i “Bogdanka”. Kluby z takimi sponsorami dobrze przędą.
Ale dopiero w tym sezonie weszli ci sponsorzy.
Rozumiem, że dziś już nie ma tematu opóźnień w wypłatach?
Nie ma. Odpukać wszystko jest na czas. Ważna sprawa, że przed sezonem udało się też wygospodarować pieniądze na system premiowy. Zależało mi na tym, żeby zawodnicy wiedzieli, że za dobre wyniki będą premie. I w tym aspekcie też one są wypłacane na czas. Zarówno spółka, jak i miasto wywiązują się z zobowiązań.
“Dzieją się cuda”
III liga to trochę dziwne rozgrywki. Wiele walki na boisku, ale jakieś konkretne cele ma raptem kilka drużyn. Tylko jeden zespół awansuje, a spadną trzy. Większość zespołów już dziś nie ma, o co grać. Do tego dalekie wyjazdy – z Chełma do Nowego Targu jest około 500 kilometrów.
W sytuacji, gdy tylko jeden zespół awansuje, to rzeczywiście jest ciężko… Ale pewne zmiany będą, bo od przyszłego sezonu drugi zespół w III lidze będzie grał baraż. Utarło się, że do pewnego utrzymania potrzeba około czterdziestu punktów, ale najczęściej wystarczy trzydzieści parę, więc tak naprawdę część zespołów, już ma pewne albo niemal pewne pozostanie na tym szczeblu. Potem na wiosnę w niektórych zespołach dzieją się cuda, bo chcą zdobyć jak najwięcej punktów w Pro Junior System i wystawiają dużo młodzieży. Za pierwsze miejsce w PJS jest bodajże 400 tys. zł, więc to dla niektórych jest 1/3 budżetu.
A o co w tym sezonie gra Chełmianka? Spadek Wam nie grozi, a do Wieczystej tracicie 9 punktów. Zważywszy na siłę i gigantyczne nakłady finansowe lidera, to chyba dogonienie ich jest poza Waszym zasięgiem.
Przede wszystkim zanim podpisałem kontrakt, postawiłem warunek, że budujemy kadrę nie na jeden sezon, ale przynajmniej na dwa. Chciałem uniknąć sytuacji, jaka była tu wcześniej. W sezonach 2020/21 i 2021/22 finiszowaliśmy na drugim miejscu, a po ostatnim meczu nikt z zawodnikami nie rozmawiał odnośnie przyszłości. I w zasadzie trzeba było kadrę budować na nowo. Teraz, gdy zimą przychodzą nowi piłkarze, to też umowy podpisujemy dłuższe niż na pół roku. Opuścił nas jeden zawodnik, który sam poprosił o odejście. Odejdzie prawdopodobnie jeszcze jeden, ale on także sam wyszedł z inicjatywą. Pracujemy nad tym, by kadra była większa, by zwiększyć rywalizację. Chcemy wygrywać każdy mecz. Wiadomo, że słabsze elementy trzeba wymieniać na lepsze, żeby był ruch w dobrym kierunku. Teraz od każdego z piłkarzy zależy, czy się załapie do kolejnych etapów tego projektu.
Z optymizmem w przyszłość
Można się spodziewać jakichś znanych nazwisk w Chełmiance? Piłkarzy z doświadczeniem w Ekstraklasie czy w I lidze? Teraz już nie musicie drżeć tak bardzo o finanse.
Tak czy inaczej oglądamy każdą złotówkę z obu stron. Najważniejsze jest dla nas, by wszystkie zobowiązania regulować na czas. Nie zamierzamy sprowadzać znanych nazwisk i przepłacać. To jeszcze nie ten moment, nie ten poziom rozgrywkowy. Niestety, w III lidze problem z budowaniem kadry jest taki, że często nawet jeśli oferujemy lepsze pieniądze niż drugoligowiec, to zawodnik i tak wybiera drużynę z II ligi, bo woli występować na szczeblu centralnym. Poza tym tam są ogólnopolskie transmisje telewizyjne. Chełm jest też miastem położonym bardzo blisko wschodniej granicy i dla niektórych piłkarzy jest to po prostu za daleko.
Optymistyczne informacje dotyczą także Waszej infrastruktury. Miasto ogłosiło przetarg, w którym poszukuje wykonawcy modernizacji stadionu i zaplecza treningowego. W takich warunkach można myśleć o wyższej lidze.
Tak, aczkolwiek jeszcze trochę czasu minie, nim inwestycja zostanie zrealizowana. Obecnie mamy ciężka sytuację, jeśli chodzi o miejsce do trenowania. Nasze boisko treningowe jest nieco większe niż Orlik, a główne oszczędzamy, by można było na nim grać w lidze. Obiektu ze sztuczną nawierzchnią nie mamy, więc jeśli chcemy na takim potrenować, to musimy jeździć do Lublina. Mając nowoczesny stadion, zaplecze treningowe i regularność w wypłatach, możemy jak najbardziej myśleć o wyższej lidze.
Prostota jest ważna
Zostawmy na chwilę chełmskie sprawy i porozmawiajmy o Pana karierze. Jako zawodnik mógł Pan trenować pod okiem m.in. Ryszarda Wieczorka, Jacka Zielińskiego, Henryka Kasperczaka, Franciszka Smudy. Do którego Panu najbliżej jako trenerowi?
Próbuję od każdego wyciągać jakieś pozytywne rzeczy. Spotykałem tych trenerów na różnych etapach swojej kariery i dlatego ciężko mi jest powiedzieć, do którego z nich jest mi najbliżej. Piłka się bardzo szybko zmienia.
Nie jest Pan takim detalistą jak choćby Adam Nawałka?
Na czwartym poziomie rozgrywkowym nie da się być takim detalistą. Każdy z chłopaków ma kontrakt zawodowy, ale pamiętajmy, że to trzecia liga i trzeba zachować rozsądek. Oczywiście robimy, co możemy, by to wszystko działało profesjonalnie. Korzystamy z analiz wideo. Nagrywamy nasze mecze przy pomocy drona i możemy potem to analizować. Jednak analiza nagrań to nie wszystko. Są jeszcze przecież takie rzeczy jak psychika zawodników. Nie możemy wymagać nie wiadomo czego. Tu czasem jest ważna prostota.
A jak wygląda przygotowanie pod konkretnego rywala? Transmisji TV z meczów III ligi przecież nie ma.
Nagrania są, bo każda drużyna musi wrzucać je na platformę PZPN. Tylko, że te spotkania często nagrywane są z jednej kamery. Jak drużyna nie ma większych trybun, to ta kamera jest ustawiona na wysokości boiska i w sumie niewiele widać. Ciężko zrobić jakąś analizę na tej podstawie. Ale mimo wszystko staramy się wyciągnąć jakieś podstawowe informacje. My natomiast używamy wideo z drona, co pozwala nam na analizę swojej gry. Uważam, że to sporo nam daje. Dziś mogę powiedzieć, że po tych kilku latach znam III ligę na wylot.
Zabrakło liczb
Wróćmy jeszcze do nazwisk trenerów, u których Pan trenował. Zastanawia mnie, czy ma Pan swoją historię związaną z Franciszkiem Smudą? Piłkarze lubią o nim opowiadać.
Raczej nie. Czasem jak czytam w internecie, jak piłkarz opowiada o Smudzie, to przypomina mi się, że rzeczywiście tak było.
Na Pana koncie jest też 1 spotkanie w kadrze narodowej. Dziś bardziej ma Pan żal, że tylko jedno? Czy może dominuje radość, że jednak udało się posmakować kadry.
Wiadomo, że był apetyt na więcej. Zadebiutowałem u Janasa, a potem jeździłem na zgrupowania u Beenhakkera i u Smudy, ale u nich ani razu nie pojawiłem się na boisku. Zwłaszcza podczas tego tournée po Ameryce Północnej byłem w dobrej formie. Mój jedyny występ miał miejsce w 2006 roku. Miałem wtedy 22 lata. W kadrze dominowali zawodnicy z zagranicy, których mogłem do tej pory oglądać tylko w telewizji. A ja mogłem z nimi trenować i zagrać.
Wielkiego rozczarowania w Pana głosie nie słyszę.
Nie ma sensu gdybać. Tak samo można potraktować to, że nie przeszedłem nigdy do zagranicznego klubu.
Media pisały o ofercie z Getafe.
To było zapytanie, ale bez konkretów. Chyba najbliżej do zagranicznego transferu było, gdy grałem w Koronie i zgłosił się po mnie Lewski Sofia. To były jednak takie czasy, że kluby wystawiały zaporowe ceny za swoich zawodników. Temat upadł. Uważam, że nie wyjechałem za granicę przez to, że brakowało liczb. A jak się one pojawiły, to już miałem ponad 30 lat. Gdybym w wieku 26 lat tyle strzelał i asystował, to pewnie do tego transferu by doszło.
“Nie było wizji, ani cierpliwości”
A największe rozczarowanie w karierze?
Spadek z Górnikiem Zabrze. Kadra była budowana, mieliśmy awansować do europejskich pucharów, a skończyło się degradacją. Mimo że szybko udało nam się wrócić do Ekstraklasy, to każdy z nas stracił 2 lata gry w piłkę – jeden rok zmarnowany, bo spadliśmy, a drugi, bo walczyliśmy w 1 lidze. Miałem wtedy 26, 27 lat. Dobry wiek, by pójść do przodu.
A personalne rozczarowanie? Józef Wojciechowski?
Kilkukrotnie w wywiadach mówiłem o Polonii Warszawa, o tym, co tam się działo. Potem koledzy prywatnie przyznawali mi rację, że rzeczywiście tak było. Pieniądze dawał, ale nie dawał spokoju. W takiej atmosferze nie ma szans na wyniki. Jak się spojrzy na to od środka, stwierdzam, że to się nie mogło udać. Nie było organizacji. Nie było wizji, ani cierpliwości. Co pół roku wymiana zawodników. Ale pensji też nie mieliśmy tak wysokich, jak to potem w mediach się mówiło. Jak to czytaliśmy, to śmialiśmy się z tych doniesień.
Wyjazd? “Nic na siłę”
Stawia Pan sobie teraz jakieś konkretne cele zawodowe?
Nie, wiadomo, z jakimi historiami wiąże się zawód trenera. Zawodnik ma jednak łatwiej, bo zazwyczaj jego kontrakt jest dłuższy. Póki co cieszę się, że te pierwsze kroki są udane. Jestem w III lidze, zawodnicy są na kontraktach, więc mogę od nich wymagać, mogę wdrażać swoje pomysły. Życie pokaże, co będzie dalej.
Lubelszczyzna to Pana miejsce na Ziemi? Kiedyś mówił Pan, że ciężko byłoby się Panu stąd wyprowadzić m.in. ze względu na dzieci, które tu chodzą do szkoły.
Jako piłkarz pojeździłem po kraju. Był taki czas, że w ciągu 2 lat miałem 4 kluby. Potem przez 5 lat grałem w Górniku Łęczna. Propozycje były, ale już nie chciałem się ruszać. Jeśli dziś dostałbym ofertę, to na pewno nie byłoby tak, że wszystko rzucam i jadę. Musiałoby zostać spełnione kilka warunków, żebym się zdecydował. Na pewno rozważyłbym wszystkie plusy i minusy. Nic na siłę.
Skoro nawiązaliśmy do Górnika Łęczna, to nie mógłbym nie zapytać o zwolnienie Ireneusza Mamrota. Jak Pan odbiera tę kontrowersyjną decyzję klubu?
Ciężko mi powiedzieć, bo nie jestem w środku. Trener zrobił dobry wynik. Czasem jest tak, że szkoleniowca zwalniają, ponieważ najpierw punktował ponad stan, a potem przyszedł kryzys. I tak było w Górniku. Gra dla oka nie była może ładna, ale z drugiej strony stracił Serhija Krykuna i Miłosza Kozaka, którzy byli motorami napędowymi. A żeby grać ofensywnie, to przede wszystkim potrzeba zawodników do środka.
Przychodzi Damian Warchoł. Może on nieco odmieni grę Górnika?
Tak, ale ile czasu on nie grał. Ze swojego doświadczenia wiem, że dochodzenie do optymalnej formy po kontuzji trwa bardzo długo.
Trener 24h
Co Pana zajmuje poza futbolem?
Niewiele czasu mam na inne rzeczy. Jeśli chce się profesjonalnie prowadzić drużynę, to futbol zajmuje mnóstwo czasu. Teraz mamy treningi, analizy… Porządna analiza zajmuje mi przynajmniej 2 dni. Poza tym jestem tu nie tylko od trenowania. Zajmuje się też innymi rzeczami, w tym transferami. Trenerem jest się całą dobę, nie tylko trening i do domu.
Rozumiem, że piłkę do domu też Pan przynosi?
Nie da się inaczej. Teraz trenujemy w Lublinie, więc wiele spraw muszę pozałatwiać, będąc w domu.
Córki też interesują się futbolem?
Nie, też lubią sport, ale inną dyscyplinę. Wolą siatkówkę.
Komentarze