- Goncalo Feio nie ma na swoją obronę wiele, ale ma wyniki – w piłce nożnej coś istotniejszego niż łuk brwiowy
- Nie oceniam ani Zbigniewa Jakubasa, ani kibiców Motoru Lublin, dla których wyniki są istotniejsze niż łuk brwiowy
- Wnioski na przyszłość są proste – jeśli zależy ci na swoim łuku brwiowym – trenuj mocniej, skacz wyżej, pracuj ciężej
Goncalo Feio – utalentowany może więcej?
– Nauczycielek jak pani są tysiące, a Jacek Bąk trafia się raz na kilkadziesiąt lat – tak miał się zwrócić do jednej z nauczycielek Jacka Bąka dyrektor szkoły, w której uczył się późniejszy reprezentant Polski. Bąk wspomina to jako zabawną anegdotę, bo w sumie i jak ma to wspominać. Cały fragment jego opowieści dotyczący lat szkolnych ma mniej więcej taki charakter. Nauczycielkom mogłem zaoferować głównie swoje boskie ciało, wiedzy nieszczególnie. Gdy coś odwalałem, jak to dziecko, zawsze bronił mnie dyrektor, który wiedział, jakim cudownym talentem piłkarskim jestem. Cokolwiek się działo – kary, konsekwencje, nieprzyjemności były zarezerwowane dla lamusów. Jacek Bąk miał solidną pawęż, miał swój wielki piłkarski talent, który odbijał pretensje zwyczajnego świata.
W każdym kolejnym aspekcie jego funkcjonowania w społeczeństwie, wyuczone w latach młodości poczucie bezkarności przebijało się szalenie wyraźnie. Nie uważam, by Jacek Bąk był zresztą tutaj jakimś ewenementem – sam chodziłem do szkoły, gdzie zdarzali się utalentowani ludzie. I zazwyczaj im większy talent, tym większa tolerancja dla ich “ekscentrycznych” zachowań.
Nieutalentowany Jasiu jest niewychowanym chamem. Utalentowany Oskar jest nonkonformistą z zacięciem do dyskusji i obalania autorytetów. Nieutalentowany Jasiu jest mizoginistyczną świnią. Utalentowany Oskar jest pewny siebie w kontaktach z płcią przeciwną. Jasiek pyskuje nauczycielowi, Oskar z nim dyskutuje. I tak dalej, pewnie od momentu istnienia jakiejkolwiek edukacji.
Talent daje immunitet. Można się na to denerwować, można podjąć próbę dyskusji w jakim stopniu, do jakiego momentu, ale nie da się zaprzeczyć. Talent daje immunitet.
Gdy na konferencji prasowej Motoru Lublin zobaczyłem zestaw gości, wraz z mimiką i “body language”, wszystko stało się jasne. To pan dyrektor szkoły Jacka Bąka, tłumaczący rzeczniczce i prezesowi klubu, że takich jak oni są tysiące, a Goncalo Feio tylko jeden. To sam Jacek Bąk, niby trochę zawstydzony, że odwalił, ale w praktyce – wychodzący ze starcia obronną ręką. Twitter zalały bardzo trafne memy o tym, jak klasowemu urwisowi znowu się upiekło, bo dyrektorem szkoły jest jego ojciec. A mnie pobrzmiewały w uszach te wszystkie usprawiedliwienia ludzi utalentowanych.
- Zobacz także: Goncalo Feio zostaje w Motorze
Zacznijmy może od tego, jak wielki w oczach wszystkich fanów Motoru Lublin jest Goncalo Feio. Obejmował klub na dnie tabeli II ligi, gdzie wciąż lizano rany po przegranych barażach oraz kiepskim stylu pożegnania Marka Saganowskiego z własną szatnią. Początek sezonu to praca 30-letniego Stanisława Szpyrki w roli trenera oraz Arkadiusza Onyszki w roli dyrektora sportowego. Obu już oczywiście w Lublinie nie ma, tak jak nie ma już w Lublinie śladu po wizjach obejmujących m.in. Michała Żewłakowa czy wspomnianego “Sagana”. Feio, zresztą razem z Tomczykiem, przychodzili przede wszystkim sprzątać bałagan po poprzednikach, nadać klubowi nowy kierunek rozwoju, dźwignąć z kryzysu i niejako wymyślić na nowo. To była tak naprawdę trzecia próba “nowego otwarcia” w wykonaniu Jakubasa. Po opcji “warszawskiej” (Żewłakow, Saganowski i spółka) oraz “eksperymentalnej” (Szpyrka plus Onyszko) spróbowano opcji “częstochowskiej”. No i odpaliło.
Pucharowa przygoda Motoru to jedno, marsz w górę tabeli to druga zasługa. Ale przede wszystkim klub znowu zaczął żyć, znowu chciało się oglądać jego mecze, znowu kibice poczuli, że na pokładzie znajdują się ludzie głodni sukcesu (w przeciwieństwie do tłustych kotów z Warszawy), w stu procentach zaangażowani w klub (znów w opozycji do poprzedników), którzy nie zgodzą się na bylejakość i dryfowanie w przypadkowym kierunku. Feio stał się prawdziwym idolem, zwłaszcza, że poza wynikami imponował też pracowitością i bezkompromisowością. Sam zresztą w jego sporze z miejskimi spółkami, gdy na własną rękę opublikował wypowiedzi uderzające w partnerów klubu, byłem raczej po jego stronie – zbyt dużo naczytałem się o “odwiecznych” problemach Motoru, by nie dostrzegać w Portugalczyku człowieka, który po prostu mówi głośno o problemach, które próbowano zamilczeć.
Strzał w prezesa był już nieco na krawędzi, ale nadal mieścił się w obszarze: zaangażowany i ambitny szkoleniowiec kontra skostniałe układy, które trzeba wypalić ogniem i pozmieniać w takt huraganowych podmuchów. Zresztą, strategia ze złym policjantem w roli trenera i układnym dobrym gliną, prezesem, mogła przynieść Motorowi korzyści negocjacyjne, świat widział takie przypadki.
- Zobacz także: Strefa 11: Motor Lublin
Zbigniew Jakubas miał pełne prawo sądzić, że to wreszcie udany strzał, że to trener, który wprowadzi klub na nowy poziom i nie chodzi jedynie o nowy poziom ligowy. Kibice mieli pełne prawo wielbić Feio, kibice mieli prawo postrzegać w nim nie tylko geniusza trenerskiego, ale człowieka, który zmienia wymiar pracy całej organizacji, który napędza, inspiruje, kruszy mury.
To musi wybrzmieć głośno, a przede wszystkim – musimy do tego podejść z pełną szczerością. Taka pozycja daje Goncalo Feio nietykalność. Taka pozycja gwarantuje, że cokolwiek zrobi – ludzie decydujący o jego dalszej karierze zagwarantują mu bezpieczeństwo. Nie uważam, by te słowa były przesadzone – jeśli atak fizyczny na prezesa klubu oraz werbalna agresja wobec rzecznik skutkują 3-miesięcznym zawieszeniem tego prezesa i odwołaniem rzecznik, to nie da się tego nazwać inaczej, niż totalną bezkarnością, absolutną nietykalnością, osiągnięciem pozycji półboga.
- Zobacz także: Rzeczniczka Motoru zdradza kulisy awantury
Zbigniew Jakubas nie poprzestał zresztą na tym, wypalił, że bez Feio nie będzie też jego zaangażowania w Motor Lublin. Innymi słowy – ja już sprawę rozstrzygnąłem we własnym sercu, Feio jest dla mnie ważniejszy niż ktokolwiek inny w tym klubie, więc niech sobie teraz PZPN-y, spółki miejskie, dziennikarze i cała reszta robią i piszą, co chcą. Feio zostaje. Najwyżej będzie pełnił rolę słupa przy kimś, kto udzieli swojej licencji – jeśli faktycznie Portugalczyka dosięgną jakieś konsekwencje ze strony chociażby Wydziału Dyscypliny.
Na początku byłem trochę oburzony, trochę zasmucony, trochę nawet zaskoczony, że tak łatwo przyszło poświęcenie wszystkich ludzi, którzy śmieli wejść w paradę trenerowi. Ale po paru godzinach, zupełnie na zimno, zadaję sobie pytanie: czy w ogóle można się dziwić? Czy oburzenie, smutek i zaskoczenie wywołuje u mnie zmrożona szyba w aucie przy ujemnej temperaturze?
Nie zdarzyło się nic, czego nie widział świat piłki nożnej. Goncalo Feio ma duży talent, nikt mu go nie odmówi. Goncalo Feio przynosi wyniki, chciałoby się napisać: przynosi wyniki na tacy, ale to się obecnie może kiepsko kojarzyć. Talent i wyniki to immunitet. Zawsze jest jakiś dyrektor szkoły, zawsze jest jakiś bogaty ojciec-prawnik, który syna wybroni. Ba, czy mogę się dziwić kibicom Motoru Lublin? Oni wiedzą, że w klubie był burdel, pech chciał, że frustrację za lata niepowodzeń przypadkowo zaczął uosabiać Paweł Tomczyk. Sam Tomczyk nie pomógł sobie ani kampanią z cenami biletów na mecz Pucharu Polski, ani “całokształem” działań klubu, ale też rozumiem go doskonale – znam polską piłkę na tyle dobrze, by wiedzieć, że lista “najpilniejszych potrzeb” jest w Motorze o wiele dłuższa niż lista “wydatków, na które możemy sobie pozwolić”. Tomczyk pewnie w normalnych okolicznościach nie trafiłby pod nóż (nadlatującą kuwetkę na dokumenty), ale był na kolizyjnym kursie z półbogiem. Z takich starć rzadko wychodzi się obronną ręką.
Cała reszta to są didaskalia. Kto zaczął, kto sprowokował, jaki był przebieg akcji, kto uważa siebie za winnego, kto przeprosił, kto zmusił do zgody. Liczy się, że Feio ma wyniki i talent, a Tomczyk nie. Dla kibiców Motoru Lublin rachunek był wyjątkowo prosty, niektórzy z nich pisali nawet, że w sumie za działania Tomczyka kara cielesna to kara odpowiednia. Dla Zbigniewa Jakubasa, człowieka biznesu, też najwyraźniej łuk brwiowy prezesa był wart mniej niż wyniki dostarczane przez Feio.
Tak wygląda świat. Brutalnie? No brutalnie, zgadza się. Nie do końca sprawiedliwie? Kurczę, przecież to nie jest bajka Disneya. Kto będzie pamiętał ten rzut tacą, jeśli Feio wprowadzi Motor do I ligi? A kto wie, może potem i do Ekstraklasy? Oczywiście, rzut tacą zostanie mu wypomniany, gdy przestanie osiągać wyniki, gdy nie rozwinie się do końca jego trenerski talent, ale na razie to przecież melodia przyszłości, a żyć – i co zdecydowanie ważniejsze, punktować! – trzeba już teraz.
Nie sądzę, by oburzanie się na zjawisko totalnej bezkarności dla utalentowanych w piłce nożnej przyniosło jakieś efekty. Nie da się z tym wygrać, zawsze lepszym będzie wolno więcej, zawsze mocniejszy wygra ze słabszym w tego typu konfrontacji. Co można zrobić? Cóż, pracować ciężej, skakać wyżej, kopać mocniej i rozwijać się tak, by to nam przysługiwał immunitet za talent. A jeśli się uda przy tym żyć według zasad, np. nie rzucając w ludzi kuwetkami na dokumenty i nie zachowując się w buracki sposób przy kobietach – to już bonus. Tylko bonus.
Komentarze