Maciej Bartoszek: W naszym kraju prawda nie zawsze jest wygodna [WYWIAD]

Maciej Bartoszek wiosną przyjął posadę trenera Kotwicy Kołobrzeg, ale jego drużyna na finiszu przegrała walkę o awans do I ligi. Minęło pół roku i ekipa z popularnego kurortu jest liderem, a o Kotwie mówi się jako o zespole z charakterem, walczącym do samego końca.

Obserwuj nas w
Fot. Pressfocus Na zdjęciu:
  • Kotwica Kołobrzeg w poprzednim sezonie była faworytem do awansu do II ligi. Szansę na awans straciła jednak na ostatniej prostej.
  • Latem do Kotwicy dołączyli bardzo doświadczeni zawodnicy tacy jak: Filipe Oliveira, Jakub Żubrowski czy Jakub Rzeźniczak.
  • Kotwica prowadzona przez Macieja Bartoszka prowadzi w tabeli rozgrywek II ligi. Zespół z Kołobrzegu zasłynął w tym sezonie grą do końca i umiejętnością odrabiania strat.
  • Trener Maciej Bartoszek po meczu ze Skrą Częstochowa bardzo ostro skrytykował arbitra. “Takiego chamstwa ze strony pana technicznego to nie spotkałem nigdzie. Powinien naprawdę zastanowić się, kim on jest” – powiedział szkoleniowiec.

Remontada w Krakowie

Panie trenerze, co wydarzyło się w Krakowie? To rzadka historia, by zespół, który po godzinie gry przegrywa 0:3, nie tylko wyrównał stan meczu, ale i wygrał dwoma bramkami.

To na pewno wynik tego, że zespół czuje się mocny. Mamy odpowiednią atmosferę w szatni, zdrową rywalizację. Poza tym drużyny, które prowadzę, zawsze pokazują charakter i walkę do końcowego gwizdka. To także efekt tego, że wszyscy nasi rywale bardzo mocno spinają się na nas i od początku meczu narzucają bardzo wysokie tempo, którego często nie są w stanie wytrzymać. A my jesteśmy na to gotowi, bo nie dość, że dotrzymujemy im kroku, to potrafimy grać intensywnie aż do końca.

Niestety, w tym meczu głupio straciliśmy bramki. Pierwszą po problematycznym rzucie karnym, potem zawiodła nasza wysoka obrona, a w dodatku potknął się nasz prawy obrońca, z kolei trzecia to niepotrzebne wyjście bramkarza. My stwarzaliśmy sytuacje, a Hutnik wykorzystywał każdy nasz błąd. W drugiej połowie wykazaliśmy się determinacją, wolą walki, a do tego doszła nasza skuteczność. To jest kwestia charakteru drużyny i ciężkiej pracy. Nawet gdy mecz nam się nie układa, to wierzymy w to, co robimy, w naszą pracę.

W szatni w przerwie była jakaś ostrzejsza rozmowa z zawodnikami?

Nie, dokonaliśmy jedynie niewielkiej korekty i zmieniliśmy organizację w wysokiej obronie. Co prawda, na początku drugiej połowy straciliśmy bramkę po błędzie bramkarza, ale naszym założeniem było bardziej zdecydowane przejście do ataku.

Charakter drużyny

Bardzo ciężkie mecze z KKS-em i Hutnikiem układały się długo na Waszą niekorzyść. A jednak udało się Wam odwrócić losy spotkania. To też kwestia odpowiedniego mentalu?

Tak, to jest efekt szerszej pracy, zdrowej rywalizacji w drużynie i dobrej atmosfery. Każdy z zawodników ma swoją rolę i jest ważnym elementem zespołu. Nawet jak wprowadzamy zmiany, to Kotwica gra tak, jak oczekujemy. Rywale, jak wspomniałem, grają z nami twardo, z wielkim zaangażowaniem, z dużą intensywnością, a do tego próbują nas zaskakiwać. Ale my jesteśmy w stanie na to odpowiednio reagować. I właśnie to pokazaliśmy w meczach z KKS-em i Hutnikiem. Mental budujemy przez to, że czujemy się mocni, że zawodnicy czują to, iż praca, jaką wykonują przynosi efekty. Niezwykle ważne, jest poczucie u piłkarza indywidualnego rozwoju w trakcie sezonu.

Jest na Was duża presja. Kotwica to główny faworyt do awansu. Temat gry w wyższej lidze jest w Pana szatni często poruszany?

Mamy jasno określony cel i jest nim awans. Ciężko powiedzieć, czy odczuwamy jakąś ogromną presję. Na pewno każdy zawodnik – jeden mniej, a drugi bardziej – czuje te oczekiwania, ale piłkarze sobie muszą z tym radzić. Wymienianie Kotwicy w gronie faworytów sprawia, że nasi przeciwnicy są niesamowicie skoncentrowani i przygotowani na spotkania z nami. I to jest element zdecydowanie bardziej utrudniający nam grę niż presja. My jednak uczymy się, jak sobie z tym radzić i jest nam z meczu na mecz po prostu łatwiej.

Młodzieżowiec na bramce

Może porozmawiajmy teraz o personaliach w Pana zespole. Na bramce stawia Pan na 19-letniego Krystiana Michalskiego. Wpływ na to ma przepis o młodzieżowcu, ale najczęściej zespoły z dużymi aspiracjami wolą stawiać na doświadczonych golkiperów. A takich Pan ma w składzie, bo przecież w Kotwicy są Oskar Pogorzelec i Marek Kozioł.

Krystian wysyłał sygnały, że zasługuje na szansę w lidze. W momencie, gdy postanowiliśmy o tym, iż będzie grał, inni młodzieżowcy, poza Czarkiem Polakiem, nie dawali nam komfortu. W słabszej dyspozycji byli wówczas chociażby Alex Madembo, Patryk Pytlewski, a Zak Abbott to jeszcze bardzo młody i niedoświadczony zawodnik. Ich forma była w tamtym czasie bardzo nierówna. Decyzja o postawieniu na Krystiana broni się. Natomiast pozostali młodzieżowcy też dostają swoje okazje i mogą pracować nad ustabilizowaniem formy. Nie raz dawałem szansę młodym piłkarzom, ale nie zawsze jest to łatwe, zwłaszcza w drużynie z takimi konkretnymi celami, jakie my mamy. Niektórzy zawodnicy po prostu potrzebują spokojniejszego wprowadzania. Alex Madembo w meczu z KKS-em dał zresztą wyśmienitą zmianę, dzięki której w dużej mierze wygraliśmy.

Kapitalna interwencja Krystiana Michalskiego w meczu z KKS-em Kalisz.

20-letni Cezary Polak to w tej chwili jedna z najważniejszych postaci Kotwicy. Jest też powoływany do reprezentacji U-20 (został nawet kapitanem), co powoduje, że Wasze mecze są przekładane i musicie te spotkania rozgrywać w środku tygodnia. Jak to wpływa na Waszą pracę?

Nie mamy z tym większego problemu. Czarek to zawodnik wyróżniający się nie tylko w Kotwicy, ale i w całej lidze. Cały czas podnosi sobie poprzeczkę, świetnie się rozwija. A te powołania do kadry dużo mu dają. To młody piłkarz, ale z bardzo stabilną formą, co przekłada się na pewne miejsce w składzie. Ten chłopak, jako lewy obrońca, potrafi wziąć ciężar gry na siebie w trudnym momencie. Duży potencjał w nim drzemie.

Cezary Polak, ważny gracz Kotwicy i kapitan reprezentacji Polski U-20.

Innym Waszym kluczowym zawodnikiem jest Jonathan Junior. To chłopak, który przedtem nie grał w Europie. Jak on odnajduje się w Kołobrzegu?

W szatni jest bardzo lubiany. Podejmując decyzję o transferze, kierowaliśmy się tym, iż w drużynie mamy Filipe Oliveirę, czyli piłkarza, który w Polsce już grał i – tak jak Jonathan – posługuje się językiem portugalskim, a ponadto operuje językiem angielskim i dużo rozumie po polsku. Druga sprawa, że mój asystent Hermes pochodzi z Brazylii. Oczywiście też staraliśmy się, jak najwięcej o Jonathanie dowiedzieć, zanim go sprowadziliśmy do Kotwicy. Przeanalizowaliśmy wiele aspektów. On zaufał nam, a my jemu i teraz przynosi to efekty.

Gwiazda Kotwicy

Młodzi zawodnicy mogą się wiele uczyć na treningach i meczach od Waszej największej gwiazdy, czyli Jakuba Rzeźniczaka. Jaki jest koszt – oczywiście nie mówię o koszcie finansowym – posiadania zawodnika z takim nazwiskiem w drugoligowym zespole?

Minusem jest medialna uwaga skierowana na takiego zawodnika. To nie jest komfortowe i zazwyczaj, jak zespół traci bramkę, to największa krytyka spada na Kubę Rzeźniczaka. A jest to często bardzo mocno niesprawiedliwe. Nie zawsze sama formacja obronna jest winna straty bramek.

Jeśli chodzi o współpracę z młodymi zawodnikami, to Kuba w tym aspekcie także dużo nam daje. Zawsze mogą liczyć na jakąś dobrą radę od niego. Chociażby Czarek Polak dużo uczy się, grając przy nim.

Awans uciekł w ostatniej chwili

Końcówka ubiegłego sezonu była dla Was bardzo nieudana. Awans bezpośredni uciekł, bo wyprzedził Was Znicz, a w barażach ulegliście Motorowi. Pamięta Pan, co wtedy czuliście?

To było bardzo duże rozgoryczenie, rozczarowanie i pewna niesprawiedliwość, że nie udało się wygrać w ostatniej kolejce z Pogonią Siedlce. Byliśmy stroną dominującą, mieliśmy sytuację, ale jak na złość nic nie chciało wpaść do bramki. Z Motorem też mieliśmy przewagę, a jednak pechowo odpadliśmy z baraży. Pewnie można powiedzieć, że brakowało nam szczęścia, ale to jest najprostsze wytłumaczenie. Według mnie bardziej zabrakło czasu, może tygodnia lub dwóch, by ten zespół awansował bezpośrednio. Z trudnymi rywalami jak Polonia Warszawa czy Motor Lublin nie graliśmy źle, ale pewnych rzeczy zabrakło. W barażu nie mogliśmy skorzystać z niektórych zawodników. Teraz ktoś może powiedzieć, że skoro wygrywamy, to mamy szczęście. A to nie jest kwestia szczęścia, ale rzeczy, które wypracowujemy. Kadrę mamy teraz zdecydowanie bardziej wyrównaną, więc możemy zmianami decydować o obliczu spotkań.

Po meczu na pewno analizowaliście, dlaczego nie udało się awansować. Może gdzieś popełniliście błąd w organizacji pracy?

Ciężko powiedzieć, żeby pod względem organizacyjnym nam czegoś brakowało. Nie chcę tu wymyślać rzeczy niestworzonych, które miałyby nam pomóc. Organizacja pracy wyglądała dobrze. I dziś też nie możemy narzekać.

Ryzyko

Latem sprowadziliście zawodników z doświadczeniem w Ekstraklasie. Zdaję sobie sprawę, że Pan tych piłkarzy znał z poprzednich miejsc pracy, ale to i tak spore ryzyko, bo gdy taki transfer nie wypali, to krytyka jest ogromna.

Niewątpliwie tak. To ryzyko trzeba jednak podejmować, bo samymi młodymi i ambitnymi zawodnikami pewnych rzeczy się nie zrobi. Gdy mecz układa się niekorzystnie, to doświadczenie jest niezbędne. Znam tych zawodników nie tylko pod kątem charakteru, ale i pod kątem prowadzenia się. To są profesjonaliści i mogą być wzorem dla innych w szatni. Wiadomo, że każda porażka i związana z nią krytyka spada przede wszystkim na Kubę Rzeźniczaka, ale on sam meczu nie wygra, ani nie przegra go. Weźmy też mój przykład. Przed podjęciem pracy w Kołobrzegu negocjowałem z 2 klubami Ekstraklasy. 2 tygodnie później znalazłem się na trzecim poziomie rozgrywkowym. I to też jest dla mnie bardzo duże ryzyko.  

Jakub Rzeźniczak, kapitan Kotwicy Kołobrzeg (Fot. Piotr Matusewicz / PressFocus)

Na pewno. Trafił Pan do trudnej, wyrównanej ligi, w której nikt nie ma lekko.

To prawda. Nie tylko my mamy zawodników z przeszłością w Ekstraklasie. A właściwie każdy zespół ma zawodników prezentujących odpowiednią jakość. Walka tu jest niezwykle zażarta. Wielu zawodników bardzo ambicjonalnie, z ogromnym zaangażowaniem podchodzi do tych spotkań. Ale ja, decydując się na pracę w Kotwicy, zdawałem sobie z tego sprawę, jak trudna i nieobliczalna jest ta liga. Nawet zawodnicy ze znanymi nazwiskami muszą się jej uczyć.

Brak umiejętności miękkich?

Naturalnie II liga nie jest jeszcze tak szeroko transmitowana jak Ekstraklasa i I liga. Nie ma w niej też VAR-u. A co za tym idzie – mniej mówi się o decyzjach arbitrów. Jak Pan ocenia poziom sędziowania na trzecim szczeblu rozgrywkowym?

Jest wielu sędziów, którzy radzą sobie dobrze. Ale są też tacy, którzy z góry źle planują sobie prowadzenie tych spotkań. Czasem można odebrać to tak, że sędzia ma inny plan na mecz niż to, co w rzeczywistości dzieje się na boisku. Potem się gubi i robią się jeszcze większe kontrowersje. Za mało elastycznie podchodzą do swojej pracy. Stąd bierze się wiele błędów. Mecze II ligi są trudne do sędziowania, bo na murawie dzieje się wiele i na dużej intensywności. To naprawdę poligon doświadczalny dla sędziów. Potrzebne są tu umiejętności miękkie. Sędziowie nie muszą zarządzać spotkaniem, sypiąc kartkami na lewo i prawo. Dla mnie jest to niezrozumiałe, że arbiter, który chce wybić się na wyższy poziom, nie umie zapanować nad wydarzeniami w inny sposób, niż rozdając kartki.

Po meczu ze Skrą powiedział Pan o sędzim technicznym: “Takiego chamstwa ze strony pana technicznego to nie spotkałem nigdzie. Powinien naprawdę zastanowić się, kim on jest”. Żałował Pan później tych słów?

Czy ja żałowałem? W naszym kraju prawda nie zawsze jest wygodna. Ktoś, kto nazywa rzeczy po imieniu, czasami w różny sposób jest odbierany. Ale nie można, żeby ktoś bezkarnie pluł człowiekowi w twarz. Każdy z nas wykonuje jakiś zawód. Wszyscy jesteśmy rozliczani m.in. z wyników. Nie inaczej jest z piłkarzami. Sędziowie też powinni być rozliczani. Jak można przejść obojętnie obok bezpośredniego wypaczenia wyniku? Nie można! Jak zaakceptować sytuację, w której sędzia swoją błędną decyzją wpływa na wynik meczu? Nie może być tak, że piłkarz jest najgorszy, a arbiter – niezależnie od tego, co zrobi – dostaje w nagrodę do sędziowania fajne mecze. Nie rozumiem tego i nie pogodzę się z tym. Z drugiej strony, jeśli moja drużyna przegra mecz przez swoje błędy, to nie możemy szukać usprawiedliwienia w niekorzystnych decyzjach sędziowskich.

Trener i samorządowiec

Piłkarz i klub ponoszą konsekwencję swoich błędów. A sędziowie niekoniecznie.

To nie chodzi tylko o konsekwencje. Każdy z nas popełnia błędy. Często po meczu rozmawiam z arbitrami. Zdarza się, że mówię im, że nie zgadzam się z jakąś decyzją. Normalnie dyskutujemy, konstruktywnie, z szacunkiem. Ale też są sytuacje, że ktoś popełnia karygodny błąd, a potem jest bezczelny i arogancki. Skoro sędzia wymaga szacunku, to powinien go też okazywać piłkarzom i trenerom.

Bardzo mnie interesują motywy Pana decyzji o starcie w wyborach na burmistrza Ciechocinka. Wiem, że ma Pan doświadczenie samorządowe, a mimo to zaskoczyła mnie ta informacja. Wtedy Pan akurat nie pracował w klubie, ale każdy, kto śledzi naszą polską piłkę, wie, że prędzej czy później (raczej prędzej) poważny klub przyjdzie do Pana z ofertą pracy.

Były oferty, ale nie podejmowałem wyzwań, bo wiedziałem, że muszę odpocząć po tym, co spotkało mnie w Płocku. Planowałem odsapnąć od trenowania, chciałem spędzić więcej czasu z rodziną. Pewne wydarzenia w mojej miejscowości, a także rozmowy z ludźmi przekonały mnie do startu w wyborach.

Nie bał się Pan przyporządkowania do jakiejś partii politycznej? Wiem, że nie należy Pan do żadnej, ale ta lokalna polityka też wiąże się często z szyldami.

Miałem wsparcie kilku ugrupowań i jak ktoś chciał mnie poprzeć, ja tego nie negowałem. Ale ja jestem osobą bezpartyjną i moich poglądów raczej nie da się przyporządkować do jednego konkretnego ugrupowania. Samorząd zresztą nie powinien być upartyjniony. Dla mnie jest to praca dla lokalnej społeczności, by właściwie wykorzystać jej potencjał.

Stwarzać możliwości

Ciekaw jestem, co Pan jako człowiek sportu uważa o finansowaniu klubów piłkarskich przez samorządy? Dzieje się to wszędzie, ale w niektórych przypadkach, jak np. w Stężycy, to wsparcie jest wyjątkowo mocne.

To złożony temat. Dopóki społeczność jest zadowolona z finansowania drużyny, która też jest narzędziem promocji danej miejscowości, i w wyborach potwierdza słuszność takich wydatków, to na pewno jest to dobre. Uważam, że samorządy powinny przede wszystkim stwarzać szansę na rozwój sportu, budując solidne podstawy, organizując porządne zaplecze, boiska, stadiony, akademie. Bo finansowanie sportu to przecież nie tylko pierwsza drużyna danego klubu. Natomiast te kluby z najwyższego poziomu to dla danego samorządu dobro, które trzeba wspierać. W jakim zakresie? To już kwestia poszczególnych włodarzy i opinii społecznej. Na pewno lepiej zapewnić odpowiednie warunki dla młodzieży do uprawiania sportu niż potem leczyć czy wyciągać z patologicznych środowisk. Rzecz jasna, przy tym nie można zapominać o innych potrzebach.

Jak Pan spędził te okresy między zwolnieniem z Płocka a kampanią wyborczą i potem już po kampanii, zanim przyjął Pan propozycję pracy w Kołobrzegu.

To nie był jakiś bardzo długi okres. Skupiłem się na tym, by spędzać czas z rodziną i odpocząć. Zarządzałem również swoją działalnością, o którą też trzeba dbać. Człowiek musi myśleć o przyziemnych sprawach, mówiąc wprost: o zarabianiu pieniędzy.

Wspomniał Pan, że przed pracą w Kotwicy negocjował Pan z klubami Ekstraklasy. Czemu nie udało się porozumieć?

Nie porozumieliśmy się w tamtych rozmowach. Nie chodzi tylko o finanse, ale też o inne rzeczy.

Jak się Panu mieszka w Kołobrzegu? To specyficzne miejsce do życia, zwłaszcza latem.

Jak mnie kolega zapytał: “Jak tam nad morzem?”, to odpowiedziałem: “nie wiem, bo od paru tygodni na plaży nie byłem.” Żyje się tu dobrze, sympatyczne miasto, sympatyczni ludzie. Na pewno jest to fajne, że można tu pospacerować, pojeździć rowerem, pójść chociaż na chwilę nad morze, by trochę zaczerpnąć tej energii.

“Do klubu nie mam pretensji”

Wróćmy jeszcze na chwilę do tematów płockich. Czuje Pan jakiś żal do klubu o to, jak Pana potraktowano? To, że zostanie Pan zwolniony, nie było żadną tajemnicą.

Tak samo mogli mnie potraktować w Kołobrzegu. Zanotowaliśmy remis i dwie porażki. Wtedy mogli mnie zwolnić, ale tego nie zrobiono, a dziś jesteśmy liderem. Wiedziałem, że to nastąpi, bo ktoś sobie to zaplanował. Ta nieszczerość i pewne zagrywki spowodowały, że byłem bardzo rozgoryczony tym wszystkim. Potrzebowałem dłuższego odpoczynku od piłki.

Do klubu nie mam pretensji. Wisła Płock istnieje, a pewnych działaczy już w nim nie ma. Mam pretensje do poszczególnych osób. Szukało się momentu, w którym tych wyników nie będzie. Niektóre rzeczy, które tam się działy, bardzo mi się nie podobały i mówiłem o tym głośno. Stałem na przeszkodzie do pewnych ruchów i działań. W rezultacie Wisła Płock jest dziś w I lidze, a nie w Ekstraklasie.

To na zakończenie zapytam Pana o to, kto będzie najgroźniejszym przeciwnikiem Kotwicy w walce o awans do I ligi? Jest 5-6 drużyn, które można uważać za mocnych kandydatów do miejsc 1 i 2.

Na pewno Pogoń Siedlce, KKS Kalisz, Radunia Stężyca czy Chojniczanka Chojnice będą mocno na nas naciskać. Ale nie będę lekceważył innych rywali, bo po zimowej przerwie mogą zanotować wzrost formy i też włączyć się do walki o awans.

Na to pytanie odpowiem przekornie: my sami. Cała społeczność Kotwicy musi stanąć na wysokości zadania.

Jak Kotwica spędzi zimę? Co z transferami i obozem?

Nie wykluczam 2-3 transferów, ale nie planujemy rewolucji. Świadomie budowaliśmy ten zespół i w tym momencie na pewno nie chcemy dokonywać dużych zmian. Co do tematu obozu i sparingów, prowadzimy rozmowy, ustalamy szczegóły. Jest to odpowiedni okres, by takie rzeczy dogadać.

Komentarze