Europejska rewolucja w Brazylii?

Mecz Sao Paulo - Flamengo
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Mecz Sao Paulo - Flamengo

Prezydent La Ligi przyjechał do Sao Paulo sprzedać Brazylijczykom patent na wspaniałą, bogatą ligę. Jeśli wypali, szykuje się przewrót kopernikański na amerykańskim kontynencie.

  • Liga brazylijska straciła w ostatnich latach na atrakcyjności, ale zainteresowanie nią w Europie jest coraz mniejsze
  • Rewolucję Brazylijczykom zaproponował szef La Liga Javier Tebas
  • Chodzi nie tylko o reorganizację rozgrywek, ale również inne kroki mające na celu zwiększenie atrakcyjności ligą

Tebas z misją w Brazylii

Javier Tebas obiecuje miliardy euro, ale stawia warunek – profesjonalizacja i otwarcie na zagraniczne fundusze chcące wpakować w brazylijski futbol wagony gotówki! A dzieje się to w dniu, kiedy kolejne dwa brazylijskie kluby zaczynają przygodę z portugalskimi trenerami. Vitor Pereira (kiedyś FC Porto, Fenerbahce, Olympiakos) przejął drużynę Corinthiansu, a kibice Botafogo czekają na podpisanie umowy ich klubu z Luisem Castro, znanym z FC Porto i Szahtara Donieck, obecnie pracujący na Bliskim Wschodzie.

Tym samym cztery w dwudziestu klubów Serie A mieć będzie portugalskich szkoleniowców. W tym dwa z trzech najbogatszych dzisiaj teamów w kraju. Dodać do tego Argentyńczyka Antonio Mohammeda w Atletico Mineiro oraz Urugwajczyka Alexandre Medinę w Internacionalu i robi nam się jedna z najbardziej międzynarodowych lig na świecie, 30% trenerów z zagranicy.

Bolączka brazylijskiego futbolu – brak dopływu nowych pomysłów szkoleniowych zdaje się być rozwiązany. Czas na reorganizację rozgrywek. I to pod dyktando ludzi z La Ligi i funduszu CVC. Jest jeden niezbędny warunek – kluby Serie A i B muszą zgodnie poprzeć pomysł i przeforsować go w federacji CBF. – Możecie zgarnąć naprawdę wielkie pieniądze, rynki międzynarodowe czekają na Wasz futbol i są gotowe za niego zapłacić – przekonuje Javier Tebas.

Brzmi to trochę zbyt optymistycznie, nawet jeśli naprawdę wielu kibiców ciekawych jest co w brazylijskich trawach piszczy. Acz na pierwszy rzut oka zdaje się, że to pomysł spóźniony o dobrą dekadę. Bo liga brazylijska straciła już magię i moc. Po wydrenowaniu jej z talentów, po kilku kompromitujących porażkach w Klubowych Mistrzostwach Świata jej czar już nie działa. Wystarczy mi wspomnieć swoje doświadczenia z pięcioletniego komentowania tych rozgrywek w jednej z polskich telewizji. Mecze sobotnie o 23.30 albo 0.30 po przesunięciu czasu. Oglądalność znikoma. W niedzielę 20 lub 21, czyli pora hitów z Hiszpanii i wielu krajach z południa Europy. A jednak Tabas przekonuje, że brazylijski produkt może się sprzedać. Nie, niekoniecznie w Europie, ale można powalczyć o publiczność w innych krajach, do tej pory pomijanych przez sprzedawców praw do ligi brazylijskiej. 

Na podobieństwo Premier League

Ale w Brazylii nic nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać. Wprawdzie ligę pokazuje telewizja Globo (jej sportowe ramię Sportv) ale kluby co jakiś czas kombinują i na własną rękę próbują wycisnąć więcej pieniędzy dla siebie. Odkąd ESPN połączyło się z Fox Sports i zlikwidowano Esporte Interactivo brazylijski gigant praktycznie nie ma z kim przegrać rywalizacji o pokazywanie lokalnego futbolu. Dlatego urządza go po swojemu kontynuując w nieskończoność rozgrywki stanowe, a jeszcze co jakiś czas aktywuje inne turnieje lokalne. Tebas proponuje Brazylijczykom fundamentalną zmianę. Zmianę tak logiczną, że wprost dziw bierze, iż wcześniej nie została wprowadzona.
Tebas proponuje powołanie ligi na podobieństwo Premier League i The Championship. Liga ma być na pierwszym miejscu przed innymi rozgrywkami. A zatem trzeba podnieść jej prestiż. Nie można grać przez siedem miesięcy i zajeżdżać zawodników, w tym czasie grających w południowoamerykańskich pucharach (Copa Libertadores i Copa Sudamericana daje zajęcie dla połowy drużyn ligi). Wbrew pozorom puchar kraju to też wcale poważny turniej, a wszystko dlatego, że premia za jego wygranie jest wyższa niż za wygranie Copa Libertadores!

Brazylijska liga mogłaby pójść w platformy streamingowe, dzięki którym prawa międzynarodowe przyniosłyby klubom znacznie więcej pieniędzy niż teraz. Brazylijczycy mieliby pójść z Hiszpanami ramię w ramię, ale szczegółów ewentualnego aliansu nie było dane nam jeszcze poznać.

– Najważniejsza jest organizacja to za nią idą pieniądze – przekonuje Tebas. W brazylijskich mediach jednak Hiszpan jakoś szczególnie się nie przebił. Ot, raczej ciekawostka z Wielkiego Świata. Ale Hiszpanie naprawdę nieźle kombinują bo Brazylia to 210-milionowy rynek rozkochany w futbolu. Kraj, z którego sprzedaje się najwięcej zawodników na świecie, a ostatnimi czasy, kiedy kluby zostały spółkami i muszą uczyć się zarządzać finansami, w lidze można dobrze zarobić. Poza tym, gdzieś te setki zawodników grający w Europie, Azji i MLS muszą wrócić. To oczywiste, wracają do domu! Po przejęciu kilku klubów przez miliarderów (w tym Ronaldo) w brazylijskim futbolu naprawdę zaczyna się dziać wiele ciekawych rzeczy, a wygranie szóstego mundialu zapewne ponownie nakręciłoby zainteresowanie i popularność tamtejszej piłki. Grube ryby ze świata finansów i telewizji streamingowej zdają się o tym wiedzieć.

Gdyby rzeczywiście Hiszpanie zrealizowali swój pomysł nabycia części udziałów w nowej lidze brazylijskiej byłby to ewenement na światową skalę. A Brazylia drugi raz w historii dzięki napływowi kapitału i ludzi z Europy mogłaby zaatakować światowy rynek futbolowy, jak to bywała między latami dwudziestymi a pięćdziesiątymi XX wieku. Tylko czy historia będzie chciała się powtórzyć?

Komentarze