Ostatnia wielka gwiazda wyjeżdża z Chin. Nie ma Chińczyka w żadnej z najsilniejszych europejskich lig. Co dzieje się z futbolem Państwa Środka? Jak na tamtejszy sport wpływa polityka? Na te i inne pytania Dominika Góreckiego odpowiada Maciej Łoś, sinolog, twórca fanpage’a Piłkarskie Państwo Środka i współautor Futbolu za Wielkim Murem.
- Shanghai SIPG zapłacił w 2017 roku za Brazylijczyka Oscara 60 mln euro. Piłkarz odszedł niedawno z Chin do Flamengo.
- W klubach z TOP5 nie ma już żadnego chińskiego piłkarza. Ostatnim był Wu Lei, który grał w Espanyolu.
- Chiny stosują politykę “zero covid”, która ma bardzo negatywny wpływ na tamtejszy futbol.
- W Chinach wprowadzono bardzo restrykcyjną politykę odnośnie wydawania pieniędzy przez kluby piłkarskie.
Niewykorzystany potencjał
Brazylijczyk Oscar wyjeżdża z Chin, a Wu Lei, jedyny chiński piłkarz w najlepszych ligach Europy, wraca do Państwa Środka. Coś się w chińskiej piłce ewidentnie kończy.
Odejście Oscara było od już jakiegoś czasu niemal pewne. Wszystko przez sytuację związaną z COVID i kłopoty finansowe chińskich klubów. Nie ma się co dziwić. Oscar przez wiele tygodni nie mógł zobaczyć się z rodziną, bo piłkarze od momentu wybuchu pandemii dużo czasu spędzali w „bańkach” [byli skoszarowani w jednym miejscu i odizolowani od rodzin – red.]. W Państwie Środka spędził 5 lat i odegrał w tamtejszym futbolu ważną rolę. Stwierdził nawet, że gdyby mógł, to zagrałby dla reprezentacji Chin. Choć oczywiście nie jest to realne, bo ma na koncie kilkadziesiąt meczów dla Brazylii.
Co do Wu Leia, to Chińczycy od początku kreowali go na swoją gwiazdę. Gdy miał niespełna 15 lat zadebiutował w seniorskim futbolu, w klubie Shanghai East Asia. Sukcesywnie piął się do góry. Potem jego klub został kupiony przez spółkę zarządzającą szanghajskim portem, największym tego typu obiektem świecie, więc pieniędzy tam nie brakowało. Wu Lei stał się najlepszym strzelcem w historii ligi. A już jako 27-latek trafił do Espanyolu, którego właścicielem był i nadal jest Chińczyk. Dla klubu ten transfer był znakomitym ruchem marketingowym. Jego pierwszy mecz w barwach Papużek obserwowało 40 mln Chińczyków.
Trochę się dziwię, że kluby z nieco słabszych lig nie sięgają po graczy z Państwa Środka chociażby w celach marketingowych. W tej chwili w Europie mamy tylko Li Leia, który gra w Grasshoppers Zurych, ale jest tam rezerwowym. Poza tym klub jest własnością jego rodaków. Niestety, różne pomysły polegające na wdrożeniu chińskich zawodników do europejskiego futbolu zawiodły. Na przykład chińska firma została sponsorem rozgrywek II ligi w Portugalii. W ramach umowy z tym przedsiębiorstwem kluby miały wystawiać do gry Chińczyków. Niestety, żaden z nich nie okazał się na tyle dobry, by przebić się wyżej. Część z nich już w ogóle nie gra w piłkę. Właściwie tylko Yu Dabao przez moment był etatowym reprezentantem kraju.
20 lat temu chiński futbol był dużo mniej profesjonalny, ale reprezentacja grała na mundialu, 4 graczy występowało w poważnych klubach europejskich. Paradoksalnie pod kątem poziomu zrobili kilka kroków w tył. Skąd taki regres?
Zadaję sobie to pytanie, ale na razie nie znalazłem odpowiedzi. Sami Chińczycy tego nie wiedzą. Totalnie nie wykorzystali szansy, która pojawiła się, gdy zagrali na mundialu i gdy organizowali Puchar Azji 2004. Potem w lidze wybuchła afera korupcyjna, która mocno przeszkodziła w rozwoju. Wciąż zresztą dochodzi tam do tego typu skandali.
W 2010 roku zaczęła się era wielkich transferów. Kluby przepłacały za piłkarzy znanych z europejskich boisk, za ogromne pieniądze kupowano też Chińczyków. Jednocześnie nie skupiano się na podstawach, na szkoleniu młodzieży. Evergrande zbudowało w Kantonie wspaniały kompleks treningowy, ale jak się spojrzało na ich szkółkę, to okazało się, że jest tam mnóstwo problemów. Liczyłem, że coś się zmieni w związku z tym, że Chiny będą gospodarzem Pucharu Azji 2023. Niestety, zrezygnowali z organizacji imprezy z powodu COVID-19. Tak zwana polityka “zero covid” niszczy futbol i cały kraj.
Chińska mentalność
Może brakuje Chińczykom odpowiedniej mentalności do sportów zespołowych?
Rzeczywiście w dyskusjach o chińskiej piłce ten temat zawsze wraca. W sportach zespołowych mężczyźni radzą sobie słabo. Natomiast kobiece reprezentacje wprost przeciwnie. Piłkarki wygrały Puchar Azji, a siatkarki są mistrzyniami olimpijskimi. Gdy rozmawiałem z panem Andrzejem Strejlauem, który pracował w Chinach, to powiedział mi, że życzyłby sobie zawsze tak zorganizowanych i zdyscyplinowanych podopiecznych jak Chińczycy. Brakuje im jednak kreatywności, woli podjęcia indywidualnego ryzyka. Jest to chyba problem kulturowy. Zresztą nawet Marcello Lippi nie potrafił dotrzeć do chińskich zawodników. Przecież jako ich selekcjoner przegrał nawet z Syrią, która była już w trakcie wojny. Kapitan tamtej drużyny nawet wspominał, że oni nie potrafili zrozumieć Lippiego. To tak, jakby oni byli na poziomie podstawówki, a on był wykładowcą uniwersyteckim. Slaven Bilić, Rafael Benitez – to są ludzie, którzy znają się na swoim fachu, a żaden z nich nie potrafił ich poprowadzić. Efekt mogłaby przynieść praca europejskich szkoleniowców z młodymi zawodnikami w akademiach. Projekty polegające na współpracy z nimi już trwają, ale zaczęły się dopiero kilka lat temu i na rezultaty trzeba jeszcze poczekać.
Wspomniałeś o problemach w akademii Evergrande. Na czym one polegały?
W Chinach obowiązywała przez wiele lat polityka jednego dziecka. Dla rodziców w tym kraju przede wszystkim liczy się edukacja, dzięki której ich dziecko zdobędzie dobrą pracę, a potem pomoże ojcu i matce, gdy ci już nie będą w stanie pracować. Ta hierarchia w Państwie Środka jest bardzo ważna. Zdecydowana większość rodziców zatem niechętnie puszcza swoich synów do szkółki piłkarskiej. I dlatego wiele dzieci, które mają jakiś talent do futbolu, nie idą w tym kierunku. Druga sprawa to zamożność rodziców. Części z nich nie jest po prostu stać na to, by posyłać dzieci do akademii.
Era wielkich transferów
W jaki sposób ta era wielkich transferów ukształtowała chińską piłkę?
Tę wielką erę transferów poprzedziła wspominana przeze mnie afera korupcyjna. Brał w niej udział klub z Guangzhou. Sprawa wyszła na jaw w 2009 i ówcześni właściciele zostali zmuszeni do sprzedaży klubu. Wtedy kupił go koncern Evergrande. Potem drużyna współfinansowana była również przez Alibaba Group, kolejną potężną firmę. Mając tak bogatych właścicieli, byli w zasadzie najbogatszym klubem na świecie. Kupili na początek Argentyńczyka Dario Concę, który otrzymał astronomiczny kontrakt. Nigdzie indziej by tyle nie zarobił. Potem nastąpiły kolejne transfery, m.in. Robinho i Paulinho. Przychodzili znani trenerzy. Poziom niewątpliwie się podniósł. Chińczycy mocniej zainteresowali się piłką, co przełożyło się na frekwencję na stadionach. Także w innych krajach chiński futbol zyskał sporą uwagę. Niestety, wielu zawodników przyjechało do Państwa Środka tylko po łatwe pieniądze. Sam Carlos Tevez wspomniał, że jest w Chinach na dobrze płatnych wakacjach.
Zmiana kursu
Nie tylko postawa gwiazd spowodowała, że prezydent Xi Jingping postanowił przestawić wajchę i całkowicie zmienić zasady, na jakich funkcjonują kluby.
Również prezes chińskiej federacji nie był fanem gwiazd z zagranicy. Ale rzeczywiście doszło do sytuacji, w której finanse chińskich klubów były w tak opłakanym stanie, że trzeba było coś zrobić. Wprowadzono salary cap [pula wynagrodzeń dla piłkarzy – red.] i ustalono górny pułap pensji na poziomie 3 mln euro rocznie. Ta kwota nie jest aż tak atrakcyjna dla piłkarzy z Europy czy Ameryki Południowej. Do tego doszło wdrożenie czegoś na wzór finansowego fair play, które pozwala przeznaczać na gaże zawodników tylko ustaloną część budżetu klubu. Jednak największy wpływ na piłkę miał COVID. Pojawiły się ogromne problemy z rozgrywaniem meczów. Grano we wspomnianych „bańkach”. Poza tym zawodnicy z innych krajów, zwłaszcza z Brazylii, mieli problem, by w ogóle dostać się do Chin. A jak już przekroczyli granicę, to czekała ich długa kwarantanna. W międzyczasie pojawiły się problemy z pensjami. Jeszcze przed pandemią chińskie kluby nie zarabiały praktycznie nic. Żaden z nich nie miał takiej bazy fanów, która przynosiłaby im duże wpływy z biletów czy ze sprzedaży koszulek. Potem przyszła pandemia, zaczął się kryzys. Bogate koncerny, które finansowały kluby, przestały skupiać się na piłce, bo musiały myśleć o tym, jak zapłacić pracownikom, albo jak zrealizować inwestycje.
Problemy Evergrande
Chiński futbol kojarzy się z koncernem Evergande, największym do niedawna deweloperem na świecie. Co takiego wydarzyło się, że tak gigantyczna firma chyli się ku upadkowi?
Evergande było kolosem na glinianych nogach zbudowanym na kredytach. Do tego firma sprzedała znacznie więcej mieszkań niż wybudowała. Ich długi sięgają 300 miliardów dolarów. Gdy przyszedł kryzys, a firma nie była w stanie spłacać pożyczek, to klub został porzucony. Pieniądze przestały płynąć. Zabrakło nawet środków, by zapłacić za prąd w kompleksie treningowym. Mógłby ich uratować inny inwestor, ale póki nikt się na to nie zdecydował. W tej chwili Guangzhou FC – bo tak teraz się nazywa – gra w Chinese Super League, ale zajmuje miejsce w strefie spadkowej.
Evergrande też nie pomógł fakt, że szef firmy Xu Jiayin nie jest człowiekiem prezydenta Xi Jingpinga.
To prawda. Prezydent zaczął walczyć z miliarderami, bo uznał, że mają za duże wpływy. Na przykład Jack Ma, twórca Alibaba Group, zniknął na kilka miesięcy po tym, jak skrytykował politykę rządu. Potem co prawda wrócił, ale stery jego firmy przejął ktoś inny.
“Zero covid”
Wiele tych problemów wynika z pandemii COVID-19. Obostrzenia w Chinach to nie jest to, co znamy z Europy. Tam zasady są nieporównywalnie ostrzejsze. Wprowadzono politykę „zero covid”.
W Polsce żyjemy w miarę normalnych warunkach. Tymczasem Szanghaj w kwietniu był twardy lockdown polegający na tym, że nie wolno było nawet wychodzić z domu. Poza sytuacją, w której trzeba wziąć udział w masowym testowaniu. Zamykano całe osiedla, gdy wykryto nawet 1 przypadek koronawirusa. Ludzie siedzieli w mieszkaniach po kilka tygodni. Był nawet problem z dostępnością jedzenia. Bo jak dostarczyć żywność 20 milionom osób? Wiele firm upadło, pojawiły się ogromne problemy finansowe. Ciężko chińskim władzom przyznać się do tego, że polityka „zero covid” to błąd. W świecie piłki doszło do wielu absurdów. Choćby wyjazd reprezentacji Chin na mecze eliminacyjne za granicę w II połowie zeszłego roku. Jak wrócili, musieli przejść obowiązkową kwarantannę. W tym czasie cała liga czekała aż wyjdą z izolacji. Nie rozgrywano wówczas meczów. Zawodnicy mogli tylko trenować. To było też ciężkie dla reprezentantów Chin. Przez kilka miesięcy nie widzieli swoich rodzin, bo mieszkali skoszarowani w hotelach.
Doszło też do kuriozalnej sytuacji, że kluby, które grały w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, wysyłały na mecze zagraniczne swoich juniorów.
Tak, nie wysyłano zawodników pierwszego zespołu, ponieważ była obawa, że się zarażą, a poza tym po powrocie do Chin trafiliby na co najmniej trzytygodniową kwarantannę. Beijing Guoan wysłał na spotkanie do Uzbekistanu swoich młodzieżowców. Niestety, ci chłopcy na miejscu zarazili się koronawirusem. Przez 4 miesiące nie mogli wrócić do ojczyzny. Jak w takiej sytuacji mogą mieć motywację, by zostać lepszym piłkarzem? Oczywiście te drużyny młodzieżowe najczęściej wysoko przegrywały i odpadały z ekipami z krajów słabszych piłkarsko, np. z Filipin.
Chiny rezygnują z turnieju
Chińczycy zrezygnowali z organizacji Pucharu Azji 2023. Jak kibice piłkarscy zareagowali na informację, że kraj nie będzie gospodarzem turnieju?
Nie byli zdziwieni. Widzieli, że cały chiński futbol umiera. Obserwowali, jak upadają kolejne kluby. Albo jak zmieniają się właściciele klubu, którzy przenoszą go do miasta odległego od kilka tysięcy kilometrów. Niestety, w Chinach to wygląda tak, że nagle prezesowi odwidzi się finansowanie drużyny piłkarskiej i ona potem znika.
Kibice mogą natomiast cieszyć się z niezłych wyników reprezentacji Chin kobiet. Jak to się dzieje, że w futbolu kobiecym udaje się osiągnąć sukces, a w męskim nie?
Trudno powiedzieć. Na pewno w żeńskiej piłce jest większa różnica poziomu. Męski futbol jest zdecydowanie bardziej wyrównany. Również historycznie kobieca piłka w Chinach wyglądała znacznie lepiej niż męska. Dużo zależy do wyrazistej liderki, jaką jest była reprezentantka i najlepsza zawodniczka mundialu w 1999 roku Sun Wen, która bardzo optowała za tym, by żeńską reprezentacją trenowała kobieta.
Futbol a polityka
Chińczycy inwestują w futbol za granicą. Budują stadiony, kupują kluby. Jak obecny kryzys przekłada się na nich projekty w innych krajach?
Problemy finansowe ma koncern Suning Group, który jest właścicielem Interu Mediolan. Podejrzewam jednak, że w niedługim czasie klub zmieni właściciela. Chińczycy co prawda mają wciąż kilka klubów, m.in. Espanyol, Auxerre czy Birmingham City, ale już tak chętnie pieniędzy nie dają. Myślę, że będziemy obserwować tendencję do odwrotu.
Chińczycy są zresztą bardzo drażliwi. Gdy burmistrz Pragi Zdenek Hrzib powrócił do tradycji wywieszania flagi Tybetu i zapowiedział, że z porozumienia partnerskiego z Chińczykami wykreśli zapis o „polityce jednych Chin”, właściciele Slavii zagrozili, że przestana finansować klub.
To prawda, są bardzo drażliwi. Gdy w mediach społecznościowych opublikowałem swoje zdjęcie w nowo zakupionej koszulce Tybetu, jeden kolega z Chin napisał mi, że Tybet jest częścią Chin. Swego czasu reprezentacja Chin U-20 przyjechała na tournee do Niemiec, bo chciała się przygotować do Igrzysk Olimpijskich. Kibice na meczach wywieszali na stadionie tybetańskie flagi. Chińczycy, gdy je widzieli, schodzili z murawy. W końcu przerwali zgrupowanie i wrócili do domu.
No właśnie. Jeden z zasłużonych chińskich piłkarzy został wymazany z annałów, bo skrytykował politykę rządu Chin.
Nazywał się Hao Haidong. Wszedł w komitywę m.in. z byłym doradcą Donalda Trumpa Stevem Bannonem i biznesmenem z Hong-Kongu Guo Wenguiem. Założyli stowarzyszenie na rzecz demokratyzacji Chin. W Chinach piłkarz natychmiast stał się persona non grata. Jego nazwisko wykasowano z chińskiej Wikipedii. Zniknął ze wszystkich źródeł. W dodatku jego syn, który grał w tamtym czasie w lidze serbskiej, został zwolniony z klubu. Dziwnym trafem liga miała wówczas chińskiego sponsora.
Liga chińska obecnie
Jak w tej chwili wygląda sytuacja w lidze chińskiej? Czy kibice mogą oglądać spotkania z trybun?
To zależy od prowincji. Nie wszystkie kluby wróciły na swoje stadiony. Na przykład Beijing Guoan, którego stadion jest przebudowywany, rozgrywa swoje mecze 700 kilometrów od Pekinu. Co dziwne, w stolicy Chin jest przecież kilka innych obiektów. W tej chwili najwięcej fanów może pojawić się na stadionie w Dalian, gdzie na stadionie pojawia się 10 tys. kibiców. Ale nie jest tak różowo, bo wejść nie może taki kibic, który w ciągu 6 miesięcy przed meczem przechodził COVID-19. Do tego cały czas są problemy z pensjami dla zawodników. Choć nie wszędzie, bo np. Shenzen FC płaci piłkarzom i nawet był w stanie sprowadzić Francuza Romaina Alessandriniego. Dobre finansowo stoi Wuhan Three Towns, który obecnie jest liderem tabeli. Kupili kilku piłkarzy, w tym Brazylijczyka Marcao, zdobywcę 4 goli w jednym meczu.
Co z Adrianem Mierzejewskim? Jaki status ma jedyny obecnie Polak w chińskiej lidze?
Adrian wyrobił sobie markę w Chinach. Jest obcokrajowcem z największą liczbą klubów, w których występował. Szczególnie rok 2020 był dla niego bardzo udany, kiedy strzelał sporo bramek i notował kilka asysty. Wypadał lepiej od Paulinho czy Alexa Teixeiry. Adrian jest w Chinach postacią bardzo szanowaną i jednym czołowych graczy ligi.
Przyszłość
Jak widzisz przyszłość chińskiego futbolu? Występ reprezentacji na mundialu w 2026 jest realny?
Jeśli weźmie w nim udział 48 drużyn, o 16 więcej niż teraz, to szanse rosną. Problem w tym, że reprezentacja Chin jest wiekowa. Średnia wieku to powyżej 28 lat. Co prawda, Chińczycy liczą na piłkarzy naturalizowanych i na przykład Elkeson zapowiedział, że przyjedzie na zgrupowanie. Na ostatnim się jednak nie pojawił, ale można to wytłumaczyć bardzo ostrymi przepisami covidowymi. Zresztą to gracz, który ma 33 lata, więc do 2026 roku nie raczej utrzyma wysokiego poziomu. Następców nie widać. Wielkie gwiazdy z czasu ery wielkich transferów zabierały miejsce na boisku rodzimym graczom. Teraz to wszystko wychodzi.
Może szansą na rozwój chińskiej piłki jest projekt City Football Group, które kilka lat temu zostało właścicielem klubu Sichuan Jiuniu? Tam nie sprowadza się gwiazd, a raczej inwestuje się w akademię i know-how.
To ciekawa sprawa, bo w chińskim futbolu, poza tym jednym przypadkiem, próżno szukać klubu z zagranicznym kapitałem. Sichuan Jiuniu to na pewno poważny kandydat do awansu do Chinese Super League w najbliższych latach. Trenuje tam obecnie Sergio Lobera, który wcześniej pracował w Mumbai City FC. Co ciekawe, choć sezon trwa od kilku miesięcy dopiero teraz może prowadzić treningi osobiście. Wcześniej miał wielkie problemy z dostaniem się do Chin, potem doszła kwarantanna. Przez pół sezonu zastępowali go jego asystenci.
Grota 10 Tysięcy Buddów
Jak zaczęła się twoja przygoda z chińską piłką, kulturą, językiem?
O chińskim futbolu usłyszałem przy transferze Dario Conki. W tamtym czasie oglądałem ligę brazylijską, a on grał we Fluminense. Bardzo mnie zdziwiło, że Chińczycy wykładają tak duże pieniądze. Wrażenie robiły transfery Didiera Drogby, Nicolasa Anelki. A potem w 2016 roku rozpocząłem studia sinologiczne. Zauważyłem, że w Polsce nikt chińską piłką się nie interesuje. Postanowiłem wejść w tę niszę. Co prawda teraz Chinese Super League nie ma takiego rozmachu, ale wciąż jest tam wiele ciekawych wątków z pogranicza sportu, kultury i historii. Nawet w samych nazwach klubów, np. w przypadku Shandong Taishan. Słowo Taishan oznacza świętą górę Tai, na której chińscy cesarze otrzymywali mandat niebios potwierdzający ich władzę. Z kolei w nazwie Henan Songshan Longmen występuje nazwa góry Song, na której znajduje się słynny klasztor Shaolin. Zaś Longmen to Grota 10 Tysięcy Buddów. Jest to jeden z najsłynniejszych chińskich zabytków i atrakcji turystycznych. Zresztą Chińczycy jeszcze p.n.e. uprawiali sport zwany cuju, który jest nieco podobny do futbolu. Nawet strona FIFA wspomina, że cuju to najstarszy znany sport zbliżony do piłki nożnej.
Komentarze