Brazylia od początku wieku jest największym eksporterem piłkarzy na świecie. Od 21 lat ciągle na pierwszym miejscu. Bodaj raz mogli stracić przodownictwo na rzecz Argentyny. Brazylia w XXI wieku nie ma już wiele wspólnego z Brazylią z romantycznej książki “Futebol”. Mieć nie może, bo futbol stracił status religii. Jest sportem numer jeden, ale czy jest popularniejszy od seriali czy potańcówek? Albo – co gorsza – od gier komputerowych?
Europa w Brazylii
Brazylijczyk w 2021 roku coraz bardziej interesuje się Ligą Mistrzów, PSG i Realem Madryt niż Copa Libertadores. Pewnie, że liga ciągle jest numero um ale mam prywatną teorię, że sukces zawdzięcza umiejscowieniu na półkuli południowej, dzięki czemu mecze europejskie wypadają w porze pracy milionów kibiców. Odkąd FOX Sports i ESPN połączyły siły, a większość zagranicznego futbolu skupiły w swoich rękach, krajowy futbol w mediach wyraźnie się skurczył.
Oczywiście, w mocnych lokalnych gazetach czy rozgłośniach radiowych raczej o Realu Madryt nie rozprawiają, lecz wszystko co ogólnokrajowe, a jeszcze z kapitałem zagranicznym (w Brazylii oznacza to firmy medialne z USA) nawija o Ligue 1, Serie A, La Lidze, Bundeslidze, Premier League i Lidze Mistrzów. Już nawet nie liga portugalska, bo ta tradycyjnie zdominowana jest przez Brazylijczyków, lecz jej znaczenie w Europie ostatnio czasy przygasło. A Brazylijczycy, wbrew obiegowej opinii, najbardziej lubią zwycięzców. Oczywiście, najbardziej lubią zwycięzców dominujących, wygrywających pięknie, strzelających wiele goli. Pewnie dlatego taki sentyment mają do PSG we Francji (niegdyś do Lyonu), Realu i Barcelony, Bayernu i tylko w Anglii uniesienia rozkładają się jakoś demokratycznie, ale też liga nie ma zdecydowanego hegemona.
Gwiazdy wyjeżdżają
Kiedyś sprawy były oczywiste: Flamengo, Santos, Corinthians, Cruzeiro etc. Ale prawo Bosmana wprowadzone w czasach, kiedy Brazylijczycy byli najlepsi na świecie, zmieniło tamtejszy futbol bezpowrotnie. Po wygraniu mundialu w 2002 roku dla europejskich i azjatyckich klubów zaczęło się baja bongo. Wcześniej chociaż kupowano ukształtowanych już zawodowców, w XXI wieku ruszono po małolatów. W rekordowym roku w Brazylii zarejestrowano ponad 1000 transferów (nie znaczy, że zawodników, bo przecież wykupiono wypożyczonych, jeden gracz mógł być sprzedany dwa razy itp.) co jest wynikiem wprost niebotycznym (to tyle co łączne zagraniczne transfery Holendrów, Portugalczyków, Belgów i Francuzów). Długo jednak brazylijski kibic Europę miał za miejsce, gdzie brazylijscy zawodnicy jeżdżą na saksy. Ot, pograć trzy-cztery latka, chałupę postawić, bar i ze dwa mieszkania na wynajem, furę kupić, rodzinie pomóc i powrót do bazy. Jeszcze do końca lat 70. XX wieku granie poza Brazylią oznaczało wypadnięcie z kadry szykującej się na mundial. W latach 80. zaczęto pokazywać zagraniczne ligi, w tym najlepszą na świecie włoską, gdzie brazylijskich asów grało najwięcej (były to czasy, gdy na boisku mogło występować najpierw dwóch, a potem trzech obcokrajowców).
Nawet największe gwiazdy występowały zagranicą góra pięć-sześć sezonów, po czym wracały do kraju. Przecież Romario w wieku 28 lat, zaraz po tym jak uznano go najlepszym graczem świata…wrócił do kraju! Było to tak niedawno, ledwie w 1994 roku… W tym samym, w którym Brazylię opuścił 18-letni Ronaldo by grać w Holandii, Hiszpanii, Italii… aż do zakończenia kariery, którą po rocznej przerwie reaktywował by zakończyć w Corinthiansie. Roberto Carlos trochę podobnie, do kraju ściągnął w wieku 35 lat po kilkunastu latach gry w Hiszpanii i Turcji. Taki Daniel Alves z Brazylii wyjechał jako 20-latek, przez 16 lat grał w największych klubach Europy by wrócić do domu na emeryturę jako najbardziej utytułowany, piłkarz świata w XXI wieku. David Luiz mial lat 18 kiedy wyjechał i mimo 34 skończonych nadal do powrotu się nie szykuje. Hulk wyjechał jako 16-latek, wrócił mając lat 34…
Mógłbym mnożyć przypadki ale już chyba każdy wyczuwa intencje: piłkarze wyjeżdżają tak wcześnie, że szeroka publiczność nawet jeśli ich kojarzy to przyzwyczaić się nie zdoła bo zawodnik praktycznie całą karierę spędzi zagranicą, a do domu wróci tylko na pożegnanie.
Ewentualnie by zostać agentem, dyrektorem sportowym, tudzież komentatorem. Bo już trenerami dawne gwiazdy zostawać nie chcą.
Do tego cztery mundiale (a to ukochany turniej Brazylijczyków) z rzędu wygrane przez Europę. W Klubowych Mistrzostwach Świata supremacja jeszcze większa. Ba, już tyle razy zwycięzca Copa Libertadores dostał baty w przedbiegach, że przestało to nawet zaskakiwać (acz, pierwszym był brazylijski Internacional pobity przez afrykański Mazembe).
Tylko zwycięzcy
Do kibiców dotarło – chociaż długo trwało przetrawienie tej wiadomości – że najlepszych Latynosów ogląda się w Lidze Mistrzów.
Najpierw było niedowierzanie. Była i negacja. Była faza ciekawości, fascynacji, teraz nastał czas realizmu. A fakty są takie: w finale Ligi Mistrzów, nie ważne, w których krajach siedziby mają kluby, zawsze grają Brazylijczycy.
Chelsea z Thiago Silvą ma jeszcze w składzie dwóch ciekawych Włochów – Jorginho urodzonego z brazylijskich rodziców w mieście Imbitubie w stanie Santa Catarina oraz Emersona Palmieriego pochodzącego z Santosu. Obaj ofertę gry dla Włoch przyjęli w czasach Dungi, znanego z niechęci do przekonywania piłkarzy do gry dla Brazylii (zresztą, jeszcze większym radykałem w tej kwestii był poprzedni selekcjoner, Luis Felipe Scolari).
W City mają trzech reprezentantów Brazylii – Edersona, Fernandinho i Gabriela Jesusa. Dwóch kolejnych gra w Manchesterze United, który właśnie przegrał pościg z City o mistrzostwo Anglii. Ale Fred i Alex Telles mają szansę wygrać w maju Ligę Europy, o ile uporają się z Villarrealem.
W Hiszpanii kiedyś kibicowało się Barcelonie, ostatnio wahadło przechyla się na korzyść Realu. Tak jak we Francji był Lyon, a w ostatnich latach PSG. Sprawa prosta, oba kluby zdominowały na lata rozgrywki a kluby zdominowali brazylijscy piłkarze. Bo Brazylijczycy instrumentalnie traktują europejskie rozgrywki, kibicują najlepszym, ignorując mniejsze teamy, mają bowiem tę satysfakcję z wydrenowania ich lig, że mało kto w Europie do nich podskoczyć może. W końcu co sezon są trzecią-czwartą najliczniej reprezentowaną nacją w Lidze Mistrzów!
Dlatego tak łatwo ogląda się rozgrywki najlepszych bo wprawdzie przekaz idzie z daleka, ale i tak Brazylijczycy są na wyciągnięcie ręki.
A Copa Libertadores już dawno przegrała walkę o antenę z lokalnymi serialami, co najlepiej świadczy o zanikającej popularności turnieju.
Bartłomiej Rabij
Komentarze