– Jeszcze dwa lata temu grałem w I lidze, a dziś wystąpiłem w mistrzostwach Europy. Niemożliwe nie istnieje. Mamy najlepszego piłkarza świata i bardzo dobrego trenera oraz zawodników o wysokich umiejętnościach. Z Hiszpanią nie będzie łatwo, ale wiara w sukces musi płynąć przede wszystkim od nas, zawodników. Naprawdę uważam, że to nie koniec – mówi po meczu ze Słowacją (1:2) Tymoteusz Puchacz.
Skoro wszyscy na zgrupowaniu w Opalenicy mówili tylko w superlatywach, to trzeba spytać: jeśli było tak dobrze, to dlaczego było tak źle?
Pierwsze minuty tego spotkania były dobre w naszym wykonaniu. Słowacy zostali zepchnięci do defensywy i próbowali szybkich kontr. Po jednej z takich akcji i potrójnym rykoszecie straciliśmy gola w nieszczęśliwych okolicznościach. Taki był ich plan na to spotkanie, zrealizowali go, a potem ustawili się z tylu i czekali. Niełatwo jest rozbijać tak skoncentrowaną obronę. Na szczęście zaraz po przerwie udało się wyrównać i pomyśleliśmy sobie wtedy, że ich mamy, że wygramy. Niestety, po stracie Grześka trudno było nam grać, staraliśmy się odrobić straty. Nie udało się, przed nami mecz z Hiszpanią, a ja zapewniam, że to jeszcze nie koniec turnieju.
Na czym pan opiera swój optymizm po przegranym meczu ze Słowacją, że z Hiszpanią uda się osiągnąć lepszy wynik?
Odpowiem na swoim przykładzie. Jeszcze dwa lata temu grałem w I lidze, a dziś wystąpiłem w mistrzostwach Europy. Niemożliwe nie istnieje. Mamy najlepszego piłkarza świata i bardzo dobrego trenera oraz zawodników o wysokich umiejętnościach. Z Hiszpanią nie będzie łatwo, ale wiara w sukces musi płynąć przede wszystkim od nas, zawodników. Naprawdę uważam, że to nie koniec.
Czemu ten mecz wyglądał tak, jakbyśmy w bocznym sektorze boiska w ogóle nie mieli piłkarzy, a Słowacy korzystali.
Naszym błędem w pierwszej połowie było to, że trójka obrońców była ustawiona za daleko od pomocników. Po przerwie podeszli bliżej, doskakiwali do rywali w okolicy środka boiska i zdecydowanie szybciej kasowaliśmy ataki rywali. Przed przerwą była za duża głębia, Słowacy mieli sporo przestrzeni, wykorzystywali ją i skrzydłami tworzyli groźne sytuacje.
Co pan usłyszał od Paulo Sousy przed wejściem na boisko?
Wchodząc na boisko przy stanie 1:2 miałem kreować jak najwięcej sytuacji z przodu, ale nie mogłem oczywiście zaniedbywać obowiązków z tyłu. Choć oczywiście trener chciał, bym przede wszystkim skupiał się na grze do przodu.
Jak czuliście się pod względem fizycznym? Patrząc na kilometry przebiegnięte w meczu, trzy pierwsze miejsca należą do Słowaków. Czy można wyciągać wnioski, że znów zabrakło świeżości po okresie przygotowawczym?
Przede wszystkim trudno mi powiedzieć, jak się czuli chłopacy, którzy grali w pierwszym składzie. Ja fizycznie i kondycyjnie czułem się bardzo dobrze. Nie ma co patrzeć, kto ile kilometrów przebiegł, w meczu bardziej chodzi o liczbę sprintów i szybki bieg. To są parametry, na które trzeba patrzeć. Byliśmy przy piłce przez około 60 proc. czasu, więc wcale nie dziwne, że to Słowacy za nią biegali i wykręcili więcej kilometrów od nas.
Dlaczego to pan pojawił się na spotkaniu z dziennikarzami i czy nie uważa pan tego za nietakt, że wysłano właśnie pana, jednego z młodszych zawodników, który zagrał tylko kwadrans?
Nikt mnie nie wysłał na spotkanie z dziennikarzami, rzecznik poprosił mnie, żebym się wypowiedział w imieniu drużyny, więc jestem.
Komentarze