Dużo podczas różnych podróży się nauczyłem, ale dopiero po wylądowaniu w Sankt Petersburgu pierwszy raz miałem wrażenie, że przeniosłem się do innego świata. Równoległego. Takiego, w którym nic się nie zgadza z tym, co obserwowałem na co dzień. W nocy jest jasno, pandemia nie istnieje, a gdy gra reprezentacja twojego kraju, na ulicach są tłumy, których wynik meczu interesuje co najwyżej średnio.
EuroDziennik to cykl tekstów z miejsca zdarzeń podczas mistrzostw Europy i przygotowań do nich. Zdjęcia, boki, podróże, stadiony. Nie zawsze o piłce, ale z piłką w tle. Codziennie przed południem.
Logistyka podróży do Rosji nie jest trudniejsza niż w innych przypadkach, ale z tą różnicą, że trzeba brać margines na zmiany. Jeśli granicę przekraczasz samochodem, szybkość pulsu wyznacza pobyt na niej.
Euro 2020 – w podróży do Petersburga
Ze względu na kosmiczne ceny połączeń Warszawa – Petersburg, dużo lepszą opcją był lot z Kaliningradu. Z tym, że najpierw trzeba się do niego dostać. Podpiąłem się pod jazdę samochodem z Piotrkiem Kuczą, pewnie znanym wam jako FotoPyK, jednym z najlepszych polskich fotografów sportowych. Do Kaliningradu jedzie się z Gdańska około dwie godziny, więc skoro Piotrek miał lot o 10:40 (ja 3,5 godz. później), wyjazd o 5:30 wydawał się być dla niego komfortowy. Tylko do granicy z Rosją. Najpierw było jednak uczucie ulgi – nie ma żadnych kolejek (Rosjanie wstrzymali wydawanie wiz turystycznych, żeby wyrobić, trzeba było udowodnić podróż biznesową lub posiadać Fan ID nadawane kibicom posiadającym bilety na mecze).
– Gdzie wasze Fan ID?
– Nie mamy, to biznes-trip. My żurnalisty.
– A, żurnalisty.
I zaczęły się ciężary, bo czas płynął, a my tkwiliśmy na granicy. Pięciokrotne sprawdzanie paszportów, testów covidowych, spisanie o nas wszystkich danych: na jaki mecz jedziemy, gdzie pracujemy, w którym hotelu się zatrzymamy, jaki jest do nas numer telefonu. Patrząc, ile trwało czekanie, nie zdziwiłbym się, czy nie kontrolowali naszych social mediów pod kątem wpisów o pewnym prezydencie – zresztą niemiecki dziennikarz Robert Kempe, który miesiąc wcześniej stworzył reportaż o przenikających się światach rosyjskiego biznesu i UEFA, dostał zakaz wjazdu na teren Rosji, gdzie planował kręcić kulisy tutejszych wydarzeń podczas Euro.
Za nami pojawiły się kolejne samochody, tym razem z kibicami z Polski jadącymi na ten sam lot, co Piotrek. Po blisko dwóch godzinach na granicy, szlaban nam wreszcie otworzono. „Kuczma” na samolot zdążył w ostatniej chwili, nasi przyjaciele z granicy nie mieli tyle szczęścia.
Inny świat
Wystarczyło wziąć taksówkę i przejechać się z lotniska do hotelu, by łatwo dojść do wniosku, że znalazłem się w miejscu, w którym pandemia nie obowiązuje. Teoretycznie tłumy nie powinny dziwić – przyleciałem dokładnie w dniu meczu Rosji z Belgią do miasta, w którym odbędzie się to spotkanie. W praktyce – to nie miało żadnego znaczenia. Ludzie wyszli na ulice, bo tak żyje Petersburg – prawie żadnych masek i na pewno żadnego dystansu. Kibice w koszulkach reprezentacji, co jest przecież wyznacznikiem każdego turnieju? Zapomnijcie. Polscy piłkarze jeździli podczas Euro 2008 autokarem z napisem „bo liczy się sport i dobra zabawa”, władze Petersburga mogliby na komunikacji miejskiej posłużyć się tylko tą drugą frazą i byłaby to prawda. Ale o tym jeszcze słowo za moment.
Petersburg jest nazywany Wenecją Północy. Miasto położone jest na kilkudziesięciu wyspach, które połączone są ze sobą 396 mostami. Jak we Włoszech, kanałami pływają łodzie i statki, tylko mniej jest gondoli, a więcej tych turystycznych. W nocy łatwo utknąć na którejś z wysp, bo do rana podnoszone są mosty, by umożliwić właśnie żeglugę śródlądową. Architektura nie pozostawia wątpliwości, że znajdujemy się w mieście szczególnym dla Rosjan. W samym centrum jest Ermitraż – muzeum, w którym zgromadzone są dzieła sztuki, m.in.: Rembrandta, Leonarda da Vinci, Rubensa i Tycjana, a jego zbiory mieszczą się w pięciu budynkach nie bez powodu nazywanych pałacami. Pałac Zimowy jest najbardziej znanym zabytkiem, natomiast najbardziej reprezentatywną ulicą jest Newski Prospekt. Mówi się, że to najsłynniejsza aleja w Rosji, z której przepych aż bije po oczach. To prawda, choć ja widziałem tam przede wszystkim największą imprezownię, jaką można sobie wyobrazić. Bar obok baru, klub obok klubu, muzyka rozlewająca się po ulicach i tysiące młodych ludzi, którzy na pytanie o pandemię odpowiedzieliby „jaka pandemia”?
Znalazłem się tam dość przypadkiem, bo celem była Fan Zona i obejrzenie z Rosjanami meczu z Belgią. Ale jakiś czas przed rozpoczęciem ktoś zdał sobie sprawę, że jakiekolwiek limity należałoby ograniczyć i zamknął wejście. Musiałem szukać alternatywnego miejsca, w którym zobaczę, jak drużyna Stanisława Czerczesowa dostaje w łeb od Romelu Lukaku i spółki. To też było ciekawe doświadczenie, bo dzięki temu mogłem się przespacerować już w trakcie spotkania i zobaczyć na własne oczy, jak wielu miejscowych ma to Euro w nosie. My jesteśmy przyzwyczajeni do opustoszałych ulic w trakcie meczów kadry, w Petersburgu tłum ani na moment nie zmalał. Było po godz. 22, a w parkach trwał w najlepsze piknik, przez ulice trudno było się przecisnąć, a ściany klubów pękały od wewnętrznego ścisku.
W końcu Wenecja. Karnawał musi być.
Ale ja nie szukałem klubu, a baru, w którym będę mógł obejrzeć resztę meczu. I tu kolejny szok – gdybym nie wiedział, jaki mecz jest na ekranie, nigdy nie przypuszczałbym, że gra reprezentacja kraju, w którym się znajduję. Wiem, że przyszedłem w chwili, gdy Rosja przegrywała już 0:2, ale mimo wszystko zaskakiwało, że do samego końca nikt w emocjach choćby raz nie podniósł głosu. Nikt choćby ze złości nie walnął pięścią w stół, a obsługa uznała, że lepszą opcją od oryginalnego komentarza telewizyjnego będzie puszczenie muzyki. Tylko jedna osoba w środku miała jakiekolwiek rosyjskie barwy. Jeśli przy okazji dużych turniejów mówi się o „atmosferze piłkarskiego święta”, to tego w Petersburgu na pewno nie ma.
Podobnie jak Polaków – a przynajmniej w takiej liczbie, do jakiej przy takiej okazji się przyzwyczailiśmy. Na dwa dni przed meczem spotkałem się z grupką z Krakowa.
– Udało się wam wylosować bilety – zagaduję, sugerując, że mam do czynienia z farciarzami.
– Gdzie tam, po prostu kupiliśmy. Były dostępne i pewnie wciąż są. Zobaczysz, że będą puste trybuny. Polaków przyleci garstka, Słowaków jeszcze mniej, a Rosjan to Euro w ogóle nie obchodzi.
Naprawdę znalazłem się w jakimś równoległym świecie.
Komentarze