Była taka scena tuż przed przyjazdem Polaków do hotelu w Petersburgu, gdy miejscowi widząc wszystkie zabezpieczenia, powiększający się tłum wokół nich oraz jakąś zorganizowaną akcję policji, zastanawiali się, co się dzieje. Czekając na zielone światło młoda dziewczyna wyjęła telefon, by – jak tłumaczyła swojemu partnerowi – sprawdzić, kto znany gra koncert w Petersburgu. Jeśli ktoś liczył, że podczas Euro 2020 czas stanie w miejscu, a turniej przykuje uwagę wszystkich, pomylił się jak Jerzy Engel, który do Korei i Japonii leciał po złoto.
EuroDziennik to cykl tekstów z miejsca zdarzeń podczas mistrzostw Europy i przygotowań do nich. Zdjęcia, boki, podróże, stadiony. Nie zawsze o piłce, ale z piłką w tle. Codziennie przed południem.
Na blisko trzydzieści godzin przed meczem ze Słowacją przechadzałem się po Parku Krestowskim w Petersburgu. To jedno z najpopularniejszych miejsc w mieście – sądząc po frekwencji, tubylcy uwielbiają tu wpaść na weekendowy spacer. Z jednej strony dużo zieleni i efektowna fontanna, z drugiej lunapark z kolejką górską, na którą chyba zabrakłoby mi odwagi, by wsiąść. Ale jest też trzecia strona – stadion znajdujący się dokładnie w tej okolicy. Wydawałoby się, że na niewiele ponad dobę do meczu, statystycznie muszę spotkać kogoś w polskich barwach. To tutaj można wyrobić Fan ID niezbędne, by później wejść na obiekt. Ale nie spotkałem i pierwszy raz zacząłem się poważnie zastanawiać, czy po sezonie rozegranym na pustych stadionach, nie czeka nas co najwyżej lekka modyfikacja tego widoku.
Pamiętam kilka meczów z przeszłości, gdy już na dwa dni przed gwizdkiem polscy kibice dominowali miasto. Teraz tego nie ma, choć w niedzielę były dwa miejsca, gdzie można było ich usłyszeć. Pierwsze – pod hotelem Astoria w samym centrum miasta, gdy podjechał autokar z piłkarzami. Drugie – rzeka Newa, po tym, jak Polacy w środku nocy wykupili kurs łodzią i ogłosili światu, że „są zawsze tam, gdzie ich Polska gra”.
Podobno do rosyjskich władz wpłynęło 2,6 tys. wniosków o wyrobienie Fan ID kibicom z Polski. To niewiele biorąc pod uwagę pojemność stadionu, ale liczba ta i tak może być lekko zaniżona. Okazuje się, że część polskich fanów jest identyfikowana jako… Słowacy. Wszystko dlatego, że tamtejsza federacja nie przewidziała konsekwencji umożliwienia kupowania biletów z własnej puli bez ograniczeń geolokalizacyjnych.
– Z tymi biletami to była prosta sprawa. Kolega napisał, że ma jakiś kod, który udostępniła słowacka federacja. Podając go na stronie UEFA można było kupić bilety na wszystkie mecze Słowaków. Wybraliśmy mecz z Polską, z automatu oznaczyło nas jako kibiców reprezentacji Słowacji. Bilety były dostępne do 19 maja, więc było sporo czasu, by je kupić. Co bardzo mnie zastanawia, bo sprawdzałem to w Internecie, w poprzednich mistrzostwach poszczególne federacje również dysponowały tego typu kodami, ale były one dostępne dla oficjalnych klubów kibica danych reprezentacji. Słowacy najwidoczniej teraz uznali, że lepszą drogą jest udostępnienie kodu wszystkim kibicom, ale nie przewidzieli, że wykorzystają go Polacy – mówi mi Szczepan Janus, kibic z Krakowa, autor kanału Tour de Sport na Youtubie.
***
Nie nadawajcie swoim dzieciom podwójnych imion. I tak z nich nie skorzystają, a mogą mieć tylko problemy. Zamiast pięciu minut, spędziłem w centrum akredytacyjnym godzinę, tylko dlatego, że we wniosku akredytacyjnym wpisałem swoje imię i nazwisko, a w paszporcie mam dwa imiona.
– Ja nie mam wątpliwości, że pan to pan, ale nie mogę panu wydać akredytacji. Takie rzeczy muszą być formalnie załatwiane przez centralę – słyszę.
– Czyli jest szansa, że przyjechałem do Petersburga na darmo i nie dostanę akredytacji?
– Nie, jestem dobrej myśli, raczej nie robią problemu z takimi sprawami, tylko trzeba poczekać.
Ale żeby nie było, że UEFA taka bezbłędna. W jakiś sposób przypisano mnie do innej redakcji i w ten sposób zostałem dziennikarzem konkurencji (sprawa wyjaśniona z Pawłem Wilkowiczem, więc spokojnie. Od UEFA usłyszałem tylko „dzięki, poprawiamy w systemie”. I nie poprawili).
***
A tak w ogóle to mecz Polska – Słowacja zweryfikuje sens tego dziennika. Spodziewam się, że w przypadku zwycięstwa nastąpi wielkie boom na kadrę, niespotykane do tej pory w bieżących mistrzostwach. Jeśli przegramy, nie pęknie żaden balonik (bo taki nie został napompowany), ale Euro do końca przestanie dla Polaków istnieć. W niedzielę Paulo Sousa mówił na konferencji (oczywiście wirtualnej, bo zaproszenie do sali dziennikarzy, oddalenie ich na dziesięć metrów od selekcjonera i rozstawienie krzeseł co dwa metry stwarzałoby gigantyczne zagrożenie) o odpowiedzialności, jaką ponosi za tę drużynę. O tym, że wie, co dobry występ w mistrzostwach znaczy dla polskich kibiców. Miałem wrażenie, że był nieco zestresowany, odrobinę bardziej nerwowy niż zazwyczaj. On wie, że w poniedziałek zostaną oddzieleni mężczyźni od chłopców. Jeśli teraz znów zawiodą, raczej nigdy już nikt nie nabierze się na tę reprezentację.
Komentarze