Polska żegna się z Euro 2020 już po fazie grupowej. Były wielkie emocje, niesamowity pościg i szansa na nieprawdopodobny happy end, ale skończyło się na rozczarowaniu. Porażka 2:3 sprawia, że z zaledwie jednym punktem zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie i znów odegraliśmy tylko rolę statysty.
– Mamy sporo pecha. Poza meczem z Hiszpanią, w pozostałych pierwszy strzał rywala wpadał do siatki. To jest element, który musimy wyeleminować – mówił między drugim, a trzecim spotkaniem na Euro 2020 Paulo Sousa. I podobnie jak w przypadku słynnej już odprawy, po której i tak Milan Skriniar strzelił nam gola, skończyło się tylko na mówieniu. Bo już 80 sekund po rozpoczęciu meczu Bartosz Bereszyński i Kamil Glik przegrali ze Szwedami przebitki, a Kamil Jóźwiak nie zdołał wybić piłki, z czego skorzystał Emil Forsberg. Początek był szokujący nie tylko ze względu na tego gola. Polacy jakby nie wyszli na boisko. A w najlepszym razie kompletnie dali się zaskoczyć wysokiemu pressingowi rywali i faktowi, że ci wcale nie mieli zamiaru czekać na własnej połowie. Dlatego premierowe dziesięć minut upłynęło przy miażdżącej przewadze Skandynawów.
Ale było pewne, że wreszcie oddadzą nam piłkę, bo pewnych nawyków nie da się wyzbyć, tym bardziej, że dokładnie taki styl preferuje Janne Andersson. I od tego momentu oglądaliśmy prawdziwy pokaz niechlujności. Z jednej strony wahadłowi mieli stworzoną całą masę sytuacji do dośrodkowań, z drugiej – czynili to fatalnie. Tylko dwie na 26 prób w tej części gry doszło do celu.
W ten sposób stworzyliśmy sobie jedną z dwóch bramkowych okazji przed przerwą. Z rzutu rożnego wrzucił Piotr Zieliński, a Robert Lewandowski głową trafił w poprzeczkę, by do pustej bramki dobić… w poprzeczkę. Pod koniec jeszcze Zieliński huknął z dystansu, ale Robin Olsen odbił piłkę.
Gra skrzydłami nie przynosiła żadnych skutków, więc po zmianie stron zdecydowanie częściej atakowaliśmy środkiem. Nikt jednak nie zdołał wypracować sobie dobrej sytuacji w polu karnym, więc ponownie próbowaliśmy strzałów z dystansu. A konkretnie Piotr Zieliński i Grzegorz Krychowiak. Było z tego nawet zagrożenie, ale większe stworzyło się pod naszą bramką, gdy pomocnik Lokomotiwu uderzył z nieprzygotowanej pozycji i został łatwo zablokowany, a z kontrą ruszył Dejan Kulusevski. Nieudolnie próbował zatrzymać go Przemysław Frankowski, zrobiło się mnóstwo miejsca, które rezerwowy Szwedów wykorzystał na wyłożenie piłki do Forsberga. Mierzony strzał z linii pola karnego dopełnił formalności.
Jedyne, co mogło w tej sytuacji dać nadzieję Polakom, to szybko gol, bo do końca meczu pozostawało 30 minut. I to się stało po tym, jak Robert Lewandowski z narożnika pola karnego huknął po długim rogu. Mijały jednak kolejne minuty, a okazji brakowało. Jedną miałby Jakub Świerczok, gdyby wytrzymał ciśnienie i nie złamał linii spalonego. To, że z bliska wpakował piłkę do siatki, było już bez znaczenia.
Wiara na dobre odżyła w 84. minucie, gdy Lewandowski stanął sam przed Olsenem po akcji Frankowskiego i doprowadził do wyrównania. Niestety kompletnie odkryci Polacy narażali się na kontry i jedną z nich wykończył Viktor Claesson zamykając tym samym drogę Biało-czerwonych do 1/8 finału.
Przegraliśmy ten turniej słabą defensywą – 6 straconych bramek w 3 meczach.
Plan Szwedów na ten mecz był prosty – strzelić gola i cofnąć się do defensywy ( w tym elemencie Szwedzi są dobrzy).
Z naszej strony za dużo wg mnie było wrzutek w pole karne i ogólnie górnych podań, Szwedzi wygrywali większość pojedynków w powietrzu. Mało gry było podaniami po ziemi w 1 połowie.
Gdyby nie Lewy to byśmy nie strzelili żadnej bramki na tym Euro.
PS. Uważam że Sousa powinien zostać, bo kolejna zmiana selekcjonera na 2 miesiące przed ważnymi meczami eliminacji do MŚ 2022 to głupota.