17 czerwca stadion Parken w Kopenhadze wypełnił się 23 tysiącami kibiców. Teoretycznie Dania po porażce z Finlandią znalazła się pod ścianą i musiała zapunktować przeciwko Belgii, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że dla mało kogo na stadionie jest to priorytetem. To czyni dalszą część tej historii jeszcze bardziej romantyczną, choć twierdzenie, że świat pokochał Danię tylko za ten romantyzm, bo drabinka w drodze do półfinału była łatwa, a wyniki przeciętne, nie oddaje rzeczywistości.
- W środę wieczorem Dania zmierzy się z Anglią w półfinale Euro 2020
- Przy całej sympatii świata do Duńczyków spowodowanej wsparciem po ataku serca Christiana Eriksena, coraz więcej osób uważa, że zespół ten miał więcej szczęścia (awans do fazy pucharowej mimo dwóch porażek w grupie, łatwa drabinka) niż jakości w grze. Liczby mówią coś innego
- Danię jedno łączy z Polską – tamtejsza federacja podobnie jak PZPN podziękowała trenerowi, który wywalczył awans, ale nie cieszył oka ładną grą. Różnica jest jednak podstawowa – Kasper Hjulmand otrzymał dużo więcej czasu
Skorzystali na przełożeniu turnieju
Mało która drużyna tak skorzystała na przełożeniu Euro 2020 o rok. Gdyby mistrzostwa odbyły się zgodnie z planem, świat nie poznałby w ogóle Kaspera Hjulmanda. Kontrakt z duńską federacją wciąż obowiązywał Age Hareide, którego reprezentacja nie miała takiego szaleństwa, jakie wprowadził jego następca.
Samo zatrudnienie Hjulmanda ogłoszone zostało już w 2019 roku z zaznaczeniem, że zmiana nastąpi po Euro 2020, a w praktyce po wygaśnięciu umowy Hareide. Gdy okazało się, że turniej nie odbędzie się o czasie, duńska federacja ogłosiła oficjalnie, iż nie będzie renegocjować umów (gdy jeszcze nikt nie przewidywał wybuchu pandemii, Hjulmand podpisał kontrakt ważny od 1 sierpnia 2020), ryzykując tym samym sporo. Bez próby zmiany decyzji, pożegnano Age Hareide, który wywalczył awans i oddano mistrzostwa w ręce Hjulmanda. To wywołało wielką narodową dyskusję, ale sygnał ze związku był jednoznaczny – z pragmatycznym futbolem nastawionym wyłącznie na wynik wygrała piękna gra w piłkę nożną. Taka, która kiedyś została określona duńskim dynamitem. Do przyjścia Hjulmanda z dynamitu został już tylko ten przydomek. – Dla mnie dobra piłka nożna to wygrywanie meczów. Jeśli tego nie rozumiesz, masz złe postrzeganie piłki nożnej – mówił wtedy Hareide, broniąc swojej filozofii. Hjulmand powstrzymał się od komentarzy, ale w ostatnich tygodniach kupił swój naród. Gdy po zatrzymaniu akcji serca u Christiana Eriksena ze łzami w oczach opowiadał o traumie, jaką dla niego jest wspomnienie tego widoku, duńskie media nazwały go liderem roku. „Możemy nie zostać mistrzami Europy, ale zamiast tego mamy nowego mistrza świata w zarządzaniu. Kasper Hjulmand staje się jednym z najlepszych menedżerów w Danii” – stwierdził magazyn „Euroman”.
Swoją drogą Hjulmand o Hareide nie zapomniał. Przed Euro napisał SMS-a do swojego poprzednika. „Drużyna jedzie na Parken z dwoma trenerami reprezentacji narodowej”.
Gdyby Euro 2020 odbyło się 12 miesięcy wcześniej, skład Duńczyków też wyglądałby inaczej. Czas, jaki dostał Hjulmand na rozwijanie swojej wizji polegającej na wykorzystywaniu do maksimum ofensywnych walorów zespołu przy jednoczesnym pogodzeniu tego z defensywnym zabezpieczeniem zaszczepionym przez Hareide, pozwolił wprowadzić mu do reprezentacji młodych zawodników. Dziś trudno wyobrazić sobie ten zespół bez choćby 21-letniego Mikkela Damsgaarda – piłkarza Sampdorii grającego w 2020 roku jeszcze w Nordsjaelland.
Historia o jakości, a nie romantyczna bajka
Wiele razy już podkreślałem, że nienawidzę oceniania piłki nożnej wyłącznie poprzez spojrzenie na wynik. On w turniejach finałowych jest oczywiście najważniejszy, ale patrząc jedynie na suchy rezultat, bardzo łatwo można zgubić realną ocenę potencjału zespołu. Dlatego irytujące jest czytanie komentarzy, że Dania jest zespołem, wokół którego entuzjastyczną reakcję buduje jedynie zakończony happy endem dramat Christiana Eriksena, a sama drużyna jest na wskroś przeciętna i znalazła się w półfinale tylko dzięki drabince i to pomimo kompromitacji – pada to słowo w opiniach – przeciwko Finlandii. Bez spojrzenia na to, że jeden z jej filarów chwilę wcześniej walczył o życie, a inny, dopiero co reanimujący przyjaciela, po całym zdarzeniu poprosił o zmianę. Bez refleksji, że Finowie w momencie zdobywania bramki tworzyli swoją pierwszą sytuację w meczu, podczas gdy Duńczycy mieli ich już w tamtym momencie 18.
Patrzenie w tej sytuacji tylko na wynik, zakłamywało sytuację bardziej niż statystyka – instytucja nie mająca najlepszej prasy wśród uczulonych na kłamstwo. Widząc 0:1 z Finlandią, w dodatku u siebie, można było śmiało przydzielić Danii ostatnie miejsce w grupie. Patrząc szerzej – dojść do wniosku, że taka jakość, jaką Skandynawowie prezentowali tego dnia na Parken w ostatecznym rozrachunku zawsze się obroni.
Dobra drabinka
Oczywiście nie ma sensu zaklinanie rzeczywistości i twierdzenie, że ogromny margines błędu dopuszczający do półfinału po zaledwie trzech zwycięstwach – w dodatku przeciwko drużynom niżej notowanym w światowej hierarchii: Rosji, Walii i Czechom – to ścieżka, o której nie marzy każdy. Ale skoro nie mamy możliwości oceniać, jak spisałaby się Dania musząc w fazie pucharowej walczyć z którymś z gigantów, wystawiamy cenzurkę za to, co dostaliśmy. Liczby wykręcane przez Duńczyków w ciągu dwóch spotkań grupowych nie szły pod rękę z wynikami, ale by zrozumieć, dlaczego są dziś w półfinale, wcale nie trzeba szukać źródeł w historii z Eriksenem. Przeciwko Finom ich bilans strzelonych goli oczekiwanych do straconych to plus 1,35 (czyli gdyby gra przekładała się na rezultat, powinni wygrać jedną lub dwoma bramkami). Przeciwko Belgii – plus 1,37 (nikt od lat tak nie zdominował tego zespołu, Włosi – eliminując Belgów w ćwierćfinale – zapracowali „tylko” na plus 0,28). Z Rosją – plus 1,44. Z Walią – plus 2,53. Dopiero Czechom ulegli w tej klasyfikacji, choć tak nieznacznie, że najbardziej sprawiedliwe rozstrzygnięcie powinna przynieść dogrywka (minus 0,06 – to jak być gorszym o jeden strzał z dystansu, którego szansa na zakończenie golem wynosiła sześć procent).
Nawet jeśli o wyniku decyduje to, co wpadło do siatki, i od tego nie ma nic ważniejszego, słuszność obranej ścieżki przez daną drużynę znacznie lepiej oceni spojrzenie na xG i xGa (oczekiwane gole przeciwko). Wszystkich półfinalistów łączy to, że nawet gdy nie wygrywali meczów, ich bilans stworzonych sytuacji zawsze był dodatni, często w sposób zdecydowany. Dlatego jest różnica czy Dania przegrała z Finlandią oddając 23 strzały (przy jednym Finów), czy skończyłaby bez punktów, ale z wyrównaną statystyką stworzonych okazji. Jeśli ta druga opcja – prawdopodobnie nie byłoby jej dziś w półfinale.
Rzut oka na statystyki
Skoro duża część tekstu poświęcona jest statystykom, przed meczem Dania – Anglia warto przyrównać te zespoły jeszcze szerzej na tej płaszczyźnie. To należy traktować już bardziej jako ciekawostkę, gdyż wiele z tych liczb nie wynika wcale z siły lub słabości drużyny, a przyjętej drodze do celu. Gareth Southgate gra najbardziej wyrachowany futbol na tym turnieju – obliczony na pełną kontrolę, a nie strzelanie kolejnych bramek. Duńczycy postawili na szaleństwo i nawet, jeśli w wielu rankingach ich przewaga jest wyraźna, wciąż nie są faworytami starcia z gospodarzami półfinałów i finału. Dane za serwisem FBRef.
Gole strzelone:
Dania – 11
Anglia – 8
Gole stracone:
Anglia – 0
Dania – 5
Strzały na bramkę:
Dania – 86
Anglia – 37
Strzały celne:
Dania – 36 (41,9 proc. wszystkich strzałów)
Anglia – 16 (43,2 proc.)
Strzały z pola karnego (w nawiasie – z pola bramkowego):
Dania – 49 (8)
Anglia – 23 (4)
Gole oczekiwane – strzelone (w nawiasie bez rzutów karnych podbijających statystykę):
Dania – 9,1 (8,3)
Anglia – 5,0 (5,0)
Gole oczekiwane – stracone (w nawiasie bez karnych):
Anglia – 3,1 (3,1)
Dania – 4,4 (3,7)
Skuteczność podań:
Anglia – 86,8 proc.
Dania – 82,7 proc.
Średnie posiadanie piłki:
Dania – 54,1 proc.
Anglia – 52,3 proc.
Komentarze