- Polska przegrała z Holandią 1:2 w swoim pierwszym meczu na Euro 2024
- Nasi rywale dominowali, jednak sposób gry Polaków był nieporównywalnie lepszy niż podczas ostatniej wielkiej imprezy z naszym udziałem
- Patrząc szeroko, może to przynieść znacznie więcej korzyści niż pojedynczy awans z grupy wywalczony w fatalnym stylu. Dlatego tę kadrę warto chwalić
Polska – Holandia, czyli o czym będzie dyskusja
Za moment się zacznie. Jesteśmy u progu. Być może ten temat już jest ruszany w studyjnych dyskusjach, może też w barowych. Czy lepiej jest zremisować z Meksykiem w michniewiczowskim stylu i w takim też wyjść z grupy, czy odpaść po takiej walce, jak z Holandią (choć jeszcze nie odpadliśmy, założenie jest czysto hipotetyczne). Odpowiedź wcale nie jest oczywista, bo zależy, jak patrzymy na piłkę – szeroko, czy wąsko. Czesław Michniewicz zdecydowanie wyznawał to drugie spojrzenie, gdzie budowa czegoś na stałe zawsze ustępowała tymczasowości. Może to dlatego wiele ze swoich drużyn – po szybkiej drodze w górę – zostawiał jednak w rozsypce. Także reprezentację Polski, gdzie po jego kadencji nie było kamienia na kamieniu. Żadnego wykreowanego lidera, za to zmęczonych jego wizją piłkarzy. Kibiców, którzy inaczej wyobrażali sobie moment historycznego z perspektywy XXI wieku wyjścia z grupy.
Ale ten tekst nie ma atakować Michniewicza, który swoje zasługi też miał, ale pokazać, że niekoniecznie to, co na pierwszy rzut oka ma większy sens, ma go także na każdy kolejny. Oczywiście da się grać pięknie, wygrywać i jednocześnie budować, ale na taki luksus mogą pozwolić sobie najlepsi, gdzie bogactwo piłkarskie daje dużo szersze możliwości. Nam na obecnym etapie pozostają zrywy. Momenty, w których możemy zdominować dużo lepszych od siebie – jak Holendrów na kilka minut w okolicach końcówki pierwszego kwadransa drugiej połowy. Przekonanie, że kiedy okoliczności danej chwili pozwalają, najbardziej niebezpieczny może być brak ryzyka. Dlatego będę chwalił Michała Probierza za przekonywanie Kacpra Urbańskiego do odważnych decyzji. Nicolę Zalewskiego do pójścia w drybling kosztem – tylko w teorii – bezpiecznego zagrania do tyłu. Z Holendrami nie dało to efektu punktowego, ale takim podejściem wygrywa się na dystansie.
Można dyskutować nad pojedynczymi decyzjami Probierza. Czy moment zdjęcia Urbańskiego, gdy zdecydowanie w grze swoim kolegom nie przeszkadzał, był odpowiedni. Czy słusznie było w jednej chwili zmienić funkcjonowanie drugiej linii, poprzez zaskakującą zmianę Tarasa Romanczuka i Piotra Zielińskiego, by wprowadzić Bartosza Slisza i Jakuba Piotrowskiego. Znajdziemy plusy i minusy, natomiast generalna myśl jest stała.
Zobacz także: tabela grupy D po mecz Polska – Holandia
I już procentuje. Przy zachowaniu kręgosłupa reprezentacji, która wyszła na baraż z Walią i nie oddała tam celnego strzału, dziś – jako drużyna optycznie dużo słabsza od Holendrów – oddała takich siedem. Zresztą nie tylko o strzały chodzi. Mając nieporównywalnie rzadziej piłkę niż w marcu oraz mecz o pół godziny krótszy, polscy piłkarze podjęli tyle samo prób dryblingów, co wtedy w Cardiff (po 14).
Nie lubię oceniania spotkania wyłącznie przez pryzmat tego, czy rywal nas zdominował, a nie przez pryzmat tego, jaki był to rywal. Opowieściami treści science-fiction byłyby te zakładające, że Holandia nie stworzy sobie okazji, że nie będzie prowadzić gry, że nie musimy mieć fury szczęścia, by nie strzeliła kilku bramek. Pytanie brzmiało jedynie, czy to my zrobimy z przodu wystarczająco dużo, by dać sobie szansę na zneutralizowanie zagrożenia, którego uniknąć nie możemy. I patrząc, że liczba stworzonych sytuacji była większa, niż w całej fazie grupowej w Katarze, która ostatecznie doprowadziła i do fazy pucharowej, i do największego kryzysu kadry od dekady, i do rozważań czołowych piłkarzy nad sensem tego wszystkiego – możemy przytaknąć. Dziś Wojciech Szczęsny mówi w pomeczowym wywiadzie, że “mamy szalonego trenera, który przekonał nas, że możemy grać z Holendrami w piłkę”. Oczywiście na miarę naszych możliwości. Które – jako maksymalne – są dokładnie na poziomie, który widzieliśmy w Hamburgu.
Cały czas jesteśmy na etapie odzyskiwania reprezentacji Polski. I dziś widzę, że idzie to w dobrym kierunku. Że gdy pojawia się możliwość przeprowadzenia kontry – biegniemy do niej bez straty sekundy. Że gdy trzeba dołożyć element walki – na tyłu jeździ nawet najbardziej techniczny Piotr Zieliński. Że po tym, jak przez długie miesiące narzekaliśmy na brak liderów, mamy ludzi biorących na siebie odpowiedzialność – nie tylko zerkających w kierunku Roberta Lewandowskiego. Nicola Zalewski jest obecnie liderem w grze do przodu, podczas gdy na mundialu w Katarze był stłamszony, ze zmarginalizowanym przez trenera wachlarzem umiejętności. Nie umiem sobie wyobrazić, by bez podejścia prezentowanego przez Probierza, rozkwitł Kacper Urbański. Tymczasowość spojrzenia na wynik nakazałaby mu gry bezpiecznej, podczas gdy Probierz prosi o odwagę. Kilku innych zawodników, którzy urośli – Przemysława Frankowskiego, Adama Buksę, Jakuba Piotrowskiego – też moglibyśmy wymienić.
Chciałem po meczu z Holandią móc napisać takie słowa bez względu na wynik. Cieszę się, że mogę.
Komentarze