Skarb Euro: nie zagrać jak zawsze, czyli Słowenia w pogoni za pierwszym zwycięstwem w historii

W Słowenii mieszkają zaledwie dwa miliony ludzi. Mało jest krajów o takiej populacji, które z jako taką regularnością grają na wielkich imprezach. Dlatego do Słowenii trzeba mieć wyrozumiałość, choć te dwa miliony ludzi też mają swoje marzenia. Na przykład o pierwszym w historii zwycięstwie w turnieju dużej rangi.

Toni Horvat, Matjaz Kek i Benjamin Sesko
Obserwuj nas w
Associated Press/PA Images/Alamy Na zdjęciu: Toni Horvat, Matjaz Kek i Benjamin Sesko

Gdyby reprezentacja Słowenii była zespołem muzycznym, ani nie wypełniałaby wielkich hal, ani nie grała szczególnie głośno. Jednak w nowej Słowenii jest coś ujmującego. Na przykład historia o międzypokoleniowym sukcesie trenerów.

Nazwa kapeli: Słowenia

W tym roku mijają 24 lata od ostatniego awansu na mistrzostwa Europy i 14 lat od awansu na ostatni wielki turniej (mundial w RPA). Ostatnie, co można powiedzieć o grającym bałkańskie klimaty zespole, to to, że regularnie ma okazje do otrzymywania zaproszeń na największe sceny świata. Ale teraz oni nie tylko zakwalifikowali się na Euro. Oni dokonali tego bez najmniejszego problemu. Nie wygrali swojej grupy – ustępując Duńczykom jedynie gorszym bilansem bezpośrednich spotkań – ale strzelili w niej najwięcej goli (20) oraz stracili najmniej (9). To pozwala Słowenii marzyć o zrobieniu czegoś więcej niż sam udział.

Zwłaszcza, że przecież w marcu dopiero co byli sprawcami jednej z największych sensacji tegorocznych meczów międzypaństwowych. Tak, mowa tylko o towarzyskim spotkaniu, ale jednak zwycięstwo nad Portugalią 2:0 – grającą na galowo – nie mogło być dziełem jedynie przypadku. Problem w tym, że ze stabilizacją formy bywa różnie, bo przecież pięć dni wcześniej Słoweńcy dopiero w końcówce uratowali remis z Maltą (2:2).

Milewski, Olkiewicz i Słowenia na Euro 2024

Gdy myślicie: “Słowenia na wielkim turnieju”, pewnie pierwszym, co pojawia się w waszych głowach jest występ anonimowego wtedy zespołu na Euro 2000. Słoweńcy byli uczestnikami jednego z najlepszych meczów w historii turniejów, gdy zremisowali w bałkańskich derbach z Jugosławią 3:3. Przed pierwszym akordem może braliby ten wynik w ciemno, ale gdy w 57. minucie Zlatko Zahović strzelał gola na 3:0 – już zapewne nie. Tamten udział w turnieju nie był jednak klęską, bo Słowenia udowodniła światu, że jej mecze potrafią być widowiskowe.

Teraz mają kolejną okazję udowodnić, czym jest płynąca w żyłach bałkańska krew. Tym bardziej, że mają kim to robić, bo paru niezłych solistów by się uzbierało. Kilku – choć o tym, czy na większych scenach nie będą fałszować dopiero się przekonamy – znamy z polskich aren. Na Euro jechać mogą Miha Blazić (Lech), Erik Janza (Górnik), a nawet Luka Zahović (Pogoń) – syn tego Zlahovicia, najlepszego strzelca w historii Słowenii.

Dyrygent: Matjaz Kek

Gdyby w Słowenii przeprowadzić referendum, komu postawić pomnik, całkiem możliwe, że wygrałby mistrz batuty – Matjaz Kek. Nazywany “królem Matjazem” dyrygent roztacza wokół siebie aurę sukcesu. Słoweńcy mają go za Midasa, tym bardziej po tak udanych eliminacjach. Mają powód – Kek wprowadził na wielką imprezę dwa różne pokolenia słoweńskich graczy (wcześniej w 2010, gdzie też Słowenia zaliczyła swoje pierwsze i jak dotąd jedyne zwycięstwo na turnieju rangi mistrzowskiej), a jak już zauważyliśmy wcześniej, w tym kraju nie jest to ani codzienność, ani oczywistość. W chorwackiej Rijece, gdzie zdobył pierwsze w historii tego miasta mistrzostwo kraju (i przy okazji dublet, a przy innej okazji dwa awanse do fazy grupowej Ligi Europy) czczony niczym Bóg, w rodzinnym Mariborze obdarzony nieograniczonym szacunkiem. W przeszłości doprowadził reprezentację Słowenii do 15. miejsca w rankingu FIFA.

Gdy ponownie w 2018 przejmował batutę i zamierzał znów koncertować z najważniejszym zespołem w kraju, miał łatkę zbawiciela, który jest jedynym człowiekiem godnym podjęcia próby dźwignięcia słoweńskiego futbolu z dna, na jakim się znalazł. Minęło trochę czasu, ale jednak się udało. Bo komu, jak nie jemu?

Matjaż Kek
Matjaz Kek, fot/ Associated Press/Alamy

Solista: Benjamin Sesko

Jeśli wpiszecie w Google to nazwisko, zostaniecie przywitani trzema filmami zamieszczonymi na YouTubie. Pierwszy – „Benjamin Sesko – welcome to AC Milan?”; drugi – „Benjamin Sesko – welcome to Manchester United?”; trzeci – “This is why Benjamin Sesko will be a superstar” (“To dlatego Benjamin Sesko zostanie supergwiazdą”). Gdzieś dalej są jeszcze łączenia z Chelsea czy stwierdzenia, że wyczyny 20-letniego Słoweńca rozwalają mózgi w Lipsku.

W sumie można tak śmiało powiedzieć, jeśli spojrzy się na jego ostatnie dokonania. Między 6 kwietnia, a 11 maja rozegrał sześć meczów Bundesligi i w każdym strzelił gola. W sumie na chwilę pisania tego tekstu (15 maja) ma 13 bramek w sezonie. Nieźle, jak na sezon debiutanta. Wcześniej w Salzburgu, mając zaledwie 19 lat, skończył rozgrywki z 16 trafieniami, a wyścig o koronę króla strzelców zakończył na najniższym stopniu podium.

Sesko nie wchodzi do żadnej drużyny. On wyważa drzwi do niej butem. Z reprezentacją Słowenii jest podobnie. Zadebiutował w niej dokładnie dzień po 18. urodzinach, a dziś ma już 11 reprezentacyjnych goli na koncie w 27 występach. Jest największą gwiazdą w swoim kraju (a przecież w kadrze gra jeszcze Jan Oblak) oraz obietnicą wielkiej gwiazdy światowej sceny w przyszłości. Póki co podąża drogą Erlinga Haalanda, który przecież do Bundesligi trafił z Salzburga.

Benjamin Sesko
Benjamin Sesko, fot. ZUMA Press/Alamy

Mogą fałszować: wszyscy

Suma występów słoweńskich piłkarzy na wielkich turniejach wynosi dokładnie tyle, co autora tego tekstu. Dlatego największym zagrożeniem dla Słoweńców jest brak doświadczenia na tego typu imprezie u wszystkich. Patrząc, ile lat trwało, by Robert Lewandowski mógł indywidualnie uznać wielki turniej za udany (Euro 2020), nie jest powiedziane, że i największe gwiazdy udźwigną ten problem. W grupie z Anglią, Danią i Serbią Słoweńcy są jedynymi, którzy nie mają żadnego obycia na tego typu scenie. A brak obycia ze sceną sprzyja fałszowaniu.

Scena debiutów: Tomi Horvat

Pomocnik Sturmu Graz jest dowodem na to, że niektórzy piłkarze po prostu dojrzewają wolniej. W najważniejszym zespole pierwszy koncert zagrał mając dopiero 23 lata (20-letni Sesko jest już jej absolutnym gwiazdorem). Wtedy też wyjechał z ligi słoweńskiej. W eliminacjach Euro nie występował niemal wcale (8 minut, w dodatku z San Marino). Jednak obecny sezon w Austrii pozwala mu mieć nadzieję, że na mistrzowskiej scenie jego znaczenie będzie znacznie większe. Horvat jest kluczowym elementem w pędzącym w kierunku mistrzostwa kraju Sturmu, regularnie notując przy tym liczby. Prawoskrzydłowy ma na koncie siedem goli, cztery asysty i podstawy, by spodziewać się całkiem niezłego debiutu na najważniejszej scenie w karierze.

Tomi Horvat
Tomi Horvar, fot. Michael Bulder/Alamy

Gdyby byli utworem: Zbigniew Wodecki – Lubię wracać tam, gdzie byłem

Słowenia już tu była. Bardzo dawno temu, ale była. Chyba nikt nie wątpi, że wraca z przyjemnością?

Miejsce na liście przebojów: faza grupowa

Mimo, że da się znaleźć całkiem sporo pozytywów pisząc o Słowenii, trudno uwierzyć, że akurat ich koncert przyćmi koncerty innych. Grupa jest trudna, doświadczenie żadne, nazwiska w sensie ogólnym mniejsze od pozostałych. Każdy inny wynik niż zakończenie zmagań na pierwszej rundzie będzie mógł być w Wikipedii zapisywany pod hasłem „cud Matjaza Keka”.

Komentarze