Olkiewicz w środę #125. Mistrzostwa Europy jak raport o stanie świata

Piłkarskie dyskusje wokół Mistrzostw Europy w 2024 roku trwały przez ponad miesiąc - wymieniliśmy już większość dostępnych argumentów przy ocenianiu Hiszpanów, Francuzów i Garetha Southgate'a. Ale Euro 2024 w Niemczech to też prawie 5 tygodni, przez które mogliśmy przyjrzeć się nie tylko piłce nożnej, co po prostu - naszemu kontynentowi. Z jego całym urokiem i jego wieloma niedoskonałościami.

Kibice Albanii Euro 2024
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Kibice Albanii Euro 2024
  • Społeczne tematy wokół Mistrzostw Europy towarzyszyły nam tak naprawdę od pierwszych dni turnieju – gdy tylko tysiące kibiców, ale i setki dziennikarzy zameldowały się na niemieckiej, niegdyś słynącej z porządku ziemi.
  • Wypowiedzi Toniego Kroosa szybko spłaszczono, a następnie wykorzystano jako oręż w trwającej dyskusji, ale nie ma sensu udawać, że problem nie istnieje – kłopoty czysto organizacyjne, związane z porządkiem, to nie jakaś wroga propaganda, ale codzienność w reportażach właściwie wszystkich korespondentów.
  • Poza postrzeganiem Niemiec, Niemców i niemieckiej polityki, dostaliśmy też podczas Euro pełen przegląd bieżących stanów zapalnych kontynentu oraz forpocztę przyszłości w postaci wylewających się z każdej dziury reklam chińskich koncernów.

Co z tym niemieckim porządkiem?

Nie ma cudów – to rzucało się w oczy już w trakcie zgrupowań poszczególnych reprezentacji, gdy do niemieckich ośrodków treningowych zaczęli przyjeżdżać piłkarze, działacze, ale w ślad za nimi również dziennikarze i kibice. Krytyka gospodarzy była wielowymiarowa i dotyczyła praktycznie każdego aspektu działalności organizatorów Mistrzostw Europy. Najczęściej poruszane kwestie to oczywiście rozliczne niespodzianki związane z szeroko rozumianym komfortem. To miało być wyjątkowe Euro na przykład pod kątem ekologii – zarówno UEFA, jak i niemieccy politycy czy działacze podkreślali, że dobro planety jest zawsze na pierwszym miejscu. Były pełne symboliki gesty, jak finansowe kary dla reprezentacji, które wybrały samolot zamiast pociągu. Było sporo pięknych słów, wywiadów, po których i Greta Thunberg byłaby wreszcie całkiem szeroko uśmiechnięta. Problem polegał na tym, że gdy już Niemcy przekierowali wszystkich na tory, okazało się, że pociągi jeżdżą z taką samą regularnością, z jaką strzelał gole Kylian Mbappe. Przed turniejem dalibyśmy sobie obciąć przynajmniej ze trzy paznokcie, że co jak co – bramkostrzelność Francuza i punktualność niemieckich pociągów to obowiązkowy punkt mistrzostw.

Tymczasem Adam Pawlukiewicz, dyrektor Pentagon Research, który relacjonował Euro 2024 z Niemiec dla Przeglądu Sportowego, zwierzył się w swoim tekście – na 34 podróże pociągiem przez Niemcy, 34 razy kolej była spóźniona. Nasza redakcyjna koleżanka Aleksandra Szynal do Hannoveru dojechała po dwóch opóźnieniach pociągów – i to po kilka godzin każde. Przeładowane, spóźnione, zmieniające swoje trasy – ci, którzy mieli za sobą doświadczenia z niemieckim mundialem w 2006 roku załamywali ręce i nie dowierzali, jaki regres przeszły Niemcy przez te 18 lat. Kto zmęczył się pociągami, mógł wybrać autostrady – rozkopane, zwężane, zakorkowane, zniszczone, do wyboru, do koloru. Jedna z konferencji przedmeczowych została odwołana – Holendrzy czekali na pociąg tak długo, że w końcu przesiedli się w samolot.

A przecież to tylko wierzchołek problemów. Marcin Samsel w Wirtualnej Polsce zwracał uwagę na skandaliczną liczbę wtargnięć na murawę, którym organizatorzy nie byli w stanie zapobiec aż do samego końca turnieju. Niektóre obrazki – jak choćby jeden z kibiców zlatujący z trybun prosto pod nogi Cristiano Ronaldo – były przerażające. Ochroniarz, który wpada z impetem w nogi Alvaro Moraty to też scena, która zostanie z nami na dłużej – a niekoniecznie życzyliby sobie tego organizatorzy turnieju. Ostatni aspekt to zresztą same miasta, strefy kibica, wejścia na stadion, bilety, akredytacje. Reporterzy narzekali praktycznie na wszystko – a im dalej od stadionów, tym więcej pojawiało się wątpliwości. Frankfurt? Epidemia najtwardszych spośród narkotyków. Dortmund? Tureckie enklawy, bardziej przypominające Stambuł niż centrum Europy. Lipsk? Austriacy z Turcją pokazali jeszcze inną stronę tego samego problemu – wznosząc okrzyki skierowane w stronę tureckich imigrantów.

Właściwie nikt nie sili się już na udawanie, że Niemcy nie mają kłopotów – różni się tak naprawdę jedynie sposób diagnozowania oraz ewentualne recepty, które rozpisywane były na bieżąco, jeszcze w trakcie mistrzostw.

Toni Kroos, czyli wcale nie tak źle, ale wciąż nie tak dobrze

Czy wypowiedź Toniego Kroosa została skrócona, spłaszczona i sformatowana do takiego rozmiaru, by służyć jako oręż w dyskusji dotyczącej europejskiej polityki migracyjnej? Raczej tak. Czy Toni Kroos stał się w ostatnich dniach prawicowym wojownikiem o szczelność granic, który samodzielnie będzie odwracał zmiany społeczne ostatnich kilkudziesięciu lat? Niespecjalnie. Ale czy faktycznie możemy uznać, że wypowiedź Toniego Kroosa – delikatna, taktowna, uciekająca od prostego szufladkowania – w ogóle nie miała miejsca?

Jakub Białek z Weszło, którego reportaże to jeden z najlepszych elementów minionego Euro 2024, przetłumaczył wypowiedź Kroosa z całym kontekstem, również z pełnym przekonaniem piłkarza, że generalnie Niemcy mają rację, masowo przyjmując imigrantów.

– Teraz czy w 2006 roku pokazujemy, że ten kraj wita ludzi z otwartymi rękami. To rewelacyjne, świetne. Sądzę tylko, że ten proces wymknął się spod kontroli. Myślę, że nie udało się wcielić w życie tego pozytywnego w swojej istocie założenia, które popieram na tysiąc procent, że przyjeżdżają do nas ludzie z zewnątrz i są w naszym kraju szczęśliwi. Sądzę, że tego nie doceniono i ostatecznie sytuacja wymknęła nam się spod kontroli – przekonywał Kroos w podcaście Lanz & Precht. Popularniejsza stała się część o córce, której Kroos nie chciałby wypuścić wieczorem z domu, gdyby mieszkał w Niemczech, ale ważniejsza jest ta głębsza, bardziej wyważona część. Kroos nie idzie w łatwe kalki, przyznaje, że Niemcy potrzebowali imigrantów, że to był pod wieloma względami słuszny ruch – ale mimo to podkreśla brak kontroli. Fakt, że zabrnęli za daleko, by nadal czuć się panami sytuacji. Że pewne procesy są już totalnie niezależne od polityków – i można tylko zastanawiać się, jak z tego wybrnąć, zanim radykałowie z każdej strony skoczą sobie do gardeł.

Trudno zresztą o lepszą puentę dla rozważań Kroosa, niż to co działo się wokół gestu Meriha Demirala oraz jego zawieszenia na dwa spotkania ze strony organów dyscyplinarnych UEFA.

Europa narodów – ze wszystkimi konsekwencjami

Merih Demiral pokazał gest. Właściwie tutaj kończą się fakty niepodlegające dyskusji. Dalej mamy już bardzo poważne różnice w interpretacjach zachowania tureckiego piłkarza. Gest to symbol “Szarych Wilków”, a przy tym sam piłkarz wrzucając w media społecznościowe swoją fotografię dołożył jeszcze hasło identyfikowane z tureckimi nacjonalistami. Takie ułożenie dłoni jest zakazane w Austrii, choć jednocześnie wielu Turków uważa je po prostu jako zwykły patriotyczny gest. Szare Wilki na trasie historii przejechały z punktu organizacji terrorystycznej do roli partyjnej młodzieżówki, a nacjonalistyczne gesty czy hasła mogą być interpretowane jako niezdrowy szowinizm, albo zupełnie normalny patriotyzm i przywiązanie do własnej tradycji. UEFA stwierdziła, że nie będzie teraz rozstrzygać ile w geście jest hołdu dla Aliego Agcy, a ile miłości do Turcji – i wlepiła dwa mecze zawieszenia. Chwilę później gest pokazał nie jeden piłkarz, a praktycznie dziesiątki tysięcy tureckich kibiców – na stadionie i w jego bezpośrednim sąsiedztwie, wyrażając w ten sposób solidarność ze swoim ulubieńcem.

Nie będę czarował, jestem po prostu za głupi, by oceniać – i działania UEFA, i intencje Demirala, i sam gest. Wiem jednak, że w szerszym ujęciu – to jest kolejna ważna migawka z Mistrzostw Europy. O tym i pozostałych kwestiach dotyczących polityki napisałem zresztą cały duży tekst – jest choćby o tym, w jakich wersjach występowało na turnieju Kosowo – na flagach Serbów, jako część Serbii, na flagach Albańczyków, jako część Albanii, na meczach Szwajcarów – jako niepodległe państwo. Obraźliwe pieśni o Putinie (Ukraińcy, Rumuni), ale i pochwalne pieśni o Rosjanach i ich wodzu (Serbowie).

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to też kolejne signum temporis. Futbol przez jakiś czas próbował niby walczyć z polityką – ale to bezskuteczne. Gdy na boisku walczą ze sobą narody, z trybun wspierają narody. A gdy na jednej imprezie pojawiają się narody, które nadal nie wyjaśniły między sobą terytorialnych roszczeń (nie mówiąc już o innych politycznych sporach) – mamy gotowy materiał na… No właśnie. Na razie tylko na wojnę na transparenty i okrzyki. Ale Euro 2024 było jak przyspieszony kurs z WOS-u dla tych, którzy na co dzień nie śledzą najświeższych aktualizacji na mapie zgód i kos europejskich (no, tak właściwie to uefowskich) państw.

Nad wszystkim czuwa BYD

I gdy my sobie na tej beczce prochu analizujemy gesty Demirala czy sytuację Kosowa, na każdym banerze, na każdym plakacie i na każdym słupie reklamowym znajdują się nazwy… enigmatyczne. Dopiero co pozbyliśmy się z futbolu Gazpromu i innych przyjemniaczków spod Moskwy, a już na ich miejsce całym strumieniem wylały się chińskie koncerny. Z trzynastu globalnych sponsorów imprezy, aż pięć to firmy z chińskim kapitałem – dochodzi do tego również “odwieczny” Katar. W teorii nie brzmi jeszcze jakoś spektakularnie, ale spójrzmy jeszcze kawałek głębiej. Amerykanie to Coca-Cola i booking.com, Niemcy z kolei do tradycyjnego Adidasa dołożyli jeszcze Lidla oraz Engelbert Strauss. Grono uzupełnia grecki bukmacher i francuski koncern technologiczny – ale tak stabilny, że Francja zamierza go ratować publicznymi pieniędzmi. Chiny? Wysoka technologia. Smartfony. I perełka w koronie: BYD, czyli najkrócej rzecz ujmując, samochody elektryczne, o które toczy się właściwie cicha wojna handlowa z Europą.

Tak, aż prosi się o wyciąganie daleko idących wniosków – europejskie firmy to spożywczak, bukmacher oraz gigant na krawędzi bankructwa, podczas gdy Azjaci reklamują firmy przyszłości, przynoszące w pewnych obszarach rewolucyjne rozwiązania. Tak źle jeszcze z nami oczywiście nie jest, ale futbol bywa papierkiem lakmusowym i w kwestiach ekonomicznych. Bankowość, technologia, komputery – Mistrzostwa Świata w Niemczech w 2006 roku wśród oficjalnych sponsorów miały amerykańskie Avayę, MasterCarda oraz Yahoo, do tego dochodził holenderski Philips, niemiecki Deutsche Telekom czy japońskie Toshiba oraz Fujifilm. Kluczowe branże z sektorów nieco bardziej wymagających niż browar/bukmacher obsadziły w całości potęgi świata zachodniego. 18 lat później role się odwróciły – a ludzie googlowali czym jest właściwie BYD.

Nie ma powodów do paniki, nie ma powodów do zbrojenia domostwa w tarczę przeciwko falom 5G – ale futbol daje kolejny interesujący wpis do tego wielkiego raportu – jakie trendy ze świata już zdążyły znaleźć odzwierciedlenie w świecie futbolu.

Nie za miłe wiadomości

Co więc Euro 2024 mówi nam o świecie, o kontynencie, o perspektywach? Cóż, jakkolwiek spojrzeć – to nie są zbyt miłe wiadomości. Każdy wracający z Niemiec – albo każdy śledzący turniej, nie tylko turniejowe boiska – kończy imprezę z garścią pytań o kierunek, w jakim wszyscy zmierzamy. Chyba nikt nie ma już złudzeń, że istnieją jakiekolwiek proste odpowiedzi, chwytliwe hasła, które zadziałają uniwersalnie, pod każdą szerokością geograficzną. Nie da się wyjść, powiedzieć: hej, kochani imigranci, bądźcie tacy, jak dziesięć lat temu. Nie da się stanąć do tych z drugiej strony i poprosić: hola, przestańcie się radykalizować, przecież wszystko jest pod kontrolą. To nie jest przedszkole, w którym pani Madzia nakaże Albańczykom i Macedończykom podać sobie ręce, Turkom i Kurdom przeprosić się i przytulić, Serbom i… wszystkim, którzy nie są Serbami na Bałkanach wytłumaczyć, że niezgoda rujnuje, a zgoda buduje. Niemcy mają rozliczne problemy – a przecież Niemcy to prymus europejskiej szkoły, w której wiele rozwiązań zwyczajnie kopiowano z berlińskiego lidera całej grupy.

Konflikty. Rozdrapywanie starych ran. Tworzenie nowych ran. Rozdrapywanie nowych ran. A przy tym coraz bardziej śmiała, momentami może nawet bezczelna chińska dominacja, trochę jak przypomnienie – gdy już się wszyscy zaczniecie kłócić, gdy już zaczniecie szukać przyczyn waszego bałaganu – my już tu będziemy, gotowi, z planem i pomysłami.

Z perspektywy wyzwań, przed którymi stoi nasz kontynent, z perspektywy wyzwań, które mogliśmy zaobserwować na minionym turnieju… Chyba można założyć, że kiepski poziom sportowy i niewiele goli to nie są największe problemy Europy naszych czasów.

Komentarze