- Anglicy prześlizgnęli się przez kolejną fazę, tym razem bazując przede wszystkim na braku skuteczności u Szwajcarów oraz zmarnowanej jedenastce Manuela Akanjiego. Wciąż najdroższa jedenastka turnieju nie potrafi oczarować fanów, znów musiała desperacko gonić wynik, a mimo oczywistej przewagi jakości – ich zwycięstwo nad Szwajcarami nadeszło dopiero w rzutach karnych.
- Gareth Southgate z uporem maniaka zdaje się utwierdzać w przekonaniu wszystkich tych, którzy przez większą część turnieju zajmują się głównie krytykowaniem jego posunięć. Dzisiejsze decyzje, choć pozornie miały wreszcie sprawić, że Anglia zacznie grać odważniej i efektywniej, jedynie spotęgowały dyskusje o kompetencjach selekcjonera.
- Southgate jest krytykowany za decyzje, za sposób grania, za reakcje na ławce. A jednocześnie jako pierwszy selekcjoner w historii angielskiej piłki, jakże długiej historii, jakże mocnej piłki, po raz trzeci doprowadza swój zespół do strefy medalowej wielkiego turnieju.
Znudzony jak angielski kibic
Nie ma pół argumentu na obronę tego, co wyczynia na boiskach w Niemczech reprezentacja Anglii. O ile indolencję Francuzów da się jeszcze jakoś usprawiedliwiać – bardzo trudna faza grupowa, Kylian Mbappe walczący z urazem, szalenie trudni rywale w postaci Belgów i Portugalczyków, o tyle Anglicy są bezbronni. Słowacja, Słowenia, Szwajcaria – zestaw ich trzech ostatnich przeciwników przypomina trochę grupę eliminacyjną, a nie drogę do półfinału Mistrzostw Europy. Tak, doceniam zarówno postęp całej szwajcarskiej piłki jak i organizację defensywną u Słowaków czy Słoweńców. Wciąż jednak to powinny być starcia jakiejś smutnej krypy bujającej się przy molo z wielkim i dumnym okrętem wojennym uzbrojonym w najpotężniejsze działa. Tymczasem Anglicy zagrali już na tym turnieju prawie dziewięć godzin, a jedynym momentem magii była przewrotka Jude’a Bellinghama ratująca ich od odpadnięcia z potężnymi Słowakami już na poziomie 1/8 finału.
Anglia jest nudna. Schematyczna. Pozbawiona żądeł, pozbawiona zadziorności, pozbawiona bezczelnych dryblingów czy podań, z których znamy “klubowe wersje” Bellinghama, Fodena czy Saki. Podczas wczorajszego starcia ze Szwajcarią Anglicy mieli tak naprawdę jeden moment istotnego przyspieszenia, tuż po stracie gola. Saka wyrównał właśnie po przełamaniu schematu, po zejściu do środka i uderzeniu, które zapewne miało niski współczynnik xG. Ale gdy tylko Anglicy się otrząsnęli – wrócili do starej, nudnej gry. Rany, te podania po obwodzie przypominały nam, jak mogłaby wyglądać piłka ręczna bez gry pasywnej, albo koszykówka bez limitu 24 sekund na akcję. Anglicy niby mieszają w personaliach i ustawieniu, ale ta drużyna musi mieć jakiś głębszy, wewnętrzny problem. Zmieniają się nazwiska, pozycje, zadania. Wahadłowi stają się skrzydłowymi, skrzydłowi schodzą do środka jako “dziesiątki”, boczni obrońcy obiegają środkowych pomocników, Eze, Saka, Palmer, Foden, Shaw, Toney, Mainoo. Można tak wymieniać po kolei gwiazdy światowego formatu, które wymieniają się pozycjami i funkcjami boiskowymi w układance Garetha Southgate’a. Co z tego, to jest cały czas ta sama nudna i schematyczna gra.
Czy to wahadłowi, którzy oddają piłkę do stoperów, czy skrzydłowi, którzy szukają Bellinghama gdzieś w środku, a ten z powrotem odgrywa do boku – Anglia jest tak przewidywalna jak jej nasypani kibice tradycyjnie śpiewający Wonderwall pod którymś z lokalnych pubów. Gdy Szwajcarzy kasowali kolejne niemrawe ataki swoich przeciwników, gdy w dogrywce, już po szeregu zmian personalnych i taktycznych, Anglia nadal nie potrafiła na serio zagrozić bramce Sommera, można było uwierzyć, że ich na więcej zwyczajnie nie stać. Ale przecież wtedy znowu pojawiają się w głowie flesze z minionego sezonu, konkretne zagrania konkretnych zawodników, które zaprzeczają tezie, że Anglik inaczej nie umie. Że Foden nie potrafi przedryblować jednego rywala, że Kane nie potrafi dobrze przyjąć piłki, że Trippier nie dogra celnego dośrodkowania i tak dalej.
Dlaczego właśnie on?
Najgorszy jest właśnie ten ciąg przyczynowo-skutkowy, który każe szukać winowajcy gdzieś przy linii bocznej. Skoro bezsprzecznie potrafią, skoro nawet mają przebłyski w takich naprawdę krytycznych momentach – vide olśniewająca przewrotka Bellinghama czy świetne uderzenie Saki – to może problemem jest trener. Gareth Southgate, który już raz zawiódł całą Anglię jeszcze w trakcie kariery zawodniczej. Największym paradoksem pracy Southgate’a jest zresztą właśnie ten trochę umykający fakt – Anglicy przez lata byli dramatyczni. Jak już się wychylali nad powierzchnię, to po to, by dostać wiosłem, tak jak wtedy, za sprawą zmarnowanego rzutu karnego obecnego selekcjonera.
Nigdy dość przypominania tej historii – Southgate był jedną z twarzy ruchu odnowy. Wraz z innymi angielskimi ekspertami przekonywał, że potrzebne są twarde zmiany już na poziomie szkolenia najmłodszych zawodników. Z dzisiejszej perspektywy tamte opracowania brzmią zabawnie. Fragment tekstu z Weszło z 2012 (!) roku.
Twarzą SGP został Gareth Southgate. Były piłkarz Aston Villi jest odpowiedzialny za system szkolenia w nowym ośrodku. Środkowy obrońca, który ma za sobą doświadczenie trenerskie w Middlesbrough, jest entuzjastą zmian, o czym często przekonuje swoich rodaków w mediach. „Rodzice pytają się, dlaczego ich dzieci nie mogą grać jak Barcelona. Mogą, ale musimy zabronić dzieciom do 13 roku życia grać w składach po 11 zawodników. Powinniśmy też zmniejszyć boiska oraz bramki. Gra jest zbyt atletyczna, a za mało stykowa” – opowiedział o koniecznych zmianach.
Przy opowiadaniu o reprezentacji Austrii Ralpha Rangnicka przewijał się ten motyw – gość wymyślił sobie filozofię futbolu, potem pod tę filozofię stworzył od zera RB Salzburg, wychował całe stado austriackich talentów, które zostały już nauczone futbolu “po nowemu”, a potem sam zaczął ich ustawiać jako selekcjoner. I to zadziałało, gegenpress Rangnicka wpajany od dzieciaka w akademiach RB, potem gegenpress w kadrze pod okiem Rangnicka – Austria wygrała grupę z dwoma późniejszymi półfinalistami turnieju oraz przepotężną Polską. Ale przecież u Southgate’a powinno być podobnie. Anglik na dobrych parę lat przed objęciem kadry układał szkolenie według tych prostych prawd – nigdy więcej kick’n’rush, nigdy więcej fizycznej przepychanki od najmłodszego, potrzebujemy odwagi, dryblingu, stylu, potrzebujemy zawodników tak kreatywnych i przygotowanych pod względem technicznym, jak Hiszpanie czy Holendrzy.
I co? Southgate może być postrzegany jako jeden z ojców chrzestnych sukcesu szkoleniowego angielskiej piłki, może patrzeć z dumą na to, jak nowa generacja angielskich talentów wyróżnia się czymś więcej niż wzrostem i zadziornością. Jestem pewien, że Gareth z 2012 roku cmokałby w nieskończoność nad akcjami Palmera, Saki czy Bellinghama. Palmera z Chelsea, Saki z Arsenalu, Bellinghama z Realu. Jak to się stało, że ideały Southgate’a – reformatora szkolenia, są aż tak ukryte u Southgate’a – selekcjonera? Jak to w ogóle możliwe i czy to stan trwały?
Nam się oczy otworzą, jak Southgate opuści kadrę?
Tu dochodzimy do sedna. Nasza dyskusja wokół stylu gry reprezentacji Czesława Michniewicza to bowiem jakiś nieśmieszny żart na punkcie tego, jak trudna do oceny jest sytuacja reprezentacji Anglii. Gdyby spojrzeć wyłącznie na nazwiska, a następnie na boisko, każdy wyciągnąłby podobne wnioski: coś tu nie gra, coś tu nie pasuje, trzeba tu coś zmienić. Co więcej – takich momentów, gdy Anglia gra poniżej potencjału poszczególnych jej ogniw było w ostatnich latach sporo. Ale wtedy, cały w zapłakanej białej koszulce z czerwonym krzyżykiem na barku, wchodzi Mr. History of Football.
A historia piłki nożnej nadaje wyczynom Southgate’a totalnie inny kontekst. Gdy oglądamy go tak jak wczoraj, w starciu ze Szwajcarami, momentami przyduszającymi ten angielski gwiazdozbiór, myślimy o być może największym rozstrzale potencjału i dyspozycji w ostatnich latach. Ale co się dzieje, gdy odpalamy historię angielskich selekcjonerów? Wczoraj brawurowe wyliczenia zamieścił na Twitterze Mr. Chip.
Spójrzmy na Anglię w okresie od pamiętnego karnego Southgate’a w półfinale Euro 1996, a zatrudnieniem tego pechowca w roli trenera tymczasowego reprezentacji Anglii w 2016 roku. Pięć turniejów Mistrzostw Europy. Pięć turniejów Mistrzostw Świata. Przez ten czas przez Anglię przewinęli się w swoim prime-time Wayne Rooney, Steven Gerrard, Frank Lampard, John Terry, Raheem Sterling, Ashley Cole i wielu, wielu innych. Dokonania? Na jeden turniej, Euro 2008, w ogóle nie pojechali. Dwukrotnie odpadali już w fazie grupowej. Ani razu nie udało im się dobrnąć dalej, niż do ćwierćfinału. DZIESIĘĆ prób. Dziesiątki utalentowanych piłkarzy. Ani jednego półfinału.
A potem przyszedł Southgate, najpierw na chwilę, a potem jednak na lata. Trwa jego czwarty turniej – w Rosji zajął czwarte miejsce, dwa lata później na Euro przegrał dopiero w finale. W Katarze odpadł w ćwierćfinale z Francuzami, ale na obecnym turnieju znów wprowadził Anglików do półfinału. W cztery próby – trzy półfinały. Wcześniej różni kozacy myśli trenerskiej próbowali tego dokonać z różnymi kozakami angielskiej piłki nożnej, nie udało się ani razu, przy dziesięciu podejściach.
To kontekst, który w praktyce zmienia wszystko. A przecież Southgate może z łatwością zbić koronny argument: “bo trafili mu się lepsi piłkarze”. Otóż trafili mu się, bo wcześniej sam popracował, by reprezentacji Anglii lepsi piłkarze, zwłaszcza ofensywni, trafiali się częściej, niż co parę lat. Selekcjoner najpierw zasiał ziarno, potem je zebrał, nie ma się do czego przyczepić.
Wszystko brzmi pięknie, logicznie i spójnie. Ale gdy wybrzmiewa pierwszy gwizdek spotkania, trzeba zamknąć Wikipedię, na której Southgate wygląda wyśmienicie, i spojrzeć na murawę, gdzie jego zespół gra antyfutbol.
Nie wiem, jak go oceni historia, jak go ocenią eksperci angielskiej piłki za dziesięć czy dwadzieścia lat. Co gorsza, nie przekonamy się też nigdy, czy to nie Southgate był jednak hamulcowym dla tych genialnych piłkarzy, których od paru lat ma Anglia w swoich szeregach.
Wiemy jedno: najbardziej egzotyczne akademickie dyskusje o tym, czy Southgate zasługuje na szacunek za wyniki, czy też na krytykę za styl, i tak są ciekawsze niż mecze Anglików. Czasem po prostu nie możesz nakarmić spragnionego kibica screenem z Wikipedii, on widzi boisko, a nie historyczny kontekst angielskiej nieudolności, przerwanej dopiero przez obecnego selekcjonera.
Panowie Anglicy, wypadałoby coś temu kibicowi pokazać. Choćby po to, by waszym najbardziej utytułowanym selekcjonerem nie pozostał synonim boiskowej nudy. Jakie to by było… angielskie?
Nie wiem bez urazy dla Southgate’a, ale dla mnie bohaterem i sprawcą tego awansu był sędzia turek co się nadaje do nie napiszę czego. Szczerze mówiąc będę zaskoczony jeśli Anglia przegra to Euro a w finale będzie inny mecz niż Francja vs Anglia. Jest to obrzydliwe co się dzieje na tym Euro. Od fazy grupowej oglądam mecze z doskoku, szkoda Gruzji najbardziej a Hiszpania do finału ma drogę przez piekło gdzie Anglia ma autostradę do finału. Można porównać to do naszej grupy eliminacyjnej i że nawet to się da zawalić i fakt przecież Anglia nie powinna tak naprawdę tu być gdzie jest, ale strzelili te gole i grają dalej. Sprawiedliwości w sporcie nie ma i będzie tylko gorzej. Osobiście uważam, że ustalanie drabinki powinno odbywać się w znacznie bardziej atrakcyjny sposób dla oglądających już lepsze by było gdyby po fazie grupowej była tworzona tabela drużyn od 1 do 16 i gramy 1 z 16, 2 z 15 oba takie mecze są w osobnych drabinkach żeby dwie najlepsze drużyny na Euro nie wyeliminowały się przed finałem. A tu Hiszpania walczy z Gruzją rewelacją turnieju wynik wiadomy a potem mecz z Niemcami widać było poziom sędziowania w tym meczu naprawdę “wysoki”. Dziwnym trafem zawsze jak jest jakiś błąd to albo dla gospodarza korzystny albo dla większego piłkarsko kraju. To tak bardzo obrzydza ten sport, że nie dziwię się, że raczej piłka stanie się sportem dla starych ludzi i tylko będzie opychać od siebie.