Olkiewicz: najtrudniejsza ze sztuk – sztuka przemijania

Oba piątkowe ćwierćfinały siłą rzeczy stały się trochę historią o przemijaniu. Choć trudno chyba znaleźć jakiekolwiek punkty wspólne między Pepe czy Cristiano Ronaldo a Tonim Kroosem - i to zarówno jeśli chodzi o samo boisko, jak i okoliczności rozstania z wielką piłką - piątek był przede wszystkim dniem wielkich pożegnań. Chociaż... czy na pewno pożegnań?

Cristiano Ronaldo Pepe
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Cristiano Ronaldo Pepe
  • Któż by mógł przypuszczać, że w dniu, w którym swoją przygodę z mistrzostwami kontynentu zakończyli tacy geniusze futbolu jak Toni Kroos i Cristiano Ronaldo, najlepszy występ zaliczy trzeci z weteranów rozstających się z wielką piłką – 41-letni stoper Pepe.
  • Historia każdego z tych trzech zawodników to właściwie odrębna opowieść z jednym, jakże ważnym morałem – nie ma jednej dobrej drogi, by przemijać z godnością. Co więcej, to chyba wcale nie oznacza, że tych dróg jest wiele – bardziej, że po prostu takiej drogi nie ma ani jednej.
  • W przypadku Pepe i Toniego Kroosa mamy jednak mocne przesłanki, by sądzić, że nikt już nie wyskoczy nagle zza kurtyny i nie zapowie sequelu. W przypadku CR7 takiej jasności nie ma – i to jest zarówno najbardziej niepokojące, jak i najbardziej ekscytujące.

Poradnik przemijania: kiedy przemijać?

Konkurencja nie była duża, więc Pepe miał prościej. W meczu Francji z Portugalią długimi fragmentami nie działo się zupełnie nic, w dogrywce przez pewien czas Francuzi nawet nie pozorowali zainteresowania odebraniem piłki, zamiast tego trwali sobie na własnej połowie i obserwowali leniwy atak pozycyjny rywali. Być może przy spotkaniu z kanonadą goli, licznymi zwrotami akcji oraz piłką krążącą od pola karnego do pola karnego byłoby trudniej, ale w takiej kołysance? Cóż, może nie oglądałem wnikliwie, a może jestem już stary – dla mnie akcją meczu był szaleńczy pościg 41-letniego Pepe za 15 lat młodszym Marcusem Thuramem – pościg zakończony wybiciem piłki spod nóg Francuza na samej linii końcowej, gdy ten już zdobywał metry w polu karnym Diogo Costy. Tak, Hiszpania z Niemcami stworzyli bardzo fajne widowisko, efektowne, bogate w sytuacje bramkowe.

Ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej przekonuję się, że Pepe w ogóle był moim bohaterem dnia. Nie żaden z Hiszpanów, momentami bronili się desperacko. Nie którykolwiek z Francuzów, którzy przepchnęli jakoś kolejny mecz i grają w półfinale Euro 2024. Nie żaden z nieskutecznych Niemców, nawet nie boki obrony Portugalii, które momentami faktycznie działały na najwyższym poziomie. Okej, Unai Simon miał swoje wielkie chwile, ale Pepe? Jak mawia mój serdeczny kolega (i poczytuję sobie jako zaszczyt, że mogę tak o nim napisać) Wojtek Kowalczyk – ludzie kochani! Pepe ma 41 lat. Właściwie ze swoim wielkim szacunkiem do wieku, powinienem fetować każdy jego występ jako dowód na zaprzeczenie prawom fizyki – nieubłaganym dla każdego, kto skończył trzydzieści lat, a co dopiero jeszcze starszych, jak Pepe właśnie.

Natomiast Pepe do tego grał jak z nut, blokował ofiarnie strzały, współtworzył blok, który nie pozwolił Francuzom na zbyt wiele – te pojedyncze niecelne uderzenia czy rykoszet Kolo Muaniego to trochę mało jak na starcie Mbappe i kolegów z gościem po czterdziestce. Jestem za ten występ wdzięczny również dlatego, że nadaje głębi całej piątkowej rywalizacji, dodaje szalenie ważny kontekst. Jakże prosto byłoby przecież skupić się na Cristiano Ronaldo, dorzucić cytat z Perfektu i zamknąć laptopa. Tak, CR7 zaliczył kolejny dziwny występ, pełen niezrozumiałych decyzji, zachowań oraz zagrań, strzałów prosto w mur, kolizji ze stoperami rywala, nieudanych dryblingów. Byłoby naprawdę łatwo pokazać palcem na drugiego największego piłkarza w historii i utyskiwać: ach, przegapił swój moment na odejście w chwale, oj, jakże nieprzyjemnie się patrzy, gdy ktoś tak brzydko się starzeje.

Nic z tego, dwie linie dalej biegał starszy o dwa lata Pepe. W poradniku przemijania na pytanie: kiedy odchodzić – nie ma dobrej odpowiedzi. Wielu mogłoby wskazać – na pewno zanim reprezentacja zmieni się w fundację spełniającą marzenia, gdzie dziesięciu piłkarzy pracuje, by Cristiano mógł urzeczywistnić swój piękny sen o bramce na kolejnym dużym turnieju. Ale Pepe jest tą drzazgą, która nakazuje dodawać gwiazdkę – kto wie, może po prostu CR7 nie trafił z formą? Ba, może jeszcze pojedzie na mundial, skoro za dwa lata będzie w wieku, w którym Pepe ściga się skutecznie z Thuramem?

Poradnik przemijania: jak przemijać?

Pepe pożegnał się z Mistrzostwami Europy najpiękniej jak mógł – zabrakło jedynie strzelenia karnego zamiast Joao Felixa i ewentualnie fetowania awansu do półfinału Euro 2024. Ale biorąc pod uwagę tylko to, na co obrońca faktycznie miał wpływ – było to pożegnanie słodkie, pożegnanie, które sprawia, że dla wielu ludzi Pepe pozostanie długowiecznym stoperem, który nawet po czterdziestce prezentował wysoki poziom piłkarski na turnieju rangi mistrzowskiej. To dużo, biorąc pod uwagę, że fragmentami swojej kariery zmieniał się w mema o brutalnym agresorze, kasującym kolejne gwiazdy chamskimi faulami. Ten dysonans już sam w sobie jest dość dziwny – Pepe w czterech meczach popełnił dwa faule, nie otrzymał ani jednej żółtej kartki, grał elegancko i z wyczuciem, z celnością podań na poziomie 95%. Cristiano Ronaldo… No nie będę się zwyczajnie znęcał nad tym gościem, szczególnie, że wciąż pozostaję jego przeogromnym fanem, a z każdym niepowodzeniem przy wykończeniu na tych mistrzostwach, kibicowałem mocniej, by wreszcie trafił.

Ale jest jeszcze Toni Kroos. Pepe, przez długi okres kariery brutal, żegna się jako niemalże arbiter elegancji. Toni Kroos, ikona schludności boiskowej, bohater tysięcy filmików o dopieszczonych podaniach i przemyślanym kontrolowaniu tempa gry – żegna się jako brutal. Niektórzy żartowali, że Kroos na koniec chciał wyrównać swój bilans żółtych kartek, inni, że tym razem “chciał za bardzo”. W każdym razie – cztery, może nawet pięć żółtych kartek dla Kroosa raczej nikogo by nie zdziwiło – z każdym kolejnym ostrym faulem, z każdym kolejnym przerwaniem kontry, zastanawialiśmy się za to, dlaczego sędzia aż tak go oszczędza. Kroos powinien de facto zaliczyć wyjście a’la Zidane – czyli z czerwoną kartką, osłabiając swój zespół. Zdaje sobie sprawę, że ten jeden słabszy mecz nie przekreśla dziedzictwa niemieckiego rozgrywającego, ale mimo wszystko – pozostaje niesmak.

I to jest najbardziej kuriozalna wiadomość wokół Kroosa. Wydawać by się mogło, że ten wyjątkowo inteligentny środkowy pomocnik faktycznie rozegrał już tę partię szachów kilkanaście razy. Wiedział, że Euro na własnym terenie, że Niemcy obłędnie mocni. Zejście ze sceny u szczytu ma sens wtedy, gdy rzeczywiście zbliżasz się do szczytu. Kroos musiał mieć świadomość, że wygranie Ligi Mistrzów z Realem i Mistrzostwa Europy z Niemcami to tak “ikoniczny” zestaw okoliczności zakończenia kariery, że przykład Niemca byłby podawany jeszcze przez lata jako wzorzec i ideał. Jakże mocno by to korciło wczoraj – zobacz, Cristiano, zobacz ty, który stałeś się ciężarem dla całej swojej drużyny. Toni Kroos schodzi ze sceny u szczytu, jako gwiazda, jako idol, jako motor napędowy. Dlaczego ty tak nie mogłeś, w swojej obsesji perfekcji, w swoim chorym przekonaniu, że czas cię nie dotyczy?

I co? I tak naprawdę pożegnaniu Toniego Kroosa towarzyszy jedna myśl – czy nie dałby się namówić na jeszcze? Choćby po to, by nie kończyć, by nie pozostawiać po sobie wspomnienia ostatniego meczu, w którym powinien wylecieć z boiska po parunastu minutach? Głupio żegnać Kroosa w tak młodym wieku jak na piłkarskiego emeryta. Gdzie epizod w MLS, gdzie Arabia Saudyjska, gdzie powrót do klubu, w którym się wychował? Warunkiem, by ta decyzja o zejściu niepokonanym miała sens, gdyby pozostał niepokonany. Dziś chyba sam Toni Kroos zastanawia się, czy nie warto byłoby poczekać, sprawdzić się choćby i na mundialu 2026.

Na pytanie: “jak przemijać” odpowiedzi więc nadal nie ma. Nawet jeśli założymy, że warto odejść na szczycie – nigdy nie opuszczą nas wątpliwości, co by było, gdyby na tym szczycie jeszcze chwilę pobyć, spróbować się utrzymać, może nawet się rozgościć.

Tylko u nas

Przemijanie zawsze boli

I tu pojawia się ponownie Cristiano Ronaldo – gdybym był złośliwy, dopisałbym: w przeciwieństwie do listy strzelców na turnieju, bo tam się nie pojawił. Dlaczego ktoś miałby mu wskazywać jako wzór zejścia ze sceny Kroosa, a nie Pepe? Dlaczego ktoś miałby go namawiać – odejdź na szczycie, jak Kroos, a nie… Ech, na szczycie, jak Pepe? I Kroos, i Pepe odpadli na tym samym etapie, co więcej, Pepe zaliczył lepszy występ, a jest przecież dla CR7 zdecydowanie bliższy wiekiem. Obawiam się – to dobre słowo, zwłaszcza jeśli ktoś jest fanem Ronaldo – że to właśnie Pepe może być inspiracją dla piłkarza Al-Nassr.

Po tym turnieju na pewno pół świata będzie wysyłać Cristiano Ronaldo na emeryturę. Ba, to będzie też wielka niedomknięta opowieść: co stałoby się, gdyby Roberto Martinez jednak zdjął staruszka z boiska i pozwolił drużynie odetchnąć od jego ambicji i ego? Gdy Saliba czy Upamecano z łatwością wychodzili spod pressingu Ronaldo, trudno było się nie zastanawiać – a gdyby Portugalczycy grali tam z jakimś młodym kocikiem jak Goncalo Ramos? Gdyby więcej szans ze stojącej piłki dostali inni zawodnicy, nie tylko z uporem maniaka bijący w mur Ronaldo? Nie ma sensu się oszukiwać – dwa wykorzystane rzuty karne w seriach jedenastek to mało, bardzo mało, jak na utrudnienia spowodowane jego grą. Nikt nie może mieć pewności, że bez Ronaldo byłoby lepiej – bądź co bądź skupiała się na nim uwaga stoperów, trudno też było pozostawić go bez opieki, być może stąd tyle miejsca dla wchodzących przy linii bocznych obrońców. Ale każdy może mieć pewność – wystarczy obejrzeć mecze – że to nie był dobry turniej dla legendy.

Naturalne dla wielu byłoby odejście. Tak, mam świadomość, że jestem już innym zawodnikiem, w kadrze udało mi się zdobyć prawie wszystko, pobiłem wszelkie istniejące rekordy, ale coraz częściej czuję się obciążeniem, a nie wsparciem. Ronaldo daje taką konferencję prasową i cały świat bije brawo, zatapiając się w kompilacjach jego najpiękniejszych bramek w barwach Portugalii. Ale to jest Cristiano Ronaldo. To jest gość, który po porażce w tenisie stołowym na szkolnej stołówce, następne kilka tygodni zamyka się w specjalnym centrum treningowym pingla do momentu, gdy osiągnie w tym tenisie stołowym poziom przynajmniej mistrza szkolnej stołówki. Obsesja doskonałości, skrajny perfekcjonizm, chorobliwa ambicja, to wszystko napisano o Portugalczyku setki razy, samemu mi się kończą synonimy na jego manię wygrywania.

Wydaje mi się, że gdy przytulał 41-letniego Pepe, wzruszonego i płaczącego po zakończeniu spotkania, myślał tylko o jednym. Gość dwa lata starszy i gra. To czemu ja mam już kończyć?

Dni, których nie znamy, utwór Marka Grechuty prezentuje Cristiano Ronaldo. Trochę niepokojące, gdy przypomnimy sobie te wszystkie uderzenia z rzutów wolnych w mur. Ale i trochę ekscytujące, bo myśl, że Ronaldo jeszcze się odbije, że to jeszcze nie jest jego ostatnie słowo, również nie jest pozbawiona logicznych przesłanek. No dobra, jednej logicznej przesłanki.

To Cristiano Ronaldo. Kto, jeśli nie on, miałby się jeszcze odbić po czymś takim w tym wieku?

Komentarze