- Udział w wielkiej imprezie piłkarskiej w XXI wieku to już nie tylko kilka spotkań po 90 minut, ale cała marketingowo-rozrywkowa maszyneria, która przez miesiąc bombarduje społeczeństwo futbolem.
- W pewnym sensie rozumieją to FIFA i UEFA, stale poszerzając drzwi na wielkie turnieje, ale tym mocniejszy będzie ból, no i tym mocniejsze konsekwencje dla tych, którzy pozostaną nieobecni.
- Po piłce ręcznej czy nawet siatkarkach trudno wyrokować, że sukces nagania sukces, ale w czasach morderczej walki o uwagę – każdy błąd może się stać o wiele bardziej kosztowny niż wcześniej.
Polska – Estonia i finał baraży – mecze o to, by nie wypaść z obiegu
Mam ogromny zaszczyt pracować w szeroko rozumianej branży rozrywkowej – podobnie jak większość dziennikarzy, media workerów, ludzi, którzy piszą teksty czy nagrywają filmy. Wydaje mi się, że tradycyjne nazewnictwo nie nadążyło zresztą za tym, co oferuje dzisiejszy Internet. Stąd też najbardziej trafne określenie na moją pracę zawodową, ale i to, co robi wielu innych, podobnych do mnie, to właśnie “działalność rozrywkowa”. Co więcej, zaszczyt mam też obserwować zjawisko z drugiej strony – jako ojciec dwóch synów, których życie poza placówkami edukacyjnymi i klubami sportowymi składa się w dużej mierze z konsumowania rozrywki.
Mój mandat do oceny rzeczywistej wagi barażowego dwumeczu uzupełnia jeszcze minimalne doświadczenie w roli redaktora naczelnego oraz osoby, która negocjowała część kontraktów reklamowych – zarówno w okresie wielkiej imprezy piłkarskiej, jak i w martwych częściach futbolowego kalendarza. Dodatkowym atutem jest bliski kontakt z młodzieżą – średnio co czwarte zajęcia musimy rozpoczynać od przypomnienia, że przerwa jest od przebierania się, a nie wymiany kartami piłkarzy Ekstraklasy.
Ogółem więc bez fałszywej skromności: uważam, że znam temat na tyle dobrze, by wygłosić twardy, ale i odważny osąd: Euro czy mundial to żniwa całej branży rozrywkowej.
“Gorączka” piłkarska istniała od zawsze, nie tylko w czasach przed Internetem, ale nawet i w erze przed telewizją. Natomiast im dalej w las, tym ta gorączka… No właśnie. Na pewno stała się bardziej rozległa, rozbudowana, zalewała coraz większe obszary. Na pewno stała się bardziej przemyślana, zaplanowana, zamykana w pewne ramy przez profesjonalistów, próbujących ją spieniężyć. Ale mam też wrażenie, że z każdym kolejnym turniejem, gorączka jest coraz bardziej potrzebna samemu środowisku piłkarskiemu.
Po to, by to środowisko piłkarskie nie wypadło z obiegu.
Życiodajna fala, która może nas ominąć
Na początku ustalmy: nie jest prawdą, że żyjemy w kraju 40 milionów selekcjonerów. “Bańka” piłkarska, nawet wliczając tych niedzielnych fanów, którzy oglądają jeden mecz na pół roku, to grupa pewnie ze 40 razy mniejsza. To nasza hardkorowa klika, w której większość z nas żyje na co dzień. Rozmawiamy o piłce, kojarzymy jeśli nie polskich zawodników, to chociaż tych zagranicznych, wiemy gdzie jest Radzionków, albo przynajmniej Niepołomice, nawet wymienimy ze cztery GKS-y i trzy Wisły. Odróżniamy Santosa od Sousy i Brzęczka od Michniewicza, niektórzy nawet Bejgera i Bargiela, ale ja akurat jestem poza tą podgrupą.
Ta ekipa jest w miarę stała – biologia robi swoje na obu biegunach, część zasila tzw. Sektor Niebo, ale jednocześnie zazwyczaj fanatyczni ojcowie dbają o wychowanie równie fanatycznych dzieci. Dynamicznie poszerzać może się tylko w wyniku jakichś zdarzeń niemalże epokowych – gdy zainteresowanie futbolem zdecydowanie wybija się poza bańkę piłkarską.
Tu dochodzimy do sedna całego problemu. Wielki turniej piłkarski z udziałem reprezentacji Polski to moment, gdy spokojny strumyk zamienia się w rwącą rzekę, w dodatku tworzącą wielkie rozlewiska wszędzie wokół. O piłce nożnej nagle zaczynają mówić prezydent z premierem, na kanapie u Kuby Wojewódzkiego zasiada jeśli nie topowy piłkarz, to któryś z trenerów czy działaczy. Monika Olejnik zakłada na głowę rondel w biało-czerwonych barwach (serio, tak było chyba w 2012 roku). O piłkarzach rolki wrzuca Make Life Harder, posty o nich pisze Maciej Stuhr. Wydziera się na ich temat Dziki Trener i Viralowy Tata, a czasem nawet któryś z YouTube’owych guru nagrywa jakiś tematyczny filmik piłkarski ze sponsoringiem ze strony Coca-Coli.
Na kilka tygodni piłka staje się numerem jeden – wylewa się z programów publicystycznych, gwizdek sędziego jest w dosłownie każdej reklamie radiowej, piłkarskie motywy znajdują się w reklamach opon, piwa, leków, prezerwatyw, parówek, hipermarketów i narzędzi budowlanych. To nie jest gorączka starego typu, oglądanie meczów od rana do nocy, obowiązkowe wypełnianie skarbu kibica oraz zakup porannej gazety, by przeczytać raz jeszcze o tym, co się przed chwilą obejrzało.
Tak działa świat – ściągniesz jednego dobrego hiszpańskiego pomocnika, zaraz będziesz miał ich w Ekstraklasie stu. Doprowadzisz jedną reklamę z udziałem piłkarzy do statusu kultowej, a za moment Kamil Grosicki wciśnie ci baraninę na cienkim cieście.
Wielki turniej z udziałem reprezentacji Polski to wydarzenie najbardziej dynamicznie zbliżające się do tego powiedzonka o 40 milionach selekcjonerów. To wydarzenie, które nakręca dyskusję, wypala nieusuwalne wspomnienia na twardych dyskach, skupia wokół piłki wszystkie grupy społeczne. Pamiętam doskonale dyskusję o ewentualnym powtórzeniu rzutu karnego przez Jakuba Błaszczykowskiego w spotkaniu z Portugalczykami. Najgłośniej, najbardziej ofiarnie i bez wątpienia z największą determinacją walczyły wówczas rozżalone nastolatki na Twitterze, które bezradnie oznaczały konta UEFA, PZPN, FIFA i prezydenta.
Rany, ależ to była wielka moc tej turniejowej obsesji, tej zbiorowej halucynacji, że liczy się tylko futbol, choć przecież jeszcze wczoraj spora część tych osób nie wiedziała w ogóle, kim jest Michał Pazdan. Może nawet to był jej peak?
Wyrwa do zasypania
Od razu zaznaczam – nie stoją za mną żadne instytuty badawcze, nie wykonałem również samodzielnie nic poza dość wnikliwym obserwowaniem rzeczywistości wokół siebie. Mam wrażenie, że jesteśmy coraz rozsądniej zagospodarowani przez świat. Nie chcę tutaj ględzić, że kiedyś to było, tylko jeden kanał na YouTube, a we stanie wojennym to i tego jednego kanału nie można było obejrzeć. Natomiast trudno nie zauważyć, że coraz mniej mamy czasu faktycznie wolnego od wszelkich bodźców.
W podróży nam coś przygrywa, jeśli YouTube – to na pewno w czasie turnieju wyświetli przed filmem odpowiednią liczbę reklam, naturalnie piłkarskich. Za oknem przelatują billboardy, na ekranach w autobusie wyświetlają się kolejne newsy – w czasie mistrzostw oczywiście przede wszystkim związane z piłką nożną. Nie wierzymy mediom, chcemy się od wszystkiego odciąć? Okej, to dobry moment, żeby przejrzeć swój timeline na fejsie, na Insta, na twitterze. Posty, wpisy, tweety, oczywiście w czasie turnieju głównie piłkarskie, w najlepszym wypadku Marek Migalski, ostatni sprawiedliwy, który chełpi się, że nie wie, czym w ogóle jest futbol. No ale jednak zwierzenia, że nie interesuje go piłka, to też jakaś forma dyskusji o piłce.
Jeśli zabraknie nas na tym turnieju, świat się nie zatrzyma – po prostu zaoferuje nam coś innego, jak co dzień. Okazja do miesięcznego bombardowania futbolem po prostu nam umknie, ten miesiąc wtłaczania piłki nożnej w “świat pozapiłkarski” bezpowrotnie przepadnie. Jasne, byłem dawno temu dzieckiem, pamiętam lata dziewięćdziesiąte, gdy wielki turniej z udziałem Polski mogliśmy sobie zagrać w FIFA 98. Ale jednocześnie – od 2002 roku najdłuższa przerwa pomiędzy imprezami z naszymi Orłami to cztery lata. A były przecież po drodze wydarzenia epokowe – bo taki był powrót na mundial po 16 latach przerwy w 2002 roku i takie było Euro 2012, które odbywało się u nas. Następne takie “pokoleniowe” zdarzenie to oczywiście Euro 2016.
Ale dzieciaki, które nie mają szans pamiętać jak Pazdanator ekstraklasowymi fusami idzie twardo po ćwierćfinał – urodzone gdzieś w 2012 czy 2013 roku, mają już dziś po 11, 12 lat. Jeśli teraz nie damy im tego słynnego pierwszego numeru po 3,95 od D’Agostini, po której piłka porwie ich na całe życie… Co właściwie się stanie? Czy na pewno nie powstanie wyrwa, którą w tak pędzącym świecie będzie trudno zasypać?
Może nic się nie stanie, awansujemy w 2026 czy tam w 2028 roku i wszystko będzie po staremu. A może jednak nie.
Naród na barkach
Tak, dwumecz barażowy to będzie przede wszystkim walka o bilety na Euro 2024, o spełnienie piłkarskich ambicji, o pokazanie się na zielonych murawach w taki sposób, w jaki powinni się prezentować przedstawiciele pokolenia Szczęsnego czy Lewandowskiego. Ale nie potrafię się pozbyć wrażenia, że na tych 180 minutach wisi znacznie więcej. Rekordowe budżety PZPN-u, na które miały oczywiście wpływ nagrody od UEFA. Zainteresowanie największych firm sponsoringiem reprezentacji. Wyprzedane stadiony na meczach naszej drużyny.
Ale też wspomniana przeze mnie branża rozrywkowa, która musi się szykować na scenariusz, w którym budżety drugiego kwartału trzeba będzie wydać inaczej, niż na te reklamy z gwizdkiem sędziego w tle. Zainteresowanie dzieciaków, które tak w pełni, soczyście i na lata, można uzyskać tylko potężnymi emocjami z udziałem reprezentacji – widzę to na co dzień, po różnej temperaturze dyskusji wokół goli Mbappe i Haalanda i tych, które strzela “Lewy” dla Polski. Trwa walka o paliwo dla tych wszystkich młodzieżowych trenerów, dla wuefistów, którzy na dzień sportu na początku czerwca zaplanowali już turnieje “mini-Euro” z udziałem Polaków. O tlen dla tych członków naszej banieczki, którzy na każdym spotkaniu rodzinnym muszą się tłumaczyć z porażek z Mołdawią czy innym Spartakiem Trnawa.
Nie ma co przesadzać – to nie będzie koniec futbolu w Polsce, to nie będzie bankructwo PZPN-u oraz masowe przekierowanie uwagi z powrotem na tiktokerki. Młodzi piłkarze nie porzucą swoich klubów, młodzi trenerzy nie przerzucą się na szachy, gazety piłkarskie nie zostaną zamknięte, a telewizje nie odwołają relacji z Euro.
Natomiast pełnych konsekwencji takiego “missing out” w świecie powszechnego “fear of missing out” wolałbym na wszelki wypadek nie sprawdzać. Bo mogą się okazać bardziej bolesne niż boiskowe klęski.
Nawet zakładając pozytywny scenariusz, że uda nam się awansować na Euro mi osobiście trudno jest sobie wyobrazić, że czerwiec będzie faktycznie okresem wielkiej narodowej mobilizacji, flag na balkonach, autach i tramwajach, dyskusji na temat powołań, tego czy grać z 1 czy 2 napastnikami, prognoz z kim zagramy po wyjściu z grupy…
.
Realia są takie, że w razie awansu na Euro zagramy w grupie śmierci – wylosowanie Francji i Holandii sprawiło, że jest to nasza najtrudniejsza grupa od 1974 r. i kibice mając w pamięci niedawne wpadki z Mołdawią czy Albanią raczej nie wierzą w powodzenie na turnieju. To już nie 2012 r., kiedy debata przed mistrzostwami dotyczyła tego, z kim zagramy w 1/4 po tym jak wygramy grupę. To nie lata 2016 i 2021, kiedy na średniakach mieliśmy ugrać 4 punkty i powalczyć z potęgami. Stan naszej kadry jest taki, że sukcesem będzie ogranie Austrii, ale i to nie jest pewne…
.
W mojej ocenie tegoroczne lato będzie wyjątkowe pod tym kątem, że nawet jeżeli zagramy na Euro, to i tak jest całkiem możliwe, że pod kątem społecznym ten występ zostanie i tak przyćmiony sukcesami Igi Świątek w Paryżu, na Wimbledonie czy Igrzyskach (no chyba, że będziemy się w stanie ograć Francuzów czy Holendrów, jednak przyznasz Kuba, że trudno jest mieć jakieś racjonalne argumenty, że to się stanie).