Najlepsze mecze to te, których scenariusz jest zbyt naiwny, by trafić nawet do taniego filmu familijnego, a jednak wydarza się na boisku. Którego scenariusz staje się idealnym materiałem pod dokument. Reprezentacja Polski miała dostarczyć nam awans na mundial, a w pakiecie obudowała go taką historią, że pomeczowe łzy Czesława Michniewicza najlepiej ją zwieńczały.
- Czasem są mecze, po których to nie analizowanie taktyki jest pierwszą rzeczą, którą powinno się zrobić
- Dlatego warto zauważyć ludzki element sukcesu. Sukcesu, którego nie oddadzą liczby ze statystyk
- Efektowne jest również to, że cała historia by się nie wydarzyło, gdyby najpierw Paulo Sousa nie spartaczył meczu z Węgrami, a później nie zdezerterował
To niesamowite, ilu ludzi może jednocześnie napisać swoją historię
Wojciech Szczęsny sam przyznał, że do tej pory nie dał zbyt wiele reprezentacji, a gdyby nie jego dwie interwencje po strzałach Forsberga – tego samego, który dwa razy trafił do jego bramki dziewięć miesięcy temu, to też pewna symbolika – teksty o awansie do Kataru w ogóle by nie powstały.
Bartosz Bereszyński – prawonożny piłkarz na lewej flance, w dodatku zamieszany w większość traconych goli na Euro 2020 – przyczynił się do tego, że droga po jego stronie była jednokierunkowo zamknięta.
Kamil Glik – team menedżer reprezentacji Jakub Kwiatkowski mówił ostatnio, że jemu musieliby nogę urwać, by nie grał. Nie jestem pewien. Ten facet z jedną dograłby do końca.
Grzegorz Krychowiak był ostatnio “usuwany” z reprezentacji więcej razy niż ma w niej występów. Całą pierwszą połowę spędził na rozgrzewce tylko po to, by w pierwszym kontakcie z piłką wywalczyć rzut karny.
Piotr Zieliński, czyli piłkarz, który do tej pory był kojarzony ze spalaniem się w największych meczach. Nigdy nie dawał kadrze tego, co klubom. Przełamał się w chwili, w której był najbardziej potrzebny.
Sebastian Szymański – dopiero ucieczka Paulo Sousy otworzyła mu drogę do reprezentacji. Portugalczyk twierdził, że skoro nie nadaje się do gry na nieswojej pozycji, to nie nadaje się w ogóle. Skala błędu Sousy okazała się spektakularna. Dobrze, że Michniewicz nie wiedział, że Szymańskiemu nie da się znaleźć miejsca na boisku, tylko po prostu to zrobił.
No właśnie, Michniewicz
Po jego wyborze pisaliśmy tak: Sam wybór Czesława Michniewicza sportowo się broni. Można wypominać mu serię porażek Legii, która przysłużyła się jej zimowaniem w strefie spadkowej, ale trzeba sporo złej woli, by nie zauważyć w nim doskonałego zadaniowca. Trenera, który bez względu czy ma komfort kadrowy, czy nie (dwumecze z Bodo/Glimt i Slavią Praga!), jak mało kto potrafi neutralizować atuty rywali i uwypuklać własne. Zadaniowca, który w spotkaniach oderwanych od codzienności (Spartak, Leicester, nawet Napoli, które do 70. minuty nie mogło wbić Legii gola), potrafi robić wynik ponad stan. A baraże są takimi meczami. To nie jest część większej całości, tylko dwie gry, które trzeba wygrać jakkolwiek. Jeśli głównym zadaniem prezesa PZPN było zmaksymalizowanie szans Polaków na awans na mistrzostwa świata, nie mam poczucia, by to zepsuł, wręcz przeciwnie.
Widać, że w Michniewiczu siedzi wielka zadra. Do dziś nie może się pogodzić z okładką „Przeglądu Sportowego” z hasłem „podzielił Polskę”. Dzień przed meczem ze Szwecją mówił na konferencji, że obok meczu właściwego, rozgrywa się też mały mecz, coś w rodzaju mind game. We wtorek on wygrał ten trzeci – przeciwko światu. Pokonując Szwecję, od której w łeb zbierali do tej pory i pragmatycy (Janas), i “motywatorzy” (Wójcik), i wizjonerzy (Sousa).
Czytaj więcej: Polska pokonała Szwecję w finale baraży o mundial! Katar jesienią wyczekiwany jak nigdy!
Komentarze