Olkiewicz w środę #1

Szef FIFA Gianni Infantino (L) i Władimir Putin
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Szef FIFA Gianni Infantino (L) i Władimir Putin

W różnorakich dystopijnych obrazkach, czy to kreślonych przez literatów, czy też obecnych na ekranach telewizorów lub komputerów, dość częstym gościem jest szatańska korporacja, albo nawet kilka szatańskich korporacji. W naturalny sposób szatańska korporacja zastępuje państwa – bo rosnąc ekonomicznie z czasem staje się od nich bogatsza, a przez to i potężniejsza. Najpierw robi wszystko, “by ludziom żyło się lepiej”, po pewnym czasie przepoczwarza się w gigantycznego Wielkiego Brata, który przypomina najbrutalniejszy totalitarny system. 

To, co kiedyś było tylko ochroną budynku korporacji, staje się regularną armią. To, co kiedyś było spisem zasad obowiązujących pracowników korporacji, z czasem staje się prawem, którego złamanie grozi najbardziej srogimi karami.

Szatańska korporacja oczywiście finalnie przegrywa z jakimś samotnym śmiałkiem, który postanawia wyzwolić świat, natomiast przez większą część naszej obecności w tej dystopii – stanowi niezniszczalnego molocha.

Nie, nie chcę robić z FIFA i UEFA morderców, którzy są już tylko o krok od wyhodowania własnej armii, potężniejszej niż niektóre gwardie narodowe. Ale jednak, wydarzenia ostatnich dni jak na dłoni pokazały nam całe zepsucie tego ohydnego świata piłkarskich wyższych sfer.

Po pierwsze – i prawdopodobnie najważniejsze. Nie ma wcale za co chwalić, ani europejskiej, ani światowej federacji piłkarskiej. Obie wielkie machiny wprawdzie ostatecznie wykonały ruchy, które od początku nakazywała przyzwoitość. Ale nie ma cienia wątpliwości, że i UEFA, i FIFA odwlekały moment wejścia na kolizyjny kurs z Rosją tak długo, jak tylko było to możliwe. Dlaczego? 

Mniej więcej z tych samych powodów, dla których chorobliwie o swoją “neutralność” dbają Węgry Viktora Orbana. Dla pieniędzy. Dla układów. Dla przyszłych korzyści tego dziwacznego korporacyjnego stwora, który na tyle utuczył się na pieniądzach kibiców, klubów, działaczy i innych pasjonatów, że ma już własne ministerstwo spraw zagranicznych. I wcale nie uważam, że to ministerstwo spraw zagranicznych potrafi rozmawiać jedynie w języku dolara. Nie, doskonale zna też język euro, jenów, a nawet rubli. To, co widzimy niemalże na dłoni, to pewien wierzchołek góry lodowej – kontrakt UEFA z Gazpromem, m.in. jako sponsorem Ligi Mistrzów to setki milionów euro na kontach federacji. Przyznanie Rosji prawa do organizowania Pucharu Konfederacji czy Mistrzostw Świata to zapewne kolejne rekordowe wpływy, tym razem już do FIFA i jej działaczy. Klient płaci, klient wymaga – jeśli FIFA czy UEFA stają się aż tak zależne od rosyjskiej fortuny, to oczywistym jest ich wysoka wyrozumiałość na posunięcia Władimira Putina. 

Natomiast niestety – cała sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. UEFA i FIFA podjęły działania nie wtedy, gdy podjąć je powinny – na samym starcie rosyjskiej agresji. Podjęły działania dopiero wówczas, gdy stało się jasne, że dotkliwe sankcje wprowadzą Unia Europejska oraz USA. Czyli innymi słowy – gdy powstrzymanie się od wejścia na kurs kolizyjny z Rosją będzie zagrażało wejściem na kurs kolizyjny ze światem zachodu. Wspomniane “ministerstwa spraw zagranicznych” piłkarskich federacji zachowały się zgodnie z kanonami realpolitik. Zmieniły mapę sojuszy w momencie, gdy trwanie przy starych przyjaźniach byłoby wbrew interesom całych organizacji.

Dobra wiadomość jest taka, że Unia Europejska i USA wciąż rządzą światem, a to długimi momentami końcówki lutego wcale nie było oczywiste. UEFA i FIFA są trochę jak wskaźniki w chemii – fenoloftaleina w zasadach barwi się na malinowo, UEFA i FIFA zawsze przyjmuje barwę tych, którzy są aktualnie najbardziej wpływowi (zasad tu z kolei żadnych nie ma). Zła wiadomość? Opieszałość obu organizacji w pełni udowadnia, na jakim etapie rozwoju już się znajdują. Mogą niczym nauczyciel z memów prosić: “nie kłóćcie się, podajcie sobie ręce” i kierować te prośby do agresora i ofiary jednocześnie. Mogą długimi godzinami ważyć w dłoniach, czy niewinne ofiary to wystarczający powód, by zareagować, czy też ważniejsze od wojen są polityczne interwencje w pracę związków piłkarskich (z tej drugiej przyczyny wykluczono z rozgrywek m.in. Zimbabwe, w momencie, gdy cały świat nasłuchiwał, jaką FIFA podejmie decyzję w sprawie Rosji). Mogą, bo potrafią liczyć i jednocześnie wiedzą, jak wysokie są stawki. 

Świat piłkarski zmierza do organizacji nowego dużego turnieju. FIFA chciałaby, by był to dodatkowy mundial – dzięki czemu gralibyśmy Mistrzostwa Świata co dwa lata, pozwalając sponsorom na reklamy, a gospodarzom na możliwość godnego przyjęcia rodziny FIFA dwa razy częściej. UEFA, która wstępnie dogadała się z CONMEBOL-em, wolałaby raczej “Ligę Narodów Plus”, albo “Ligę Narodów Forte”, w której zmierzyłyby się najlepsze ekipy z Europy i Ameryki Południowej. Innymi słowy – taki mundial, ale sponsorzy mogliby zapłacić za reklamy nie FIFA, ale UEFA i CONMEBOL-owi, z kolei przyjmowana z honorami na stadionach zamiast rodziny FIFA, byłaby rodzina UEFA-CONMEBOL. 

Do forsowania swoich wizji potrzebne są głosy. Czyli do forsowania swoich wizji potrzebne są pieniądze i wpływy. FIFA doskonale to rozumie, zwłaszcza, że monitoruje przecież wszystkie kontynenty. Widzi doskonale chińską ekspansję na Czarnym Lądzie – Afryka od dłuższego czasu wchodzi taśmowo w deale z Chinami, zresztą nie tylko na stadiony czy infrastrukturę treningową, ale też ogólną modernizację danego kraju. Rosjanie swoje sieci wpływów wiją jeszcze bardziej cierpliwie i precyzyjnie. A tu Schalke z Gazpromem. A tu przejęty działacz opowiadający o korzyściach ze współpracy z rosyjskimi firmami, a tu jakaś legenda futbolu ściągana na charytatywny mecz na rosyjskich terenach. Głosy Kamerunu, Nigerii i Ghany liczą się mocniej niż głosy Niemców i Francuzów. Stąd frustracja i szukanie sojuszników ze strony UEFA (z sukcesami w postaci nawiązania relacji z CONMEBOL-em), stąd też pewność siebie FIFA. W końcu Gianni Infantino w Katarze właściwie zamieszkał.

Nie bez przyczyny Katar nieformalnie uczestniczył w eliminacjach Mistrzostw Świata, grając sparingi z pauzującym zespołem z grupy A. Nie bez przyczyny był zapraszany do udziału w Copa America. Wielkie federacje prowadzą własną dyplomację, czasem mocno związaną ze sportem, czasem przypominającą już wyłącznie te korporacje rodem z cyberpunkowych opowieści, przywołane przeze mnie we wstępie.

Kto śledzi dokładnie, jak ta dyplomacja działała do tej pory – nie może być zdziwiony. Skoro Rosja po ataku na Donbas i aneksji Krymu otrzymała dwa duże turnieje od FIFA (w 2017 i 2018 roku) oraz finał Ligi Mistrzów i siedem meczów Euro 2020 od UEFA (2021/22), to trudno było oczekiwać, że to któraś z piłkarskich federacji wyrwie się przed szereg z sankcjami. Ale przecież i takie Baku otrzymało swój wielki mecz, pomimo wojny o Karabach. O tym, jak FIFA działa wśród petrodolarowych potęg nie ma nawet sensu wspominać – każdy doskonale zdaje sobie sprawę z kulis działalności Kataru wokół organizacji tegorocznego mundialu. 

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo moim zdaniem to moment dziejowy. Sam nie spodziewałem się, że Niemcy tak aktywnie włączą się w pomoc Ukrainie po początkowej niechęci choćby wobec potrzeb dotyczących odzieży ochronnej dla wojsk. Nie wierzyłem, że Europę jeszcze stać na tak twardą reakcję, na tak ostre sankcje gospodarcze, na tak zjednoczony front wobec agresora. Wydawało mi się – i wydaje mi się nadal, że niejako wygodniej “wielkim” byłoby po prostu szybkie zwycięstwo Rosji, instalacja marionetkowego rządu, po czym moglibyśmy wszyscy wspólnie udawać, że nic się nie stało. Nie mam pewności, ale nieruchawość tych “wielkich” – łącznie z FIFA i UEFA – wyglądała jak wyczekiwanie na dalszy ciąg. Obronią się sami? Wytrzymają ten pierwszy napór? Jeśli nie, to dlaczego im pomagać? Jeśli Rosjanie zdobędą Kijów, to komu wysyłać broń, komu hełmy, wreszcie – w czyim imieniu nakładać sankcje, również te sportowe? 

Ukraina wytrzymała, obroniła się, zmuszając świat, także świat piłkarski do działania. I trzeba przyznać, że te działania są imponujące. Dlatego właśnie uważam, że to jest ostatni moment na zmiany głębsze, niż tylko odwołanie kilku meczów z udziałem rosyjskich klubów czy reprezentacji. Europa pokazała swoją siłę i solidarność, wobec której posłuszni musieli być nawet tacy gracze jak FIFA, UEFA czy inny MKOl. To jest moment, by uporządkować te stosunki na dłużej. By przestać pozwalać korporacjom na prowadzenie własnej dyplomacji ze zbrodniarzami, by przestać pozwalać, by państwa jawnie kpiące z wartości takich jak szacunek budowały swoją reputację poprzez sport. UEFA i FIFA udowodniły, że mimo całej swojej potęgi nadal nie są w stanie prowadzić polityki niezależnej od polityków najmocniejszych europejskich państw oraz USA. Być może to ostatnia szansa, by przypomnieć, że sport, a w szczególności piłka nożna, był kiedyś czymś więcej, niż tylko narzędziem do wybielania firm takich jak Gazprom, państw takich jak Rosja, Arabia Saudyjska czy Katar, postaci takich jak Roman Abramowicz czy nawet Ramzan Kadyrow. 

Zobacz także: Abramowicz chce sprzedać Chelsea!

Jeśli nie teraz – to chyba już nigdy. A rozrastające się globalne korporacje nawet jeśli nie przekształcą się z czasem w machiny śmierci rodem z Night City Cyberpunka 2077 – nadal będą groźne. Uwiarygadniając i ocieplając wizerunek takich zbrodniarzy jak Władimir Putin. 

***

Przy okazji raz jeszcze – cześć, jestem Kuba Olkiewicz, moim wielkim hobby jest pisanie w każdą środę felietonów na różne tematy, czasem nawet piłkarskie. Po 395 tygodniach bez ani jednej dziury nadszedł ten 396. tydzień – i mój pierwszy tekst na Goal.pl. Życzę sobie i wam, byśmy dojechali przynajmniej do tysiąca. Będziemy się tutaj spotykać w każdą środę!  

Komentarze

Na temat “Olkiewicz w środę #1