Wygląda na to, że Andrij Szewczenko – mimo miłości, jaką zapałał do niego Cezary Kulesza – nie będzie nowym selekcjonerem reprezentacji Polski. Pytanie teraz brzmi, czy w ogóle była na tyle realna szansa na jego zatrudnienie, że przedłużanie wyboru miało sens.
- Naiwnym było myślenie, że Szewczenko rozwiąże kontrakt z Genoą
- Stałoby się tak, gdyby któraś ze stron zdecydowała się na szaleństwo, którego żadna z nich nie potrzebowała
- Czekanie na Ukraińca okazało się więc bezsensowne i tylko wydłużyło czas wyboru nowego selekcjonera
Bezkrólewie bez większego znaczenia
33 dni – tyle potrwa bezkrólewie w polskiej reprezentacji, jeśli faktycznie nazwisko nowego trenera poznamy w poniedziałek. Czy coś nam w tym czasie uciekło? Co najwyżej kilka rozmów z piłkarzami, które nie miałyby większego przełożenia na marcowy baraż. Bo jeśli cofniemy się o rok, gdy byliśmy niemal w identycznym położeniu, z nowym selekcjonerem i na dwa miesiące przed ważnymi meczami, odwiedziny Paulo Sousy u kilku naszych zawodników były bez znaczenia. Wówczas Portugalczyk zorganizował także wideospotkanie dla 40 piłkarzy będących w kręgu jego zainteresowań, ale jak przyszło do grania w marcu, kierował się pierwszym wrażeniem na treningu i formą w klubie. Wątpliwe, że gdyby Sousa był wybrany dwa tygodnie wcześniej, mecz w Budapeszcie wyglądałby inaczej. Tak jak teraz trudno byłoby obronić teorię, że wskazanie nazwiska 19 stycznia – pierwotnie taki deadline wyznaczył sobie Cezary Kulesza – podniosłoby choć o procent nasze szanse w barażu z Rosją.
- Czytaj także: Nawałka, Urban, a może ktoś trzeci? Ogłoszenie selekcjonera coraz bliżej
- Czytaj także: Lech strzelał mimo kłopotów, Legia wygrała wszystkie mecze. Transfery i sparingi w pigułce
Dlaczego Szewczenko nie dogadał się z Genoą?
Dziwi natomiast coś innego. Powód, dla którego prezes PZPN zdecydował się wydłużyć procedurę wyboru. Sytuacja była taka – według informacji kilku dobrze poinformowanych dziennikarzy Cezary Kulesza ustalił z Adamem Nawałką warunki jego powrotu, a na kontrakcie brakowało już tylko podpisów. Był pogodzony z tym, że Andrija Szewczenki nie uda się wyrwać z Genoi. Wszystko zmierzało do ogłoszenia nazwiska nowego-starego selekcjonera 19 stycznia, gdy włoski klub jednak zwolnił Ukraińca. Kulesza poczuł pismo nosem, wznowił negocjacje z Szewczenką i liczył, że przekona go do przejęcia Biało-Czerwonych.
Czy były na to realne szanse? Z perspektywy czasu widzimy, że nie. Na przeszkodzie stał bowiem kontrakt podpisany przez Ukraińca we Włoszech. Możemy tylko domniemywać, jak wyglądały rozmowy Szewczenki z Genoą, bo nie znamy szczegółów, ale gdy weźmiemy pod uwagę różne możliwe wersje zdarzeń, trudno było liczyć na powodzenie tych rozmów. Wszystko sprowadziłoby się do tego, że ktoś zgodziłby się na poniesienie straty w imię interesu reprezentacji Polski.
Szewczenko podpisał bowiem kontrakt-marzenie z Genoą, gwarantujący mu 2,5 mln euro rocznie do czerwca 2024 roku. Szaleństwem z jego strony byłaby rezygnacja z tych warunków bez gwarancji podobnych w innym miejscu. To wiązało ręce polskiemu związkowi, który proponując umowę Ukraińcowi ważną przez najbliższe 2,5 roku podpisałby swoisty cyrograf. Byłoby to oddanie reprezentacji w jego ręce na baraże do mundialu, Ligę Narodów, ewentualnie same mistrzostwa świata, później eliminacje mistrzostw Europy i trzymanie go na stanowisku do zakończenia Euro 2024 bez względu, czy na nie awansuje. Szaleństwo.
To rozwiązanie nie wchodziło zatem w grę, ale – przynajmniej w teorii – można było liczyć, że Szewczenko dogada się z Genoą w kwestii wypłacenia mu kontraktu lub jego części z góry. Wtedy nie byłoby dla niego kluczowe, by z PZPN związać się do połowy 2024 roku. W praktyce jednak ugoda pomiędzy nim a Genoą też byłaby szaleństwem, tyle że dla włoskiego klubu. Z jego perspektywy dużo dogodniejszą formą jest płacenie Szewczence 200 tys. euro co miesiąc i liczenie, że z czasem zatrudni go ktoś inny. Jeśli ktoś się zgłosi za pół roku, a Szewczenko przyjmie ofertę, koszty Genoi z tytułu rozstania zamkną się w ok. 1,2 mln euro (płatnym w sześciu ratach). Jeśli za rok – w 2,5 mln euro (płatnym w dwunastu ratach). W każdym z tych przypadków jest to dla Genoi korzystniejsze niż wypłacenie z góry ponad 6 mln euro, czyli całej wartości kontraktu. Nawet gdyby Szewczenko był w stanie zrezygnować z połowy tej kwoty, co jest wątpliwe, dla klubu z Ligurii lepsze jest czekanie.
Czy warto było tyle czekać?
Z perspektywy Szewczenki rachunek ekonomiczny okazał się ważniejszy od możliwości prowadzenie reprezentacji Polski, za co Ukraińca trudno winić. Praca z Biało-Czerwonymi dla trenerów spoza naszego kraju nigdy nie będzie szczytem marzeń, a co najwyżej okazją, by przetrwać okres potencjalnego bezrobocia lub się wypromować. Teoretycznie Ukrainiec mógł kierować się tym ostatnim, ale przecież na promocję będzie miał też szansę przy innej ofercie, która prędzej czy później nadejdzie.
Inna sprawa to przedłużanie wyboru selekcjonera polskiej kadry dla tego konkretnego trenera. Byłoby to zrozumiałe, gdyby naprawdę pojawił się w odwodzie ktoś, kto swoim nazwiskiem rzuca na kolana. My mówiliśmy o wręczeniu pensji na poziomie czołowej piątki-siódemki w Europie (na podobnym stanowisku) dla szkoleniowca wciąż słabo zweryfikowanego. Trenera, który wciąż jest na początku swojej kariery.
O jego pozytywnej weryfikacji nie świadczy ćwierćfinał Euro 2020, odniesiony przy niebagatelnym udziale szczęścia i właściwie wbrew działaniom Szewczenki, a nie dzięki nim. Pisaliśmy o tym tutaj. Gdyby natomiast jego pięcioletnią kadencję rozłożyć na cztery etapy – eliminacje mistrzostw świata i później Europy, przygotowania do mistrzostw oraz sam turniej – tylko jeden z nich bez żadnych uwag moglibyśmy podpisać jako w pełni udany.
Punkt wyjścia, czyli Adam Nawałka?
Wróciliśmy zatem do punktu wyjścia, w którym już teraz wiemy, że reprezentację Polski poprowadzi Polak. Jeśli okaże się nim Adam Nawałka, czas pomiędzy 19 a 31 stycznia trudno będzie uznać za niezmarnowany. Dobrze, że dla reprezentacji to i tak bez większego znaczenia z przyczyn, o których pisaliśmy na początku. Nie zmienia to jednak faktu, że przedłużający się w nieskończoność serial nie mógł wpłynąć dobrze na wizerunek Cezarego Kuleszy.
Pojawi się tu także pytanie, czy Adam Nawałka jest najlepszym kandydatem, jaki w tej sytuacji może poprowadzić kadrę. Jeśli jego kadencję podzielimy na cztery fragmenty (dwa razy eliminacje oraz dwa udziały w turniejach finałowych) – wzorem tego, jak dzieliliśmy w przypadku Szewczenki jego pracę na Ukrainie – okaże się, że aż trzy z nich były udane, a jeden absolutnie fatalny. To mimo wszystko dość solidna legitymacja do poprowadzenia kadry w trybie awaryjnym, bo przecież gdyby nie jego uruchomienie po dezercji Paulo Sousy, tematu powrotu trenera z Rudawy w ogóle by nie było. Do tego chcą go piłkarze (to mało istotne), a on nie będzie na pewno eksperymentował ze składem, gdy na eksperymenty nie pora (to ważniejsze).
Żeby nie było tak cukierkowo, przyjście Nawałki ma też swoje minusy, albo może bardziej zawiera wiążący się konkretnie z tym trenerem element ryzyka. Do takich wniosków przynajmniej można dojść po obejrzeniu filmu „Niekochani”, który jakiś czas temu na świat wydał PZPN.
Z jednej strony widzieliśmy w nim, jak reprezentanci Polski wielokrotnie wspominali, ile dobrego zrobił dla kadry Nawałka. Jak to wprowadził światowe standardy i sprawił, że nikt o nic nie musiał się martwić. Z drugiej w ich oczach nasz stary-nowy selekcjoner w jednej kwestii przegrywał z Jerzym Brzęczkiem. Mówili, że Brzęczek więcej na boisku widzi. Że jest bardziej świadomy taktycznie.
Nawałka też coraz gorzej reagował na wydarzenia na boisku. Kadra pozbawiona wsparcia z ławki straciła zdolność do odkręcania niekorzystnego wyniku. Mecz z Japonią i słynny niski pressing był apogeum miejsca, do którego u schyłku poprzedniej przygody tego trenera z kadrą zmierzaliśmy. Nie oznacza to, że Adam Nawałka wtedy przestał być dobrym trenerem, tylko z czasem pewne mechanizmy, w bardzo dużej mierze oparte na budowaniu atmosfery, etosu pracy, wypełnianiu dziury po fatalnych kadencjach Franciszka Smudy i Waldemara Fornalika, przestały działać. Formuła się wyczerpała.
Konferencja na PGE Narodowym
Jeśli nie wydarzy się kolejny zwrot akcji, nazwisko nowego selekcjonera poznamy 31 stycznia. PZPN zorganizuje specjalną konferencją prasową na PGE Narodowym. Początek o godz. 13:30.
Komentarze