Już nie tylko modlitwa. Projekt Sousy walczy z absurdami

Paulo Sousa
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Paulo Sousa

Była taka scena podczas pierwszej konferencji Paulo Sousy w Polsce. Dziennikarz zapytał, czy zamierza skontaktować się z Jerzym Brzęczkiem i odebrać od niego jakieś rady, a Sousa, robiąc zdziwioną minę, wysłał komunikat „ale po co?”. W kolejnych miesiącach mówił o potrzebie odcięcia się od przeszłości, od wizji polskiego piłkarza, który remis z lepszym może osiągnąć jedynie broniąc Częstochowy. Chciał przestać się modlić o wynik i swoje słowa zamienił w ciało.

  • Przeciwnicy Paulo Sousy często przywołują wyniki osiągane przez Jerzego Brzęczka. Jeśli wygramy w październiku z San Marino, Portugalczyk na tym samym dystansie będzie miał lepszy bilans punktowy od swojego poprzednika
  • Sousa nic jeszcze nie wygrał, ale dowody, że reprezentacja idzie we właściwym kierunku są coraz mocniej widoczne
  • Polska jest o krok nie tylko od zakwalifikowania się do barażów o mistrzostwa świata, ale też wywalczenia w nich rozstawienia

Podobno się nie dało

Gdyby zrobić zestawienie słów, które najczęściej padają na spotkaniach Portugalczyka z dziennikarzami, na pierwszym miejscu byłaby „mentalność”. To szeroki problem, wykraczający daleko poza szatnię. Gdy kadra Jerzego Brzęczka zaliczyła wstydliwy występ w Amsterdamie, to nie zawodnicy, ale wiceprezes PZPN Marek Koźmiński mówił, że Holandia to czołówka europejska, więc naturalnie, iż nie mamy do niej podejścia. Gdy starcie z Włochami zakończyło się kompromitacją, Zbigniew Boniek kazał zwrócić uwagę na klasę piłkarzy po obu stronach i samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy na etapie, by z nimi walczyć. Poprzedni selekcjoner w pełni wykorzystał swoje 2,5 roku na utwierdzenie nas w przekonaniu, że polski piłkarz szklanego sufitu nie przebije.

Nie chodzi tutaj o bicie w Jerzego Brzęczka, on po prostu nie potrafił, a o oddanie sprawiedliwości Paulo Sousie, który okładany jest z wielu stron bez patrzenia na kontekst i regularnie porównywany do poprzednika. I tych porównań często nie wygrywa. Jeden z piłkarskich dziennikarzy obwinił go ostatnio za straconego gola z San Marino, do czego jego zdaniem nie doszłoby za byłego selekcjonera – bo jak wiadomo, przy Jerzym Brzęczku na ławce Kamil Piątkowski kopnąłby piłkę prosto, a że był Sousa, zrobił to krzywo. W tym samym felietonie można było przeczytać o irracjonalnej decyzji z zostawieniem Sebastiana Walukiewicza kadrze młodzieżowej. Pech publicysty, że rezerwowy Cagliari, który pół roku temu wpadł w dołek i do dziś z niego nie wyszedł – to właśnie powód „irracjonalnego” braku powołania – dzień po publikacji tekstu wpakował samobója w starciu z kandydatami na piłkarzy z Izraela.

Przeliczając 11 pierwszych występów kadry pod Brzęczkiem na punkty – bo tyle właśnie wybiło na liczniku Sousy – reprezentacja zdobyła ich 15. Pod Sousą – 14. Różnica minimalnie przemawia za byłym selekcjonerem, tyle że tym jego jedenastym meczem było przegrane w fatalnym stylu starcie ze Słowenią (0:2). Mogliśmy mieć wtedy pewność, co zresztą potwierdziła przyszłość, że kadra już osiągnęła swoje maksimum, a marginesu na rozwój nie ma. Sousa w analogicznym okresie ugrał punkt mniej (a jak wygra za miesiąc z San Marino, nawet przeskoczy nad poprzeczką ustawioną przez poprzednika), ale trzeba mieć sporo złej woli, by nie dostrzec, że do swojego limitu możliwości ta kadra dopiero dotrze.

Zbudowana drużyna

Gloryfikowanie Paulo Sousy nie ma sensu, bo wciąż niczego nie wygrał, a jedynie (jedynie?) dał nadzieję na lepsze jutro, ale zbudowanego kapitału nie da się zaprzeczyć. Mamy drużynę, która nie będzie wygrywać wszystkich meczów, ale we wszystkich wyjdzie grać w piłkę. Niedającą powodów, by skreślać ją przed starciem z kimkolwiek, skoro urywała punkty Anglikom i Hiszpanom – pozostawiając przypadkowi i opatrzności znacznie mniej miejsca, niż w poprzednich latach. Której niedoskonałości przykrywane są atutami eksponowanymi do maksymalnego stopnia. Której nie jest w stanie złamać fakt, że z nieobecnych – dołączając do nich Roberta Lewandowskiego – dałoby się złożyć co najmniej tak samo mocną jedenastkę do tej, która wybiegła w środę na Narodowy. Która nie ma problemu, by w podstawowym składzie wyszedł jeszcze niedawno napastnik numer sześć. By przeciw największym strzelać gole atakiem pozycyjnym, a nie husarską szarżą z kontry. Wreszcie której dorobek punktowy w eliminacjach jest na tyle duży, że jeśli nie zaliczymy jakiejś katastrofy w październiku i listopadzie, nie tylko awansujemy do barażów, ale będziemy w nich także rozstawieni (co skutkuje nie tylko otrzymaniem teoretycznie słabszego rywala w pierwszej rundzie, ale daje też prawo gry tego meczu na własnym stadionie).

Znów z nami im się nie chciało

Jedną z naszych narodowych cech jest podważanie dobrych wyników. Po remisie z Hiszpanią – w który przed meczem właściwie nikt nie wierzył – przez Internet przegryzały się słowa, że mówimy o najsłabszej Hiszpanii od lat. Po ostatnim z Anglią – że goście nie zagrali na maksimum możliwości. Czy tak było, to nie wiem, ale nawet gdy podkręcili tempo w drugiej połowie i biegali na intensywności znanej z Premier League, nie stworzyli sobie żadnej dogodnej okazji. Jedyna – strzał w słupek – miała miejsca po stałym fragmencie gry. Anglia to wicemistrz Europy, czwarta drużyna świata. Od porażki w 2019 z Czechami w el. Euro do meczu z nami na Narodowym, rozegrała 25 spotkań. W 19 obejmowała prowadzenie jako pierwsza i nie wygrała tylko jednego takiego starcia – w finale mistrzostw Europy z Włochami. Z Polską zdarzyło się to dopiero drugi raz w ostatnich latach, a przecież od takiego wyczynu na Wembley dzieliło nas raptem kilka minut.

Mamy niezwykłe szczęście, że jak Anglia nie gra na maxa, to akurat z nami.

Błędy i absurdalne argumenty

Sousa oczywiście popełnia błędy, a najbardziej drażniącym jest ignorowanie Ekstraklasy. I niezrozumiałym, bo przecież to on chciał odrabiać straty w Sewilli Kacprem Kozłowskim, a Jakubem Kamińskim – powołanym dopiero pod presją kadrowej sytuacji, może też mediów – sam zachwycił się na zgrupowaniu. W obserwowaniu naszej ligi przez selekcjonera nigdy nie chodziło o znalezienie szkieletu drużyny, a pojedynczych żołnierzy, którzy w kadrze nagle potrafią chodzić po wodzie. Natomiast normą stało się punktowanie Portugalczyka z użyciem absurdalnych argumentów. W ostatnim wywiadzie dla „Super Expressu” Jan Tomaszewski powiedział tak:

Graliśmy w dziesiątkę przez cały mecz. Dlaczego? Bo nie stać nas na grę dwoma dziewiątkami. Kiedy na boisku był Buksa, a potem Świderski, to Anglicy mieli przewagę.

W pierwszej połowie, gdy Anglicy nie stworzyli nawet zalążka groźnej okazji, a grę prowadziła Polska, na boisku był Adam Buksa. Z Karolem Świderskim graliśmy w dziesiątkę do tego stopnia, że to on zainicjował bramkową akcję podaniem na lewo do Macieja Rybusa.

Dalej Tomaszewski:

Jestem święcie przekonany, że gdyby Sousa zrezygnował z drugiej dziewiątki i wystawił kogoś takiego jak Zieliński, Klich czy Sebastian Szymański, to ten mecz wygralibyśmy w cuglach.

Kogoś takiego, czyli kogo?

I na koniec:

Mamy Lewandowskiego, najlepszą dziewiątkę na świecie, a on musiał się cofać. On dwoił się i troił – niepotrzebnie. On ma po prostu czyhać na okazje.

Juergen Klopp – gdy wystawiał kiedyś w Borussii Dortmund Roberta Lewandowskiego za plecami napastnika – na krytyczną ocenę takiego pomysłu odpowiedział dziennikarzom: „wy nawet nie wiecie, co on potrafi zrobić”.

Minęło dziesięć lat, Jan Tomaszewski wciąż nie wie.

Już nie tylko zmiany

Gol Damiana Szymańskiego sprawił, że Sousa wydłużył listę meczów, w której rezerwowy z boiska schodził z bramką lub asystą, do ośmiu (w tym czasie dziewięć goli i pięć asyst zmienników). Wcześniej często wynikało to z błędów selekcyjnych i złych wyborów do pierwszej jedenastki, ale mało zauważonym wrześniowym trendem było trafianie z wyjściowym składem. Przed pierwszym gwizdkiem z Anglią martwić mogła obecność Pawła Dawidowicza, Kamila Jóźwiaka i Tymoteusza Puchacza – cała trójka miała swoje problemy w defensywie – ale wszyscy rozegrali bardzo dobry mecz. Bo przecież my nie chcieliśmy się bronić. I czas przyzwyczaić się, że z Sousą nie będziemy. 19 strzelonych goli w sześciu meczach eliminacyjnych nie wzięło się z ustawiania zasieków na własnej połowie.

Komentarze