– Chciałbym, żeby Santos był częścią naszej piłkarskiej rodziny, aby jeździł regularnie na mecze, rozmawiał z trenerami, udzielał się na wszelkich konferencjach szkoleniowych. Żeby mógł inspirować, przekazać swoje doświadczenie. To jego największy handicap – uważa Sebastian Mila. Z byłym reprezentantem porozmawialiśmy na temat jego planów na przyszłość, reprezentacji, a także naszej rodzimej ligi.
- Sebastian Mila stał się niedawno wolnym strzelcem
- Były reprezentant Polski w rozmowie z Goal.pl podzielił się swoimi przemyśleniami na temat reprezentacji, a także Ekstraklasy
- – Fascynuje mnie futbol Pepa Guardioli czy Mikela Artety – przekonuje
- – Kadra powinna zostać przebudowana – ocenił
TVP Sport
Jest Pan od niedawna tak zwanym wolnym strzelcem. Praca na etacie Pana ograniczała?
Sebastian Mila: Przyszedł taki moment w życiu moim, jak i samej telewizji, że potrzeba było jakiejś zmiany. A ostatnio i w TVP Sport, i u mnie trochę się zmieniło. Ale to nie jest nic złego. Bo oczywiście człowiek na umowie zawsze jest pewniejszy, ma pewien komfort, ale kiedy tej umowy nie ma, jest dzięki temu wolny, ma więcej czasu, zarówno dla siebie, jak i dla rodziny.
Czyli w dalszym ciągu będziemy mogli oglądać Pana w TVP Sport, ale w niedalekiej przyszłości również i w innych mediach?
– Jak najbardziej. Myślę, że jest na to duża szansa, że będę się także pojawiał gdzieś indziej. Oczywiście to wszystko będzie zależało od tego, gdzie i czy w ogóle będą mnie zapraszać, ale ja jestem dobrej myśli. To nie jest może w pełni zależne ode mnie, ale tak to wygląda.
W roli komentatora czy raczej eksperta w studiu?
– Wolałbym udzielać się w roli eksperta w studiu. Lubię to robić, w tym się czuję najlepiej, choć nie ukrywam też, że kiedy komentuje się mecze z Darkiem Szpakowskim to jest to wielka przyjemność i honor, żeby mu towarzyszyć i pracować razem z nim w kabinie komentatorskiej. Dlatego ja nie zamykam się na jedno czy drugie. Ale wolę analizować mecze na spokojnie w studiu.
Kurs trenerski
Na kurs trenerski zapisał się Pan głównie po to, aby właśnie lepiej czytać grę. Pomogło to Panu w pracy eksperta?
– Bardzo. Ale oczywiście kurs nie był wyłącznie po to, chciałem też poznać futbol od nieco innej strony. Zmienić perspektywę. Zobaczyć go z innego punktu widzenia, którego dotychczas nie dostrzegałem, a nawet jeśli, to raczej w minimalnym stopniu. Czy to jako były piłkarz, czy później jako ekspert. Teraz mogę ocenić, że był to naprawdę dobry ruch.
Za chwilę czekają Pana egzaminy. Rozumiem, że mały stresik jest obecny?
– Mały, ale jest. Egzamin jest 23 lutego, pewnie jeszcze zdążę się nieco bardziej stresować, na razie niekoniecznie tak jest, ale lekka trema na myśl o nim jest obecna, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Taki lekki niepokój, adrenalina, ale to jest fajne, lubię to. Mam nadzieję, że wszystko sprawnie pójdzie, a jak to będzie, zobaczymy.
Gdzieś wyczytałem, że na chwilę obecną nie zamierza Pan zostać trenerem, bo w Polsce nie ma ku temu warunków. Mówiąc wprost: brakuje zaufania do trenerów, przez co są oni przedwcześnie zwalniani. Czy brak stabilizacji to w rodzimej piłce obecnie największy problem?
– Zacznijmy od tego, że jeśli o mnie chodzi, to jeszcze daleka droga do tego, abym został trenerem. Ale tak. Brak stabilizacji jest jedną z tych rzeczy, przez które na razie nawet nie myślę o tym, by podjąć gdzieś pracę w trenerce. Patrząc na to, jak często są zwalniani trenerzy, po jak krótkim czasie to następuje, rzeczywiście człowiek się zastanawia, czy to ma jakikolwiek sens.
A co Pan sądzi, jako były reprezentant, a obecnie adept trenerski, o polskim szkoleniu? Mówi się, że wychowujemy piłkarzy fizycznych aniżeli technicznych, jak to mają w zwyczaju czynić chociażby południowcy.
– Nie do końca się z tym zgadzam. Owszem nasi piłkarze nigdy nie byli i nie są tak dobrze wyszkoleni technicznie, a nasi trenerzy faktycznie częściej zwracają większą uwagę na fizyczność, ale nie uważam, by wychowywali oni bardziej fizycznych piłkarzy, lecz ich częściej selekcjonowali. Częściej wolą dać szansę piłkarzom lepiej zbudowanym, może bardziej ukształtowanym, szybciej dojrzewającym, bardziej rosłym. To jest większy problem. Bo talentów nam nie brakuje. A dużo zależy od trenera i nie do końca się zgodzę z tym, że za wszystko winne jest wspomniane szkolenie. Bardziej selekcja. Większość trenerów poszukuje piłkarzy o profilach zgodnych z jego filozofią. U nas dominuje raczej taka fizyczna gra, nic dziwnego więc, że stawia się głównie na takich piłkarzy. Jeśli zaczęłaby u nas dominować wizja ładniejszej, technicznej gry, pewnie by się to zmieniło.
- Zobacz także: Michał Probierz: robi się z nas debili
A jaką wizję gry miałby trener Sebastian Mila? Jest jakaś specjalna, na której się Pan wzoruje?
– Szczerze? Nie zastanawiałem się nad tym jakoś dogłębnie. Oczywiście pewne wizje już się klarują, ale bez większych rysów.
Lepiej zdominować rywala posiadaniem piłki czy może postawić na kontratak?
– Zdecydowanie wolałbym postawić na to pierwsze. Fascynuje mnie futbol Pepa Guardioli czy Mikela Artety. To jest piłka, którą chciałbym, żeby moja drużyna grała.
Tak zwane juego de posición.
– Dokładnie. Ja zawsze uważałem czy to jako piłkarz, czy obecnie jako adept trenerski, że kiedy masz piłkę, masz kontrolę nad tym, co może się wydarzyć na boisku.
Z piłką przy nodze nic nam nie grozi…
– Tak, kiedy ją masz to rzeczywiście jesteś wtedy myśliwym. Kiedy futbolówki nie masz, jesteś ofiarą. Ja zawsze wolałem być myśliwym. Nigdy zaś nie lubiłem, kiedy na mnie polowali.
Pytanie tylko czy w Polsce mamy tak zdolnych piłkarzy, by grać w ten sposób.
– Ależ oczywiście, że mamy. Spójrz proszę na wiele drużyn, których potencjał jest dużo mniejszy, a jednak to potrafią. Wszystko to głowa. Nie możemy się ograniczać, bo umiejętności mamy. Brakuje nam odwagi. Wiadomo, że nie ma co przesadzać, bo na przykład trudno, żeby Lechia czy Śląsk dominowały nagle FC Barcelonę, ale tak ogólnie jest możliwe, żeby drużyny te grały ładnie w piłkę, żeby miały kontrolę nad wydarzeniami na boisku dzięki temu, że częściej będą miały piłkę przy nodze.
Lepiej ładnie przegrać, ale dać show i zachwycić publikę czy może postawić na pragmatyzm, nie zważać na styl, i po prostu wygrać?
– Wszystko zależy od tego, gdzie jesteśmy i przeciwko komu gramy. Na wielkim turnieju chciałoby się bez względu na wszystko wyłącznie wygrywać. I to jest normalne, każda drużyna tak ma. Ale jednocześnie uważam, że styl buduje fundamenty pod to, aby później móc wygrywać. Dlatego od tego trzeba wyjść, aby drużyna w przyszłości lepiej się prezentowała, a przy okazji wygrywała, musi mieć jakieś schematy, one mogą się rodzić w bólach, często nie przynosić zbyt szybko efektu, ale tak to jest ze stylem. Trzeba czasu, aby coś zbudować, a fundamenty są ku temu niezbędne.
Ale pragmatyzm też bywa niezbędny.
– Dokładnie. On również musi występować. We wszystkich drużynach tak jest. Także u Pepa Guardioli. Czasami trzeba zagrać tylko na wynik, ale wspomniany fundament, czyli styl, może tu pomóc. A wypracowane schematy na pewno nie zaszkodzą.
Reprezentacja Polski
Pozwoli Pan, że przejdziemy do tematu reprezentacji. Jak dużym zaskoczeniem był dla Pana wybór Fernando Santosa na stanowisko selekcjonera?
– Dużym. Bardzo dużym. Tym bardziej że jego nazwisko przez dłuższy czas w ogóle się w mediach nie pojawiało, a dominowały raczej inne, również ciekawe kandydatury. Nie ma co kryć, że do tej pory nie mieliśmy styczności na tym stanowisku z tak wielką postacią światowego futbolu.
A wierzy Pan w to, że Santos uzdrowi polskie szkolenie? Że wesprze naszych trenerów, nada kierunek naszej piłce, zreformuje ją od dołu?
– Bardzo bym chciał, aby tak było. Żeby Santos był częścią naszej piłkarskiej rodziny, aby jeździł regularnie na mecze, rozmawiał z trenerami, udzielał się na wszelkich konferencjach szkoleniowych. Żeby mógł inspirować, przekazać swoje doświadczenie. To jego największy handicap. Ma z pewnością ogromną wiedzę, którą powinien się z nami dzielić. Nie wiem, czy tak faktycznie będzie, ale naprawdę bardzo chciałbym, żeby tak było.
Łukasz Piszczek ma być jednym z jego asystentów. Rozumiem, że to dobra kandydatura?
– Myślę, że jak najbardziej. Mam takie dwie myśli na ten temat. Raz: Łukasz świetnie wpisuje się do tego, aby być przy tej reprezentacji, ma zajawkę trenerską, chce iść w tym kierunku, widać, że to mu się podoba. Dwa: on naprawdę ma do tego predyspozycje, ma bardzo analityczną głowę, widać, że zna się na rzeczy. Wspaniała kariera to niby tylko dodatek, ale pracy z wielkimi umysłami trenerskimi, tego nikt mu nie odbierze. Jedyne nad czym się zastanawiam to czy Łukasz nie powinien już budować sztabu na przyszłość. Może wychodzę nieco dalej w przyszłość, ale uważam, że to może być naprawdę dobry fachowiec. Może poprowadzić jakąś niezłą drużynę.
Może to być reprezentacja?
– Nie wiem, życzę mu tego, ale na razie uważam, że budowanie sztabu, rozglądanie się na to, co może się zdarzyć już zaraz, to też mogłaby być dla niego dobra opcja. Ale oczywiście posada asystenta wydaje się być równie dobra. Dla reprezentacji, jak i również dla niego samego.
Mówi się, że w teraźniejszości to ma być taki pomost między sztabem, a reprezentantami, z którymi do niedawna jeszcze grał w piłkę, a w przyszłości między innymi on ma nadać ciągłość pracy tej reprezentacji. Coś, czego ostatnio nam brakowało – selekcjonerzy, w tym sztab, zmieniali się notorycznie. Ciągłości nie było za grosz.
– To prawda, ale nie wiem, czy Łukasz aż tak szybko miałby zostać selekcjonerem. On sam chyba uważa, że powinien nieco więcej liznąć tej pracy. Asystentem mógłby być jak najbardziej, ale nawet po tej ewentualnej przygodzie jako asystent, chyba to będzie za wcześnie. Myślę, że aby się do tego solidnie przygotował, powinien popracować gdzie indziej. Nauczyć się pracy jako pierwszy trener, zobaczyć, z czym to się je.
Czy według Pana drużyna narodowa powinna zostać przebudowana? Bo Santos przekonywał na premierowej konferencji prasowej, że on nie będzie robić rewolucji, a ma to być ewolucja.
– To ja jednak uważam, że powinna być pewna rewolucja. Kadra powinna zostać przebudowana. Wraz z rozwojem powinno odejść kilku piłkarzy, mimo tego że są oni zasłużeni, że wiele tej kadrze dali, ale jeśli są godni następcy, to powinniśmy postawić na nowe twarze, stworzyć nowych liderów w zasadzie na każdej z formacji. Ale może być też tak, że Santos zobaczy, iż takich następców nie ma, wtedy nie ma wyjścia, trzeba będzie postawić na wspomnianą ewolucję. Ja jednak optowałbym za rewolucją.
Metryka powinna mieć znaczenie? Nowy selekcjoner uważa, że nie patrzy na wiek swoich piłkarzy. Mają bowiem grać najlepsi.
– Oczywiście. Również nie mam na myśli wieku, zgadzam się, że mają grać najlepsi, ci w najlepszej formie oraz ci, którzy będą pasować do jego koncepcji gry. A na razie nie wiadomo dokładnie, jak to będzie wyglądać. Przekonamy się o tym już w marcu.
A jakby Pan chciał, żeby ta kadra grała? Bo ja muszę się przyznać, napisałem niedawno artykuł o tym, że chciałbym, aby reprezentacja grała niczym Stal Mielec. I ku mojemu zaskoczeniu, choć obawiałem się, że zostanie wyśmiana, wcale tak nie było.
– Mnie się marzy, aby ta kadra grała jak za Adama Nawałki. Kadra często dostosowywała się do rywali, nie brakowało jej też pragmatyzmu, bo liczyła się głównie organizacja gry, ale kluczem było wyeksponowanie naszych największych atutów. W skrócie: był okres, że mieliśmy superszybkich skrzydłowych, atakowaliśmy głównie nimi, mieliśmy warunki do tego, żeby częściej operować piłką, to środek pola na czele z Piotrkiem Zielińskim, a nieco wyżej Arek Milik i Robert Lewandowski to robili. Dlatego nie miałbym nic przeciwko temu, abyśmy do czegoś takiego wrócili. Nie musimy się wyłącznie bronić, murować. Organizacja gry to podstawa, ale ważne jest eksponowanie największych atutów, a te są w naszym wypadku na chwilę obecną związane z ofensywą.
Ja uważam, że jeśli mamy się bronić to aktywnie. Mniej przesuwania, więcej agresji po stracie piłki.
– W pełni się zgadzam. Agresja po stracie piłki to jedno, a druga rzecz to wyjście do przodu. Szybkie, dużą liczbą piłkarzy, odważne, bez jakiejkolwiek bojaźni. A z tym ostatnio był duży problem. U Adama Nawałki, kiedy odbieraliśmy piłkę, tam się normalnie paliło. Wszyscy wiedzieli, co mają robić, a do ataku parliśmy niezwykle odważnie. Nagle pod polem karnym rywali było więcej atakujących niż obrońców. Tak naprawdę to nigdy praktycznie nie broniliśmy nisko. No, może momentami jak przeciwnik akurat mocno nacierał…
W końcu mecz ma swoje fazy.
– Otóż to. I one się będą pojawiać u każdego trenera, w każdej drużynie, w każdym meczu. Trzeba się na nie przygotować. Żeby piłkarze doskonale wiedzieli, co mają w ich trakcie robić.
Ekstraklasa
Kończąc wątek reprezentacyjny, przejdźmy na moment do Ekstraklasy. Zapewne śledził Pan jej zeszłotygodniową wiosenną inaugurację?
– Pewnie. Nie mogło być inaczej.
Jak wrażenia?
– Klasycznie. Jak to na początku rozgrywek czy to jesienią, czy zimą, drużyny dopiero budzą się do życia, a przez to w ich meczach nie brakuje niedokładności, jest dużo strat, niezawiązanych akcji, brakuje takiego czucia gry, płynności w poczynaniach ofensywnych, nie wszystkie boiska też nadają się do gry.
- Zobacz także: Powrót Ekstraklasy: 2077 rzeczy, które nas zaskoczyły
Ale nudą nie wiało.
– To prawda, na nudę narzekać nie mogliśmy. Zresztą wspomniane aspekty nie dotyczą wyłącznie naszej ligi. Tak jest na początku we wszystkich rozgrywkach, łącznie z tymi topowymi. Tego czucia przestrzeni, czytania gry jest dość mało, piłkarze dopiero oswajają się z odpowiednią intensywnością. Wcześniej grali tylko sparingi, ale mecz kontrolny a liga to zupełnie inna sprawa. Z drugiej strony te drużyny, które miały jesienią jakość, tę jakość mają dalej. Na przykład Lech Poznań. Na start wiosny zremisował dwa mecze, ale pokazał się z naprawdę dobrej strony.
Zdominował rywali całkowicie, ale nie potrafił tej dominacji przełożyć na komplet punktów. Ale pochwalić też trzeba Miedź – z Grzegorzem Mokrym u steru zaczęła regularnie punktować.
– Pełna zgoda, ale ja wolałbym chwalić ofensywną grę. Zawsze staram się chwalić drużyny, które chcą wygrać, a przy tym oczywiście prezentują ofensywną piłkę. Lech całkowicie zdominował Miedź, kontrolował przebieg gry, powinien spokojnie wygrać to spotkanie, ale mocno raził nieskutecznością. Do tego stopnia, że sam Ishak powinien mieć hattricka. Dlatego też wolę zwrócić uwagę na Lecha, Miedź się głównie broniła na 25.-30. metrze…
Niemniej jednak pomysł na grę z przodu miała. Przeprowadziła dwa solidne ataki i to wystarczyło, by podzielić się punktami z – jakby nie było – mistrzem Polski, którego potencjał kadrowy jest dużo większy. Nie ukrywam, że mi tym meczem Miedź mocno zaimponowała.
– A mnie Lech. Miedź była zdominowana, nie potrafiła przez długi okres czasu wyjść z własnej połowy, czasem nawet spod własnego pola karnego, ale oczywiście, doceniam, że po odbiorze piłki było to, o czym wcześniej dyskutowaliśmy, czyli pełna odwaga i ona się opłaciła. Z niezłej strony pokazał się Narsingh, świetne piłki grał Dominguez, Henriquez trochę mało widoczny był, ale on raczej pracował, schodził do rozegrania, a i sami defensorzy Lecha nie pozwalali mu na zbyt wiele. Zresztą Milić z Salamonem grali bardzo wysoko, często skutecznie dzięki temu uprzykrzali Chilijczykowi życie.
Lech też się trochę męczył.
– To jest normalne, kiedy drużyna przeciwna broni się tak nisko. Trzeba rozgrywać po koronce, przerzucać piłkę z jednej strony na drugą, szukać jakichś wolnych przestrzeni, otworzyć którąś ze stref, ich nie ma zbyt wiele, pojawia się ich nieco więcej w końcowej fazie meczu, gdy defensorzy mają mniej siły, nie inaczej było w Legnicy, kiedy w końcówce Lech już robił niemal wszystko, żeby objąć prowadzenie. Lech mi zaimponował tym, że choć Miedź stała bardzo nisko, to trzeba jasno powiedzieć, że stworzył sobie naprawdę wiele sytuacji, a przy tym kontrolował przez dużą część czasu wydarzenia na boisku, Miedź do pewnego momentu nie istniała. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że kibice Lecha nie są zadowoleni z obecnych wyników, ale taka gra to dobry prognostyk na przyszłość.
Na przykład na nadchodzący mecz z Bodo?
– Na przykład. Do pełni szczęścia zabrakło tylko skuteczności. No, można powiedzieć: tylko i aż skuteczności. Ale ona powinna przyjść, bo styl gry jest bardzo dobry, trudno nie docenić. A mówiłem już, że styl to pewien fundament. Od niego wszystko się zaczyna. Teraz wyobraźmy sobie taki scenariusz: jest mecz z Bodo, Lech jest w pewnej fazie meczu zdominowany, nagle piłkarze czują, że powinni uspokoić grę, częściej utrzymać się przy piłce, wymienić kilka podań. I dzięki temu, że obecnie idzie im to całkiem nieźle, to powinno zaprocentować przeciwko silniejszym rywalom. Zadziałać nawet w takich kryzysowych momentach, bo nie ukrywajmy, one przyjdą. Jak to w każdym jednym meczu.
Wróćmy jeszcze na moment do naszej rodzimej ligi. Nie sądzi Pan, że jej poziom – delikatnie, ale jednak – wzrósł?
– Na pewno nieco się podniósł. Przede wszystkim jest dużo więcej zdolnej młodzieży…
Przepis o młodzieżowcu miał w tym swój udział?
– Tak, mnie się on podoba. Jestem zdania, że ten młodzieżowiec w ogóle nie musi być słabszy od starszego rówieśnika, szansę dzięki temu przepisowi dostaje coraz więcej młodych ludzi, którzy pewnie bez niego nie zostaliby odkryci lub graliby wyłącznie w drużynach juniorskich. Wracając do poziomu ligi – trudno nie zauważyć, że gra w niej coraz więcej solidnych, zdecydowanie przewyższających jej poziom obcokrajowców. Ishak w Lechu, Ivi w Rakowie, Gual w Jadze, Josue w Legii, Almqvist w Pogoni. Można by jeszcze wymienić wielu. Kiedyś zachwycaliśmy się tylko Ljuboją, bo robił robotę w Legii, ale raczej był w takim wieku, że mógł już odcinać kupony. Dziś w jednym sezonie możemy zawiesić oko na wielu znakomitych graczach i to na pewno świadczy o pewnym postępie tej ligi.
Myślę, że o pewnym progresie może też świadczyć fakt, że tacy gracze, jak Ishak, Ivi czy Tudor widzą sens rozwoju tutaj. Choć od dawna mówiło się, że mieli wiele świetnych ofert, postanowili prolongować umowy, a podejrzewam, że jeszcze kilka lat temu piłkarze o takich samych lub podobnych umiejętnościach odeszliby z Ekstraklasy przy pierwszej lepszej okazji.
– Zgadza się, ale wspomniałbym również o profesjonalizacji. Dzisiaj kluby widzą, że należy rozwijać sztaby. Taki jeden stanowi kilkanaście osób od kilku asystentów do analityków czy trenerów mentalnych. Coraz lepiej wyglądają działy skautingowe, przez to sprowadzani gracze są coraz lepsi. Inna sprawa, że są dzisiaj dużo lepsze boiska. Już abstrahując od stadionów, które są prześliczne, ale również infrastruktura treningowa jest coraz lepsza. Jak porównam sobie z tym, na czym ja trenowałem, to niebo a ziemia. Włodarze klubów widzą, że to wszystko ma sens, a liga dzięki temu się tylko rozwija. Jedynym minusem jest tylko za szybkie transferowanie zdolnej młodzieży.
Jednakże należy wspomnieć o tym, że świadomość samych piłkarzy nieco się poprawiła. A przykłady Kacpra Tobiasza czy Szymona Włodarczyka, którzy przekonują, że chcą przed transferem na Zachód zaliczyć pełny sezon w Ekstraklasie to udowadniają.
– To na pewno. Jest to pewien kroczek do przodu. Skoro tacy gracze jak Ivi czy Ishak widzą sens rozwoju w Ekstraklasie to i młodzi gracze powinni go dostrzec. I tak też się dzieje.
Komentarze