- Reprezentacja Polski jest właściwie pozbawiona zawodników, którzy łączą w sobie wysoką jakość piłkarską z odpowiednią formą i wiekiem
- Fernando Santos już na przestrzeni dwóch spotkań pokazał, że przynajmniej początkowa część jego pracy będzie poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: ogólna klasa czy tymczasowa forma
- Niesamowicie kuszące pozostaje udzielenie prostych odpowiedzi i rozpisanie niezawodnych recept, ale przerwa na kadrę jeszcze raz pokazuje, że o ile futbol jest grą losową – o tyle futbol reprezentacyjny jest grą losową, w której uczestnicy mają dodatkowo zawiązane oczy
Reprezentacja Polski – najważniejsi nieobecni
Najwięcej zyskał zapewne Jakub Moder. Jeszcze raz się potwierdziło, że zawodnika o dokładnie takich cechach, z umiejętnością napędzania akcji, ale i tyrania w grze defensywnej, z odpowiednim mentalem, z odwagą i pewnością siebie, ale też bez brawury – potrzebujemy dzisiaj w kadrze. No ale niestety, kontuzjowany. Z nim zapewne wszystko byłoby inaczej, bez niego mogliśmy tylko bezradnie obserwować, jak hasają sobie po boisku Czesi. Do grupy Modera można jeszcze dopisać Bereszyńskiego, Piątkowskiego, może nawet Glika. Z nimi – to by było. Bez nich? Jest jak jest. Kolejna pozycja w litanii? Pewnie Dawid Kownacki – zdrowy, w formie, ale bez powołania. Gdybyśmy go mieli w zespole, nawet z ławki, pewnie udałoby mu się szarpnąć, zaliczyć asystę, dołożyć gola. Co za pech, że akurat dla niego zabrakło miejsca. A jak nie Kownacki, to może Kamil Grosicki? Albo w sumie ten Murawski z Lecha, nieźle wypadał nawet w Europie, a to już przecież poważne granie z poważnymi rywalami. Byliby na boisku, byłoby inaczej, lepiej.
Ta dyskusja nie zaczęła się dzisiaj czy wczoraj i co gorsza – nie jesteśmy w tej dyskusji osamotnieni na mapie świata. Kibice i dziennikarze – ja również – w naturalny sposób obserwując rozczarowania na boisku uciekają tęskno do innych nazwisk, innych strategii meczowych, innych rozwiązań taktycznych. Trawa jest bardziej zielona… Nie, inaczej. Trawa byłaby bardziej zielona, gdybyśmy zrobili COŚ innego. Co? To jest już drugie pytanie, tu już pojawiają się wątpliwości, ale zawsze COŚ innego jest lepsze niż TO, co widzimy. U nas problem jest tym większy i tym bardziej skomplikowany, że grupa reprezentacyjna jest niesamowicie wąska, a w dodatku dość szybko zostaje zweryfikowana przez piłkarską rzeczywistość. I tak w Hiszpanii czy we Włoszech dyskusja o koniecznej wymianie pewnych ogniw rozciągnięta jest na kilka zgrupowań, w dodatku grupa selekcyjna jest na tyle szeroka, że już wypróbowanie wszystkich nazwisk “młodych zdolnych” zajmuje trochę czasu. W Polsce skazani jesteśmy na grę w tysiąca. Raz na musiku jest staruszek Glik – i wtedy wzdychamy, że Kiwior z Bednarkiem to będzie para. Ale potem Glika brakuje, okazuje się, że Kiwior z Bednarkiem jednak niekoniecznie. Więc wzdychamy znowu do Glika, który może razem z Kiwiorem sprawdzi się lepiej. Jak już Glik z Kiwiorem nie wypalą, to zdążymy zapomnieć, o jaki zawał serca nas przyprawiał Bednarek i zakręcimy się w kółeczku. Na przestrzeni trzech spotkań możemy mieć trzech różnych zbawców. Potem od biedy spojrzymy w stronę Piątkowskiego, Walukiewicza, może wystrzeli ktoś niespodziewany jak Salamon, ale generalnie – będziemy się kręcić na karuzeli.
Zobacz także
Upraszczam i hiperbolizuję, ale niestety – na paru pozycjach dokładnie tak to wygląda. Ile już razy Bielik nas ratował, gdy nie mógł przebywać na murawie z uwagi na kolejne urazy. Sprawę dodatkowo utrudnia, że jesteśmy właściwie pozbawieni zawodników kompletnych. Co przez to rozumiem? Z grubsza reprezentant kompletny moim zdaniem składa się z trzech cech, z których trudno wysunąć jakąkolwiek zdecydowanie i daleko przed szereg. Musi być zdrowy, w pełni sił – to niby oczywistość, ale z drugiej strony – czasami Glik z niezaleczonym barkiem był przecież lepszym wyborem niż zdrowy Cionek. Musi być w formie oraz w rytmie meczowym, często grać, a najlepiej też dużo wygrywać w swoim klubie – to jest drugi warunek, nazwijmy go “obecne położenie”. No i ten trzeci element, który eliminuje np. Igora Łasickiego, który jest zdrowy, silny, regularnie gra na wysokim poziomie w klubie, który wygrywa mecz za meczem. Musi mieć wysoką klasę piłkarską, wysoką jakość, musi po prostu być naprawdę dobrym futbolistą.
Ilu mamy obecnie takich zawodników? Nasuwa się Piotr Zieliński, pewnie idący po tytuł mistrza Włoch, stanowiący ważny element Napoli, występujący regularnie, grający dobrze. Pewny siebie, naładowany, ograny. Dalej Wojciech Szczęsny, od początku lutego sześć czystych kont w barwach Juve (na dziewięć występów). Może jeszcze Przemysław Frankowski, może jeszcze Sebastian Szymański, ale tu już będziemy schodzić do dyskusji, czy Lens i Feyenoord to są na pewno takie miejsca, gdzie w pełni możesz udowodnić topową klasę piłkarską.
Pam, param. Pim, pirim.
Co by tu jeszcze. Kogo by tu jeszcze. Niestety, reszta polskich piłkarzy, z Robertem Lewandowskim włącznie, albo zmaga się z własnym zdrowiem, albo nie gra regularnie w piłkę, albo jest głęboko pod formą, albo gra na poziomie dalekim od tego europejskiego, topowego. Z jednej strony to oczywiście banał, ba, jest to sytuacja, z którą mierzy się przecież każda reprezentacja, może poza tymi sześcioma czy ośmioma topowymi w skali świata. Z drugiej – to jest wielkie, fundamentalne i niestety ultra ważne pytanie, na które musi odpowiadać sobie Fernando Santos pozycja po pozycji, nazwisko po nazwisku.
Zobacz także: “Lewandowski – Nieznany” – film. Wywiad z Robertem Lewandowskim
Ten mecz z Albanią daje do myślenia przy szacowaniu, który z wymienionych przeze mnie czynników jest tym bardziej istotnym. Za drugi mecz zgrupowania chwalimy przecież Bartosza Salamona, nawet nie tyle za samą grę, co też za charakter, pewność siebie, złapanie mocno w łapy kierownicy, którą sterował zamiast lepszych od siebie zawodników, jakimi pewnie są Kiwior i Bednarek. Gdybyśmy tylko w obrębie tego tercetu próbowali wysnuwać jakieś ogólne wnioski? Kurczę, jak jesteś w formie w piłce klubowej, jesteś liderem szatni, wygrywasz, masz ten słynny rytm meczowy – to może to być nawet klub z Ekstraklasy. I tak nie wymiękniesz w towarzystwie asów z Premier League. Ale to przecież byłoby zdecydowanie zbyt proste, to byłaby droga do powołania wszystkich Polaków z Lecha Poznań i wzmocnienia ich jednostkami z Rakowa (ktoś tam chyba został jeszcze z naszym obywatelstwem).
Natomiast tak jak przed zgrupowaniem uważałem, że jednak zestaw umiejętności piłkarskich jest odrobinę istotniejszy niż to, ile rozegrałeś minut w ostatnim miesiącu, tak teraz… Mam duże wątpliwości. A może nawet jestem po prostu w drużynie tych, którzy domagają się jedenastu ludzi o najwyższej formie, a nie jedenastu ludzi o najwyższym pułapie umiejętności.
Zwłaszcza, że przecież drugi dowód czai nam się z przodu. Karol Świderski jest klubowym kolegą Jana Sobocińskiego oraz Kamila Jóźwiaka, którego ostatnie rajdy skończyły jako viral, niestety niekoniecznie pozytywny. Ale Karol Świderski wpada na kadrę i robi robotę, czy z ligi greckiej, czy z MLS. Jeśli chodzi o zakres umiejętności – cóż, rynek od lat wycenia go o dwa poziomy niżej niż Arkadiusza Milika. Jeśli chodzi o szeroko rozumiany vibe w kadrze – Świderski zdobywa serca kibiców, Arkadiuszowi kibicujemy głównie we dwóch z Leszkiem Milewskim, i to też przez fakt, że się z nim identyfikujemy. Nie jest dobrze z twoją przygodą reprezentacyjną, jeśli identyfikują się z tobą tacy ludzie jak my.
Salamon, Świderski, trochę też Skóraś, który zaliczył fajne minuty, zdają się pokazywać – siedźcie sobie na tych ławkach w Anglii czy tam we Włoszech, ostatecznie liczy się tylko, kto jest na fali. A na falę można się wzbić wszędzie, nawet w tej wyśmiewanej Ekstraklasie.
Początkowo zastanawiałem się, czy nie uczynić z tego felietonu wręcz apelu – panie Santos, miejsce dla zasłużonych jest w Klubie Wybitnego Reprezentanta, w zespole liczy się tu i teraz. Jak w lidze błyśnie Adam Ratajczyk, to trzeba powołać Adama Ratajczyka, niech na bok odejdą wtedy wszyscy inni skrzydłowi, którzy nie mają trzech goli i czterech asyst w ostatnim kwartale. Ale przypomniałem sobie, ile razy na kadrę przyjeżdżał Kamil Grosicki gdzieś z trybun zespołu U-23 jakiegoś angielskiego średniaka, a potem robił show.
Nie ma jednej reguły. Co gorsza – nie ma też jakiejkolwiek stałości. Słyszałem (no dobra, doczytałem też tu i ówdzie), że nieźle wygląda Linetty. Że wraca do momentu, kiedy naprawdę wymiatał w Sampdorii. Po pierwszym meczu byłem pewny, że znowu się spalił, kolejny selekcjoner go skreśli, jeszcze zanim dobrze zapisał jego nazwisko. Po drugim meczu? Kurczę, a może ten wymarzony następca Krychowiaka leżał bliżej, niż sądziliśmy? A jeśli okaże się, że tak jest? Że Linetty jest zdrowy, w pełni sił i ograny, ale głowa “puściła” mu dopiero, gdy otrzymał autentyczne zaufanie mimo nieudanego meczu z Czechami? Kurczę, to przecież może dałoby się też zbudować stopera, który siedzi na trybunach w swoim klubie?
Fernando Santosowi zwyczajnie współczuję – bo tych dylematów nie da się rozstrzygnąć, można co najwyżej mądrzyć się już po meczach: trzeba było inaczej! Trzeba było odwrotnie! Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy – Czesi po tym, jak wyglądali z nami na Chicago Bulls 1997, zremisowali z Mołdawią. Hiszpania dostaje ze Szkocją 0:2. Futbol reprezentacyjny naprawdę wygląda jak ruletka, ale zamiast 37, ma 137 części.
W czym upatruję optymizmu? Że Santos przy tej ruletce jest od wielu, wielu lat, zna wszystkich krupierów, stawiał już na czarne, czerwone, złote i niebieskie, parzyste, nieparzyste oraz większe od stu. Jeśli ktoś ma nas przez to wszystko przeprowadzić suchą stopą – to chyba właśnie on.
Komentarze