- Walia zmierzy się z Polską w barażu o udział w Euro 2024
- Rosnące napięcie czuć wyraźnie, choć Michał Probierz przekonuje, że jego to nie dotyczy
- Z mało którą drużyną Biało-Czerwoni mają tak korzystny bilans ostatnich spotkań, jak z Walią
Walia – Polska. Wreszcie czuć atmosferę meczu
Korespondencja z Cardiff
Na ciągnącym się przez pół mili reprezentatywnym deptaku przy St. Mary’s Street jeszcze w poniedziałek nie dało się wyczuć, że w najbliższym czasie zostanie w tej okolicy rozegrany jakikolwiek mecz. Przy meldowaniu się do hotelu recepcjonistka spytała, czy wiemy, dlaczego tak wielu Polaków zarezerwowało miejsce w budynku. Cardiff bardzo spokojnie przygotowywało się do starcia, które zdecyduje o być albo nie być ich reprezentacji na Euro 2024, ale we wtorek wszystko się zmieniło.
Dziś idąc przez centrum, sztuką jest nie natknąć się na kogoś w koszulce Walii lub Polski. Puby zaczynają się zapełniać, a wspomniany deptak co kilkadziesiąt metrów zapełniły stoiska, na których można kupić szaliki i flagi. Flaga Walii zresztą powiewa tu wszędzie, choć niekoniecznie jest to związane z piłką. Tożsamość narodowa miejscowych jest ich znakiem rozpoznawczym. Nie chcą już rywalizować jako Wales, chcą być Cymru, co w tutejszym języku oznacza Walię. Na medialnych akredytacjach widnieje napis Cymru vs Poland/Estonia, na mieszczącym się w samym centrum budynku telewizji BBC także po oczach bije to słowo. Cardiff do Caerdydd, hymn narodowy to “Hen Wlad Fy Nhadau” (“Stary kraj moich ojców”), ale na szczęście do przyjezdnych uśmiecha się dwujęzyczność. Wszystkie napisy są po walijsku i angielsku, co jeszcze bardziej pozwala nie dowierzać w gigantyczną odległość między tymi językami, mimo bliskości geograficznej obu krajów. Przykładowo polski i słowacki są jakieś tysiąc razy bliżej siebie.
Dlatego reprezentacja Walii dla miejscowych jest czymś świętym. Świat bez sportu miałby dużo mniejsze pojęcie o wszystkim, na czym Walijczykom zależy, by pojęcie miał. Brak awansu na Euro nie byłby tragedią, ale gigantycznym rozczarowaniem już tak. I negatywną odpowiedzią na pytanie, czy przez przemianę pokoleniową da się przejść bezboleśnie.
Nie ten stadion
Wielkie stadiony przyzwyczajają do tego, że są położone na uboczu. Często w bezpiecznej odległości od zabudowań, a już na pewno nie wbudowuje się ich w pobliskie budynki. Inaczej jest w przypadku legendarnego Millenium Stadium, dziś nazywanego Principality Stadium, kolosa mogącego pomieścić blisko 75 tys. ludzi. To na tym obiekcie Polska odnosiła arcyważne zwycięstwa za Jerzego Engela (2:1) i za Pawła Janasa (3:2). Dziś gra tam reprezentacja Walii w rugby. Millenium Stadium znajduje się zaledwie 300 m od głównego dworca w mieście i jest dosłownie wbudowany w pobliską ulicę, między budynkami. Ale idąc „kilka” kroków dalej, okolica zmienia się nie do poznania, może nawet robi się urokliwie. Obok płynie rzeka Taff, bo drugiej stronie zaobserwować można niską zabudowę w klasycznym wyspiarskim stylu. Nawet można trochę żałować, że piłka wyniosła się z tego obiektu, choć na stadionie Cardiff City przy około 30 tys. ludzi i bliskości trybun do boiska można odczuć oddech kibiców na plecach. Przy podgrzewanej atmosferze, rywali może niszczyć klaustrofobiczne wrażenie.
Nie bez powodu mowa o wynikach uzyskiwanych w Walii przez byłych selekcjonerów, bo ze świecą szukać drugiego rywala, z którym Polska w XXI wieku ma tak dobrą historię. Biało-Czerwoni wygrywali z Cymru sześciokrotnie na sześć prób. Pięć razy w spotkaniach o stawkę, trzykrotnie w meczach, w którym jako pierwsi tracili bramkę. To Walia jest ostatnim rywalem, z którym naszej kadrze udało się odwrócić wynik. Historia nie gra na boisku, więc ani to żadna przewaga, ani powód do strachu, że każda seria się musi skończyć. Jeśli się skończy, to nie z tego powodu.
Millenium Stadium w Cardiff
Spokój Michała Probierza
Michał Probierz jednak zachowuje spokój, który bije po oczach. Z charakteru selekcjoner reprezentacji Polski jest cholerykiem, któremu zdarzało się wybuchać w czasie konferencji prasowych, a w czasie meczów przy ławce zamienia się w despotę. Teraz jednak widzimy jego inną twarz. Nie bez powodu – bycie nerwowym może przełożyć się bezpośrednio na piłkarzy, bo skoro generał nie czułby spokoju, to dlaczego mieliby go odczuwać jego ludzie? Nie wdaje się w pyskówki nawet przy pytaniach o dymisję, czasem z dziennikarza co najwyżej zażartuje. Przekonywał, że spać przed meczem będzie spokojnie, a do ręki weźmie książkę i skupi się na niej.
Konkretów nie zdradza, aczkolwiek z jego wypowiedzi bardzo mocno przebija się potrzeba kontynuowania jednego cyklu. Wyraźnie zaznacza, że nie należy spodziewać się wielu zmian w składzie, więc całkiem możliwe, iż na boisku zobaczymy całą jedenastkę ze starcia z Estonią. Może być też korekta w zależności od planu na mecz – wtedy oznaczałoby to prawdopodobnie dołożenie jednego defensywnego pomocnika w miejsce Karola Świderskiego. Tak sugerować może przywrócenie do składu meczowego Damiana Szymańskiego, który z racji ofensywnego planu na Estonię, nie był potrzebny.
Same zmiany w kadrze da się bardzo łatwo wytłumaczyć. Zabraknie Jakuba Modera, bo dał złą zmianę z Estonią, gdy Probierz szukał odpowiedzi na pytanie, czy w tym przypadku mamy do czynienia z piłkarzem, jakiego zapamiętaliśmy sprzed dwóch lat, czy na razie jest to tylko wyobrażenie o nim. Wymianę na linii Paweł Bochniewicz (poza kadrą we wtorek) – Sebastian Walukiewicz traktować można jako zamianę jeden do jednego na pozycji ostatniego stopera w kadrze. Paweł Wszołek natomiast został powołany na czarno-białych zasadach. Gdyby Przemysław Frankowski nie zdążył się wyleczyć, dostałby miejsce w 23-osobowym zespole. Gdyby Frankowski był gotowy – dla Wszołka zabrakłoby krzesełka na ławce. Finalnie sprawdziła się ta druga wersja, dużo bardziej pozytywna dla reprezentacji.
Komentarze