- Selekcjoner reprezentacji Polski mówi słowa, które później średnio korespondują z jego decyzjami
- Wygląda na to, że przynajmniej rysuje się jego wizja gry, bo skoro kadra miała być nowym otwarciem, nie było pewności, czy nie zmieni przyzwyczajeń z przeszłości
- Większym problemem są jednak piłkarze i ich niesamowita przeciętność
Co mówił Michał Probierz, a co robił
Po meczu z Mołdawią, Probierz przekonywał, że rozegraliśmy dobre spotkanie, w którym zabrakło skuteczności. Gdy przyszło jednak do podejmowania decyzji po tym meczu, zdecydował się na wymienienie połowy “dobrze grającego” składu. W przerwie tamtego spotkania krzyczał do zawodników o wierze w ich umiejętności, by dosłownie mecz później większość odsunąć od jedenastki, a niektórych nawet nie zaprosić na kolejne zgrupowanie. Odkąd objął stanowisko, przekonywał, że ma wiele planów przygotowanych na mecz, po czym wychodzi na konferencję prasową po Czechach i mówi, że długo nie robił zmian, bo plan A działał. Działał, pod warunkiem, że założymy, iż jego celem było stworzenie własną akcją jednej bardzo dobrej okazji bramkowej (pomijam sytuację Roberta Lewandowskiego, która wzięła się z nieodpowiedzialnej straty rywala).
Selekcjoner buduje w październiku Patryka Pedę, by miesiąc później odsunąć go od jedenastki, potraktować umówioną z nim wcześniej wędką, a ostatecznie wysłać na młodzieżówkę. Nawet, jeśli kadra U-21 ma przed sobą ważniejszy mecz i to na pewno z mocniejszym przeciwnikiem niż Łotwa, Peda może odczuć uderzeniem obuchem w głowę. Podobnie jak Arkadiusz Milik, który wieloletnim całokształtem faktycznie nie zasłużył teraz na powołanie, ale jak to wszystko ma się do słów samego Probierza? Jeszcze miesiąc temu – gdy 38 mln pozostałych w kraju selekcjonerów krytykowało napastnika Juventusu – on był gotów wskoczyć za niego w ogień. Dzień przed meczem z Mołdawią mówił, że nie ma żadnej dyskusji, a Milik zacznie tamto spotkanie w podstawowym składzie. Że jego ocena gry Arkadiusza jest skrajnie inna od oceny społeczeństwa.
Michał Probierz ma prawo do takich decyzji, jednak one kompletnie nie korespondują ze słowami “ja w was wierzę”. Nie koresponduje z przyjętymi we wrześniu założeniami, że awans za wszelką cenę, a plac budowy trzeba będzie zorganizować po jesieni. Właściwie to obserwując początek nowego selekcjonera narzuca się pytanie, czy ktoś rozumie te wszystkie decyzje?
Jakaś poprawa jest. Jakaś
Nie jest tak, że mecz z Czechami był kompromitujący – bardziej wpisał się w całą tę eliminacyjną beznadzieję. Jednak trzeba oddać, że od czasów Santosa progres jest. Abstrahując od tego, że poprzeczka w ogóle nie była zawieszona, bo trudno ją zawiesić pod wysokości podłogi, to na poziomie mitycznego gryzienia trawy zmieniło się wiele. Jest więcej wchodzenia w pojedynki, więcej brania gry na siebie, albo raczej starań, by to zrobić. Problem w tym, że obok tego idzie stara dobra taktyka bazująca na finalizacji akcji poprzez dośrodkowanie. Zarówno z Mołdawią, jak i z Czechami wyglądało to tak, jakby był to jedyny skuteczny sposób na dostarczenie piłki w pole karne. Najlepszy na boisku Nicola Zalewski był też najlepszy między innymi dlatego, że repertuar dośrodkowań miał rozwinięty do prób obiema nogami – prawą po złamaniu akcji do środka.
Polska a “Dośrodkovia”
Ani Cezary Kulesza, ani Michał Probierz, na pierwszej konferencji selekcjonera nie potrafili wskazać, jak teraz będzie wyglądać gra reprezentacji Polski. Trener nawet delikatnie śmiał się z łatki pod hasłem “Dośrodkovia”, jaką nabył podczas czteroletniej przygodzie w Krakowie. Teraz obraz mamy nieco jaśniejszy. Właściwie z meczu na mecz, z wypowiedzi na wypowiedź. Już po Mołdawii mówił w Kanale Sportowym, że rzeczą, której brakuje w reprezentacji, jest wzrost. Być może stąd pod nieobecność Piotra Zielińskiego miejsce w składzie zyskał Jakub Piotrowski, a nie naturalny zastępca pomocnika Napoli, Sebastian Szymański.
Zresztą trzymanie Szymańskiego na ławce do 85. minuty tylko uwypukliło wizję Michała Probierza i kierunek, w którym zmierzamy. Probierz mówił o przejściu wówczas na grę czterema napastnikami, jednak biorąc pod uwagę, ile stwarzaliśmy realnie groźnych sytuacji (zero), a ile musieliśmy strzelić goli (co najmniej o jednego więcej od Czechów), moment zmiany wydawał się przegapiony. Inna sprawa, że i ona niewiele wniosła, bo gdy sędzia pokazał na tablicy sześć doliczonych minut, w tym czasie do jedynie Czesi stwarzali zagrożenie. Szymański zmienił Patryka Pedę, który wcześniej zmienił kontuzjowanego Pawła Bochniewicza. Czy czasem nie jest tak, że to selekcjonerowi – tak apelującemu o odwagę – zabrakło tego czynnika, gdy obrońca Heerenveen opuszczał murawę?
Przeciętność jak nigdy
Probierza będziemy oceniać przez pryzmat jego decyzji i ich wpływu na to, co się działo na boisku, ale chyba jeszcze nigdy nie doszliśmy tak dobitnie do momentu, w którym trzeba przyznać, że większym problemem od postaci selekcjonera – ktokolwiek by nim został – jest piłkarska przeciętność. Polska personalnie dziś nie wyróżnia się na tle żadnej przeciętnej drużyny w Europie. Obrona zestawiona z piłkarzy, którzy grają w przeciętnych klubach lub, jak w przypadku Kiwiora, są w mocnych, ale nie grają. Bartoszem Sliszem wiele razy zachwycaliśmy się w środku pola, ale to wciąż piłkarz grający w Lidze Konferencji. Łudogorec Jakuba Piotrowskiego nikogo nie straszy, podobnie jak AEK Ateny Damiana Szymańskiego. Przemysław Frankowski zalicza udane występy w Lens, ale to piłkarz, dla którego poprzeczka możliwości wisi na ustalonym poziomie i trudno będzie ją przesunąć. Nikola Zalewski łapie średnio co trzecią minutę, jaką ma możliwość łapać w Romie.
Mam wrażenie, że tak przeciętni nie byliśmy od długich lat. I o ile wcześniej było to pogranicze przeciętności i solidności, o tyle teraz najlepszym odzwierciedleniem możliwości zespołu jest to, że realnie nie byłby faworytem w starciu z Albanią.
Czytaj więcej: Dobre wieści ws. stanu zdrowia Karola Świderskiego [NASZ NEWS].
Komentarze